Zaczynam odżywać – jeszcze nie wiem, jak to wszystko się potoczy, ale przynajmniej wiem, że odżywam. I jestem pewien, że zawdzięczam to nawet nie temu, co mi napisaliście (choć oczywiście za to serdecznie dziękuję), ile waszej modlitwie. Nade wszystko czułem tu modlitwę Paulinki; nie przyjąłem tej modlitwy, odrzuciłem, bo nie wierzyłem w swoje odczuwanie (Nie, to niemożliwe, żebym mógł prawdziwie odczuwać – i wszystko zniknęło), ale dziś myślę, że się wcale nie myliłem. Może zresztą cała historia była nade wszystko po to, by to Paulinka uwierzyła, jak bardzo jest miła Bogu, skoro jej modlitwa ma tak szaloną moc!
Moherku, jeśli chodzi o samo zdarzenie, to nie było tak, jak myślisz, że rozum nakazywał Idź, a ja się zaparłem, by nie iść. Jest dokładnie tak, jak pisała Basia „Nikt z nas nie jest godny przyjąć Jezusa w komunii św. NIKT.”; ja również jestem niegodny (raz bardziej, innym razem mniej – ale zawsze niegodny), więc czekam, aż Pan mnie zawoła po imieniu. I gdy wzywa, czuję się szczęśliwy, że tak uczynił. I dobrze wiem, że to nie z powodu jakiś zasług, lecz po to, by mnie wzmocnić, bym już zupełnie nie upadł. A więc widzisz Moherku, jestem podobny do Ciebie – Ty, gdy rozum zgłasza Ci wątpliwości, oddajesz wszystko Chrystusowi, by On wywołał w Tobie niepokój; ja za każdym razem proszę, by mnie wezwał i czekam na wezwanie. A więc oboje uznajemy prymat relacji osobowej w stosunku do własnego rozumu.
Zarzut spowiednika, że to daje pole do nadużyć, jest jednak nie do odparcia. Relacja osobowa z Jezusem jest czymś nieuchwytnym, nie podlegającym weryfikacji, wreszcie nie dającym się opisać… Osąd rozumu wydaje się być pewniejszy. Ale może właśnie to, co przeżyłem już po spowiedzi, miało pokazać, ile może być wart taki osąd rozumu? Wbrew pozorom granica między grzechem ciężkim, a lekkim nie jest wcale tak ostra, jak by się mogło wydawać. I nie tak łatwo jest rozstrzygać rozumowi na ile jakieś zachowanie jest w pełni świadome i dobrowolne (to są warunki grzechu ciężkiego), a na ile ma charakter kompulsywny.
Proszę się jednak mi nie dziwić, że tak całkowicie zwątpiłem – przecież ja nie mam nic, oprócz swojej wiary; jestem totalnym nieudacznikiem. Jak spowiednik mi mówi, że moja relacja z Bogiem jest fałszywa, to już mi nic nie zostaje. To, że adresatka „Listów..” nigdy mi nie powiedziała, iż pisząc listy ją skrzywdziłem (między nami nie było jakichkolwiek innych kontaktów, więc w inny sposób nie mogłem jej skrzywdzić), nie zmienia faktu, że traktuje mnie tak, jakbym ją skrzywdził. Czy więc rzeczywiście z Bożego natchnienia je pisałem? Czy rzeczywiście wypełnianiałem wolę Bożą? To są te same odczucia… To jest niemożliwe, bym w jednej sprawie odnajdował Pana, a w innej siebie samego. Jeśli odnajduję siebie, to i w jednym i w drugim. Nie zostaje mi nic.
Pytanie jednak, czy teraz, gdy zaczynam z tego wychodzić, gdy powraca do mnie wiara, że jednak jestem narzędziem w rękach Boga, to czy to On sprawił, czy też ja na nowo to sobie wmawiam, bo nie sposób żyć, nie mając zupełnie niczego?
