Mój premier

W tym czasie, w którym Tadeusz Mazowiecki był premierem, co niedziela uczestniczyłem w najpóźniejszej mszy w Warszawie, która odprawiana była o 21:00 w św. Annie.
Na tę samą mszę zawsze przychodził również on. Siadał podobnie, jak ja, gdzieś w końcu kościoła – bliżej organów, niż ołtarza.
Zawsze gdy mijałem go przy przystępowaniu do komunii, patrzyłem mu głęboko w jego mądre oczy i myślałem To jest mój Premier!

W dobrych zawodach wystąpiłem

Krew moja już ma być wylana na ofiarę, a chwila mojej rozłąki nadeszła. W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia, a nie tylko mnie, ale i wszystkim, którzy umiłowali pojawienie się Jego. Pospiesz się, by przybyć do mnie szybko. W pierwszej mojej obronie nikt przy mnie nie stanął, ale mię wszyscy opuścili: niech im to nie będzie policzone! Natomiast Pan stanął przy mnie i wzmocnił mię, żeby się przeze mnie dopełniło głoszenie [Ewangelii] i żeby wszystkie narody [je] posłyszały; wyrwany też zostałem z paszczy lwa. Wyrwie mię Pan od wszelkiego złego czynu i wybawi mię, przyjmując do swego królestwa niebieskiego; Jemu chwała na wieki wieków! 

Amen. (2Tm 4,6-9 16-18)


Z samego czytania łatwo się domyśleć okoliczności napisania tego listu – Paweł siedzi w więzieniu w Rzymie, odbyła się już pierwsza rozprawa – wie, co zeznają świadkowie, ma świadomość, że z tego więzienia już nie wyjdzie… Mało – ma świadomość, jaka będzie kara Krew moja już ma być wylana na ofiarę. Boli go to, że wszyscy go opuścili, ale nie ma o to do nikogo pretensji W pierwszej mojej obronie nikt przy mnie nie stanął, ale mię wszyscy opuścili: niech im to nie będzie policzone!
Po ludzku przegrał swoje życie, a jednak mówi W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem.
Tak mówi, bo sam szukał wsparcia u Pana i wiedział, że Pan stanął przy mnie i wzmocnił mię

Myślę, iż nam się zdarza nawet w obiektywnie nieporównywalnie lepszych okolicznościach, niż te, w których był św. Paweł, że czujemy się kompletnie przegrani… A przecież wystarczy tak niewiele – wystarczy powierzyć siebie i wszystko to, co nas przerasta, Panu, a On stanie przy nas i nas wzmocni…


Gender

Basia po przeczytaniu komentarzy Moherka (ach, od ilu lat Moherka u mnie nie było 🙁 ) napisała notkę na temat ideologii geder – bardzo zachęcam do przeczytania.
Sam się również odezwałem, a po mnie m.in. MR-ka. Między nami rozpoczęła się drobna polemika – jaMariaR. Chcę tu przytoczyć moją końcową odpowiedź, bo wydaje mi się, że w prostych słowach wytłumaczyłem, dlaczego chrześcijanin nie może się z tą ideologią utożsamiać. Napisałem tak:
MR, prawdę powiedziawszy jednak szkoda mi czasu na czytanie definicji wg WHO – wierzę w to, że wiernie tę definicję tu przedstawiłaś. Sam jednak opieram się na tym, co mówiła Kazimiera Szczuka. Jakoś wolę się opierać o to, co mówią wyznawcy, a nie o to, jak to opisuje WHO (za to kompletnie nie mam pojęcia, co w tej sprawie mówią hierarchowie – ale tego też nie zamierzam poznawać). A istotą jej spojrzenia jest to, że płeć jest uwarunkowana kulturowo. 
Żeby było do końca jasne – ja nie neguję wpływu kultury na pełnienie wszelkich ról społecznych – w tym roli mężczyzny i roli kobiety. Ale w tym moim spojrzeniu jest coś, na co Kazimiera Szczuka nigdy się nie zgodzi – otóż twierdzę, że istnieje jakaś matryca, wg której Bóg obmyślił nas mężczyzną i kobietą (ta kolejność, w jakiej wymieniam, oczywiście nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek wyższością, jednej płci nad drugą – trzymam się po prostu kolejności wg Księgi Rodzaju – Bóg najpierw stworzył Adama, a dopiero później Ewę) i dopóki nie odkryjemy tej matrycy, dopóki nasza kultura nie będzie kształtować nas wg tej matrycy, dopóty ciągle będziemy nieszczęśliwi… Człowiek staje się tym, kim jest, poprzez wychowanie (kulturę); ale oprócz tego, kim jest, jest jeszcze kim powinien być – a tego nie ma w ideologii gender; mało – ta ideologia właśnie to odrzuca! Rozumiesz tę różnicę?
To jest ta sama różnica, która dotyczy prawdy – jeśli przyjmiemy, że prawda jest uwarunkowana kulturowo, to mamy to, o czym Ty pisałaś, że jeden ma taką prawdę, a inny inną… Jeśli jednak poważnie traktujemy wiarę, to wiemy, że prawda zawsze jest jedna – i zna ją Bóg, a my potrafimy lepiej lub gorzej do niej dotrzeć. Ale może być nawet i tak, że zaczniemy nazywać prawdą coś, co prawdą nie jest… I znowu – dla chrześcijanina najważniejsze jest to, że prawda istnieje i człowiek powinien dążyć do jej odkrycia. Jednak dla tego, dla kogo prawda jest uwarunkowana kulturowo, takie dążenie jest bezsensowne, bo nie ma jak tego rozstrzygnąć, która prawda jest prawdziwsza – każda jest tak samo prawdziwa; prawda w ogóle nie istnieje.
Myślę, że po tych słowach staje się jasne, dlaczego chrześcijanin nie może się godzić na ideologię gender – tej ideologii nie da się pogodzić z wiarą w Boga. Bóg jest Absolutem. On zna prawdę – sam jest Prawdą. I nie jest tak, że wszystkie zdania są tyle samo warte – ważne jest to, na ile oddają one prawdę. Chrześcijanin może się mylić, może błądzić, ale wie, że prawda istnieje i nawet gdy teraz jej nie zna, to pozna ją, gdy już będzie razem z Nim.
Sama ideologia gender nic nie mówi o prawdzie, w ogóle nią się nie zajmuje, jednak odrzuca jej istnienie, twierdząc, że płeć jest uwarunkowana kulturowo (a więc jest kwestią umowy).

