31 Powiedziano też: Jeśli kto chce oddalić swoją żonę, niech jej da list rozwodowy. 32 A ja wam powiadam: Każdy, kto oddala swoją żonę – poza wypadkiem nierządu – naraża ją na cudzołóstwo; a kto by oddaloną wziął za żonę, dopuszcza się cudzołóstwa. (Mt 5)
Po czterech latach małżeństwa żona spytała mnie, czy gdybyśmy się rozwiedli, to czy ja mógłbym się powtórnie ożenić? Odpowiedź, że nie, wystarczyła, by już nigdy do tematu nie wracać.
Tak więc nawet w dzisiejszych czasach, gdy wydawać by się mogło, że to nie opuszczę aż do śmierci jest przeżytkiem, którym już nikt się nie przejmuje, okazuje się, że można być temu wiernym (i to nawet, gdy pragnie się czegoś innego – skoro żona o to pytała, to jest jasne, że pragnęła dla siebie takiej właśnie drogi). Nie mieliśmy wtedy jeszcze dzieci, a więc ewentualna decyzja o rozstaniu byłaby znacznie łatwiejsza. Jednak mimo, iż mnie nie kochała i mimo, że nigdy nie była głęboko wierząca, kierując się jedynie moim dobrem, potrafiła zrezygnować ze swojego pragnienia.
Leszku – niewiele osób jest świadomych tego, że ślubują partnerowi przed Bogiem „na dobre i na złe”. Różne są powody rozwodów. Każdy przypadek jest indywidualny i takiego podejścia wymaga. Niepokoi fakt, że stają się one nagminne. Są mądrzejsi ode mnie, którzy powinni zająć się tym problemem, więc nie będę się nad tym rozwodzić :):):).
Ale dlatego trzeba pokazywać, że cały czas jest to możliwe i to zupełnie niezaleznie od tego, co się nam w danej chwili wydaje.
Chyba przy każdym udzielaniu sakramentu małżeństwa kierowane są przede wszystkim do nowożeńców słowa Ewangelii;”co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela”.
Niestety większość traktuje to jako pustą formułkę – ot, ksiądz tak powiedział, bo to dodaje powagi uroczystości, ale kto by miał traktować poważnie takie deklaracje?
Tylko od nas zależy, czy będziemy je traktować poważnie, czy nie. To ludzie sprawili, że stały się pustą formułką, sama się taką ta przysięga nie stała.
Dokładnie tak – sama się nie stała. I dlatego uważam, że warto pokazywać, że może być inaczej nawet wtedy, gdy istnieje przyzwolenie społeczne.
To może ja dam swoje świadectwo;moja żona także nie była głęboko wierząca. przed ślubem chodziła ze mną na msze św. ale bardziej jako osoba towarzysza niż zainteresowana. po ślubie w niedziele wolała odespać całotygodniowe wczesne wstawanie i wolała oglądanie telewizji niż obecność na mszy św. póki dzieci były małe i nie rozumiały, nie wywoływało to konfliktu. kiedy jednak doszły do wieku przedszkolnego sześciolatków i na religii siostra zakonna pytała o obecność na mszy św. wtedy zaczęły się schody. dzieci mówiły; jak mama nie chodzi to czemu my mamy chodzić. sam załatwiałem chrzest dzieci i sam prowadzałem w niedziele do kościoła. najtrudniej było wybrnąć gdy ksiądz po kolędzie pytał czy chodzimy do kościoła; odpowiedzi były wymijające. moja matka gorliwie się modliła aby żona zaczęła chodzić do kościoła. sam bym nie był w stanie zmienić jej postępowania. uważała że pobożność to jej osobista sprawa. zdarzyło się jednak coś, co zaważyło na zmianie jej podejścia do uczestnictwa we mszy św. jej matka poprosiła ją aby była chrzestną u siostrzenicy żony. chrzest załatwiała jej matka, bo druga córka żyła bez ślubu kościelnego i nie zależało jej na ochrzczeniu dziecka. żona matce nie potrafiła odmówić ale potrzebne było zaświadczenie od naszego proboszcza, że jest praktykująca i może być chrzestną. przyszła więc do mnie z prośbą abym jej takie zaświadczenie załatwił. odmówiłem. doszło do strasznej awantury. nasze małżeństwo zawisło na włosku, bo o mało nie doszło do rękoczynów. żona przyparta do muru przez swą matkę musiała iść sama na plebanię po zaświadczenie. rozmowa z proboszczem sprawiła, że moja żona stała się pobożniejszą ode mnie. myślę, że to zasługa gorliwej modlitwy mojej matki.list rozwodowy to droga na skróty, trudniej jest zmierzyć się z życiowymi problemami, których w życiu się nie uniknie. nikt nie obiecuje że w małżeństwie będzie tylko dobrze. są progi i bariery, które może usunąć tylko Bóg jeśli Mu sie zaufa.
„List rozwodowy to droga na skróty, trudniej jest zmierzyć się z życiowymi problemami, których w życiu się nie uniknie. nikt nie obiecuje że w małżeństwie będzie tylko dobrze. są progi i bariery, które może usunąć tylko Bóg jeśli Mu się zaufa.” – dokładnie tak. Świetne podsumowanie!
Myślę, że list rozwodowy ostatnimi czasy stał się modny, gdyż wychowaliśmy pokolenie słabe psychiczne, a nade wszystko WYGODNE. Bezstresowe wychowanie, jakby dorosłe życie nas potem pieściło; „wyzwolone” wychowanie nacechowane egoizmem; źle pojęta wolność słowa i wolność osobista; itd. Odpowiedzialność o której wspominasz zaczynamy spotykać jedynie w literaturze i w filmach, ale…….i tu nie można generalizować.
