Powołanie

Tym razem przytoczę swoją wypowiedź na blogu Joasika (http://bez-ciebie-upadam.blog.onet.pl). Joasik umieścił notkę, w której zastanawiał się nad swoim powołaniem. Rozważania zostały zilustrowane prześlicznym rysunkiem (warto tam zajrzeć choćby dla tego rysunku):

Dla tego obrazka wybrałbym powołanie zakonne! Ale na poważnie Bóg dla każdego ma jego indywidualną drogę. To jest najtrudniejsze do pojęcia, ale Bóg tak to wszystko poukładał, że każdy z nas jest niezastąpiony, posiadający swoje jedno, jedyne miejsce, przeznaczone tylko dla niego. Tu nikogo nikim nie da się zastąpić. A skoro tak, to czy istnieje jakiekolwiek powołanie, które byłoby ważniejsze od innych?
To w planie ogólnym.
Ale można też spojrzeć na konkretna osobę.
W tym planie jest z kolei tak, że każda z tych wyznaczonych przez Boga dróg, jest drogą wiodącą w najprostszy sposób daną osobę wprost w Jego ramiona. Choćby ta moja droga z żoną, która mnie nie kocha. Komuś może się wydawać dziwna, nie do przyjęcia, wymagająca odrzucenia… Ale gdybym tylko spróbował od niej się oddalić, to szybko bym się przekonał, że tylko wydłużyłbym swoją drogę do Pana. To jest moje powołanie i dla mnie najlepsze. Gdyby istniało jakieś inne lepsze, to Bóg postawiłby mnie na tamtej drodze; skoro nie postawił, to ta droga, którą idę, jest dla mnie najlepsza.

A co Wy na to? – są jakieś lepsze i jakieś gorsze powołania?

 

Czyściec

Tym razem pewien fragment z bloga ks. Tomasza. Zaczęło się od wypowiedzi hm (hm i moherek to dwie osoby, które de facto prowadzą tego bloga moderując komentarze):

Jest jak przypuszczałam.Tamta strona/jeżeli Bożą stroną jest/ nie jest zdolna do jakiegokolwiek kłamstwa. Nie przychodzi sobie ot tak, dla kaprysu, tylko zawsze jest to jakiś Boży zamysł. Całkiem możliwe, że to dla nas wiadomość, iż nigdy nie jesteśmy bezradni, pozostawieni sobie samym. Napawa otuchą, wiarą i ufnością. Mariola również nie kłamie. Spotkałam się z tym samym. Dialog na cmentarzu, dialog przy grobie. Wszechobecny nacisk na przynoszenie na grób światła. Te znicze były tak strasznie ważne. Wewnętrzny nacisk, wewnętrzna rozmowa, choć usta nie wydawały dźwięku. Porozumienie ciszą. Bez zbędnych słów i gestów. Żal?Tak. W momencie śmierci. Potem oddanie osoby pod opiekę Jezusa. Pamiętam jak prosiłam, by zaopiekował, przebaczył co do wybaczenia jest. Ufałam. Dziwny duchowy kontakt z osobą zmarłą. Nie trwało to długo. Może z rok. I znowu wewnętrzna pewność, że ona tam coraz bliżej Boga i …oddala się do swoich innych spraw. Nie obarczałam, nie wypytywałam. Po prostu oddałam, w najlepsze ręce. Pamiętam jeszcze rozmowę z Jezusem. Moje argumenty, że zasłużyła by wszystko odpuszczono. Nie były to argumenty wyssane z palca, były ziemską rzeczywistością i jej reakcją na nią. Moja dusza wiedziała, że ona czysta była, a pewne sprawy tylko zacienieniem umysłu, niezależnym od duszy jej. Teraz wiem, że w niczym się nie myliłam. I wiem że jej dobrze Tam. Dwa światy. One naprawdę są. Boski i ziemski świat. Potrafią scalić się w jedno. Być może nie do uwierzenia, jak i historia opisana przez Księdza, ale istotne że jest czystą prawdą.