Witam Leszku!Przyszlam na chwilke,modle sie za Ciebie i martwie sie…nie bede wspisala dlugiej ale chce powiedziec na krotko ,czytalam wyzej to co napisales że ;.<<..więc czekam, aż Pan mnie zawoła po imieniu. I gdy wzywa, czuję się szczęśliwy…>> ja tez czekam az kiedy Jezus mnie wola…dla mnie to cisza i nic nie wola 🙁 dopiero wczoraj zrozumialam (juz napisalam do Paolo na blogu do komentarza…) teraz mam pytanie dlaczego mam i Ty Leszku czeka az Jezus przyjdzie do mnie do Ciebie do was ?Przeciez Jezus czeka mnie i Ciebie, Jezus ciagle wola a ja nie sluchalam i wy tez nie sluchali i wczoraj wieczorem wzelam Brewiarze na modlitwe i wrocilam uwage na obrazki ze tam Jezus puka do drzwi a na drugiej stronie pisze << Oto stoje drzwi i pukam…>> Jezus puka do drzwi i mam otworzyc drzwi? czy Ty Leszku otworzyc drzwi ze Jezus puka do Ciebie domu ? tak sie zastanawialam ze Jezus nie puka drzwi w domu lecz Jezus przychodzi do mnie do Ciebie do naszych serca puka,Jezus wola i czeka na otwarte drzwi serca…dlatego teraz zbliza do swiat… a czas ucieka… a ja jeszcze nie bylam u spowiedzi tez mialam klopoty tak jak Ty ….Pozdrawiam ps.Bede poznym wieczorem teraz uciekam…
Leszek, moim skromnym zdaniem ( przeczytałem wszystkie części SPOWIEDZI ) bliznich ma 100% rację… To ja otwieram drzwi Jezusowi, a nie On mnie woła… bo woła to Jezus nas przez całe nasze życie… woła i czeka… kołacze…to symboliczne otwieranie drzwi jest odzwierciedleniem naszej WOLNEJ woli… Tak Panie! Zapraszam Cię z mojej nieprzymuszonej woli…Takie jest moje odczucie… i nie zgadzam się z Tobą w jeszcze jednej kwestii. Moim zdaniem robisz bardzo dużo, gdyż przynosi to określone efekty 😉 Podam przykład: moja małżowinka sama znalazła Twojego bloga i zapytała Cię e-mailowo ( oczywiście bez mojej wiedzy ), gdzie można kupić objawienia Anny… i co? i mam je już w domu… i zrobię z nich prezenty… wiara sama się roznosi…TsJ;-)
Mac ,dziekuje ,tak dokladnie Jezus stoi u drzwi Twego serca puka i czeka…Pozdrawiam
Jeśli pozwolicie odpowiem wam obojgu. Od razu na wstępie wyraźnie podkreślę, że w żadnym wypadku nie ma takiego obowiązku, to jest mój wymysł i być może całkowicie nietrafiony. Jednak praktykowany przeze mnie od 20 lat (tak mniej więcej, bo oczywiście tego nie liczyłem). Otóż jest tak, jak pisała Basia – my nigdy nie jesteśmy godni spotkania z Panem Jezusem. Innymi słowy dobrze wiem, że zawsze jestem mniej, lub bardziej niegodny. Natomiast pragnę tego spotkania, bo „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia.” (Flp 4.13). W modlitwie powierzam się Mu się całkowicie i po prostu czekam. No i w pewnym momencie coś mi każde wstać – no i wstaję. W ciągu tych 20 lat na palcach jednej ręki można policzyć przypadki, gdy tak się nie stało (choć z tym imieniem J 10.3 tylko wyjątkowo). Prawdziwa wiara oparta jest zawsze na więzi osobowej. Dlatego tak ważne jest to, by się nauczyć rozpoznawać to, gdy Pan przychodzi (On jest zawsze przy nas, ale czasami odczuwamy to w sposób szczególny). W całej tej historii sama klasyfikacja grzechu ciężki, czy lekki jest niczym przy tym, czy potrafię rozpoznać te momenty, w których Pan przemawia do mnie, czy nie potrafię. Jeśli nie potrafię, to wątpliwa jest wartość wszystkiego, co przez ostatnie 20 lat robiłem – poczynając od „Listów..”; jeśli nie potrafię, to powinienem ostatecznie zamilknąć, o czym wyraźnie mówi Mt 18.6 (co już nie raz cytowałem).
Leszku -myślę, ze wszystko co się dzieje w naszym życiu sprawia Bóg po to by Go szybciej odnaleźć. I On zabiera nam wszystko po to by pozostał tylko On. I jednocześnie daje coś nowego. Może teraz właśnie to Nowe idzie do Ciebie?:)Ja myślę, że tak jest:)
„On zabiera nam wszystko po to by pozostał tylko On.” – bardzo mądre słowa. Niestety to nie dotyczy mojego przypadku – w tym moim spowiednik wykazał mi, że tylko mi się wydawało, że Go spotykam. Obawiam się, że już zawsze będzie tak, jak wtedy, gdy modliła się Paulinka – czułem to wyraźnie, czułem Jego obecność, ale rozum to odrzucił. Jeśli o to chodziło (a wygląda, że o to), to uwzględniając że wszystko jest dla naszego dobra, to zapewne po to, bym nie musiał wieszać tego kamienia (Mt 18.6).
Ciekawie napisałeś o grzechu ciężkim. Człowiek się rozwija jeśli współpracuje z Łaską i wciąż na nowo spostrzega grzech. To co dawniej nie budziło niepokoju sumienia teraz staje się niepokojem. Tym większym jeśli nie potrafię tego się pozbyć, jeśli odkrywam,że to niejako moja natura…wciąż grzeszna natura. Dotyczy to głównie grzechów lekkich, które w pewnym momencie są tak bardzo moje,że w żaden sposób nie mogę się ich pozbyć…to jestem ja.I tak docieram do granicy moich możliwości poza którą widzę tyko bezsilność. Dziś pomyślałam sobie, że podobnie jest z ludźmi, którzy walczą z nałogami i wszelkimi uzależnieniami.Teraz zobacz jak ważne jest dla mnie to co napisałeś na blogu Miłosierdzia..” … to, że nie „czujesz się dobrą”, jest prawidłowe. „..i ten ciąg dalszy..to jest dla mnie. Ilu ludzi odnajdzie tam też pocieszenie. Czy jesteś narzędziem Boga? Jesteś, dla mnie jesteś. Boże mój dziękuję Ci za Leszka
Niczego bardziej nie pragnę, niż tego, by być narzędziem w Jego rękach. Jeśli jednak Go nie rozpoznaję, to nie jestem takim narzędziem – służę komuś innemu.