Niestety to wszystko prawda – dzieci wychowywane pod kloszem, którym spełnia się wszelkie zachcianki, które ustawia się w centrum świata, wyrastają w końcu na tych, którzy rzeczywiście uważają się za centrum świata. Jak ktoś jest o tym przekonany, to nie będzie nawet myślał o tym, co powinien w sobie zmieniać; będzie za to dążył albo do zmiany partnera/partnerki, by oni się zmienili, albo do zmiany partnera/partnerki, by ich zmienić na „lepszy model”.
Leszku – gdzie „taka prawda”, może we względnie bogatej Warszawie, bo zapewniam Cię, że na „prowincji” to niewielu dzieciom spełniano wszelkie zachcianki.
Myślę, że to nie zależy od miejscowości – myślę, że to po prostu typowe, że rodzice dzisiejsi pragną, by dzieciństwo ich dzieci było lepsze niż ich dzieciństwo. No i wtedy często przeginają w drugą stronę.
Niestety niektórzy przeginają, co najbardziej widać w dużych miastach, gdzie zdarza się, że najważniejszy jest „lans” 🙁 Ale nie brakuje rodziców, którzy przeginają całkiem inaczej – np. za niedopuszczane uznają danie dziecku nawet jednego cukierka – bo to „niezdrowe”, albo nie pozwalają dziecku na zabawę „bo się ubrudzi”… nawet w zwykłej piaskownicy. Znam osobiście przykłady jednego i drugiego.
Hm… nie kochała, ale zrezygnowała ze swoich pragnień i planów dla Twojego dobra? Nie kochała…?
Barbara ma rację. Jeśli zrezygnowała ze swoich planów i pragnień dla Twojego dobra to kochała.
No właśnie – świetna uwaga! Najczęściej, gdy mówimy „kocham” myślimy o uczuciu miłości – i w tym sensie mnie nie kochała nawet wychodząc za mąż (o czym mi jednoznacznie powiedziała kilka lat temu) – ale tylko w tym sensie. Miłość obejmuje całego człowieka – również jego wolę i tu było miejsce dla mnie. Uczuciem darzyła już nie mnie, jednak coś z tej wcześniejszej miłości jeszcze zostało.
Trochę nie rozumiem 🙁 Miłość do woli człowieka? Ja zobaczyłam w tym co napisałeś taką prawdziwą miłość bliźniego, taką, która zabrania szukania szczęścia kosztem krzywdy innego.
Miłość powinna obejmować całego człowieka – przeżywa się ją w warstwie emocjonalnej (i gdy tak ją przeżywamy jesteśmy skłonni mówić „kocham”), przeżywamy ją swoim ciałem – i co to znaczy, każdy doskonale rozumie, ale przeżywamy ją również w warstwie wolitywnej – to mój rozum mówi mi (uwzględniając własne dobro, ale także dobro tego, kogo kocham) „chcę być z tobą i nie opuszczę ciebie aż do śmierci”. Miłości może już nie być w warstwie emocjonalnej, może już nie być w mowie ciała (pierwsze znikły pocałunki), ale wola bycia razem pozostaje – właśnie ze względu na odpowiedzialność za drugą osobę, ze względu na jej dobro. I to ciągle jest miłość, choć nie mówimy „kocham”.
Teraz już jasne 🙂 Ale tak sobie myślę, że ta miłość w zakresie woli najcenniejsza właśnie 😉
Ja się z Wami zgadzam ale też myślę sobie, ze każdy rodzaj miłości jest jak ziarno, z którego Coś wyrasta. Miłość sama w sobie jest energią, która nieustannie tworzy.
Moherku – czasami ta energia jest tak silna, że rozwala małżeństwo i rodzinę; :):):) komplikuje życie wielu osobom i przyprawia o nerwice albo depresje. Zatem NIE KAŻDY RODZAJ MIŁOŚCI jest do zaakceptowania. Co najwyżej należałoby potem zanieść błagania i pobożne życzenie, aby skutki były jak najmnie opłakane po „liście rozwodowym” i wyrządziły jak najmniej krzywdy. .
Basiu, jeśli jest to rzeczywiście miłość (a nie np. pożądanie) i jeśli do tej miłości nie doda się niczego, co by było ponadto, do czego wzywa Bóg, to jest to dla dobra WSZYSTKICH, których to dotyczy. Pamiętaj o tym, że po to, by dawać siebie innym, trzeba wierzyć, że ma się co dawać. Jeśli np. żona jest całkowicie stłamszona przez swojego męża, jeśli mu uwierzy, że się do niczego nie nadaje, że jest do niczego, to utraci zdolność dawania siebie mężowi. Jej życie to będzie koszmar – będzie zachowywać się jak zaprogramowany przez męża robot, spełniać jego oczekiwania, a jednocześnie będzie w niej jeszcze bardziej narastało przekonanie, że wszystko robi źle i na nic dobrego nie zasługuje. I rzeczywiście te oczekiwania na zasadzie samospełniającej się przepowiedni będzie spełniała coraz gorzej. Dopiero miłość do osoby trzeciej może to zmienić. A więc paradoksalnie największym beneficjentem tej miłości będzie właśnie mąż (i to podwójnie, bo być może po raz pierwszy w życiu zada sobie pytanie, a co on daje?)
