Lęki (4)

Ten lęk ciągle powraca. Pan co jakiś czas zsyła na mnie zdarzenia takie, jak w kościele w Małocicach, a ja i tak co jakiś czas wieszam sobie ten kamień.

Inną sprawą jest to, czy ten lęk mogę nazywać lękiem – zasadniczo lęk charakteryzuje się tym, że nie potrafimy wskazać jego przyczyny, a antonimem lęku jest strach.

Np. gdy do stanicy nieobozowej akcji letniej w samym środku Puszczy Białej, jaką prowadziłem w wieku 19 lat, podjeżdża na motorach banda 20-tu wyrostków i bez owijania w bawełnę mówi: Słyszeliśmy, że są tu dziewczyny. Przyjechaliśmy je wyruch..ć! to wszystkie dziewczyny, które pochowały się pod łóżkami zanim oni jeszcze zdążyli podjechać (wystarczył warkot motorów rozdzierający głuszę puszczy), to to był strach. Strach posiada bardzo konkretną, realną przyczynę – lęk jej nie posiada, a nawet jeśli potrafimy wskazać coś, jako przyczynę, to jest ona nieracjonalna – choćby takie są wszystkie fobie (np. ktoś cierpiący na klaustrofobię boi się wejść do windy, choć dobrze wie, że ten lęk jest irracjonalny).

Czy ja ten swój lęk mogę nazywać lękiem?

Gdybym go odczuwał np. wtedy, gdy zwracałem się do Landrynki („Notka dla Landrynki”), to na pewno nie mógłbym tego nazywać lękiem – takie obawy byłyby jak najbardziej racjonalne: skoro wiem, że w swoim spojrzeniu na miłość jestem odosobniony, a z tego powszechnego spojrzenia wynika Uciekaj dziewczyno,  to całkiem racjonalnym byłoby powstrzymanie się z przedstawianiem swojego spojrzenia.

Tymczasem ja się nie tylko nie powstrzymałem, ale w ogóle żadnego lęku nie odczuwałem. Pisałem wówczas z pełnym przekonaniem słuszności tego, co piszę (i niezależnie od tego, co później jeszcze się wydarzyło, po dziś dzień jestem przekonany o słuszności swojego zachowania, choć było zachowaniem, na jakie mógł zdobyć się tylko facet ze swoją gruboskórnością).

Za to ten lęk pojawia się np. wtedy, gdy po napisaniu jakieś notki przez całą dobę nikt się nie wpisze – to wtedy zaczynam myśleć, że to Duch Święty chroni was przede mną, że to jest dowód, iż w tym co piszę, błądzę, że nie pozostaje mi nic innego, jak zawiązać sobie ten kamień u szyi.

 

 

PS:     Jeśli chodzi o to zdarzenie na stanicy, to będąc jedynym chłopakiem w grupie nie miałem żadnych szans na jakąkolwiek obronę powierzonych mi dziewczyn; jedyne, co mogłem zrobić, to wdać się w rozmowę. Poprowadziłem ją tak, że odjechali i już nigdy więcej nie wrócili.

 

W tej notce pojawia się osoba Landrynki – żeby nikt nie miał najmniejszych wątpliwości –  zanim ukazała się pierwsza notka tego cyklu, przesłałem wszystkie wówczas napisane, aż do ostatniej, w której występuje. „Jeśli chodzi o notki to nie mam nic przeciwko:) bardzo mi się podobają. I nie mam nic przeciwko wstawienia tam mojej osoby.”