38 W dalszej ich podróży przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. 39 Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. 40 Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: «Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła». 41 A Pan jej odpowiedział: «Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, 42 a potrzeba <mało albo> tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona». (Łk 10)
Tym razem to nie są czytania z niedzieli. Do tej notki zainspirowała mnie informacja z Radia „Józef”, że spadek liczby nowych alumnów w seminariach duchownych, to jeszcze nic wobec spadku powołań do zakonów żeńskich.
Czy aby przypadkim to nie jest tak, że u potencjalnych zainteresowanych rodzi się obawa, iż jak już się będzie w zakonie, to jedynie do roli Marty?
Wiesz, miałam okazję przez jakiś czas pomieszkać w jednym z zakonów i faktycznie młode siostry, dopiero co przyjęte do zakonu, tylko sprzątają, sprzątają i jeszcze raz sprzątają. Wszystko się już świeci…ale one nadal sprzątają. Wydaje mi się, że to ma prawo odtrącać.
No to zupełnie, jak w wojsku – tam to się nazywa sprzątanie rejonów. A przyznam, że nie sądziłem, że to aż tak dosłownie.
No niestety tak to wygląda…
ale Marta też jest potrzebna! bo w każdej z nas(kobiet) powinny być one obie 😉
Zgoda – też potrzebna. Ale jeśli to odrzucasz, jako powód zdecydowanego spadku powołań (większego niż wśród chłopaków), to jaka jest przyczyna?
nie odrzucam i nie mam pomysłu na powód, raczej odniosłam się tylko do postaci Marii Marty samych w sobie 🙂
Nie wiem… Może odpowiem, jako potencjalnie zainteresowana 🙂 ) – Taka obawa gdzieś jest, natomiast większy chyba jest niepokój… Przed poświęceniem, przed zaangażowaniem… A tak mi się skojarzyło. Jan Paweł II powiedział kiedyś: „Nie ma kryzysu powołań. Jest kryzys odpowiedzi”.Pozdrawiam.
Przyznam, że sam się zastanawiałem, czy powielić ten slogan o kryzysie powołań, czy nie (jest oczywiste, że Pan powołuje tak samo – to jedynie coraz mniej osób odpowiada) – jak widać, powieliłem, bo jednak każdy do tego sloganu potrafi podpiąć odpowiednie fakty. Ale wracając do samego pytania, to Twoją odpowiedź rozumiem tak, że to nie tyle chodzi o to, jaka ta posługa w zakonie jest, lecz o sam fakt podejmowania ostatecznej decyzji? Czyli, że jest tu wspólny mianownik z obserwowanym równolegle kryzysem zawierania małżeństw? Czy dobrze Cię zrozumiałem?
Dokładnie. Właśnie chodzi o tą ostateczną decyzję. Pozdrawiam.
Leszku – temat jest bardziej złożony niż się nam wydaje. Rośnie nam pokolenie wychowane w innych warunkach. To nie chodzi o Martę i Marię ale o ducha czasu. Kiedyś przyglądałam się roli zakonnicy w kościele. O ile ksiądz [nawet ten dopiero rozpoczynający służbę] ma jeszcze coś do powiedzenia, o tyle z zakonnicą nikt się nie liczy. To taka wieczna służąca – zgromadzenia i księży . A powinna być służącą najpierw Boga a potem ludzi. W pewnym stopniu ma to związek z miejsce kobiety w Kościele. Niektórzy księża traktują zakonnice jakby były „podludźmi”. A one mogą sobie jedynie popłakać z powodu tej pogardy; obserwując to podziwiałam je, że potrafią to znieść. Może więcej we mnie Marty upominającej się o równe prawa niż Marii, ale one chciałyby być nie tylko Martami [do posługi], ale także Mariami.