może ona tak naprawde nie wie czy kocha?! czasami nagle po wielu latach okazuje sie ze kogos kochamy a nie zdajemy sobie z tego sprawe
Podzielam Twoje zdanie; czasami sami nie zdajemy sobie sprawy, że kogoś kochamy; wszak miłość nie jedno ma imię ;- czasami nazywa się odpowiedzialność, a czasami…………Miłość nie jedno ma imięI barwy różne odcienie.Czasem słodko sobie płynie,Albo przyprawia o serca drżenie.Jak przetrwać chwile zwątpienia ?Skąd czerpać wolę przebaczenia?Jak się uzbroić w cierpliwość ?By z godnością przyjąć MIŁOŚĆ?pozdrawiam wszystkich serdecznie i w sercu zabieram Was wszystkich ze sobą do najczulszej z Matek
Ale Pan Jezus dodał potem, że Mojżesz zezwolił na dawanie listu rozwodowego ze względu na zatwardziałość serc Izraelitów. Jakoś u podłoża problemu rozwodowego leży ta zatwardziałość
Oczywiście trudno mi mówić, jak to było za czasów Mojżesza – dziś sądzę, że jest zgoła inaczej; sądzę, że dziś niczego nie bierze się na poważnie; odpowiedzialność (za cokolwiek) nie jest dzisiaj w modzie.
to chyba jedna chociaz troszeczke kocha!
Zawsze mówiłem, że moja żona jest wyjątkowa – myślę jednak, że nie tylko ona chociaż troszkę kocha!
Oj!! kocha…kocha…tylko tak się droczy ! jakby nie kochała to już dawno by nogę dała, a nie tyle lat przy jednym mężu siedziała :):):) zwłaszcza że to nie głęboka wiara ją przy mężu trzyma – to co ??? ona pewnie kocha nie wargami ale sercem :):):)
Co trzyma? – odpowiedzialność za siebie i swoje wcześniejsze decyzje. Odpowiedzialność, to cecha na wymarciu, ale jednak się zdarza.
Hmmm- znam taką prawdziwą, bo z życia wziętą historyjkę; pewien wdowiec, który trochę seplenił postanowił się ożenić ponownie; stanąwszy na ślubnym kobiercu zamiast powiedzieć …” i ślubuję ci do śmierci” być może pod wpływem tremy wypowiedział …”i ślubuję ci do ćwierci…” . Faktycznie – ich małżeństwo trwało tylko ćwierć wieku; tuż po srebrnym weselu ponownie został wdowcem. Piszę o tym ku przestrodze – przy ślubowaniu nie należy się przejęzyczać.
Jak ktoś jest bliski złotych godów, to dla niego 25 lat, to mało 😉
A jaki sens ma życie u boku kogoś kogo się nie kocha? Czy nie przysięgaliście sobie przed Bogiem miłości? Gdzie ona jest skoro piszesz, że żona NIGDY Cię nie kochała? Bo ja tu czegoś nie rozumiem…
Tego nie napisałem – napisałem jedynie, że gdy wychodziła za mnie za mąż, już mnie nie kochała. To jednak różnica.
To po co wychodziła za mąż skoro już Cię nie kochała?
Dobre pytanie. Ja przez rok byłem w wojsku. Przez ten rok spotykała się ze swoją pierwszą miłością – gdy wróciłem z wojska tak mi powiedziała. „Spotykała, to spotykała – rozumiałem to, że kilka razy się widzieli” – tak to rozumiałem. Dopiero te kilka lat temu powiedziała, że to odżyła jej pierwsza miłość. Chłopak chciał się z nią żenić. No ale wtedy ja wróciłem z wojska. Myślę, że to nasza historia sprawia, że kobiety powracają do wracających z wojska. Na dodatek niedługo po tym w Polsce zaczął się stan wojenny. A więc najpierw wróciła do mnie, bo nie opuszcza się powracających z wojska, a później gdy rozpoczął się stan wojenny, zaczęła nalegać na to, byśmy się pobrali. Pamiętaj przy tym, że wcześniej mnie kochała. Pewnie później nie raz żałowała tych decyzji, ale będąc osobą bardzo odpowiedzialną nie miała takich pomysłów, by teraz powiedzieć „Wiesz, a mi się odwidziało”.
Twoja żona bardzo mi się podoba:)
Moherku – cicichchooo sza :):):) nie mów głośno, bo nie wiadomo jak to zostanie odebrane :):):)
Basiu -ma być odebrane dosłownie -tak jak pisze:)
No to uważaj, aby ktoś nie odebrał tego opacznie i nie zapytał czy jesteś hetero :):):)
no -mógłby odebrać:( Ze wszystkiego co się mówi i pisze można zrobić coś opacznego, zboczonego. Kondolencje by trzeba dla osoby z takim myśleniem
Moherku :):):) i taką Cię lubię :):):) z poczuciem humoru ; buźka
Kodeks Hammurabiego zakładał coś zgoła innego niż formuła małżeńska wypowiadana przez narzeczonych przy ołtarzu obecnie.Ślubuję ci miłość ,wierność i uczciwość, oraz że cię nie opuszczę na zawsze.Skąd się to wie??A no miało się biblistę dla którego prawo małżeńskie było oczkiem w głowie.Na zawsze czyli i na wieczność-bo miłość silniejsza od śmierci.Przykładów szukać???Jasne są:Moja Mama była 29 lat w związku z TatąA potem 31 lat wdową do dnia Swojej śmierci.I miłość ich połączyła po śmierci pozdrawiam
A to ciekawe, czy tak jak my przysięgamy sobie miłość aż do śmierci, to czy tam będziemy sobie przysięgać na wieczność? Moje spojrzenie tak sięga, ale czy będziemy przysięgać?
a kto pierwszy ujarzmił mustanga i wymyślił koło? jasne że Hammurabi
Poza wypadkiem nierządu? Hmmm… więc jednak jest ścieżka, która pozwala na „oddalenie” żon?
