Na najbliższą niedzielę przypada jedno z najbardziej znanych czytań – któż nie pamięta przypowieści o synu marnotrawnym?
Z całej przypowieści przypomnę tylko drobny fragment, w którym odnajduję siebie:
25 Tymczasem starszy jego syn przebywał na polu. Gdy wracał i był blisko domu, usłyszał muzykę i tańce. 26 Przywołał jednego ze sług i pytał go, co to ma znaczyć. 27 Ten mu rzekł: „Twój brat powrócił, a ojciec twój kazał zabić utuczone cielę, ponieważ odzyskał go zdrowego”. 28 Na to rozgniewał się i nie chciał wejść; wtedy ojciec jego wyszedł i tłumaczył mu. 29 Lecz on odpowiedział ojcu: „Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. 30 Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę”.
Siłą rzeczy szczególnie dla mnie są skierowane te słowa:
31 Lecz on mu odpowiedział: „Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy. 32 A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się”».
No – z ulgą zobaczyłam, że jest nowa notka:):):)
Jak byłam mała to miałam pretensje do tego Ojca. Uważałam, ze jest niesprawiedliwy. Czasem wydaje mi się, że jeszcze nie wyrosłam. To wtedy gdy modlę się o rzeczy słuszne -a Ojciec nic…
A wcześniej Leszku jest o synu marnotrawnym, że z dala zobaczył go Ojciec i pełen wzruszenia wybiegł na przeciwko. I tylko dlatego łatwo mi było wybaczyć Ojcu bo taki był wzruszony, szczęśliwy z powrotu swojego dziecka. no -w końcu podarowałam Mu:)
„w końcu podarowałam Mu:)” – bardzo ładne! Ja też Mu w końcu podarowałem;)
A ja odnalzałem się już w tytule… na szczęście dzisiaj mogę tak napisać 😉 TsJ;-)
Bo tak, to wielkie szczęście, że już dziś możesz tak powiedzieć:)
Wybrałes fragment zPisma, który za dziecka zawsze mi sie bardzo podobał – moment gdy Ojciec tak bardzo się cieszy ,że syn wrócil-takie pocieszenie,że Bóg dobry Ojciec czeka na nas i wybacza.Zawsze można wrócic do domu.Oczywiscie teraz niestety zdarza mi się problem z pychą, zazdrością-jestem lepsza a inni maja lepiej…siegam wtedy do psalmu 51.
No właśnie – no to zacytujmy fragment:9 Pokrop mnie hizopem, a stanę się czysty, obmyj mnie, a nad śnieg wybieleję.10 Spraw, bym usłyszał radość i wesele: niech się radują kości, któreś skruszył!11 Odwróć oblicze swe od moich grzechów i wymaż wszystkie moje przewinienia!12 Stwórz, o Boże, we mnie serce czyste i odnów w mojej piersi ducha niezwyciężonego!
Stwórz we mnie serce czyste!!!Tego mi bardzo potrzeba.Pozdrawiam
Amen
Leszku – kiedyś i ja uważałam się za tego „dobrego” syna; za tego „dobrego” łotra etc. dziś zrozumiałam, że to była pycha; mnie się wydaje, że zawsze jestem przy Bogu; mnie się wydaje, że jestem dobrą córką, mnie się wydaje, że jestem dobrym łotrem ; MNIE SIĘ WYDAJE….bo tak bym chciała, aby tak było. Ciągle w moich uszach dźwięczą słowa pieśni;WRÓĆ SYNU, WRÓĆ – OJCIEC CZEKA……. [WRÓĆ CÓRKO, WRÓĆ – MATKA CZEKA……]tylko jak, skoro droga tak daleka, a na ramionach życiowe brzemie;matko – jak mam wrócić do Ciebie ????/kierat codzienności i krzyż ponad siłytak mnie fizycznie i psychicznie osłabiły, że nie zdążyłam wrócić – matka nie doczekała; a takie nadzieje we mnie pokładała…. WRÓĆ MAMO – WRÓĆ – CÓRKA CZEKAalbo chociaż daj znak z daleka, …………..MARNOTRAWNY SYN; MARNOTRAWNA CÓRKA to ja, ale nie wiem czy Ojciec się na mnie doczeka…….
