Ponieważ w następnej notce tego cyklu nie ma nic o Pannie W Jednym Kolorze, to ją mogę jeszcze opublikować:
7.
To, że nie jestem facetem, sprawia i to, że nie sprawdzam się w roli męża i to, że nie sprawdzam się w roli ojca i to, że nie jestem szanowany w pracy (Tu może sytuacja jest trochę bardziej skomplikowana – gdy przyszedłem do pracy mój bezpośredni przełożony czuł się zagrożony, mimo, że nie dawałem żadnego powodu do tego; czuł się tak zagrożony, że w pewnym momencie rozpętał wielką aferę zwalając swoją winę na mnie. I taka opinia już się za mną ciągnęła. Później odszedł, ja przejąłem jego obowiązki i swoją pracą pokazałem, że ta opinia była krzywdząca. Jednak już nikt tego nie zauważył. Przez kilka lat firma żyła głównie z mojej pracy – całkiem dosłownie – i był to moment, w którym gdybym byłbym chłopem, potrafiłbym zbudować swoją pozycję. Tymczasem nie jestem i już kilka razy od swoich kolegów usłyszałem, że jestem już za stary na to, bym mógł stawiać jakieś warunki. I to jest prawda – firma się rozrosła, teraz żyje nade wszystko z pracy innych, a mnie, człowieka sporo starszego od szefów, spokojnie można zastąpić kimś młodszym (teraz nie jestem czynnym programistą, lecz zajmuję się szkoleniem nowych pracowników z technologii oprogramowania)). Nie ma w moim życiu ani jednej dziedziny, w której bym się sprawdził i jak widać, nade wszystko z tego powodu, że nie jestem chłopem.
Nie mam przy tym żadnych znajomych, z którymi miałbym jakikolwiek kontakt (pomijając kontakty w pracy) – tak więc o innych rolach w ogóle nie mogę mówić (nigdzie nie bywam, ani nikt nie bywa u mnie; nawet imienin nie obchodzę odkąd nie żyją moi rodzice i mój brat). Mam tylko jednego przyjaciela, z którym kontakt zasadniczo jest tylko raz do roku na jego urodziny. To była typowa przyjaźń męska oparta o działanie – odkąd tego wspólnego działania nie ma, to i kontakty są sporadyczne. W tym roku zresztą zobaczył mnie na jakiejś imprezie plenerowej, zaprosił na zaplecze, ale pierwszy raz w życiu przedstawił nie jako przyjaciela, lecz znajomego – a więc i ta przyjaźń się kończy.
Nie sprawdzam się również, jako robotnik budowlany – wkładam dużo pracy w budowę, ale i tak efekty są mizerne, bo przecież cały czas uczę się tej roboty i popełniam wiele błędów, nie mówiąc już o tym, że strasznie wolno idzie mi ta robota.
Jedyne, co wydawało mi się, że robię dobrze, to moje pisanie. Tak, jak ostatnio często powtarzałem, wydawało mi się, że to jest ten jedyny talent, jakim Bóg mnie obdarzył (oczywiście jak zwykle podkreślam, że chodziło mi o znaczenie ewangeliczne, a nie to potoczne). Innymi słowy wiara w to, że swoim pisaniem coś innym daję, że na coś się przydaję (przy całej świadomości znikomej wagi takiego dawania, o czym przypominałem na wstępie tego cyklu), dawała mi siłę, by podejmować się tego, co tak czy inaczej zrobić muszę.