Nie wiem, czy dobrze wyczułem tembr Twego głosu, ale usłyszałem w tym tęsknotę za tym, by Kościół uznawał rozwody. Jak jednak widzisz, ja tu podkreślam, jak ważna jest odpowiedzialność za własne decyzje. Decyzja o małżeństwie podejmowana w atmosferze „wyszłam za mąż, zaraz wracam (albo jeszcze prędzej)” jest czymś z gruntu fałszywym – to rodzaj kontraktu handlowego, ale nie małżeństwo. Być może kochasz teraz kogoś, kto nie jest tym, któremu swoją miłość przyrzekałaś przed ołtarzem; tę miłość zesłał na Ciebie Bóg, bo On jest jedynym źródłem miłości – jednak On nie rozwiązał Twojego małżeństwa. Twoja nowa miłość jest trudniejsza, dużo więcej od Ciebie wymaga – i musi pozostać „odłożona na później”, jednak to jest droga, którą sama sobie wybrałaś – nikt Ci jej nie narzucił wbrew Twojej woli; to na tej drodze dojrzewa Twoja zdolność do miłości..
Leszku – mnie historia Twego małżeństwa przypomina miłość Barbary i Bogumiła Niechcic. Oprócz odpowiedzialności jest jeszcze jeden aspekt; pytanie; czy żona byłaby spełniona w małżeństwie ze swoją „pierwszą miłością”? życie mogłoby potoczyć się tak, że byłaby nieszczęśliwa z tamtym mężczyzną. Zamiast roztrząsać, co by było gdyby…….i żyć iluzją, może warto zaakceptować rzeczywistość i uwierzyć, że ” Ważne są tylko te dni których jeszcze nie znamyWażnych jest kilka tych chwil , tych na które czekamy” Ja także kiedyś zastanawiałam się; jak można ślubować miłość aż do śmierci? przecież przyszła sama – nie wiadomo skąd i dlaczego akurat zaiskrzyła właśnie wobec danej osoby? zatem równie dobrze może odejść nie wiadomo dokąd i do kogo. Staje człowiek na ślubnym kobiercu pewny, że jest to ta druga połówka i że złapał Pana Boga za nogi. Jest pewien miłości – swojej i drugiej osoby, dlatego ślubuje kochać aż do śmierci. A czego człowiek może być pewien w życiu? przecież może to być zwykłe zauroczenie, albo pragnienie miłości. Po to jest okres narzeczeństwa aby sprawdzić potęgę uczucia, ale …. i to nie daje gwarancji, bo w okresie narzeczeństwa może nie napatoczyć się ta właściwa druga połówka, a dopiero zjawi się już w okresie małżeństwa. Nieszczęścia chodzą po ludziach. Ileż to wypadków uświadamia nam, że zdarzyły się tylko dlatego, że znaleźliśmy się w niewłaściwym czasie i niewłaściwym miejscu? po wypadku trzeba umieć żyć dalej i dostosować się do warunków, a nie marzyć – jak byłoby świetnie gdybyśmy nie ulegli wypadkowi. Też miałam swoją pierwszą miłość, ale nie mam gwarancji, że byłabym z nią bardziej szczęśliwa niż z mężem. Stając na ślubnym kobiercu zaufałam Bogu, że jest to partner dany mi przez Pana na dalszą drogę życia. Gdy było źle, przez łzy pytałam Boga – jakże to; miłość i mąż jest Twoim darem Boże, dlaczego więc żyjemy jak pies z kotem [nie obrażając zwierząt]? Bóg, jak zawsze milczał, a ja musiałam dalej żyć powierzając wszystko woli Bożej. Też mi się wówczas WYDAWAŁO, że z pierwszą miłością byłabym na pewno szczęśliwsza. PSINCO! Teraz znam odpowiedź Boga; dziś wiem, że Bóg dopasował do mnie mężczyznę, najlepiej jak tylko można było. Pierwsza miłość mogła być papierowa, bo niesprawdzona w warunkach codziennego życia. Nasza miłość hartowała się w ogniu wielkich uniesień ale także wśród życiowych tragedii – zbliża się do miłości rubinowej. Papier i rubin. Może gdybym wybierała sama, to wybrałabym papier, ale że zaufałam Bogu mam dziś rubin; pozdrawiam
Bardzo mądrze piszesz Basiu. Zwróciłbym tylko uwagę na jedną rzecz – to, co nazywasz wypadkiem, to też może być miłość, którą zesłał nie kto inny, lecz sam Bóg (bo tylko On jest źródłem miłości – nie ma żadnego innego źródła; może być jedynie pożądaniem, które podsunął szatan, ale może też być prawdziwą miłością). I w takim przypadku przyjmując tę miłość trzeba pamiętać, iż Bóg nie rozwiązał wcale wcześniej zawartego małżeństwa. A więc wcześniejsza miłość w warstwie wolitywnej ma nadal trwać! Mało – w żadnej innej warstwie, a już na pewno w mowie ciała nie może być nierozerwalna (współżycie małżeńskie tak się właśnie nazywa, bo jest dopuszczalne tylko w małżeństwie – musi być harmonia nierozerwalności w mowie ciała i w warstwie wolitywnej, choć siłą rzeczy w warstwie emocjonalnej jej nie ma)