Ponieważ widzę, że sama nie wiesz, w której postaci masz się odnaleźć, proponuję, byś sama sobie zadała jedno pytanie – czy potrafisz wskazać to wydarzenie w Twoim życiu, w którym doznałaś nawrócenia? Gdzie była Twoja droga do Damaszku? Potrafisz? A może tak, jak nasz były premier odpowiesz, że zawsze byłaś w kościele i nigdy nie musiałaś się nawracać?
Leszku – w moim niekrótkim życiu prezentowałam postawę i marnotrawnego i dobrego syna; obie postaci drzemią we mnie i myślę, że w większości osób także;
Jasne, że tak…
P.S; > jeszcze dodam, że oprócz marnotrawnego i dobrego syna mamy także coś z faryzeusza i celnika; coś z Piotra i Tomasza, a może czasami i z Judasza; a mnie nawet zdarzyło się „być” Zacheuszem [wprawdzie nie jestem człowiekiem bogatym, ale małego wzrostu, dlatego kiedyś w święta wlazłam na chór- u nas w kościele miejsce zastrzeżone dla mężczyzn]; po prostu cała Ewangelia jest odbiciem naszych postaw życiowych;
Tak Basiu – tak właśnie jest. I właśnie dzięki temu Pan w każdym czytaniu może się do mnie zwrócić z konkretnym przesłaniem. Do mnie dziś – tu i teraz. Tak mi się przy tym wydaje, że zawsze mówi o jednej konkretnej rzeczy. Łatwo jest przegadać wszystko, przeteoretyzować – ja jestem i w tym, i w tamtym, i jeszcze w tym…
Zawsze mam wrażenie, że już wszystko wyczytałam z tego fragmentu a jednak za każdym razem odkrywam zupełnie coś innego…
I to jest najlepszy dowód na to, że żyjesz:)
Witam Leszku!Tez mialam klopoty o moja mlodsza corke,jak corka miala 14-15 lat chodzila do klasy sportowy plywackie i kolezanka namawiala moja corke aby pila piwa palenie…. i corka znalazla zla droga.gdy wrocila do domu i mowie do corki,bylam bardzo spokojna, nie krzyczalam ani zlosci (to nic nie pomoze zeby mam powiedziec ze zostanie karew czy cos,lecz powiedzialam jedno slowo; dlaczego ty to zrobilas ? a corka ani slowa nie powiedziala, minelo dzien tydzien miesiac…i w koncu byla Andrzejki w szkole,gdy kolezanki z klasy wolala ,namawialli zeby poszli na zla droga i corka poszla, dopiero pozno wrocila do domu byla cala czerwona przerazona i siedziala w domu i wiec pytam co sie stalo?corka odpowiadala ze straz miejski slabali i zabrali do izba policji,ja mowie;dlaczego zabrali? corka mowi ;straz miejski widzial ze kolezanki pili piwa i pali papierosy a ja nic nie pilam i nie palilam i wiec ucieklam bo sie balam,ja mowie; dlaczego?,bo jest niepelnoletni, ja mowię; a wiec dlaczego poszlas razem kolezankami na zla droga? corka ani slowa nie powiedziala,minelo dzien miesiac…zblizala wigilia corka mnie przeprosila i prosila zeby mam sie wybaczyc corka za to ze corka byla na zla droga….Leszku, ja tylko siedzialam cicho i czekalam az kiedy corka wroci na dobra droga do domu i wrocila!Chwala Bogu dzieki…Pozdrawiam cieplutko
Czyli Ty odnalazłaś się w postaci ojca:) Dziękuję, za to wyznanie.