Trędowaci

(11) Zmierzając do Jeruzalem, przechodził przez pogranicze Samarii i Galilei. (12) Gdy wchodzili do pewnej wsi, wyszło naprzeciw Niego dziesięciu trędowatych. Zatrzymali się z daleka (13) i głośno zawołali: Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami! (14) Na ten widok rzekł do nich: Idźcie, pokażcie się kapłanom! A gdy szli, zostali oczyszczeni. (15) Wtedy jeden z nich, widząc, że jest uzdrowiony, wrócił, chwaląc Boga donośnym głosem, (16) padł na twarz u Jego nóg i dziękował Mu. A był to Samarytanin. (17) Jezus zaś rzekł: Czyż nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? (18) Czy się nie znalazł nikt, kto by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec? (19) Do niego zaś rzekł: Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła. (Łk 17,11-19)
Tylko jeden uzdrowiony wrócił. A był to Samarytanin – to kluczowe zdanie, które pozwala nam zrozumieć, co się wówczas stało. Żydzi pogardzali Samarytanami, uważali ich za gorszych i Samarytanie czuli się gorsi… To jednak miało na nich zbawienny wpływ, bo w przeciwieństwie do Żydów, nie uważali wcale, że wszystko im się należy. Wrócił tylko Samarytanin, bo tylko on w swoim uzdrowieniu widział coś, co dostał w nagrodę za nic. Żydom to samo uzdrowienie wydawało się być czymś, co im się po prostu należało (nie czuli się jakimiś szczególnymi grzesznikami, za co mieliby być karani trądem; a więc uzdrowienie im się należało).
Jakże łatwo i nam przychodzi przekonanie, że nam coś/wszystko się należy… 

Robaczek

(5) Jonasz wyszedł z miasta, zatrzymał się po jego wschodniej stronie, tam zrobił sobie szałas i usiadł w cieniu, aby widzieć, co się będzie działo w mieście. (6) A Pan Bóg sprawił, że krzew rycynusowy wyrósł nad Jonaszem, by cień był nad jego głową i żeby mu ująć jego goryczy. Jonasz bardzo się ucieszył [tym] krzewem. (7) Ale z nastaniem brzasku dnia następnego Bóg zesłał robaczka, aby uszkodził krzew, tak iż usechł. (8) A potem, gdy wzeszło słońce, zesłał Bóg gorący wschodni wiatr. Słońce tak prażyło Jonasza w głowę, że zasłabł. Życzył więc sobie śmierci i mówił: Lepiej dla mnie umrzeć, aniżeli żyć. (Jon 4)

Jonasz pragnął oglądać owoce swego działania, do którego posłał go Bóg  (2) Wstań, idź do Niniwy, wielkiego miasta, i głoś jej upomnienie, które Ja ci zlecam. Przemierzył całe miasto (co zajęło mu trzy dni)  (4) … i wołał, i głosił: Jeszcze czterdzieści dni, a Niniwa zostanie zburzona. (Jon 3)  

