Lęki (3)

Jeśli myślicie, że to przyjemnie mieć świadomość, nikt przede mną tak nie patrzył na miłość, to jesteście w błędzie. Nie ma we mnie nic z takiego Patrzcie, jestem pierwszy; jest tylko przerażenie i lęk:

Mt 18:6   Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza.

I nie jest to żadna abstrakcja – jeśli bowiem mówię, iż uczucie miłości jest Bożym wezwaniem do tego, by dawać siebie temu, którego się kocha, to jeśli to nieprawda, to czy mogę być pewien, że nie stanę się powodem grzechu? Co prawda zawsze dodaję, że wymaga to mądrego dawania – takiego, które jest stosowne do tego kim jest ten, który daje i kim jest ten, który jest obdarowywany, ale czy nie ma takich, którzy zapamiętują tylko pierwszą część zdania?

W czasach przedblogowych nawet nie sądziłem, że zjawisko zakochanych księży i dziewczyn zakochanych w księżach, jest tak wcale nierzadkie. I na tym przykładzie najbardziej wychodzi różnica w podejściu – jeszcze bardziej niż w tym, który jest w „Listach..”. Tradycyjne podejście jest jednoznaczne – tej zakochanej dziewczyny nie da się nazwać inaczej, niż jawnogrzesznicą wysłaną przez diabła na pokuszenie bogobojnego kapłana; jedyny dla niej ratunek, jeśli odpowiednio wcześnie ucieknie gdzieś daleko, najlepiej do innej miejscowości. Tymczasem konsekwencją mojego podejścia jest nawoływanie do przyjaźni, a przy dużej różnicy wieku do więzi najbardziej zbliżonej do relacji ojciec-córka. Tradycyjne podejście rodzi myśli samobójcze – mógłbym więc triumfować, że to ja mam rację; ale czy którejkolwiek z dziewczyn udało się rzeczywiście stworzyć taką więź, jaka wg mnie między tymi kochającymi się ludźmi powinna się zrodzić?

Czy więc przypadkiem nie stałem się powodem grzechu dla jednego z tych małych? Czy nie powinienem zawiesić sobie u szyi kamień i  pójść się utopić?