Znów na mszy nie byłam – nie mam z kim zostawić małego synka… Dobrze, że wkrótce wiosna przyjdzie… będziemy mogli postać choćby pod kościołem. Niby już dość daleko od Kościoła odeszłam, ale brakuje mi tej godziny spędzonej na niedzielnym nabożeństwie… może dlatego czytam blogi poruszające temat wiary.. W każdym razie dziękuję, że jest co czytać 🙂
Jak to dobrze, że nawet w takim wymiarze mój blog może komuś służyć:) Ale dobrze też, że w dzisiejszych czasach jest kilka mszy w różnych programach telewizyjnych, w tym dwie najważniejsze w TVP1 i TVP Polonia – pierwsza co prawda bardzo wcześnie (choć czy przy małym dziecku istnieje w ogóle takie pojęcie?), ale druga o 13:00.
Młody wstaje zwykle o świcie, więc teraz ranną mszę na TVP oglądam, ale to już nie to samo… Jakoś trudniej się skupić. Nawet nie wiedziałam, że jest msza o 13… Najlepiej jednak, kiedy mogę „podrzucić” Juniora do sąsiadki, albo kiedy jesteśmy w gościnie u znajomych – tam gdzie nikt się nie gorszy dzieckiem chodzącym w kościele. Szkoda, że jeszcze w niektórych parafiach dzieci są traktowane jak intruzi na mszy (nawet wtedy kiedy nie krzyczą) 🙁 U nas nie ma mszy „dla dzieci”, a w świątyni nigdy nie widziałam rodziców z dzieckiem młodszym niż, powiedzmy, „starszy przedszkolak”. Sama poszłam z Młodym raz – więcej nie zaryzykuję 🙁 Tylko latem rodzice z maluchami gromadzą się na trawniku.
No właśnie to strasznie smutne, że to ludzie tak traktują małe dzieci w kościele (nie chciałem o tym pisać, by Tobie nie było przykro, że należysz do takiej właśnie parafii – no ale skoro sama poruszyłaś ten temat). Moja córka (obecnie 13-latka), gdy jej powiedziałem o Twoim wpisie, stwierdziła, że do dziś pamięta, jaką to frajdę jej sprawiało stawanie na stalowej klapie do podziemi kościoła i tupanie na tej klapie. Oczywiście starałem się jej przeszkadzać w takich działaniach, ale jak widać nikt u nas się tym nie gorszył, a córka zaczęła traktować kościół, jak dom. Dzieci w wózkach to w ogóle normalność i tym bardziej nikt na nie nie reaguje – a jeśli, to po prostu uśmiechem:)Życzę Ci, by i w Twojej parafii zapanowały takie zwyczaje.
Tak, to jest smutne, zwłaszcza dlatego, że w przypadku gdyby mój synek zachowywał się głośno – sama bym natychmiast wyszła, żeby nie przeszkadzać… On nie skończył jeszcze dwóch lat, a już kilkakrotnie nawet podróżowaliśmy pociągiem przez całą Polskę i nie było z nim kłopotów. Na mszy po prostu stanął przy pustym konfesjonale i właził/złaził ze schodka, a i tak ksiądz zwyczajnie nakazał „z ambony” aby dziecko trzymać na rękach lub wyjść… takiego wstydu to nigdy wcześniej się nie najadłam… wyszłam i dopóki tak będzie – wolę już na mszę nie iść, niż pójść z dzieckiem. Oczywiście danie dziecku np. piłeczki albo butelki żeby sobie ją nosiło, nawet jeśli stoimy pod kościołem też jest już „świętokradztwem”…W żadnej innej sytuacji nie dane mi było dotkliwiej odczuć, że matka jest człowiekiem niejako „upośledzonym” 🙁 Chyba trochę inne podejście panuje w większych miastach.A pamiętam w swojej dawnej parafii starego proboszcza, który się uśmiechał nawet wtedy, kiedy jakiś pies usiadł przed ołtarzem i machał ogonem… dopóki ministranci nie zwabili zwierzaka kanapką do zakrystii…
Jeszcze raz przeczytałem, co napisałaś – niestety głupich księży nie brakuje, choć z drugiej strony nie brakuje też przegięcia w drugą stronę – są jednak takie momenty, w których nie powinno się pozwalać dzieciom na wszystko. Sam swoim dzieciom zawsze podczas podniesienia mówiłem, że teraz dzieje się coś tajemniczego, niezwykłego – i choć to niczego nie tłumaczyło, było jednak wystarczające, by dzieci były zaintrygowane tym, co się dzieje. Z kolei podczas komunii zawsze podchodziłem razem z dziećmi – ksiądz wykonywał na ich czołach znak krzyża. Czy w ten sposób ukształtowałem w nich postawę ludzi wierzących? Niestety nie – syn, który obecnie jest na pierwszym roku prawa, przyjął swego czasu bierzmowanie, jako sakrament pożegnania z kościołem.
