Tym razem zacytuję całe drugie czytanie z najbliższej niedzieli, które pochodzi z listu św. Pawła do Filipian:
8 I owszem, nawet wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa 9 i znalazł się w Nim – nie mając mojej sprawiedliwości, pochodzącej z Prawa, lecz Bożą sprawiedliwość, otrzymaną przez wiarę w Chrystusa, sprawiedliwość pochodzącą od Boga, opartą na wierze – 10 przez poznanie Jego: zarówno mocy Jego zmartwychwstania, jak i udziału w Jego cierpieniach – w nadziei, że upodabniając się do Jego śmierci, 11 dojdę jakoś do pełnego powstania z martwych. 12 Nie [mówię], że już [to] osiągnąłem i już się stałem doskonałym, lecz pędzę, abym też [to] zdobył, bo i sam zostałem zdobyty przez Chrystusa Jezusa.
13 Bracia, ja nie sądzę o sobie samym, że już zdobyłem, ale to jedno [czynię]: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, 14 pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie. (Flp 3)
Po pierwsze w tym tekście znajdziemy jednoznaczne ustawienei właściwej hierarchii – wszystko, co nie prowadzi Pawła do Chrystusa, Paweł uznaje za śmieci. Warto to dobrze zapamiętać, bo w dzisiejszym świecie nie brakuje innych pomysłów na życie.
Po drugie zwracam uwagę na to szczególne zdanie: 10 przez poznanie Jego: zarówno mocy Jego zmartwychwstania, jak i udziału w Jego cierpieniach – w nadziei, że upodabniając się do Jego śmierci, 11 dojdę jakoś do pełnego powstania z martwych.
Nie tak dawno pisząc notkę Współodkupicielka, zwracałem uwagę, że istotą tego tytułu jest współudział Maryi w cierpieniach Chrystusa, a z jego wprowadzeniem wiąże się apel o to, byśmy i my poszli jej drogą. Tu widzimy, że Paweł niamal dwa tysiące lat wcześniej przed objawieniami amsterdamskimi wybrał dokładnie tę samą drogę.
Leszku, przepraszam, jeśli pytanie które zadaję jest zbyt prywatne. Zajrzałam do bloga „modlitwa kontemplacyjna” i (również w związku z tym postem o drodze do doskonałości) pytanie jest takie: do kogo są skierowane Twoje rady, czy też przemyślenia o modlitwie? To co było naturalne w „Listach”, zwrot wyłącznie do kobiety, uderzyło mnie i, nie będę ukrywać – zniechęciło przy „Modlitwie”. Bo nie wiem jak mam to rozumieć… Czy myślisz, że kobiecie jest łatwiej „stanąć nago i zrezygnować z własnych planów”, czy może uważasz, że taka forma jest właściwa TYLKO dla kobiety? Czy sam chcesz w taki sposób modlić się do Boga?Tutaj mamy list św. Pawła o podążaniu za Chrystusem… tylko czy to jest właśnie takie podążanie „nago, ufnie i bez narzucania własnego planu”, czyli inaczej można określić „niech mi się stanie według słowa twego”? Czy też podążanie według tego, co „JA” uważam za zbliżające mnie do Chrystusa? Czy święty kiedykolwiek zadał sobie to pytanie – nie wiem. Ja sobie zadaję. W końcu przed Bogiem to już każdy człowiek jest na takiej samej „pozycji” – w wierze, zaufaniu i miłości.
O ile „Listy..” są autentycznymi listami, o tyle historia tego blogu jest inna. To Moherek poprosił mnie, bym napisał notkę o modlitwie sercem. Uznałem, że temat jest na tyle ważny, a jednocześnie zbyt obszerny, jak na jedną notkę, że lepiej będzie założyć odrębnego bloga. Jeśli chodzi o formę, to uznałem, że jeśli mam komuś pomóc w dochodzeniu do tej modlitwy, to nie powinienem pisał rozprawki naukowej o modlitwie, lecz powinienem pisać tak, jakbym się zwracał do konkretnej osoby – zwracałem się po prostu do Moherka. Nie jest to jednak istotnie, do kogo się zwracam – gdybym sam wpadł na pomysł tego bloga, też bym się zwracał do kobiety. Dlaczego? – to proste, na blogi religijne zaglądają prawie i wyłącznie kobiety. Jednak to co napisałem, napisałem do wszystkich, a oczywiście opisywałem swoją modlitwę. Nigdy też się nie zastanawiałem, czy to kobietom, czy mężczyznom jest łatwiej stanąć nago i bez żadnych oczekiwań; jeśli patrzeć historycznie, to pewnie mężczyznom jest łatwiej – wśród wielkich mistyków przeważają jednak mężczyźni. Myślę jednak, że to nieistotne. W każdym droga przy tej modlitwie jest taka sama i dla kobiet i dla mężczyzn – i w obu wypadkach wymaga stanięciu nago (czyli bez udawania czegokolwiek, bez usprawiedliwiania się, bez szukania winnych…) i bez jakichkolwiek własnych wyobrażeń.