Leszku >> jedną rzecz – to, co nazywasz wypadkiem, to też może być> miłość, którą zesłał nie kto inny, lecz sam BógMOŻE ale równie dobrze MOŻE być dla nas próbą, czy potrafimy być wierni tej miłości, która była pierwszą. MOŻE to także być kuszeniem szatana. MOŻE być prawdziwa, a MOŻE tylko przelotnym i ulotnym ptakiem, który swym pojawieniem namiesza w naszym życiu i tylko nam skomplikuje poukładane życie. Znowu skojarzenie z piosenką Urszuli Sipińskiej; nie było ciebie tyle lat myślałam że nie wrócisz już poukładałam sobie świat i nie zostawię tego już > On jest źródłem miłości – nie ma żadnego innego źródła;ale może to być „zła miłość” egoistyczna, albo pomylona z pożądaniem; albo chwilowe zauroczenie, albo chwilowa słabość; albo odreagowanie niepowodzeń czy złudzenie, albo pomyłka; albo…….czy widzisz jak wielkie to ryzyko? > może być jedynie pożądaniem, które podsunął szatan, ale> może też być prawdziwą miłością). I w takim przypadku> przyjmując tę miłość trzeba pamiętać, iż Bóg nie rozwiązał> wcale wcześniej zawartego małżeństwa. A więc wcześniejsza> miłość w warstwie wolitywnej ma nadal trwać! Nic nie jest nam dane na zawsze; także miłość. O każdy dar winniśmy jednakowo troszczyć się i go pielęgnować. Gdybym o tym pamiętała, byłoby mniej „złych” chwil w moim małżeństwie. Gdyby było więcej dobrej woli, wyrozumiałości i starań z mojej strony. Myślę, że podobnie jest w wielu innych małżeństwach; pozdrawiam
podoba mi się Basiu Twój sposób patrzenia na małżeństwo:)Tak sobie myślę o moim. Też mam rubin, który nie zawsze dostrzegałam:) Całe życie człowiek jest przez Boga obdarowywany klejnotami. Trzeba tylko szeroko otwierać oczy i widzieć to co się dostaje.
Moherku – inaczej wygląda „klejnot” oceniany emocjonalnie, pod wpływem chwili i nastroju jaki jej towarzyszy, bo światło jakie w danym momencie na niego pada może uwypuklać tylko jedną jego cechę [dobrą a może złą]. Dopiero oglądany przez lata i sprawdzany w różnych sytuacjach życiowych objawia się nam w pełni. Należy jednak brać pod uwagę, że skoro sama nie jestem ideałem, to także nie mam prawa oczekiwać, że Bóg dopasuje do mnie ideał, bo nie ma chodzących ideałów. Dopasował najlepiej jak się dało i jestem Mu za to bardzo wdzięczna. A rubin dlatego, że mąż wytrzymał ze mną aż tyle lat [gody koralowe już minęły, teraz zbliżają się rubinowe]. pozdrawiam Moherku i pragnę podkreślić, że rubinem jest Twój mąż ale także Ty.
Basiu, gdy pisałaś o tych rubinach, to domyślałem się, że chodzi o jakieś gody. Musisz nam jednak wytłumaczyć, jakie gody są, bo my się na tym nie znamy. Ja tylko wiem, że złote, to 50, podejrzewam, że srebrne, to 25, ale żadnych innych nie znam.
JUBILEUSZE MAŁŻEŃSKIE;= GODY MAŁŻEŃSKIE 1 rok – rocznica bawełniana 2 rok – rocznica papierowa 3 rok – „” skórzana 4 rok – „” kwiatowa 5 rok – „” drewniana 6 rok – „” cukrowa 7 rok – „” miedziana 8 rok – „” spiżowa 9 rok – „” generalska10 rok – „” cynowa11 rok – „” stalowa12 rok -_ „” lniana13 rok – „” koronkowa14 rok – „” kości słoniowej15 rok – „” kryształowa20 rok – „” porcelanowa25 rok – „” srebrna30 rok – „” perłowa35 rok – „” koralowa[ moje mieści się w tym przedziale] 40 rok – „” rubinowa45 rok – „” szafirowa50 rok – „” złota55 rok – „” brylanotwa60 rok – „” diamentowa pewnie nie przewidziano, że małżonkowie mogą razem ze sobą przeżyć więcej niż 60 lat;
P.S. u mnie wszystko było zapisane równiutko od początku marginesu, a tu opublikowało się tak pstrokato; jakby pisał to ktoś na uroczystości mocno zakrapianej alkoholem; to nie moja wina :(:(::(
Nie przejmuj się – dzięki za tę listę:)
Nawet nie przypuszczałem, że jest ich aż tyle! Ewidentnie wymyślone niedawno, skoro do 15 lat jest jakaś nazwa co rok. W moim przypadku za rok będzie rocznica perłowa (ale skoro nie obchodziliśmy srebrnych godów, to i te perłowe przejdą niezauważone).