Wiesz, nie wiem, czy to jest głupota księdza (do podniesienia to daleko było)… Może to jakaś lokalna „tradycja”? Coś się utarło, a później już nikt się nad tym nie zastanawia? Tutaj dosłownie NIKT z maluchem do kościoła nie przychodzi, a ja po prostu nie mam z kim synka zostawić. Ciekawa była później sytuacja na kolędzie – gdyby nie sąsiadka ksiądz wcale by do nas nie zajrzał – no bo ja przecież od jesieni nie przychodziłam na msze. Błędne kółko 🙁 Ale w końcu przyszedł i przypomniał sobie tamtą sprawę, tłumaczył się, że nie chce żeby dzieci chodziły po kościele, bo… się mogą przewrócić. Trochę dziwne… mam wrażenie że jest tak, bo… po prostu tak, a nie z jakiejś złej woli.To wszystko, to w sumie pestka w porównaniu z istną komedią jaka była przed chrztem – no bo panna z dzieckiem i to nowa w parafii – śledztwo było niczym z CBŚ-u czy aby jestem chrześcijanką :):):) A w tym śledztwie to chyba spotkałam już każdy „gatunek” księdza 😉
Ps. Co do bierzmowania – do tej pory nie wiem jaki ma cel w takiej formie, sama pamiętam tylko wkuwanie regułek (a z tego większość na zasadzie trzech z)… niestety. Niestety też w moim przypadku może jeszcze nie rozstaniem, ale zupełnym oddaleniem od kościoła poskutkowały dwie ostatnie spowiedzi, które, nie ma co ukrywać, były już dawno temu 🙁
Zaczynaj powoli – od pragnienia pokochania Boga (tak, jak to pisałem w „Listach..”)
Jesteś niezwykle elegancka, nazywając to lokalną „tradycją” – ale oczywiście coś jest w tym, co piszesz. To pewnie taki rodzaj głupoty, który wynika z braku myślenia – tak zawsze było i już. Nieszczęście jednak polega na tym, że przy takim braku myślenia kościół w Polsce wymrze. Od liceum chodziłem na rekolekcje do duszpasterstwa akademickiego; w tym roku poszedłem do parafii – na palcach jednej ręki mogłem policzyć osoby ode mnie młodsze (a i to nie więcej, niż 10 lat). Co prawda studenci mieli rekolekcje tydzień wcześniej, ale i tak jestem tym widokiem przerażony.
Pisałam u Alby o pewnym okropnym kazaniu, po którym moja nieco młodsza koleżanka wyszła ze swoim synem z kościoła. Co więcej, siedmioletni młodzieniec oświadczył potem, że więcej na mszę nie pójdzie. Niedobry pasterz potrafi narobić więcej szkód niż wszystkie antykościelne ruchy 🙁 Stąd też wiele kościołów zaczyna świecić pustkami.