No właśnie tego się obawiam, że tak jak w życiu codziennym kobiety chcą się czuć bardziej podmiotowo, niż to było przez wieki (i słusznie!), to tak samo w Kościele. I tu wcale nie chodzi o kapłaństwo kobiet – chodzi o rzeczy najprostsze, by w siostrach nie widzieć jedynie sprzątaczek, praczek, kucharek.. Tu też nie chodzi o to, że wypełnianie tych funkcji uwłacza godności – bo nie uwłacza; źle jest jednak, jeśli w siostrach widzi się tylko sprzątaczki, praczki i kucharki.
Leszku – wiesz z czym mi się kojarzy rola zakonnicy ? z kwestią z Pani Twardowskiej A.Mickiewicza; przysięga posłuszeństwo bez granic, złamie choć jeden warunek, już cała umowa na nic. To posłuszeństwo bez granic [ nie tylko Bogu ale także wszelkim hierarchiom,] i mnie by zniechęciło do tego powołania.
Śluby posłuszeństwa chyba rzeczywiście najbardziej uwierają. Ale czy można się bez nich obyć? Ale może sam fakt złożenia tych ślubów jest nadużywany?
Mialam w rodzinie siostre zakonna już sw.pamieci ale ona była na wysokim stanowisku..Była siostra sekretarka Matki Generalnej .Pewnie wczęsnie przeszła tez sprzatanie.aze była wyksztalcona miał skonczne prawo i teologię więc siła rzeczy awansowała w zakonie…Do końca swoich dni byla skromna kochana istota i bardzo mi jej brakuje Ostatnie lata zycia walczyła z choron=ba nowotworowa wiec była w Łodzi i mialm ja blisko jak jest teraz nie wiem….Pozdrawiam pieknei
„Była skromną, kochaną istotą i bardzo mi jej brakuje” – te słowa wystarczą za niejedną księgę kondolencyjną.
Właśnie skończyłam sprzątać kaplicę i mogę teraz coś napisać;-)Jestem siostrą zakonną od dobrych kilkunastu lat i myślę, że spadek powołań wcale nie ma nic wspólnego ze „sprzątaniem”. Dlaczego tak uważam? Otóż tu chodzi o coś znacznie więcej – o MIŁOŚĆ! Pranie, gotowanie, sprzątanie są nieodłącznym elementem życia ludzkiego. W rodzinie tak jest i w zakonie ( duchowej rodzinie) też tak jest. Czy kobieta, która kocha swego męża, pozwoli, by ten chodził w przepoconych skarpetkach? Czy kobieta, która kocha swojego męża nie zadba o to, by miał ugotowane, by spał w czystej pościeli, by miał wyprasowaną koszulę, by dom wyglądał jak dom, a nie jak stodoła – czyli żeby było czysto???? Wszystko zależy od stopnia miłości! Jeśli kocham, to zrobię wszystko dla osoby, którą kocham. A jeśli kocham Jezusa???????? Jeśli Jego kocham, to też zrobię wszystko, by mój Oblubieniec „był ze mnie zadowolony”. Wszystko będę czyniła z miłości ku Niemu i dlatego wszystko: sprzątanie, gotowanie, zakupy, studia, apostolstwo, księgowość, czy przełożeństwo będą przepełnione miłością i będzie to dla mnie zaszczyt i honor móc to Jemu ofiarowywać. Jeśli braknie miłości, albo jeśli owa miłość będzie letnia, wówczas wszystko mi bedzie przeszkadzało i nie będę nigdzie szczęśliwa, nawet, gdyby mi dali wysoki urząd w klasztorze – bo krzywdziłabym nie tylko siebie ale przede wszystkim innych!!!! Miłość sama z siebie rodzi poświęcenie i chęć „robienia czegoś” dla Pana. Nie