Leszku – nie wiem kiedy takie nazwy zostały ustalone i dlaczego akurat tak brzmią. Dla mnie jest to zrozumiałe, że do pewnego okresu liczy się co roku, bo pamięć o weselu jest w miarę świeża, a potem wspomnienia wesela zaciera czas. Więc i ten czas jest już inaczej liczony. A tu znalazłam poszerzony wykaz ; · (1) Pierwsza rocznica ślubu – PAPIEROWA· (2) Druga rocznica ślubu – BAWEŁNIANA· (3) Trzecia rocznica ślubu – SKÓRZANA· (4) Czwarta rocznica ślubu – KWIATOWA· (5) Piąta rocznica ślubu – DREWNIANA· (6) Szósta rocznica ślubu – CUKROWA· (7) Siódma rocznica ślubu – MIEDZIANA· (8) Ósma rocznica ślubu – SPIŻOWA· (9) Dziewiąta rocznica ślubu – GENERALSKA· (10) Dziesiąta rocznica ślubu – CYNOWA· (11) Jedenasta rocznica ślubu – STALOWA· (12) Dwunasta rocznica ślubu – JEDWABNA· (13) Trzynasta rocznica ślubu – KORONKOWA· (14) Czternasta rocznica ślubu – KOŚCI SŁONIOWEJ· (15) Piętnasta rocznica ślubu – KRYSZTAŁOWA· (20) Dwudziesta rocznica ślubu – PORCELANOWA· (25) Dwudziesta piąta rocznica ślubu – SREBRNA· (30) Trzydziesta rocznica ślubu – PERŁOWA· (35) Trzydziesta piąta rocznica ślubu – KORALOWA· (40) Czterdziesta rocznica ślubu – RUBINOWA· (45) Czterdziesta piąta rocznica ślubu – SZAFIROWA· (50) Pięćdziesiąta rocznica ślubu – ZŁOTA· (55) Pięćdziesiąta piąta rocznica ślubu – BRYLANTOWA· (60) Sześćdziesiąta rocznica ślubu – DIAMENTOWA· (65) Sześćdziesiąta piąta rocznica ślubu – ŻELAZNA· (70) Siedemdziesiąta rocznica ślubu – KAMIENNA· (75) Siedemdziesiąta piąta rocznica ślubu – BRYLANTOWA(Jest też druga wersja mówiąca, że pierwsza rocznica to bawełniana, a druga to papierowa, jednak częściej występuje ta wersja)
No tu jakiś błąd się wkradł, bo brylantowa występuje dwukrotnie. Podejrzewam, że jeśli uwzględnić same jubileusze, to jest 25, 50 i 75, a więc SREBRNE i ZŁOTE gody, to kolejne to zapewne PLATYNOWE
Leszku – moim zdaniem nie należy koncentrować się jedynie na okrągłych rocznicach. Za każdy rok wspólnego pożycia małżeńskiego dziękować Maryi za matczyną opiekę, Panu Jezusowi za otrzymane łaski i prosić Boga o błogosławieństwo na dalsze dni życia; każdy dzień przybliża nas ku wieczności;a bo to wiadomo ile tych dni przed nami? pozdrawiam
Tyle tutaj już zostało napisane o małżeństwie i odpowiedzialności za słowo. Małżeństwo piękna, wspaniała rzeczywistość, a w moim przypadku, to jest dar oddany Panu… więc z autopsji nic nie napiszę.Chcę się tylko podzielić doświadczeniem z boku. Kiedy słyszę, zwłaszcza u młodych małżeństw, jak sobie łatwo szarżują słowem „wyprowadzę się” czy „rozejdźmy się”, to mam chęć zlać jednego i drugiego. Nawet, jeśli na poważnie nie biorą tego pod uwagę, to uważam, że nawet w żartach nie wolno tak mówić, bo to jest flirtowanie ze złem.
Niestety dziś niewiele osób myśli o nierozerwalności małżeństwa. A to niestety wpływa na podejście do kryzysów – w miejsce pytania o to, co w sobie powinienem zmienić, pojawia się żądanie – jak się nie zmienisz, odejdę!
Tak, zatraca się „dałem słowo”. I myślę, że dotyczy to wielu dziedzin, choć tu dziś mowa o małżeństwie. Bogu dziękuję za moich Rodziców, są świadectwem trwania i miłowania, w zdrowiu i w chorobie.Tobie i Twej Żonie życzę, i modlę się o to, byście się cieszyli owocami wierności.
Dziękuję.
Gdy się traktuje na serio słowa przysięgi i współmałżonka,to można przeżyć”aż do smierci”,,,,dziś jest inna moda,niestety- a szkoda….
Masz rację – niestety. Przy czym ludziom się wydaje, że to co wygodniejsze dla nich, jest również dla nich lepsze. A to nieprawda. Wydłużają tylko swoją naukę miłości.Bardzo mi miło przywitać Ciebie na moim blogu:)
Gdy się traktuje na serio słowa przysięgi i współmałżonka,to można przeżyć”aż do smierci”,,,,dziś jest inna moda,niestety- a szkoda….
czlowiek ktory jest wierzacy i przysigal przed Bogiem nie opusci swojej zony, meza takie jest moje zdanie osoby wierzacej i zdradzonej ,opuszczonej przez meza i samotnej Danuta
czlowiek ktory jest wierzacy i przysigal przed Bogiem nie opusci swojej zony, meza takie jest moje zdanie osoby wierzacej i zdradzonej ,opuszczonej przez meza i samotnej Danuta
Masz rację – prawdziwie wierzący tak nie zrobi, bo nie będzie chciał skrzywdzić, a nawet jeśli będzie mu się wydawało, że lepiej dla niego jest odejść, to zaufa Jezusowi, że to On wie lepiej.Ciebie też mi miło przywitać na swoim blogu.
LUDZIE TRAKTUJĄ SIEBIE I ŻYCIE, W MAŁŻEŃSKIEJ PRZYSIĘDZE, JAKBY czas stanął w miejscu, A TO JEST OSZUSTWO.