Leszku, skoro na blogi religijne częściej zaglądają kobiety, a więc piszesz niejako do kobiet – to przypadkowo zaplątany mężczyzna może się poczuć „niepotrzebny”, a „kółko się zamknie” ;)O formie wspominałam bardziej w kontekście listu do Filipian. Stanęły mi przed oczyma słowa, które przeczytałam o wizji s. Faustyny. Jakoś ciężko mi wyobrazić sobie, że tą wąską, ciernistą ścieżką, szukając dłoni dobrego przewodnika, a do tego nago i w ciemności… można… „pędzić po nagrodę”… Skojarzył mi się też „ulubiony” św. Franciszek. Czy rozdając ubogim doczesne dobra, które jego samego oddalały od Pana – mógł „uznać je za śmieci”? Czy rozdaje się śmieci potrzebującym? Stąd to moje pytanie o formę, które pewnie by nie padło, gdybym postów o modlitwie i listu do Filipian nie przeczytała równocześnie.
Każdy jest na innym etapie rozwoju swojej wiary i to, co św. Franciszka jedynie oddalało od Boga, akurat tych obdarowywanych mogło do Niego przybliżać – i to nawet nie dlatego, że się wzbogacili, lecz dlatego, że być może po raz pierwszy w swoim życiu spotkali się z gestem miłości. Każdy gest miłości, jakim zostaniemy obdarowani, przybliża nas do Boga. I jeszcze raz podkreślam, że pisząc o stawaniu nago, nie mam na myśli cielesności, lecz to, by niczym się nie przykrywać, nie zasłaniać.
Rozumiem, że nagość jest tylko symboliką (coś jak krwawy pot Chrystusa-Człowieka w ogrójcu, coś jak wyznanie „wiem, że nic nie wiem”, coś jak wyjawienie grzechów na spowiedzi). A rozdawanie potrzebującym – to nie tylko inny etap wiary, to może być zupełnie inna droga przewidziana dla różnych ludzi. Jeden nie mając nic jest pustelnikiem, a drugi mając fortunę – dobrze korzysta z pieniędzy zapewniając godną pracę, wspomagając przedsięwzięcia charytatywne itp. Ale ocenianie czy coś jest „śmieciem” to bardzo silne podkreślenie własnego „ja”.
Nie chcę się odnosić do wszystkiego, co napisałaś, bo inaczej nie skończę malować sufitu (co właśnie czynię od rana); powiem tylko o tych słowach św. Pawła – no cóż, Biblia jest bardzo radykalna! To i tak nasze tłumaczenia są bardzo uładzone.
A to miłego malowania życzę 🙂 Szkoda, że pomóc nie mogę – bo taką pracę wbrew pozorom bardzo lubię. Ja już po swoim dzisiejszym zadaniu zrycia grządek 🙂
A ja już jestem w końcu na działce i mogę się zająć zaległą korespondencją.
