Bożonarodzeniowo…

W tę niedzielę spotkała mnie dziwna historia. Gdy wracałem z córką z działki akurat w tym czasie zaczęła się palić stacja gazowa, w wyniku czego policja wstrzymała ruch na szosie gdańskiej (byłem 400m od pechowego miejsca). Efekt tego był taki, że nie zdążyliśmy na mszę w parafii – poszliśmy do św. Anny.
Ale że nieszczęścia chodzą parami, to gdy przystępowaliśmy do komunii, nie mogliśmy dojść – ludzie odchodzący od komunii nie przepuszczali przychodzących, więc ksiądz będąc przekonanym, że już nikogo więcej nie ma, odszedł.
Gdy w końcu udało się nam przejść, tego księdza już nie było. Pobiegliśmy za nim, ale tego nie zauważył. Podchodziliśmy do ks. Michała Muszyńskiego, który udzielał komunii przy głównym ołtarzu, ale on też się zbierał i też tego nie zauważył. W drugiej nawie był jeszcze jeden ksiądz, lecz ten powiedział, że tu zaraz będzie wracał kolejny (nie byliśmy z jego kolejki).
I wreszcie komunii udzielił nam dopiero ten czwarty.
Mocno zaniepokoiła mnie ta historia – w końcu nic nie dzieje się przez przypadek. W poniedziałek nie byłem w kościele – niepokój pozostawał; we wtorek jednak zdecydowałem się znowu pójść na roraty. Jeśli nic nie chciałeś mi Panie powiedzieć przez tę historię, to coś jeszcze wymyślisz…
Okazało się, że te roraty prowadził o. Jacek Salij – kiedyś msza o 7:00 to była jego msza, ale odkąd na Freta jest duszpasterstwo akademickie, to najczęściej prowadzą ją młodsi ojcowie.. Pan pokazał mi, że wszystko jest tak, jak dawniej, że nie mam o czymś myśleć..
Kochani, życzę wam, by każdemu przez te święta, rozwiązały się wszystkie dziwne historie, by każdego ogarnął prawdziwy pokój.