~hm, 2007-01-25 12:36

 

Na co ja się wtrąciłem:

Bardzo ważne rzeczy tu poruszyłaś – to jest rzeczywiście intrygujące, że my doskonale wiemy, kiedy oni już odchodzą. Moi najbliżsi już nie żyją – rodzice, brat; za każdym razem wyraźnie czułem moment, w którym ostatecznie odchodzili. Moje wyobrażenie jest takie – niebo jest stanem pełnego zjednoczenia z Bogiem-Ojcem; dokładnie takie samo zjednoczenie, jakie poznał wcześniej jedynie Chrystus. Czyściec oznacza stan, w którym jesteśmy przed obliczem Pana, ale jeszcze nie jesteśmy z Nim zjednoczeni; za to z pełną świadomością, że to, czego mieliśmy nauczyć się tu na ziemi, to kochać. Jest to zarazem czas, w którym doskonalimy naszą miłość o to wszystko, czego nie nauczyliśmy się jeszcze na ziemi. Czy ten moment odejścia, który tak wyczuwamy, to moment pełnego zjednoczenia? No ale jak to się ma do średniowiecznych wyobrażeń o kilkuset letnim okresie przebywania w czyśćcu? Więcej tu pytań, niż odpowiedzi.

~Leszek, 2007-01-27 01:52

 

W odpowiedzi przeczytałem:

A, jeżeli ten czyściec jest teraz tu? A, jeżeli to nasza ostatnia szansa?Stąd miłosierdzie Boże,bo przecież bez tego miłosierdzia nie wstąpimy.Nikt z nas nie byłby w stanie nieskalanym przekroczyć ten próg.Dbajmy więc,by tylko był delikatny ziemski kurz.Brud usuwajmy,choćby staraniem.

~hm, 2007-01-27 11:03

 

Na co ja:

Ależ ja wierzę w czyściec i to nie tylko dlatego, że nasz kościół to podaje – jego istnienie jest jak najbardziej logiczne. Ale zacznę od czego innego – tu na ziemi najbardziej przeszkadza nam grzech pierworodny, tj. to, że my sami potrafimy nazywać to jest dobro, a to zło. Pierwsze co zyskamy po naszej śmierci, to jasność spojrzenia – już nie sami będziemy nazywać, lecz przyjmiemy Boży ogląd tego, co dobre, a co złe. Wyposażeni w ten instrument, będziemy potrafili spojrzeć na całe swoje życie. I teraz widząc to życie i widząc Boga (bo już będziemy przed Jego obliczem – co podkreślam, bo dla protestantów to już niebo) sami zdecydujemy, czy będziemy chcieli się w pełni z Nim zjednoczyć, czy też nie (czy odrzucimy Boga). Ale ta decyzja będzie wypływała jedynie z tego, że będziemy przed obliczem Pańskim; ważne jest jednak również to, że będziemy widzieli swoje życie w prawdzie – bo z tego wynika z kolei to, czy do tego zjednoczenia będzie mogło dojść natychmiast, czy też nie. Zdecydowana większość z nas nie nauczy się jeszcze na ziemi tak kochać, by móc wejść w sam środek żaru miłości krążącej między Bogiem-Ojcem, a Synem; będzie nam potrzebny jeszcze czas na tę naukę. Ale będzie jedna różnica – tam wszyscy będziemy mieli świadomość, że to właśnie o to chodziło w życiu, by nauczyć się kochać (tu mamy całkiem różne pomysły na życie – kariera, władza, posiadanie) – i druga – nasze sądy nie będą zniekształcone przez to, że teraz sami nazywamy, co jest dobre, a co złe. Czyściec dla zdecydowanej większości z nas jest po prostu konieczny. My już będziemy w niebie (w tym sensie, w jakim mówią protestanci), ale do pełnej jedności z Bogiem nie będziemy jeszcze gotowi. Jak będąc tam uczymy się kochać, tego powiedzieć nie potrafię, ale właśnie historie takie, jak ta z tego opowiadania, dowodzą, że właśnie tak się dzieje. Tak mi się przynajmniej wydaje.

~Leszek 2007-01-27 13:10

I dyskusja się urwała.

 

Może Wy coś dorzucicie?

 

Gdy brakuje ojca

Widzę to wyraźnie – kryzys ojcostwa jest najpoważniejszym problemem, z jakim rozpoczęliśmy XXI wiek. Modelowo ojciec jest odpowiedzialny za dwie rzeczy – nade wszystko jest pierwszym zwierciadłem społecznym (mama kocha bezwarunkowo, miłość ojca ma mieć w sobie coś z sędziego) – to dotyczy zarówno synów, jak i córek. Druga rzecz sformułowana ogólnie niby też jest wspólna – ojciec ma być wzorcem mężczyzny; jednak przypatrując się temu dokładniej, dostrzeżemy pewne różnice. Dla syna ojciec powinien być wzorcem bycia mężczyzną; dla córki ma być wzorcem relacji kobieta-mężczyzna (a więc z jednej strony daje wyobrażenie, czego można się spodziewać po mężczyźnie, ale jednocześnie jest pierwszym obiektem dziewczęcej kokieterii – to na ojcu dziewczynki trenują wchodzenie w rolę kobiety).