Tak dokładnie to zapominają o tym, że miłości trzeba cały czas się uczyć. Mają na to całe życie – jednak wielu wydaje się (na co właśnie zwracasz uwagę), że to tylko do ślubu:(
Liczniki ci się zepsuły 😀
Rzeczywiście dzieje się coś dziwnego. Początkowo myślałem, że to ktoś zgrywa sobie mojego bloga – wówczas wszystkie wejścia byłyby z jednego adresu IP za to do wielu stron. Tymczasem są to wejścia z całej Polski (nie tylko z Poznania), a nieliczne spoza niej – np. z czeskich Pardubic, za to pomijając nieliczne, gdy ktoś głębiej wchodzi, wszystkie są do tej notki.
Dziś analizując zapisy LOG-a (czasami aż nie nadążałem z ich odbieraniem – ściągnąć można tylko 500 ostatnich wpisów) mogę stwierdzić, że są to wszystko autentyczne wejścia – gdzieś musiał być link do tej notki (właśnie do notki, a nie do strony). Przy czym było sporo osób, które się tu wpisały, będąc u mnie po raz pierwszy (mam nadzieję, że również nie po raz ostatni :)Nie jest to też żadne uszkodzenie licznika, bo te wejścia (choć z różnym skutkiem) zostału odnotowane i na countomacie i w ministacie).
Jestem osobą wierzącą i praktykującą, ale jetem również osobą oczekującą na pozew rozwodowy. W tym roku obchodzilibyśmy 27 rocznicę ślubu, ale niestety od dziesięciu lat obchodzimy ją wraz z kochanką męża. Od 4 lat mój mąż nie mieszka z nami , nie mieszka też z kochanką .Mój jeszcze mąż naszą 23 rocznicę ślubu obchodził z kochanką , w miejscu w którym zaczynaliśmy swoje życie małżeńskie czyli w miejscu podróży poślubnej. Ja w tym czasie byłam w domu i czekałam, na co nie wiem. może na to że mąż przyjdzie i powie że zbłądził i spróbujmy od nowa. Moi nastoletni synowie przyszli do mnie z ciastkami i kwiatami i powiedzieli coś co uważam za najpiękniejszy dar mamo dziękujemy że jesteśmy, to jest też nasza rocznica więc zróbmy kawę i zjedzmy tort.Do rozwodu dążę ja. Mój mąż nie chce rozwodu, układ obecny jest dla niego ok.,ale też nie chce naprawiać związku, nie potrafi przeprosić, nie potrafi rozmawiać ze mną, nie chce nic zmieniać. Nasza rozmowa to milczenie z jego strony a z mojej monolog. Jestem sytuacją po prostu zmęczona. Kim jestem ? jestem sama, sama wychowuję synów, pracuję, jestem niezależna finansowo i zawodowo. Czuję się tak jak bym była polisą na starość dla mojego męża. Dlatego chcę zakończyć coś co zakończyło się wiele lat temu. Jestem sama bo poważnie podchodzę do złożonej przysięgi. Jestem legalistką i twierdzę że zgodnie ze starą zasadą rzymską umów należy dochowywać. Zycie i małżeństwo jest trudne ale nikt nie obiecywał że będzie lekko, łatwo i przyjemnie. Jednak nie można nic zrobić gdy zmian chce tylko jedna strona. Małżeństwo to dwie strony pewnego układu. Ale również uważam, że są sytuacje w których należy zakończyć małżeństwo rozwodem, bo tkwienie w czymś co nas niszczy i nie pozwala się rozwijać jest również błędem.Myślę o rozwodzie jak o oczyszczeniu i rozpoczęciu nowego etapu życia.
Całkowicie Cię rozumiem – to Ty dążysz do rozwodu, ale to Tobie tylko zależało i zależy na tym związku. Tak sobie myślę, że składając ten pozew, po cichu troszkę liczysz na to, że może Twój mąż się przebudzi (no jak się nie przebudzi to przynajmniej pod względem prawnym sprawa się naprostuje).Życzę Ci, by spełniły się Twoje pragnienia (niezależnie od tego, czy dobrze je rozpoznałem) i zapraszam do mnie na dłużej:)
Nie liczę że mój związek się naprostuje a mąż obudzi. To co napisałam jest kropklą w morzu tego co mnie spotkało. Zapewniam, że jestem osobą całkowicie zrównoważoną i bardzo trzeźwo stąpającą po ziemi. Czasami samej nie mieści mi sie w głowie to wszystko, ale niestety to po prostu życie. Kiedyś postanowiłam w punktach spisać to co spotkało mnie w ciągu ostatnich 10 lat. Uważam, że taka forma dała mi możliwość bardzo realnego podejścia, bo musiałam jasno i zwięźle formułować myśli i odrzucać emocje.Działa to naprawdę oczyszczająco. Pozwala się pozbierać i na nowo zyskać radość życia.Dzisiaj mogę spokojnie powiedzieć , że potrafię się cieszyć życiem i do niego się uśmiechać.Pisałam to przez kilka tygodni. Przeczytałam po 2 latach i doszłam do wniosku, że tylko życie mogło napisać taki scenariusz. Nie ukrywam , że kiedyś nawet zastanawiałam się że gdybym posiadała dar pisania, to mogła by z tego wyjść niezła książka. A spisywałabym wyłącznie fakty i nawet nie potrzebowała bym tego ” ubarwiać”. Może kiedyś, gdy będę na emeryturze o tym pomyślę. Jedno mogę powiedzieć, że prawdą jest powiedzenie co nas nie zabije to nas wzmocni.
