Radość w oczach

Znowu opisuję coś z tygodniowym opóźnieniem; dokładnie wydarzyło się to 5 sierpnia, w niedzielę (w dniu rozpoczęcia kolejnej WAPM, co jednak dla opowiadanej historii jest bez znaczenia). Gdy jestem na działce, mam do wyboru dwa kościoły – parafialny w Kazuniu oraz maleńką kapliczkę we wsi Małocice (nb. w tamtejszej jednostce wojskowej miałem kiedyś swój przydział mobilizacyjny); jeśli idziemy rano, idziemy do Kazunia; jeśli po południu – do Małocic. Tego dnia Ania chciała pójść wieczorem (chodzimy tylko we dwoje), więc pojechaliśmy do Małocic.
Dwie ławki przed nami siedziało młode małżeństwo. To było niesamowite, ale oni przez cały czas trzymali się za ręce! Napisałem „młode małżeństwo”, jednak mieli synka w wieku szkolnym (co prawda młodszego od Ani, ale jednak w wieku szkolnym) – nie był więc to ich miodowy miesiąc. A jednak wyglądali tak, jakby to był.
Bardzo bym chciał wiedzieć, jak się potoczyły dalsze losy adresatki „Listów..” i tak sobie myślę, że od czasu do czasu Pan poprzez takie obrazki daje mi odpowiedź. Tak też było i tym razem – nawet ta dziewczyna była podobnego wzrostu… Wyglądało więc na to, że Ania przeżywa wieczny miodowy miesiąc…
Przyznam, że przykro mi się zrobiło, gdy przy po „Przekażcie sobie znak pokoju”, takiego znaku od nich nie dostałem..
Oni wychodzili nieco wcześniej niż my. Ku memu zaskoczeniu dziewczyna spojrzała mi prosto w oczy, a w tych oczach widziałem samą radość. „Nie, to niemożliwe – musiało mi się coś przewidzieć” – pomyślałem tylko. Tymczasem po chwili okazało się, że oni stanęli przed kościołem i takie spojrzenie otrzymałem drugi raz – tym razem trwało ono tak długo, że nie miałem już żadnych wątpliwości, że było pełne radości oraz że było skierowane do mnie. Kojarzycie taką radość w oczach – tego nie można udawać; taka radość albo jest, albo jej nie ma (to właśnie dlatego mówi się, że oczy nigdy nie kłamią) – ta dziewczyna, którą widziałem pierwszy raz w życiu, autentycznie cieszyła się, że mnie widzi (nb. jak myśmy przeszli, oni poszli również; wsiedli do samochodu, który nie był na rejestracji nowodworskiej, lecz warszawskiej).
Tak, jak już mówiłem, takie historyjki traktuję jako znaki dane mi od Boga, bym w tej mojej całkowitej niewiedzy, jednak coś wiedział. Innymi słowy w warstwie symbolicznej ta historia potwierdzała, że moje „Listy..” przygotowały Anię (adresatkę „Listów..”) do przeżywania dojrzałej miłości wzajemnej i to tak pięknej, że aż widocznej z daleka..
A co znaczyło, że ta konkretna, rzeczywista dziewczyna powitała mnie z taką radością w oczach?
Może jednak niczego sobie nie wmawiam i nadal są ludzie, którzy czytali moje „Listy..” i którzy mnie rozpoznają na ulicy? Może te moje „Listy..” pomogły im w ich przeżywaniu miłości?
 
 
Ale może to jednak złudzenie?