Jesteśmy podobni -też tak myślę:) I musimy się uczyć używać rozumu i nim się kierować. Bo jakaś ciemność pojawia się czasami -prawda?I nie pozostanie nam już nic tylko światło rozumu, które ją rozświetli.Teraz -to jest próba, która pokazała gdzie są słabe miejsca w duszy.Zobaczyłam je w mojej duszy dzięki Tobie:)***
😀 tu zawsze piszę krótko, albo w ogóle nie komentuję, bo Leszek zawsze powie wszystko dobrze do końca.Ja tylko wierzę , a Leszek jest pełen wiary mocnej, po cóż więc wątpić mam w Leszka, modlitwa ma większą siłę przebicia niż moje i wasze wątpliwości, słabości chwilowe.Ja to wiem, że Leszek jest pełen dobra i mocy Pana, dlatego się o niego nie martwię.Po co, to brak wiary by kazał mi wątpić.
Też wierzę Biedroneczko, że Leszek jest pełny mocnej wiary. Ale czasem ten kto wierzy przechodzi takie doświadczenie, że swojej wiary nie widzi. I wtedy umacniamy go mówiąc co widzą nasze oczy, co czują nasze serca -bo widzimy jego miłość do ludzi, do Boga.I stale umacniamy się naszą modlitwą….:)
To właśnie dlatego zaznaczyłam i ja swoją obecność by wiedział, jak bardzo jest potrzebny nam.Jak bardzo jego blog jest pomocny.Ale modlitwę zostawiam na pierwszym miejscu.Pozdrawiam Moherku.Pozdrawiam Leszku.
Biedronko, Twoje słowa wywarły na mnie wielkie wrażenie – obawiam się jednak, że na nei nie zasługuję:(
Choć stanęło na tym, że nie potrafię Go rozpoznawać, że służę komuś innemu, to jednak nadal uważam, że najważniejsza jest więź osobowa.
Byłam tu jakiś czas temu ale nic nie napisałam, jetem młodą osobą 🙂 ale myślę, że mi mo naszego zagubienia, Bóg cały czas chce abyśmy byli Jego narzędziem, w końcu chciała nas tu na Ziemi 🙂 Pozdrawiam ciepło…//martusia19sloneczko.blog.onet.pl/
Na pewno pragnie tego, by każdy z nas był Jego narzędziem; jeśli jednak ktoś staje się narzędziem kogoś innego, to zdecydowanie woli, by zamilknął.
Witam,rozumiem iz słowa „nie mam nic poza wiarą” i „jestem nieudacznikiem” to przenośnia literacka… chyba, że inaczej rozumiemy Boże dary, które cały czas Pan każdemu z nas daje…Odnośnie spowiednika i pewnego zamieszania duchowego – święta Faustyna nie obawiała się wizyty u lekarza… Czyż nie warto skorzystac z jej przykładu?.Pozdrawiam (bog-w-moim-balaganie.blog.onet.pl)
Masz rację, już kiedyś spowiednik wysyłał mnie do psychiatryka (ściślej pytał, czy nie jestem chory psychicznie) – to jest jakiś pomysł. Myślę jednak, że nie jest to konieczne – nie będę się zasłaniał chorobą, nie będę zdejmował z siebie odpowiedzialności. Jestem odpowiedzialny za swoje życie, za wszystko, co w tym życiu zrobiłem.
A jeśli chodzi o przenośnie, czy nie – są dwie możliwości: albo ktoś jest wspaniały i wszystko sobie zawdzięcza, albo ktoś jest nieudacznikiem i niczego nie posiada, co najwyżej ma coś dane w depozyt (to są te talenty, o których nie tak dawno było w czytaniach). Ja należę do tej drugiej grupy. Jedyne, co mam, to tylko wiarę.
Rozumiem. Dar wiary i ufności pokornych i ubogich jest ich największym skarbem u Pana. Ale i to „złoto” bywa poddawne oczyszczeniu, aby było jeszcze bardziej czyste, zgodnie z wolą i planem Chrystusa Jezusa. Pozdrawiam
Nie wypowiadam się w tej kwestii, ale powiem tylko,że moje myślenie o Bogu jest podobne fo Twojego i ludzi tu piszących. Na pewno On jest Tym, w którego rękach jest WSZYSTKO, więc i ja też. Człowiek na ziemi żyje w grzechu i najczęściej nie myśli o tym, co powie Bóg i czy Mu się to podoba, czy nie. Ale jest takie powiedzenie, że :jak trwoga, to do Boga” i że „bez Boga ani do proga” I o tych dwóch sprawach staram się pamiętać. Staram się, nie znaczy tio, ze zawsze pamiętam. Pozdrawiam Leszku serdecznie. 🙂
Dzięki:)