Akurat przy takich zdarzeniach zachowuję rezerwę – najczęściej jest to tylko pretekst (czy mówiąc nieco bardziej uczenie – racjonalizacja). Pamiętam, że to czytałem, ale już nie pamiętam, co takiego mówił ten ksiądz – w każdym razie w przypadku siedmiolatka jego zachowanie nie było odpowiedzią na sytuację, lecz zachowaniem, jakie w jego przewidywaniu zostanie dobrze przyjęte przez mamę. Innymi słowy w moim przekonaniu to powinno budzić raczej niepokój, niż zachwyt.
Myślę jednak, że to co powiedziało dziecko było raczej reakcją na słowa księdza, które rażąco kontrastowały z sytuacją jaka panowała w domu. Reakcja emocjonalna, która miała oznaczać obrazę na księdza ale nie na Boga. A o ile wiem nadal na msze chodzą i mama i syn.Nawiasem mówiąc sama nie mogę zapomnieć grubiaństwa jakie w tamtej parafii się nieraz zdarza.
Nie pamiętałem, czego dotyczyła ta sytuacja – pamiętałem jedynie, że to było coś, co dotyczy życia dorosłych. No i sprawdziłem – podtrzymuję swoje spojrzenie: chłopak chciał okazać mamie, że jest z nią.
No tak, tylko co w tym złego, że słysząc krzywdzące słowa poniekąd też i o własnej matce, chciał okazać, że się z tym nie zgadza i jest z nią?
Teraz piszesz o krzywdzących słowach o własnej matce; u Alby pisałaś jedynie o tym, że w kazaniu było, iż obowiązkiem ojca jest utrzymanie rodziny i że jak nie można inaczej, to mąż powinien szukać pracy choćby z daleka od domu. I dalej, że absolutnie nie do przyjęcie jest to, by w tym czasie żony zapominały o tym, że są żonami i by wchodziły w jakieś nowe związki. Póki nie opowiesz w pełni sytuacji trudno bym wypowiadał się w tej sprawie jednoznacznie. A zagrożenie w wychowaniu chłopaka, o jakim myślałem, polega na tym, że to jest prosta droga, by stał się manipulatorem – słowa, które usłyszał w kazaniu, jego nie dotykały, a mówił tak, jakby go dotykały. Zachowywał się tak, jak przewidywał, że mama by chciała, by się zachował – właśnie to jest manipulacją i jako kobieta, której życie potoczyło się jakoś inaczej, niż myślałaś, że się potoczy, sądzę, że sporo wiesz o manipulacji, o tym, jak sama zostałaś zmanipulowana…
Ps. A wracając do tematu pustych ławek – starszych sytuacja o jakiej mówił tamten ksiądz osobiście nie dotyczyła, a wielu młodych boryka się z problemem wyjazdu lub pracy poza miejscem zamieszkania. Co oni pomyślą o sensie słuchania kogoś, kto tak łatwo osądza i „rzuca kamieniem”. Czy w jakikolwiek sposób ten ksiądz chciał pomóc wiernym, czy raczej wyładować swoje prywatne żale? Nawet jeśli ten ksiądz mówił na podstawie jakiegoś znanego sobie przypadku to jego słowa były krzywdzące dla wielu osób. W kontekście o marnotrawnym synu – chciałoby się powiedzieć, że dobry mąż byłby skłonny wybaczyć zdradę, a nie (jak w opisanym przypadku – o ojcu żołnierzu) ZABIJAĆ całą rodzinę ( w tym zupełnie niewinne dzieci).
Ps II. Czy przykład mściwego i zaślepionego gniewem ojca (w tonie zrozumienia i pobłażania dla takiej postawy) nie rzuca jakiegoś cienia na wizerunek Ojca z przypowieści?
Proponuję zakończyć wątek kazania, którego nie znam nawet z relacji – myślę, że znacznie sensowniej jest mówić, czy to o Twoje koleżance i jej sytuacji, czy to o Tobie – a więc o jakiś realnych sprawach. Bezpośrednio z mojej strony możesz wysłać do mnie maila i możemy mówić otwarcie o tym, co Ciebie naprawdę boli (no bo tak publicznie to właśnie owo kazanie stało się przykrywką).