ważne jest wtedy, czy sprzątam „kibelki”, czy zmywam naczynia, czy korytarze, czy opiekuję się chorymi, czy katechizuję, czy piorę „ciuchy”. Każda praca jest jednakowo potrzebna i jednakowo apostolska. Przekonuje nas o tym choćby osoba Małej św. Tereski, która nigdy nie była poza granicami swego kraju, która była poniewierana, która sprzątała i robiła wszystko, co było trzeba, a jednak została ogłoszona Świętą, a na domiar tego Doktorem Kościoła i jeszcze do tego Patronką Misji!!!!!!!!!!!!!!!!!! Stąd płyną takie oto wnioski:1. Spadek powołań należy przypisywać spadkowi wartości naszej miłości. Dziś jest coraz więcej rozwodów, inicjacja seksualna dotyka juz młodzież w wieku gimnazjalnym, wszędzie daje się słyszeć hasła: wszystko możesz!; wolność!; róbta co chceta itp. Gdzie jest nauka miłości? Gdzie zachęta do tego, by być ofiarnym? Gdzie poświęcenie? Gdzie poczucie wartości religijnej, rodzinnej, wspólnotowej?2. Jeden z Generałów Jezuickich powiedział kiedyś znamienne słowa: „Nie martwcie się o to ile jest powołań, bo to sprawa Ducha Świętego. Martwcie się o te powołania, które otrzymujecie i które tracicie z powodu waszego nieodpowiedzialnego traktowania”. I tu też tkwi problem niżu powołaniowego – nieodpowiedzialne traktowanie. Czasem sama doświadczam, że „przychodzący” nie są traktowani poważnie – i to sprawia, że dany człowiek odczuje to na sobie i…odchodzi zniechęcony.3. Za mało też pokazujemy swoje życie jako wartościowe. Ukrywamy się pod płaszczykiem klauzury i myślimy, że Pan Bóg już się o powołania sam zatroszczy. A tu trzeba wyjść do ludzi, przebywać z młodymi – być z nimi na całego i zawsze…takie refleksje nasunęły mi się po przeczytaniu Pańskiego postu. Dziękuję za taki temat i za zaproszenie mnie na Pańskiego bloga. Będę tu zaglądała ;-)Zapraszam też ciągle do siebiesiostrunia.blog.onet.pl
Bardzo dziękuję za tak wyczerpującą wypowiedź. Namawiała Siostra by spojrzeć szerzej, że przytoczę tu to fundamentalne zdanie „Spadek powołań należy przypisywać spadkowi wartości naszej miłości”. Niewątpliwie jest tak, że w dzisiejszych czasach młody człowiek znacznie mniej może się nauczyć miłości poprzez naśladownictwo, poprzez wzorce wyniesione z domu i to może stanowić poważny problem dla tych, którzy są powołani, by odpowiedzieć na to powołanie – brakuje wzorców miłości ofiarnej. Bardzo smutne jest to, co Siostra napisała „Czasem sama doświadczam, że „przychodzący” nie są traktowani poważnie – i to sprawia, że dany człowiek odczuje to na sobie i…odchodzi zniechęcony.”. Jeśli zestawić to, co na wstępie napisała Angelika, to czy to nie jest rodzaj „fali” (takiej samej, jak w wojsku, a więc takiego bezmyślnego powielania wzorców – jak ja przez to przeszłam, to obecne postulantki też mogą)? Cała nadzieje chyba rzeczywiście w tym, co Siostra napisała w trzecim punkcie „Za mało też pokazujemy swoje życie jako wartościowe.” – tu chyba najłatwiej jest coś zmienić.Jeszcze raz dziękuję za tak obszerną wypowiedź.