I już po wyjściu z miasta, z daleka chciał patrzeć na owoce swego działania – i dlatego zrobił sobie szałas. W pierwszym dniu Pan sprzyjał zamiarom Jonasza i by było mu przyjemniej sprawił, że nad nim wyrósł wspaniały krzew.
Jednak następnego dnia Bóg zesłał robaczka, aby uszkodził krzew – pragniemy oglądać owoce swego działania, chcielibyśmy poznać te owoce (szczególnie wtedy, gdy nie mamy pewności, kto nas posyła – jedynie po owocach można to przecież poznać).
Ta konkretna historia Jonasza ukazuje nam przepaść, jaka dzieli Boże myślenie, od naszego. Jonasz w gruncie rzeczy oczekiwał zburzenia Niniwy – głosił przestrogę, ale oczami swej wyobraźni widział już zagładę miasta i czekał na to, że te jego wizje spełnią się w realu. Czuł się więc zawiedziony, gdy tego obrazu nie mógł oglądać…
Ja również pragnę oglądać owoce swego działania, do którego, szczerze w to wierzę, wezwał mnie Pan. A u źródeł tego mojego pragnienia leży miłość. A jednak również do mnie Pan posyła robaczka… Mnie to tak trudno pojąć, a przecież i w tym moim robaczku zawarta jest Boża troska o mnie… Chciałbym widzieć owoce, a jednak lepiej jest dla mnie, gdy ich nie znam… Ledwie uchylił rąbka tej tajemnicy w niedawnym dialogu tu w blogosferze z Żoną. Ale i tu zesłał robaczka…
Czy to aż taki jest rozdźwięk między moimi intencjami, a tym co niosłem swoim życiem?

11 października:
Gdy znajdowałem w tym, co sam napisałem ćwierć wieku temu, takie słowa, o których wiedziałem, że są dokładnie w tym momencie potrzebne Żonie, nie miałem najmniejszych wątpliwości, że to moje pisanie miało sens. A ten sens potwierdziła Żona swoimi wypowiedziami – krzew się rozrósł. Ale chwilę po tym Żona zamknęła swego bloga powołując się właśnie na to, co jej wcześniej napisałem. A więc robaczek – nie mogłem już liczyć na następne zdarzenia, w których widać by było, że to moje pisanie sprzed ćwierćwiecza było potrzebne. 
Dlaczego robaczek?
Napisałem przed chwilą, że wtedy, gdy odszukałem te słowa, wiedziałem, że właśnie są one potrzebne – a więc ja WIEM; nie wymyślam sobie tego, lecz prawdziwie WIEM – i Pan mi to właśnie ukazał, a ja powinienem to dobrze zapamiętać. Ten robaczek był po to, bym uwierzył w końcu w to, że to Pan mnie prowadzi – powinienem pozwolić się Jemu prowadzić, a nie oglądać ciągle na innych.

Świętych Aniołów Stróżów

(20) Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi i doprowadził cię do miejsca, które ci wyznaczyłem. (21) Szanuj go i słuchaj jego głosu. Nie sprzeciwiaj się mu w niczym, gdyż nie przebaczy waszych przewinień, bo imię moje jest w nim. (22) Jeśli będziesz wiernie słuchał jego głosu i wykonywał to wszystko, co ci polecam, będę nieprzyjacielem twoich nieprzyjaciół i będę odnosił się wrogo do odnoszących się wrogo do ciebie. (23) Mój anioł poprzedzi cię i zaprowadzi do Amoryty, Chittyty, Peryzzyty, Kananejczyka, Chiwwity, Jebusyty, a Ja ich wytracę. (Wj 23, 20-23)
Dziś dzień szczególny, bo patroni tego dnia szczególni. Tak często o nich zapominamy, a przecież trudno przecenić to, co oni dla nas robią.
Choć muszę przyznać, że akurat dziś mnie nie ustrzegli – wychodziłem ze Świątyni Opatrzności po porannej mszy (na której całe kazanie ksiądz im poświęcił) i jak nie wyrżnę! Sam nie wiem, jak to się stało – prosta droga, a coś mną zachwiało, jeszcze pomyślałem, że trzeba zacząć biec, by złapać równowagę, ale to już nic nie dało (próbowałem biec, ale zdążyłem zrobić tylko kilka kroków). Poleciałem jak długi na chodnik. Nic mi się nie stało, tylko dłonie poharatałem. Tak teraz wyglądają:
Jakim to trzeba być nieudacznikiem, by doprowadzić się do takiego stanu na prostej drodze (i to w tak szczególnym dniu i w tak szczególnym miejscu).

A oto to miejsce (z tym, że ja szedłem w przeciwnym kierunku, niż jest zrobione to zdjęcie):