Współodkupicielka

Na blogu Basi trwa Droga Krzyżowa, którą prowadzą jej czytelnicy (świetny pomysł!). Przy okazji stacji IV – Pan Jezus spotyka swoją Matkę, zwróciłem uwagę, że Maryja w drodze na Golgotę nie wiedziała, że Chrystus właśnie tam na krzyżu dokona zbawienia świata, że nie trzeba jej przypisywać takiej wiedzy. W polemice ze mną, jako argument za tym, że wiedziała, padło określenie Współodkupicielka.
Nie chcę tu opisywać, skąd w ogóle to określenie się wzięło, nie chcę opisywać skąd się wzięło, że pewne środowiska od lat starają się o to, by ten tytuł został ogłoszony, jako dogmat.. (ale takiego dogmatu nie ma)
Moja odpowiedź była inna:

 

… byłbym ostrożny z takimi tytułami – obawiam się, że robią one więcej złego, niż dobrego. W wyobrażeniach wielu osób MB przestaje być człowiekiem, a jak tak, to przestaje również być dla nas wzorem. Miriam naprawdę nic nie wiedziała, niczego nie rozumiała – zwróć uwagę, że dopiero w drodze do Emaus Zmartwychwstały tłumaczył Jemu najbliższym Pisma. Właśnie wielkość MB tkwi w tym, że nic nie wiedząc, nic nie rozumiejąc, potrafiła całą swoją miłością trwać przy Chrystusie – w Wielki Piątek nikt w Chrystusie nie widział Zbawiciela. Wszyscy odeszli, uciekli.. Umierał wśród obcych – była tylko ona i najmłodszy z uczniów.. Ona została, bo kochała. Nie potrafiła zrozumieć sensu swojego życia, a jednak trwała przy tym, w którego zwątpili wszyscy. Jeśli już chcemy nazywać ją „Współodkupicielką”, to tylko wtedy, gdy spojrzymy właśnie tak, jak tu opisuję. Ona nie zstąpiła do piekieł – jej piekło było właśnie wtedy pod krzyżem i tam swoją miłością na swoją miarę pokonała szatana…
Tu może wyjaśnię, dlaczego napisałem „Nie potrafiła zrozumieć sensu swojego życia…”. Otóż jeszcze kilka dni wcześniej, gdy Chrystus triumfalnie wjeżdżał do Jerozolimy, gdy tłumy witały Go, jak króla, wszystko wskazywało na to, że właśnie wypełnia się misja, jaka została Mu zadana. Wtedy to serce Matki urosło do niebotycznych rozmiarów (przy całej jej skromności) – nie było wówczas matki, która byłaby bardziej dumna ze swojego syna, niż Miriam. W piątek – patrząc po ludzku, Chrystus poniósł sromotną klęskę; nawet najbliżsi się od Niego odwrócili (vide Piotr)… Czy Maryja mogła widzieć inny sens swego życia, niż ten, który miał się wypełnić w Jej jedynym Synu? Czy Maryja mogła rozumieć, dlaczego to, co wydawało się być tak blisko, nagle prysło, jak bańka mydlana?
Jeśli przyjmujemy, że jej świadomość była ludzką świadomością, nie miała żadnych szans na to, by to zrozumieć; jedyne, co mogła, to ufać Bogu, ale przy kompletnym braku zrozumienia. A więc powtórzę to, co napisałem nieco wcześniej:
…a jednak trwała przy tym, w którego zwątpili wszyscy. Jeśli już chcemy nazywać ją „Współodkupicielką”, to tylko wtedy, gdy spojrzymy właśnie tak, jak tu opisuję. Ona nie zstąpiła do piekieł – jej piekło było właśnie wtedy pod krzyżem i tam swoją miłością na swoją miarę pokonała szatana…
Później, gdy okazało się, że jednak sam tytuł „Współodkupicielka” zaczyna już funkcjonować ze swoimi własnymi skojarzeniami pojęciowymi, sięgnąłem do źródła, do objawienia amsterdamskiego:
Teraz stoję ofiarnie przed Krzyżem. Przecież cierpiałam duchowo z moim Synem, ale przede wszystkim także fizycznie. To stanie się bardzo spornym przedmiotem dogmatu.
(tu z kolei może wyjaśnię, jakie były inne, te bezsporne elementy dogmatu – otóż to, że Maryja jest „Pośredniczką” oraz że jest „Orędowniczką”; wśród protestantów nawet te określenia będą budzić sprzeciw, ale nie w KK)
Jeśli spotkacie się z tytułem „Współodkupicielka”, proszę zapamiętajcie, że istotą tego tytułu jest współcierpienie Chrystusa i Jego Matki (o czym powiedziała sama MB w objawieniu). I ten tytuł odnosi się do człowieka, jakim była Maryja – jej udział w odkupieniu był inny, niż Chrystusa, a taki sam, jaki jest dany każdemu człowiekowi (proszę to zapamiętać – wszelkie tytuły, jakie odnosimy do MB (pomijając to Niepokalanie Poczęta) wbrew pozorom nie są wcale zarezerwowane tylko dla Niej – są one wezwaniem dla każdego z nas). Poprzez ten tytuł Maryja ma być dla nas wzorem ofiarowania własnego cierpienia dla innych. Tego mamy się nauczyć od Niej. Gdy już będziemy potrafili przyjmować cierpienie, które nas spotyka, gdy nie będziemy się przeciwko niemu buntować, gdy będziemy potrafili ofiarować je za drugiego człowieka (Ona pewnie ofiarowywała za wszystkich, ale my bądźmy skromniejsi – dobrze to nam zrobi), to wtedy zrozumiemy, na czym polegało Jej współodkupienie – a ona się do nas uśmiechnie, że wychowała kolejne swoje dziecko.
To właśnie o takich dzieciach jest mowa w Apokalipsie:
Wprowadzam nieprzyjaźń pomiędzy potomstwo Jej, a potomstwo twoje. Ty zmiażdżysz mu piętę, ono zmiażdży ci głowę
Gdy pisałem „byłbym ostrożny z takimi tytułami”, chodziło mi o to, że obawiam się, iż jeszcze nie dorośliśmy do zrozumienia istoty tego proponowanego dogmatu. Znacznie łatwiej nam  przychodzi potraktowanie tego tytułu jako atrybutu niemal boskości Maryi – jest to dla nas znacznie wygodniejsze, bo nie zmusza nas do jakiegokolwiek wysiłku, a daje poczucie pogłębionej religijności.

 

Mam teraz nadzieję po tym wszystkim, co napisałem, że zostanę lepiej zrozumiany – bardzo sobie cenię te osoby, z którymi prowadziłem polemikę i pod wieloma wzlędami im nie dorastam do pięt; w tej sprawie jestem jednak pewien, tego, co mówię i bardzo bym chciał, by i one przejęły ten sposób myślenia.