Tymczasem w dzisiejszym świecie albo tego ojca nie ma w ogóle, albo istniejący ojciec w tej roli się nie sprawdza (tak, jak ja); po to by się sprawdzić ojciec dla mamy powinien być chłopem – jak nie jest, nie wypełni roli ojca. Nie będzie zwierciadłem, bo mama zawsze wybroni – to i dla syna i dla córki, a dla syna ponadto nie będzie wzorcem mężczyny; syn dla zachowania identyfikacji z własną płcią w pewnym momencie będzie musiał ojca odrzucić (córka takiego dylematu przeżywać nie będzie, ale nie wiem, czy prawidłowo ukształtuje swoją wizję relacji kobieta-mężczyzna – obawiam się, że będzie miała tendencje do dominowania w związkach).

Odkąd zaglądam na blogi, przekonałem się, jak wiele dziewczyn podkochuje się w księżach – czasami jest to prawdziwa miłość, czasami wręcz związek. Co charakterystyczne we wszystkich przypadkach, w których wiem coś więcej, tym kochającym dziewczynom brakuje ojca. Nie ma go, bo odszedł, gdy były malutkie, brakuje, bo jest alkoholikiem i tej roli nie wypełniał… Czy to przypadek? Czy może reguła?

Podkochują się wczesne nastolatki – dokładnie na tej samej zasadzie, co inne w swoich mauczycielach, czy starszych braciach swoich koleżanek – te miłosci ogrywają istotną rolę w dojrzewaniu i nie łączyłbym ich z kryzysem ojcostwa. Ale gdy dziewczyna jest już w wieku studenckim i prawdziwie kocha swojego księdza, albo nawet jeszcze nie jest, a wchodzi w związek, to czy przypadkiem nie jest tak, że w każdym dorosłym mężczyźnie szuka ojca?

Proszę zwrócić uwagę na fakt, że rola ojca wobec córki, to nade wszystko rola kochającego sędziego – tę rolę ksiądz wypełnia niejako z samego założenia, bo to należy do roli księdza. Drugi element roli ojca wobec córki, to ukształtowanie wzorca relacji kobieta-mężczyzna; zwracałem wręcz uwagę, że tata jest pierwszym mężczyną, na którym córka trenuje wypełnianie roli kobiety (poczynając od zwykłej kokieterii) – czy nie to samo dzieje się w omawianych tu przypadkach?

Problem jednak w tym, że ksiądz nie jest ojcem – wie o tym i ten ksiądz i ta dziewczyna. Jakie są tego konsekwencje?

Decydujące tu staje się zachowanie księdza – jeśli bowiem podejmie rolę mężczyny, do czego prowokowała dziewczyna szukając w księdzu ojca, to rozwija się najgorszy możliwy scenariusz – ksiądz miota się między rolą księdza (która w naszym kościele nie przewiduje takiego rozwoju sytuacji), a rolą chłopa, która tak nieoczekiwanie mu się przydarzyła. Dla dziewczyny problem jeszcze większy – proszę sobie wyobrazić, co ona by czuła, gdyby jej prawdziwy tata podjął rolę mężczyny? Z jednej strony dzika satysfacja – jestem prawdziwą kobietą! Ale z drugiej świadomość naruszenia tabu. Tu dzieje się coś dokładnie takiego samego – z jednej strony dzika satysfakcja, z drugiej świadomość naruszenia tabu (tyle tylko że w dzisiejszym świecie to tabu nie jest tak silne, jak to dotyczące kazirodztwa).

Zdecydowanie lepiej, jeśli ksiądz roli chłopa nie podejmie (szczęśliwie to dominująca postawa) – co prawda dziewczyna nie zdobędzie potwierdzenia w roli kobiety, co nie ułatwi jej nawiązywania właściwych relacji z rówieśnikami, ale przecież prędzej, czy później to nastąpi. A taki rozwój sytuacji ma jedną, niezaprzeczalną zaletę – układ może powrócić do tego, od czego się zaczął – do układu ojciec-córka. Dopiero wtedy można zauważyć, jak ta miłość ubogaciła, jakie owoce wydała godne miłości. Wszak to też miłość – również w niej obecny był Bóg (zło, jakie rodzi się w poprzednim wariancie rozwoju sytuacji, wynika z ulegania pożądliwości, o czym wspominałem w poprzedniej notatce).