Najbardziej radykalne jest „oko za oko”, na szczęście my aż tak radykalni być nie musimy
Nie chodziło mi o cytaty statotestamentowe – tłumaczenie NT jest uładzone! Jak byś się np. czuła, gdybyś przeczytała, że trzeba by było założyć Ci kaganiec! (już nie pamiętam, którego to fragmentu dotyczy, ale to o takie fragmenty mi chodziło)
A komu i kto chciał założyć kaganiec? Też tego fragmentu zupełnie nie kojarzę.A tak na marginesie to bym chciała zapytać o dwie rzeczy. Zdarzało się, że Kościół kogoś potępiał a potem rehabilitował (najbardziej znany przypadek to chyba Joanna d’Arc). Czy może być sytuacja odwrotna? (tak myślałam o wspomnianych przez Albę męczennikach niejako na własne życzenie) I drugie: czy jeśli kogoś podniesiono do rangi świętego, to automatycznie wszystkie jego tezy i pisma są słuszne? (tutaj znowu kojarzy mi się kilka spraw jeszcze bardziej radykalnych od kagańca, np. fragmenty ze św, Tomasza o „nieczystości” kobiet)
Jak wiesz, Alba jest historykiem – wydaje mi się, że jest zdecydowanie lepszym źródłem informacji w takich sprawach, o jakie pytasz w pierwszym pytaniu. Jeśli chodzi o drugie pytanie, to sądzę, że sama doskonale wiesz, jak jest. Po pierwsze święci nie są nieomylni – są po prostu ludźmi, którzy zostali ukształtowani w jakiś konkretnych warunkach historycznych, przy jakimś stanie wiedzy charakterystycznym dla ich czasów.. Mało – ludźmi tak samo niedoskonałymi, jak my wszyscy, a więc popełniającymi mnóstwo błędów. Jest dla mnie oczywiste, że Bóg w sposób szczególny uwrażliwia konkretne osoby w rozumieniu prawd bożych, ale jest też dla mnie oczywiste, że nawet te osoby popełniają jakieś błędy – dodają coś od siebie. Bo to nie ma żadnej metody na to, by odróżnić te myśli „dane”, od tych całkowicie własnych.Tak więc daruj św. Tomaszowi – i tak w KK dzięki samej instytucji świętych pozycja kobiet nawet w czasach św. Tomasza nie była aż tak fatalna, jak gdzie indziej.A z tym kagańcem to naprawdę nie pamiętam, jakiego to fragmentu to dotyczy – na pewno nigdzie nie ma kagańca (i żadnym tłumaczeniu nigdy nie było), jest pewnie coś o wierności… Ludy semickie mają skłonność do przesady w wyrażaniu swoich myśli, a europejskie tłumaczenia mocno to tonują. Pytanie jednak, czy czasami nie ze szkodą dla zrozumienia tekstu?
Św. Tomaszowi daruję bez problemu. Jako człowiek miał prawo błądzić, sądzić od siebie, mylić się… i nie umniejsza to innych jego zasług. Nie o to chodziło. Chodziło mi o to, że nie jestem w stanie przyjąć za prawdę i słuszność niektórych spraw. Zastanawiałam się czy nie bluźnię krytykując choćby ten „fragment” nauk św. Tomasza. Dzisiaj też są pewne sprawy, na które nie umiem patrzyć bezkrytycznie, chociaż tak naucza Kościół.
A gdzie w nauczaniu Kościoła znajdziesz to fragment, z którym się nie zgadzasz? Te stwierdzenia nigdy nie stały się dogmatami Kościoła, ani nawet nie weszły do Katechizmu. To jest bardzo ciekawe, z iloma tezami ludzie się nie zgadzają, których Kościół wcale nie głosi!!! (nie wyśmiewam się – nie odbierz tago w ten sposób – to jest naprawdę ciekawe, że tak jest)
Nie myślę, że się wyśmiewasz, ale że zupełnie nie rozumiesz o co mi chodzi 🙁 Nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek przytoczone przeze mnie przykłady ze św. Tomasza były w katechizmie uznane za oficjalną naukę Kościoła. Dlatego pytałam o słuszność pism i tez. Wiem jednak, że krytycznie patrzę na kościelne nauki w dzisiejszym świecie (np. problem badań prenatalnych, in vitro itp.). Nie wiem tylko gdzie kończą się wątpliwości, a gdzie zaczyna bluźnierstwo. Jaśniej już nie mogę tego wytłumaczyć, choćby się ktoś miał śmiać…
Rzeczywiście chyba Ciebie nie rozumiem – wydaje mi się, że sama tworzysz sobie problemy. Każdy ma prawo do błądzenia – katolicy również. I nikt nie wyklucza z kościoła tych, którzy błądzą. Najpoważniejsze grzechy, to tzw. grzechy przeciwko Duchowi Świętemu – ale to wszystko, o czym piszesz, nie ma nic z nimi wspólnego. Nie zastanawiaj się nad tym, w czym Twoje myślenie jest niezgodne z tym, co głosi kościół – zupełnie nic z tego nie wynika. Zapragnij pokochać Jezusa i tylko o tym myśl – resztą On już sam się zajmie…
Barbaro -jak fajnie, że tu jesteś:)
Leszku – a ja zastanawiam się czy Maryja stała się współodkupicielką tylko poprzez udział w cierpieniu Syna ? mnie bulwersuje branie pod uwagę tylko tego okresu z życia Jezusa i Maryi, który dotyczy Drogi Krzyżowej; tymczasem od poczęcia aż do śmierci całym swoim życiem dowodzili, że od Boga pochodzą i do Boga zmierzają. Protestanci i świadkowie Jehowy nie uznają Bożego Narodzenia i przywiązują wagę tylko do tego okresu życia Jezusa kiedy rozpoczął działalność publiczną; „czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci; z woli Bożej i Bożego zamysłu Syn Boży – Jezus miał oparcie od poczęcia aż do męczeńskiej śmierci w Matce i to, moim zdaniem, czyni Ją współodkupicielką, nie tylko jakiś wycinek z życia. Czy się to ludziom podoba czy nie, Bóg chciał Ją mieć błogosławioną przez wszystkie pokolenia, powierzając Jej współudział w misji Zbawienia. Całe nasze życie powinno należeć do Boga, a nie tylko jego wycinek; jeśli od poczęcia i narodzin obierzemy życie jako śmieci, to czy nie będziemy także śmieciem na starość ? może stanie się cud i coś nas ze śmietnika wyciągnie, ale cuda nie zdarzają się często i dotyczą jednostek, bo gdyby były nagminne nie byłyby cudami. Paweł doświadczył takiego cudu ale ilu żyje podobnymi do Pawła sprzed nawrócenia ? ilu wręcz żąda znaku i olśnienia aby uwierzyć ?.