Siostro Aneto -’pożarłam” ten komentarz bo jest napisany prosto do mojego serca. Też tak myślę -ale nie tylko o powołaniach zakonnych lecz również i o powołaniu do życia rodzinnego. To jest to -siostra „trafiła w dziesiątkę”:):):) Bardzo serdecznie pozdrawiam****
Coś w tym jest, siostro Aneto – dziś wszyscy – media i różni mądrzy psychologowie – mówią ludziom (ale chyba szczególnie kobietom) – „nie możesz się poświęcać, nikomu nie będziesz służyć – Bóg Cię stworzył do lepszych rzeczy.” (A kto decyduje, które to są te „lepsze”?:)). SAMOrealizacja to jest to! I jak ktoś się chce tak „samorealizować” to ani w małżeństwie, ani w klasztorze szczęśliwy nie będzie – bo zawsze ktoś mu stanie na drodze – jak nie mąż i dzieci, to matka przełożona…A mnie ciągle dźwięczy w uszach to zdanie, że „człowiek najpełniej realizuje siebie w dawaniu siebie.” I jeszcze to, co mówiła Matka Teresa z Kalkuty: „Każda rzecz jest wielka, jeśli czyniona jest z miłością.” Inna sprawa, że całe społeczeństwo (a także Kościół) powinno bardziej doceniać te „mało ważne” czynności, jakie wykonują kobiety. Żeby nie było tak, że jakiś ksiądz (nawet żartem!) mówi, że siostry to się tylko do prania i prasowania alb nadają! Bo gdyby te „głupiutkie gąski” tego nie zrobiły, to by on-wielki kapłan nie miał w czym mszy odprawić!www.cienistadolina.blog.onet.pl
Jak zwykle nic dodać, nic ująć:)
czemu sam nie wstąpiłeś do zakonu? nie żałujesz?
Leszku wspaniała notka. Przeczytałam te komentarze i przy kilku uśmiechnęłam się. Nie można pisać, że bo „sprzątanie” czy inne prace. Kochani moi, życie zakonne to nie tylko sprzątanie, to nade wszystko oddanie swojego życia Panu. Przepraszam, że napiszę coś ze swojego życia. Ja w domu byłam jedynaczką, miałam wszystko jak to teraz młodzież określa. Nie musiałam ciężko w domu pracować, bo nie pochodzę z gospodarstwa, pochodzę z miasta. Kiedy wstąpiłam do zakonu nikt nie patrzył na to skąd jestem i z jakich warunków przyszłam. Trzeba było sprzątać to to robiłam, ale dla mnie najważniejsze było to że robię to dla Boga, bo to moje życie. Spadek powołań to nie sprzątanie w zakonie. Może się mylę, ale teraz ten świat tak bardzo zlaicyzowany, młodzież żyje wartościami bardzo płytkimi. Media wypłukują wartości pozytywne. Ale ten kto chce żyć Bogiem i Jemu służyć niekoniecznie służy w zakonie, można to robić również w świecie i ja osobiście znam taką młodzież. Przepraszam za ten długi wywód, ale miałam taką potrzebę serca. Pozdrawiam Leszku i obiecuję, że częściej będę zaglądać w miarę możliwości
Ależ mnie to bardzo cieszy, że ten wywód był długi. Mało – chętnie bym go jeszcze przedłużył. Bo jednak coś mi nie daje spokoju – to oczywiście prawda, że głównym powodem spadku powołań (czy ściślej odpowiedzi na powołania) jest ogólna laicyzacja społeczeństwa. Ale to jeszcze nie tłumaczy wszystkiego – bo niby dlaczego na tę laicyzację miałyby być bardziej podatne dziewczyny? Wręcz podejrzewam (choć tego nie wiem), że jest wręcz na odwrót – przypuszczam, że znacznie bardziej podatni są chłopaki. A skoro tak, to nadal nie wiemy, dlaczego ten kryzys nade wszystko dotyczy dziewczyn, dlaczego spadek powołań nade wszystko wystąpił w zakonach żeńskich?