 

 

 

 

 

 

 

Pożądliwość

Tym razem nie ujawnię bloga, na którym tak się wpisałem:

 

Pożądliwość w potocznym rozumieniu dotyczy erosa. Ale to nie jest zbyt ścisłe – pożądliwość, to pragnienie posiadania i choć w tej sferze najczęściej się ujawnia, to jednak jest pojęciem ogólniejszym. Jeśli cierpisz w swojej miłości, to dlatego, że głównym Twoim pytaniem nie jest „Co ja Panie Boże mogę dać swojemu ukochanemu?”, lecz „Dlaczego ja nie mogę go mieć?”. Jeśli on cierpi w przeżywaniu swojej miłości to dlatego, że jego podstawowym pytaniem nie jest „Co ja Panie Boże mogę dać swojej ukochanej?”, lecz „Dlaczego ja nie mogę jej mieć?”. Postaraj się oczyścić swoją miłość z tego, co miłością nie jest, a zobaczysz, jak ona jest piękna.

 

 

 

 

Mądrość

Ciekawy jestem, czy są na świecie tacy ludzie, którzy nie uważali by się za mądrych?

Inteligencja, wiedza, erudycja są znacznie bardziej mierzalne, więc na pewno nie brakuje ludzi, którzy tych cech sobie nie przypisują – granica, jaka oddziela poczucie własnej wartości od zwykłej śmieszności jest tak niejasna, że na wszelki wypadek każdy postawi sobie w pewnym momencie szlaban.

Ale czy są ludzie, którzy nie uważaliby się za mądrych?

Obiektywnie mądrość jest zdolnością rozpoznawania i kierowania się wolą Bożą w swoim praktycznym działaniu – tylko ten, kto wybiera drogę, jaką Bóg mu wyznaczył, jest prawdziwie mądry.

Ale po to, by się uważać za mądrego, wcale nie potrzebna jest świadomość istoty mądrości, a nawet nie jest potrzebne działanie na tej drodze, na jakiej Bóg kogoś (mnie) postawił. Przecież nawet w języku potocznym mówi się nade wszystko o mądrości życiowej – a więc mówiąc o mądrości wskazuje się na pewne doświadczenie, jakiego człowiek nabywa z wiekiem, nie wiążąc tego jednak z Bogiem. Zatracając powiązanie mądrości z Bogiem, stwarzamy sobie szerokie możliwości nazywania siebie mądrymi. UB-ek będzie dumny z siebie, że tyle osiągnął w życiu wiążąc się z reżimem (i to nawet teraz, gdy komunizm dawno upadł..), prostytutka wskaże na różnice w jej poziomie życia, a poziomie życia swojej koleżanki ze szkoły, która tej drogi nie wybrała (ale głupia była…), tajny współpracownik przedstawi swój dorobek naukowy i zysk wszystkich jego studentów płynący z tego dorobku, który był możliwy tylko dlatego, że współpracował (zresztą co to za współpraca – nikomu przecież nie zaszkodziłem; czy mogłem zaszkodzić opowiadając, że np. w środę mój najbliższy przyjaciel jadł zupę pomidorową?).

Więc czy są ludzie, którzy nie uważaliby się za mądrych?

 

 

 

Notka inspirowana aktualnym pytaniem na blogu AsiPle.

 

Trzech Króli

Zgodnie z zapowiedzią relacja z żywej szopki z kościoła św. Stanisława Kostki, dokąd wraz z córką przybyłem w Trzech Króli:

  

Tu zobaczyłem co prawda tylko dwa króle, ale domyślałem się, że to nie o nie chodziło.

I rzeczywiście po chwili zauważyłem pierwszego króla, jak przybywa na osiołku:

  

Za nim następny:

  

Ale gdzie trzeci? – niepokoiłem się coraz bardziej.

Tu już anioły podążają:

  

a trzeciego króla nie widzę.

A nie – trzeci król już dawno przybył, już jest ze Świętą Rodziną, wszak to w jego parafii:

  

Nawet dostąpił tego zaszczytu i Jezuska przez trochę potrzymał.

Po chwili jednak oddał z wyraźnym uczuciem ulgi:

  

(tylko św. Józef czegoś smutny).

Chóry anielskie śpiewały Dzieciątku:

  

Ale Święta Rodzina ostrzeżona przez Mędrców, zaczęła się szykować do drogi:

  

Wzięła ze sobą jednego anioła dla ochrony:

  

i wyruszyła do Egiptu. Tylko Jezusek popłakał się na koniec:

  

bo żal było mu odjeżdżać, gdy tak pięknie śpiewały te chóry.