No i znowu wyszło, że ten termin robi więcej złego, niż dobrego – wg objawień amsterdamskich chodziło o współudział w człowieczym wymiarze odkupienia, czyli w cierpieniach męki i śmierci Jezusa Chrystusa. Ty nadajesz swoją interpretację rozciągając na całe życie, a ktoś inny nada swoją interpretację rozciągając ten termin na boży wymiar odkupienia. Póki nie nauczymy się być posłuszni Matce Bożej i nie będziemy wypełniać tego, o co Ona prosi, to lepiej nie używać tego terminu. A ja w tej notce starałem się wykazać, że ten apel Maryi z objawienia nie jest niczym nowym (przesłania objawień nade wszystko nie mogą być w sprzeczności z Pismem Świętym) – bo właśnie dokładnie o tym samym pisał św. Paweł w swoim liście do Filipian,
OK! masz rację; już się nie wtrącam; tym bardziej, że nawet komputer odmawia mi posłuszeństwa – stawia się ;
PS: Przed chiwlą miałem informację, że lista postów jest pusta, a następnie, że blog o takim adresie nie istnieje (to komunikat onetu) – wyraźnie dni tego bloga są już policzone.
Leszku Help! u nas są rekolekcje i ksiądz podał przykład Abrahama jako człowieka, który bezgranicznie zawierzył Bogu bo zgodził się ofiarować Mu swojego syna. Abraham jest przykładem pewnej postawy człowieka wobec Boga jakiej moglibyśmy sobie życzyć.A ja nie mogłabym będąc na miejscu Abrahama zabić mojego dziecka.W żaden sposób. I teraz mam problem. Nawet nie wiem czy nie powinnam się z tego spowiadać.Coś napisz proszę -bo niedługo jest u nas spowiedź:)
Moherku, nie przesadzaj – zupełnie nie wiesz, jak byś się zachowała na miejscu Abrahama. Pamiętaj, że Abraham nie liczył już na to, że będzie miał potomka; gdy więc ten się narodził, dobrze wiedział, że to Boży dar w nagrodę za nic. My mamy tendencję do zawłaszczania dzieci, bo wydaje się nam, że to całkowicie naturalne, że je mamy – wiemy, co należy uczynić, by je mieć i to czynimy, utwierdzając się przy tym w przekonaniu, że wszystko sobie zawdzięczamy. Gdy Bóg nakazał Abrahamowi ofiarować syna, Abraham dobrze wiedział, że Bóg odbiera to, co i tak należało do Niego. Ty nie masz takich doświadczeń, jakie miał Abraham; nie wiesz więc, jak byś się zachowała, gdybyś je miała. Życzę ubogacających rekolekcji i owocnej spowiedzi:)
Wiem jak bym się zachowała. Zwiałabym razem z Izaakiem.
Piszesz to Ty ze swoją historią życia – gdyby Twoja historia była taka, jak jego, nie wiesz, jakbyś wtedy się zachowała.Każdy ma swój krzyż – dokładnie skrojony dla niego; Abraham był rozliczany ze swojego krzyża, a Ty ze swojego (nie musisz się przymierzać do jego krzyża).
Fragment który przytoczyleś uświadomił mi jak bardzo rzeczy,które nie przybliżaja mnie do Boga,do Jego cierpienia zaprzatają mnie,sprawy doczesne,materialne,jak mało czasu poświęcam Bogu.To dobry moment na rożważania na skupieniu się nad cierpieniam Jezusa.Maryja jest dobrym przykładem współcierpienia z Jezusem, pokory i oddania.Pozdrawiam
Dziękuję za tę refleksję.