Nie tylko dziewcząt. W seminariach, czy w zakonach męskich również jest spadek powołań. Świat nęci swoim niby dobrobytem. Często bywa, że jest wypaczone myślenie o zakonach, sama osobiście się z tym spotkałam. Zakon to takie „nie modne” tak myślą co nie którzy. Choć piszę z dziewczętami kończącymi studia, które nie widzą się gdzie indziej jak tylko w zakonie. Ja powiem ci szczerze, gdybym wybierała po raz drugi swoją drogę życiową, wybrała bym na pewno zakon. Nie chcę żeby ktoś myślał, że nie ma tutaj problemów, nie wręcz przeciwnie są, ale aby dojść do doskonałości musimy pracować nad sobą. Uważam, że to dotyczy również ludzi żyjących w świecie. Leszku, trzeba się modlić o powołania, bardzo cię o to proszę i bardzo dziękuję. Miłego popołudnia
Oczywiście, że problem nie dotyczy jedynie i wyłącznie zakonów żeńskich, ale właśnie NADE WSZYSTKO ich – tu spadek jest ponoć znacznie większy, niż w seminariach. Dlatego tak drążę temat.
No cóż, ” wiele jest powołanych, ale mało wybranych”. Kryzys do zakonów był i będzie. Jeżeli, ktoś przedstawia inne wartości nad Boga, nie może wybrać tego stanu. Tu służy się BOGU i dla BOGA, w zakonie nie ma połowiczności, człowiek oddaje się bez reszty BOGU i widocznie to jest między innymi taką trudnością wyboru. Teraz młodzież nie szanuje czystości przedmałżeńskiej, więc jak wytrwa w ślubach, które składa się samemu BOGU ???? Pozdrawiam.
No, tak, Leszku, coś w tym jest. Wiesz, niedawno przeczytałam w pewnej książce, że Kościół miał w swej historii bardzo niewiele „oblubienic” Chrystusa (jak obie św. Teresy – z Lisieux i z Avili),za to bardzo wiele Jego „służebnic.” Ponieważ – za św. Pawłem – kobiety mają w Kościele „milczeć” – a więc raczej nie przemawiać, nie nauczać i nie publikować – należy im dać jakieś inne zajęcie, w rodzaju ustawiania kwiatów na ołtarzu czy prasowania ornatów. 🙂 Oczywiście można też powiedzieć, że ten spadek powołań do zgromadzeń żeńskich jest po części spowodowany tym, że w dzisiejszym świecie nikt (ani kobiety ani mężczyźni) już nie ma ochoty „służyć” – wszyscy za to chcieliby „rządzić” i „panować”. A przecież sam Jezus „przyszedł aby służyć” (Mt 20,28). Matka Teresa z Kalkuty mawiała, że każda rzecz jest wielka, jeśli czyniona jest z miłością. A z jeszcze innej strony – jest to „kryzys” względny, bo jednocześnie coraz więcej młodych, wykształconych kobiet (lekarek, prawniczek), które mogłyby odnieść sukces „w świecie” wstępuje do najsurowszych zgromadzeń klauzurowych.www.cienistadolina.blog.onet.pl
Bardzo to pocieszające, co napisałaś o względności tego kryzysu.
Moim zdaniem zarówno Maria jak i Marta są potrzebne… Rola Marty przewija się w życiu zakonnym ale nie wyklucza roli Marii tak jak rola Marii nie wyklucza roli Marty… jest czas słuchania i jest czas posługiwania; wszystko zależy od tego czy taka dziewczynka idąca do zakonu zdaje sobie sprawę z tego co jest istotą życia zakonnego… Takie jest moje skromne zdanie… 🙂
To, że obie potrzebne, to jedna strona medalu – mnie najbardziej intryguje, dlaczego kryzys powołań mocniej dotknął zakony żeńskie, niż seminaria.
Pokolenie Jana Pawła II wygląda w praktyce dość marnie. Większość młodych Polaków nie sprzeciwia się aborcji, metodzie in vitro, często zgodnie z medialną nagonką krytykując Kościół katolicki i jego naukę społeczno- moralną. Jakże więc można kochać papieża- Polaka, jednocześnie nie rozumiejąc i odrzucając jego naukę. Spadek liczby powołań zakonnych i kapłańskich jest dalszą konsekwencją zachowania młodzieży i jej poglądów na prawa i godność człowieka.Pozdrawiam!
Ale dlaczego większy wśród dziewczyn?