Człowiek musi widzieć w sobie coś pozytywnego, by mieć chęć do życia – nie może być takim całkowitym nieudacznikiem we wszystkim. Jak już jest nieudacznikiem we wszystkim, to nawet nie ma siły na to, by się zmieniać (dziewczyny pamiętajcie o tym w swoich związkach – jak już wykażecie chłopakowi/mężowi, że jest kompletnie do niczego, to owszem już od was nie odejdzie, ale będziecie miały koło siebie kukiełkę, z której nie będziecie zadowolone; jeśli chcecie, by się zmienił, to pokazujcie, co wg was jest nie tak i pomagajcie w tej zmianie, ale nie niszczcie poczucia własnej wartości; jeśli zniszczycie, to będą tylko dwie możliwości – albo on odrzuci wszystko, co powiecie, a to po to, by odzyskać wiarę w siebie, albo przyjmie, ale już nigdy się nie zmieni).
człowieka nie można zmienić. Po co nawet próbować. Na świecie jest wystarczająco miejsca dla ofiar losu i dla pozostałych. Na szczęście Bóg dba i o takich dając im drugą połówkę mądrzejszą, zaradniejszą. Czy dla Ciebie Bóg też był łaskawy i dał CI taką połówkę?i do cholery jasnej przestań w końcu jęczeć nad swoim życiem.
„Na świecie jest wystarczająco miejsca dla ofiar losu i dla pozostałych.” – otóż to. I nie przejmuj się tak bardzo – jestem, jaki jestem, ale takiego Bóg mnie kocha i jeszcze coś wymyśli, bym znowu uwierzył, że to moje pisanie ma jakiś sens (bo w innych sprawach nie ma szans). Chociażby w tym tekście, w którym obnażam się aż do bólu, w którym pokazuję, że rzeczywiście nie ma we mnie nic, za co można by było mnie cenić, jest ta końcowa myśl, która dla niejednej z was może być przestrogą – bo to łatwo jest nie zauważyć, że gdy ktoś drażni ciebie na każdym kroku, to twoje zniecierpliwienie dla tej osoby przynosi skutek odwrotny od zamierzonego (i to niezależnie od tego, czy kupi twoje uwagi, czy nie).A żona jest bardzo dzielna – żebyś widziała ją, jak się rzuciła na ZOMO-wców, gdy ZOMO mnie pałowało!
wiesz co nie mow tak…napewno sa dobre strony tego wszystkiego…Trzymaj sie dzielnie…A odnosnie zony jesli naprawde by kochala to niestaralaby sie Ciebie zmieniac bo jesli naprawde sie kocha akceptuje sie osoby jakie sa..To,ze tak wyglada twoje zycie teraz to nie twoja wina chciales dobrze starales sie koncentrowac na dawaniu siebie innym dlatego nie szukales „przyjacioł” pozatym przyjaciol nie szuka sie na sile..Jeszcze raz na temat zony skoro wybrala Ciebie i wziela z toba slub x lat temu to wiedziala co robi..Jej miejsce jest przy Tobie w zlym i dobrym tak jak to wypowiadala w przysiedze malzenskiej bo jesli wziela slub tylko dlatego ze grales na gitarze i spiewales to przepraszam za to co powiem ale musiala byc idiotka!!! Gitara nie jest dobrym powodem do slubu..I to potwierdzic moze kazdy tutaj kto sie wpisuje!!!A sprobujcie tylko powiedziec ze nie!!!I nie mow ze nikt Ci nie potrzebuje bo mowisz ze szkolisz programistow wiec jestes im potrzebny!!Masz dwoje dzieci im potrzebny jest ojciec..Jeszcze nie jest za pozno..Masz jeszcze czas..i nie zmieniaj sie nie do konca…
Moja żona jest na prawdę fantastyczną kobietą! I oczywiście ślub nie był tylko dla gitary – odpowiadałem jej cały, poza tym jednym (co liczyła, że uda się jej zmienić, bo tylko jedno). I doskonale wiedziała, co znaczy przysięga małżeńska – raz tylko spytała, czy mógłbym się powtórnie ożenić, gdybyśmy wzięli rozwód; odpowiedź, że nie, wystarczyła, by do tematu nie wracać! A jeśli chodzi o pracę, to rzeczywiście daje mi dużo satysfakcji – bardzo lubię robić to, co robię i gdy zdarza się ktoś, przy kim aż dziw bierze, że skończył studia informatyczne i w końcu zaczyna myśleć, jak rasowy programista, to to jest ogromna satysfakcja. A to, że żyję dla dzieci, to jest jasne.
