Po kompletnej porażce poprzedniego cyklu, nie spodziewajcie się już po mnie niczego. Nie mam co dawać. Kiedyś prowadząc pewne zajęcia harcerskie usłyszałem, że po dwudziestce żyje się już tylko wspomnieniami; teraz wiem, że wspomnieniami zaczyna się żyć, gdy nie ma się już nic do dania. A to, kiedy przestaje się mieć, to różnie bywa (no ale umówmy się, że dwudziestolatków ten problem jednak nie dotyczy). Innymi słowy na moim blogu nie będzie już dziś, a jedynie wczoraj; będę pisać tylko po to, by nie zwariować. Już wiem, że nikogo nie doprowadzę do Boga, nikomu nie pomogę w jego nauce miłości – dziś to nie jest możliwe (mam jednak nadzieję, że „Listom..” to się udawało). Ale mimo wszystko może to pisanie będzie miało jakiś sens również dla was? – przynajmniej, jako przestroga.
1.
List 13 zaczynał się tak:
Opisałem wszystko, co we mnie ładne (a w każdym razie co ja uważam za ładne). Nie wiem, czy tobie było to potrzebne. Być może nie. Być może nazywasz mnie teraz dewotem. Trudno. Zdarza się w najlepszej rodzinie (z francuskim i fortepianem). Ale to nieważne. Najbardziej boję się, że to moje pisanie zamiast ciebie przybliżać do Boga, mogło od Niego oddalać. Bo to nie wystarczy pisać nabożne listy o miłości, by nieść ze sobą miłość i Boga.
Nadal pragnę dawać siebie, ale już nie mam co dawać. Bo tylko ta moja wiara, być może naiwna, ale szczera, autentyczna i nie wyczytana z książek, a tylko później potwierdzona lekturami, i to moje spojrzenie na miłość, tak ściśle związane z Bogiem, tylko to jest we mnie ładne. Reszta jest szara i nieciekawa.
Dokładnie ta sama myśl zawarta jest w tym stwierdzeniu, że to moje pisanie o Bogu i miłości, jakie było tu na blogu, to jedyny talent (w znaczeniu ewangelicznym, bo nie w potocznym), jakim Bóg mnie obdarzył – póki w to wierzyłem, często to zdanie powtarzałem.
Dalej pisałem:
I nie przeceniam tego, co ci dałem. Bo teoria może troszeczkę pomóc, ale miłości człowiek uczy się samym życiem. I każdy chłop, który jest chłopem, choćby był tylko efemerydą w twoim życiu, dał ci więcej, niż ja tym swoim pisaniem. Rzecz nie w tym, by ładnie pisać o miłości, lecz by ładnie kochać.
Innymi słowy nigdy nie mówiłem Patrzcie, jaki jestem genialny; ile ode mnie dostajecie. Jedyne, co mówiłem, to Pomagam wam zrozumieć życie, pomagam ustawić wasze myśli we właściwym porządku. To nie jest zbyt dużo, bo realni ludzie, którzy pojawiają się w waszym życiu, dają wam znacznie więcej, niż ja swoim pisaniem, ale bierzcie – chcę przynajmniej na tyle być przydatny.
Dużo nie dawałem; wierzyłem jednak, że przynajmniej te trochę. I zaczęło mi się wydawać, że rzeczywiście jest kilka osób, którym te moje myśli się przydają; zacząłem odzyskiwać wiarę w to, że mam co dawać (ostatnio mocno nadszarpniętą). Zakładając przed rokiem bloga, tej wiary nie miałem – sięgnąłem do tekstu sprzed dwudziestu lat! Wydawało mi się później, że Pan tak wszystkim pokierował m.in. po to, bym odzyskał wiarę w to, że mam co dawać (a nie tylko ze względu na sam tekst – gdyby chodziło o sam tekst, to mógł pokierować adresatką „Listów..”; zanim założyłem bloga przez co najmniej rok szukałem, czy „Listów..” nie ma w sieci).