 

Jeśli ktoś chciałby pobrać sobie te zdjęcia (myślę tu nade wszystko o Świętej Rodzinie, o aniołach i Trzech Królach), to wszystkie, jakie zrobiłem, są pod adresem http://foto.onet.pl/cmyqd,drx6iiiz0iwi,6a92e?D=1

 

Dziś z samego rana (9 stycznia) dostałem maila od ks. Zygmunta Malackiego, którym chciałbym się pochwalić:

Bardzo serdecznie dziękuję. Wspaniałe. Serdecznie pozdrawiam. Niech Bóg darzy potrzebnymi łaskami.

Szczęść Boże

x. Zygmunt

Przyznam, że bardzo miło dostawać takie maile.

 

 

 

Chłop chłopem, a baba babą

Asiaple (http://asiaple.blog.onet.pl/) zadała swoim czytelnikom pytanie o przyczyny tak częstego w dzisiejszych czasam osłabienia więzów rodzinnych, sprawiającego, że niejednokrotnie nawet w Wigilię ludzie nie czują się dobrze. Oto moja wypowiedź:

O przyczynach prawdę powiedziawszy mówi się od dłuższego czasu, ale wszystko są to jedynie puste słowa. Rzecz w moim przekonaniu dotyczy kryzysu wzorców płci – faceci nie są facetami (czego ja jestem najlepszym przykładem), a kobiety nie są kobietami (bo chcą być facetami). Gdy zachwiane są te role, to siłą rzeczy zachwiane są role ojca i matki. Problem jest tym większy, że rolę ojca kształtuje matka (ojciec sam się nie wykreuje, choćby nawet chciał i wiedział, o co w tej roli chodzi).

Jeśli mąż nie jest dla żony chłopem, to nie stanie się ojcem dla swoich dzieci. A jak ojciec nie jest ojcem dla swoich dzieci, to kim dla nich jest? – Najczęściej nikim.

A jak jest nikim, to dzieci wyrastają same, bez autorytetów.

I gdzie tu miejsce na jakieś więzi rodzinne? – Nie ma.

A jak mąż nie jest chłopem dla swojej żony, to gdzie jest miejsce na ciepło rodzinne? – Nie ma, bo niby skąd.

A później święta zagłuszane są przez komercję. O. I to tak.

Po chwili Asia się odezwała: Wszystkiemu winna emancypacja?może?-ciekawa myśl:)))

Problem jest większy, jako że pełnienie tych ról tak, jak to było choćby 50 lat temu, jest nie do przyjęcia! Potrzebne są nowe wzorce, które zachowałyby jednak to, co najważniejsze – chłop chłopem, baba babą, dziecko dzieckiem, ojciec ojcem, a matka matką, ale w odróżnieniu od tego, co było kiedyś, pełnienie tych ról musi odbywać się w WOLNOŚCI. Prawdziwa miłość jest tylko w wolności (dlatego zresztą Bóg dał człowiekowi wolną wolę, co wielu tak dziwi).

A więc chłop ma być dla baby chłopem w wolności baby, a baba ma być babą dla chłopa w wolności chłopa.

Co to znaczy w wolności?

Oznacza to po prostu Z WYBORU.

A zatem to baba wybiera, że jej chłop jest chłopem i to chłop wybiera, że jego baba jest babą. Ale zarazem baba pozwala chłopu być chłopem (to jest jej wybór), a chłop pozwala babie być babą (to jest jego wybór).

Ale ile pokoleń minie, zanim to tak zacznie funkcjonować?

 

A Wy jak myślicie, jak to jest?

 

 

 

 

Korek

Wydawać by się mogło, prosta czynność, wykonywana od lat – otwarcie szampana. Pytam się, czy to już, a gdy właściwa godzina nadchodzi, próbuję otworzyć. Tymczasem korek ani drgnie. Przykładam co raz większą siłę, a on nic. Wreszcie urywa się wszystko to, co jest ponad butelką (to było najprawdziwszy korek z najprawdziwszego korka).

Przycinam nożem resztkę na równo z butelką i biorę zwykły otwieracz do win. Obawiam się nieco, co się stanie, jak już korek wyciągnę, jak bardzo wszystko się pozalewa. Ale co tam, dwunasta już dawno minęła, a szampan wciąż nieotwarty. Wreszcie korek wychodzi, a z butelki nic samo się nie wydobywa. Zdejmuję otwieracz i nalewam do kieliszków.

Żona zyskała kolejny dowód na to, że ma męża, który do niczego się nie nadaje – nawet tak prostej rzeczy, jak otwarcia szampana na czas, nie potrafi wykonać.