No to widzisz sa dobre strony twojego zycia i jednak jest z Ciebie facet!!!!;):) Pamietaj zawsze wychodzi na moje;P;D;D
No już nie przesadzaj – facet naprawdę ze mnie żaden i wiele rzeczy wbrew pozorom wcale sobie nie przeczy – z jednej strony bardzo lubię robić to, co robię w pracy, ale z drugiej faktem jest, że rzeczywiście zarabiam najmniej ze starych pracowników (choć zgrzeszyłbym, gdybym mówił, że mało) i nie jestem pewien, jak długo uda mi się w niej utrzymać. A więc z jednej strony lubię swoją pracę, a z drugiej potwierdza ona, że jestem nieudacznikiem. Jednak z jeszcze jednej to wszystko razem uczy mnie ufności Bogu! A przecież to jest najważniejsze! Komuś, komu wszystko się udaje, bardzo łatwo wpada w pułapkę przyjmowania, że „to wszystko tymi rękami”. Fatalny jest tylko ten moment, w którym nie widzi się w sobie ani jednej jasnej rzeczy; jeśli jednak może się powiedzieć „jestem nieudacznikiem, ale..”, to owe „ale” już wystarcza.
no wiesz kazdy ma swoje spojrzenie na to i to w dodatku calkiem odmienne;D swoje zdanie juz wyrazilam
Wiesz Leszku, trochę Ci zazdroszczę. Masz tyle samoakceptacji przy (zbyt) zaniżonej samoocenie. Ale… czy nigdy nie wpadłeś na pomysł, że sam jesteś odpowiedzialny za swój los i życie? Wiesz, takie siedzenie z przekonaniem, że jesteś do kitu i czekanie, że Bóg coś Ci jeszcze może w życiu da, nie ma nic wspólnego z „małą ilością chłopa w chłopie”. To się nazywa inaczej. Znowu Ci się coś nie udało (mam na myśli „pisanie”). Chętnie przeczytałabym o tym, co Ci się w życiu udało. Czemu myślisz i wracasz tylko do swoich porażek. Nawet jeśli jest tego niewiele, to z pewnością są i sukcesy. Chętnie o ty poczytam, jeśli zechcesz napisać, chocby krótką notatkę.To co przeżywasz, nawet jeśli o tym nie wiesz, nazywa się DEPRESJA i powinieneś iść na terapię do psychologa i przyjąć leki antydepresyjne. Nie żartuję i nie piszę tego po to, by Cię urazić. Pomyśl o tym, przecież jesteś za młody by usiąść i czekać na śmierć, bo się do niczego nie nadajesz. Pozdrawiam.
Przyznaję, że niewiele wiem o depresji (choć ostatnio to modny temat); wydaje mi się jednak, że w jej przypadku nie da się wskazać jakiejś przyczyny – przychodzi nie wiadomo kiedy i nie wiadomo skąd.. A to nie jest ten przypadek. Pytasz o moje sukcesy, ale z tym jest podobnie, jak z moim pisaniem – jest tak, jak napisała Pierwsza Osoba Z Listy, że to tylko mnie się wydaje, że to moje pisanie ma jakąkolwiek wartość, że jakoś nikt inny tak o moim pisaniu nie myśli. Wspomniałem np. że wielką satysfakcję mam ze swoich szkoleń – ale to jest jedynie moja prywatna satysfakcja; spotykam się raczej z pretensjami, że ludzie po przeszkoleniu nie wiedzą tego, tamtego i czegoś jeszcze (mógłbym mówić, że jak co raz bardziej skraca się okres szkolenia, to trudno oczekiwać, by ci ludzie wszystko wiedzieli, ale to oczywiście zostanie odebrane, jako usprawiedliwianie się). Spytaj mojej żony o jakiś mój sukces – nie wymieni ani jednego w ciągu 25 lat małżeństwa (i nic nie przesadzam, mówię to jak najbardziej poważnie). Jeśli miałbym pisać o swoich sukcesach, to musiałbym sięgać do czasów harcerskich, ale musisz przyznać, że byłoby to śmieszne. Najnowsze sukcesy „potwierdzone” pochodzą sprzed kilkunastu lat (takie jak przyjazd Michelle’a Quista do Polski, ale i to łatwo odrzucić, że jedynie schlebiam sobie, że to ze względu na mnie – dopiero trzeba by było spytać o to ks. Malackiego, jak to było naprawdę – sam przecież pewności nie mam) – ale to też zbyt odległe, by do tego wracać. W końcu to moje blogowanie w takim wymiarze najbliższym ciału dopiero zaczynało przywracać mi wiarę w siebie – spojrzenie na siebie, jako na nieudacznika, ukształtowało się przez 25 lat małżeństwa i jedyne, co z tym mogłem zrobić, to polubić siebie takiego, jakim jestem (proszę mi wierzyć, gdy piszę o sobie, jako o nieudaczniku, ani nie oczekuję zaprzeczeń, ani pocieszeń, ani litowania się nade mną – po prostu wbrew panującej w pewnych kręgach opinii o mnie, nie jestem zadufany w sobie i nie wstydzę się przyznać do tego, że takim nieudacznikiem jestem). Mało, nauczyłem się z tym żyć – w końcu przez wiele lat utrzymywałem rodzinę tylko ze swojej pensji i wcale nie wegetowaliśmy – potrafię normalnie funkcjonować w życiu; gdybym nie potrafiłbym z tym żyć, to by mi się to nie udawało (no ale to opinia niepotwierdzona).Problem ze mną zaczyna się dopiero wtedy, gdy nie jestem traktowany, jak człowiek – niewątpliwie wtedy pojawia się we mnie całe mnóstwo reakcji neurotycznych (łącznie z tym czekaniem na śmierć) przez które ranię i siebie i innych. No ale Bóg mnie kocha i zawsze ma dla mnie jakieś pomysły…
Mogłabym napisać to samo, że się w niczym nie sprawdzam, ale przecież sprawdzanie się w czymś nie zależy od naszych rewelacyjnych wyników. pewnie, że każdy chciałby mieć taką dziedzinę w której się sprawdza w 100%, ale czasem tego właśnie nam brak. Każdy musi najpierw się „wyrobić” żeby dojść do perfekcji, zresztą perfekcja powinna być zakazana, bo do niej dojść nie można.
No wiesz, ja już miałem sporo czasu na owe dochodzenie (i tajemnicy Ci powiem, że właśnie w tym harcerskim okresie nie byłe nieudacznikiem – do tego stopnia, że wraz ze swoim przyjacielem doczekałem się opinii KD PZPR „obecne kierownictwo referatu szkół ponadpodstawowych nie gwarantuje właściwego wychowania ideowo-politycznego” z czego do dziś jestem dumny – nieudacznicy nie przeszkadzali).
A ja myślę, że każdy ma tyle czasu na dochodzenie ile potrzebuje i nie ważne ile ma już lat i ile dochodził, trzeba być cierpliwym, bo cel pewnie jest coraz bliżej. Po za tym popatrz ile rzeczy udało Ci się osiągnąć. Nie każdy jest w stanie zbudować dom. A że są niedociągnięcia, no cóż nie jesteś fachowcem wiec nie możesz od siebie zbyt wiele wymagac.
podoba mi sie ta notka..jest taka szczera bez sciemy….juz malo czytam inne blogi, ale to mi sie podoba, ze piszesz tak jak jest, ze nie sciemniasz i nie udajesz..bo niekazdy tak potrafi… Nie poddawaj sie pisz dalej, a kazdy nowy dzien traktuj jak ten ostatni darowany od Boga-Zyj dla Niego pozdr….:)
No jasne, że udawanie kogoś, kim się nie jest, jest głupotą. A ja proszę, żebyś Ty też się nie poddawała i byś znowu zaczęła pisać. Bardzo proszę…
Serdecznie pozdrawiam , jeżeli kiedykolwiek uwierzyłeś , że jesteś ” Bezwartościowy” to zapomniałeś Leszku, że dla Boga jesteś „Bezcenny’ wiecznie kochany i akceptowany ……..
