Spontaniczność

Autorka jednego z zaprzyjaźnionych blogów zauważyła u siebie spadek spontaniczności w zachowaniu i zaczęła zastanawiać się, czy to nie objaw starzenia się.
 
Tak sobie myślę, że niedobrze się dzieje, jeśli ktoś z wiekiem przestaje być zdolnym do całkowitej zmiany swojego życia – Bóg potrafi komuś pokazać nagle zupełnie inną drogę i odwrócić bieg jego życia o 180 stopni. Powinniśmy być zawsze (bez względu na wiek) gotowi przyjąć takie zmiany. Tak rozumiana utrata spontaniczności jest tym, czego każdy powinien się lękać.
 
Jeśli jednak odnajdujemy w sobie mniej spontaniczności, ale wypływa to z poczucia odpowiedzialności za innych, to chyba dobrze – im stajemy się starsi, tym jesteśmy bardziej odpowiedzialni za innych. Gdybym np. wydał wszystkie pieniądze, jakie posiadam, np. na jakiś wspaniały sprzęt audio, to świadczyłoby to jedynie o mojej nieodpowiedzialności, a nie braku spontaniczności – moja odpowiedzialność wymaga ode mnie, by nade wszystko rodzina miała gdzie mieszkać i za co jeść. Podobnie nie rzucę pracy, by np. wyjechać na przygodę życia w puszczy amazońskiej (co prawda nie wiem, jak bym zniósł zupę z małpy z pływającymi w niej paluszkami, niczym paluszkami dziecka, ale musicie przyznać, że taka wyprawa musi być wspaniałą przygodą). Nie poświęcę też małżeństwa (niezależnie od tego, jak jest ono trudne) dla jakiegoś seksualnego szaleństwa (nie poświęcę go zresztą również dla największej miłości) – ach, cóż za utrata spotaniczności! Jeśli to taka utrata spontaniczności, to nie ma czego żałować.
Wasz wiek daje Wam prawo do wielkich szaleństw (o ile tylko nie ma w nich krzywdy innych) – i zapewne tak to właśnie jest po to, by już na zawsze być gotowym do takiej spontaniczności, o jakiej pisałem w pierwszej części.