Msza beatyfikacyjna

    

Moja notka z mszy beatyfikacyjnej będzie nietypowa – nie będę przecież opisywał przebiegu uroczystości, bo każdy albo w niej uczestniczył (i wtedy prawdopodobnie nic nie widział, ale przynajmniej słyszał), albo śledził ją w telewizji (i wtedy widział więcej niż ja).

Opowiem za to o drobnym epizodzie z samego początku mszy, którego byłem świadkiem.

Zanim to jednak zrobię przypomnę przynajmniej fragment z pierwszego czytania:

Po tych wydarzeniach zachorował syn kobiety, będącej głową rodziny. Niebawem jego choroba tak bardzo się wzmogła, że przestał oddychać. (…) Potem wzywając Pana rzekł: „O Panie, Boże mój! Czy nawet na wdowę, u której zamieszkałem, sprowadzasz nieszczęście, dopuszczając śmierć jej syna?” Później trzykrotnie rozciągnął się nad dzieckiem i znów wzywając Pana rzekł: „O Panie, Boże mój! Błagam Cię, niech dusza tego dziecka wróci do niego!” Pan zaś wysłuchał wołania Eliasza, gdyż dusza dziecka powróciła do niego, i ożyło. (1 Krl 17)

Jakieś 3 metry za mną stał Robert Tekieli z całą gromadką dzieci. W pewnym momencie usłyszałem wołanie kobiety – „Wezwijcie lekarza!”. Kobieta była pochylona nad dzieckiem ułożonym na ziemi.

Gdy przybył lekarz Robert Tekieli referował – chwilowy bezdech. Najstarszej z dziewczynek przekazał opiekę nad młodszymi i powiedział, że idzie do karetki.

Gdy po jakimś czasie się odwróciłem, nie było ani jego, ani dziewczynek – podejrzewam, że konieczna była interwencja szpitalna…

To wszystko wydarzyło się jeszcze, gdy śpiewaliśmy litanię do wszystkich świętych – a więc grubo przed tym pierwszym czytaniem.

Ludzie pełni wiary doświadczają zdarzeń, których nikt im nie zazdrości. Przypuszczam, że to będzie pierwsza interwencja świeżo beatyfikowanego ks. Jerzego.