Mimo pięknych słów pewnej piosenki, którą bardzo lubię śpiewać, to jednak czasami nie wystarczy – opinie innych są dla mnie ważne.
Wiesz za każdym razem jak tu wchodze to lubie czytać ten tekst na górze po lewej stronie twojego bloga, on zawsze nie wiem czemu sprawia, że na mojej twarzy pojawia sie uśmiech, więc dziękuję :* no i wogóle te słowa „pamiętana jako Upadły Anioł” teraz już nie upadły 🙂
No jasne, że już nie upadły – jesteś naprawdę wielka!
Jeszcze jedno – od samego początku chciałem napisać, że już nie upadły, ale tekst był za długi (można dopisać jeszcze tylko 3 znaki).
Zastanawiam sie tylko, czy ktos podawal sie za mnie, czy zeczywiscie ma takie same imie… :/ Leszkua teraz mnie posluchaj… Byc moze, jestes jaki piszesz, byc moze taki naprawde jestes… Ale i tak osciagnales wiecej, niz wiekszosc ludzi przez to cale bedzne zycie!!! Zobaczyles to co masz w sobie procz wnetrznosci, dostrzegles to ! Umiales oblednie pieknie opisac to, ubrac w slowa… Muiales!! zaakceptowac! Bo choc, piszesz, ze nie zmienisz sie, bo na zmane za pozno, lub tez jestem typem niezdolnym do resocjalizacji … 🙂 ale zaakceptowales i moim zdaniem to jest najpiekniejsze, to jest te wyjscie! rozwiazanie wszystkich problemow! Nie praca nad soba, (lub moze owszem, ale z rozsadkiem i nie na sile :D) nie wypatrywanie idealu, do ktorego bedziemy mogli sie porownywac i upodabniac! Nie, nie i jeszcze raz nie!! szukajmy idealu w sobie, naginajmy jak sie da.. od tego zalezy jak bedziemy postrzegani, jak inni nas postrzega… Spojrz tylko… dla tylu osob jestes autorytetem, oparciem, osoba, ktorej slowa chca byc czytane! to wazne, to bardzo wazne! te slowa to wiecej niz slowa… w slowach zawierasz wiele tresci.. wiecej niz mozna dostrzec po jednym, dwoch, trzech i dziesieciu przeczytaniach! Pisz… Chociaz Ty… Ja nie umiem, mi nie wychodzi. olowek nad kartka unosi sie w drzacej rece, niczym martwy wisielec… trace sens wlasnych slow… juz to gdzies kiedys mowilam… dostrzegam znaczenia… trace ten sens… to juz slowa… co bedzie nastepne… Badz silny jesli starczy Ci sil badz silny za innych! tak wielu traci wiare….
Tak mi napisałaś, że teraz choćby nie miał zupełnie sił, to się będę mobilizował, by jednak coś napisać! Będzie to jednak tylko dla kilku osób – wbrew pozorom osób stale czytających tego bloga nie ma wiele; te statystyki to tylko efekt mobilizacji sił tych, którzy chcieli mnie tu atakowali. Tych rzeczywiście przychodzących dla moich tekstów ubywa – jak choćby Duszka, która wpisała się kilka razy – teraz wpada, a kiedyś bywała; rozpoczęła studia i jej dzień uległ totalnej zmianie. No ale prowadzenie bloga nawet dla kilku osób ma sens – obym tylko ja sprostał tym oczekiwaniom. Jeśli chodzi o zmienianie się człowieka – trzeba odróżnić zmiany związane z wrażliwością etyczną i tu nie można nigdy ustawać (i np. wydarzenia ostatnie wiele mnie nauczyły), od zmian osobowościowych, charakterologicznych. Skoro przez tyle lat chłopem nie byłem, to już nigdy nim nie będę – z tym trzeba umieć żyć!A jeśli chodzi o Esti, to jest to wspaniała dziewczyna, do której linka znajdziesz na moim starym blogu (bo tam mam swoje linki).