Nie wiem, dlaczego mnie zapewniałaś, że jesteś osobą całkowicie zrównoważoną – nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Gdy pisałem o tym, że być może po cichu pragniesz, by Twój mąż się przebudził, wcale nie uważałem takich pragnień za coś pozbawionego sensu i całkowicie oderwanego od życia. Ale jest jasne, że nie mam tu żadnego rozeznania i wierzę Ci, że akurat w tym wypadku jest to mało realne.
Zapewniałam o tym, że jestem osobą zrównoważaną , albowiem chcę podkreślić, że nie jestem kimś kto mówi tak gdy myśli nie bądź odwrotnie. Gdy jest się rozchwianym emocjonalnie często próbujemy różnych metod, w tym straszaków, czy emocjonalnych lub prawnych ” szantaży” wobec partnera. Wiem czego chce i co jest dobre dla mnie. Oczywiście, że jest jakiś żal za tym co nie wyszło, za straconymi marzeniami.Sądzę że gdyby tego nie było oznaczałoby to że kieruję się tylko rozumem, a to by nie było dobre, bo człowiek to emocje i rozum. Wtedy jest dopiero całość. Myślę że każdy z nas gdy składa przysiegę małżeńską zakłada że należy do grona tych szczęściarzy którym się uda i ich małżeństwo będzie z zakończeniem ” żyli długo i szczęśliwie”.Przyznam się uczciwie, że jako wiekowa pani rzadko korzystam z nowinek techniki i pierwszy raz przyłączyłam się do takiej ” anonimowej” rozmowy. Jest to ciekawe doświadczenie.
No już tak się nie licytujmy tym, kto tu jest wiekowy:) A mam nadzieję, że to doświadczenie skłoni Ciebie do częstszego korzystania z tych „nowinek” – zapraszam bardzo serdecznie.
Dziękuję i pozdrawiam
Elu -poczytałam Twoją rozmowę z Leszkiem. Jak Ty godzisz rozwód ze stwierdzeniem, że jesteś wierząca i praktykująca? Mąż odszedł od kochanki. I nie wykonuje żadnych gestów pojednawczych -tak zrozumiałam. Ty mówisz, działasz -on tkwi w bezruchu. Odczytuję to, że jest on wewnętrznie jakoś zablokowany.Czy nie chciałabyś spróbować modlitwy (np. różańcowej) wraz z dziećmi w intencji męża zamiast rozwodu?Rozwód to nie jest Boże rozwiązanie problemu. Spróbuj po Bożemu -tak Cie proszę:)
Moherku dopiero dzisiaj przeczytałam Twój wpis. Mówiąc rozwód mam na myśli rozwiązanie małżeństwa może to być separacja.Co do modlitwy to masz racje w takich sytuacjach należy się modlić. Robiłam i robię to. Sądzę że gdyby nie modlitwa i wielkie zaufanie do Boga że wszystko co nas spotyka ma jakiś głębszy sens, którego my po ludzki nie jesteśmy często na pewnym etapie zrozumieć czy odczytać bym nie była tym kim jestem dzisiaj. Podejmując pewne decyzje, staram się nigdy nie działać w emocjach, bo złość czy gniew są najgorszymi z możliwych doradców. Ale dokonując wyborów staram się zawsze pamiętać słowa człowieka, który zaliczał się do przyjaciół moich rodziców, chociaż nie żyje już wiele lat zawsze jest dla mnie autorytetem Ks. Aleksander Woźny, który zawsze powtarzał ” dobroć to nie głupota”. Podejmując tę decyzję kierowałam się tą zasadą. W którymś momencie zauważyłam, że zaczynam wkraczać w etap ” głupoty”. Serdecznie pozdrawiam i dziękuję.
Rzeczywiście „dobroć, to nie głupota”. Ludziom trzeba stawiać wymagania, choćby minimalne, ale trzeba – to też jest element dojrzałej miłości.Elu, a zdradzisz, w jaki sposób tu trafiłaś?
Witam Leszku oczywiście ,że mogę zdradzić jak trafiłam. Oczywiście przez czysty przypadek. Ponieważ bardzo rzadko w ostatnim czasie mam chwilę wolną, bo od pół roku oprócz trudno nazwać wychowania dzieci raczej wspaniałych wielogodzinnych rozmów z synami i ich kolegami, którzy są częstymi gośćmi w naszym domu, pracy zawodowej, prowadzenia domu sprawuję opiekę nad rodzicami po osiemdziesiątce, i krążę pomiędzy dwoma domami. Wczoraj siedząc w kuchni pomiędzy smażeniem mięsa a obieraniem ziemniaków włączyłam komputer i na onecie znalazłam zdanie , które mnie zaintrygowało a dalej to poszło już samo na żywioł. Nigdy nie włączałam się w takie rozmowy nawet jeżeli temat był godny dyskusji, ponieważ należę do starego pokolenia, które jednak przedkłada rozmowę oko w oko z rozmówcą. Może ma to związek z moim zawodem, w którym bardzo ważna jest obserwacja rozmówcy.Nie na próżno się mówi, że nasze oczy są zwierciadłem duszy, natomiast rozmowa przez internet przyznaje ułatwia kontakt międzyludzki ale wydaje mi się trochę bezosobowa, przepraszam że tak piszę ale ma być szczerze to jest. Zaintrygował mnie poziom i sposób prowadzonej rozmowy, odbiegający od rozmów prowadzonych na wielu portalach.
Im więcej Cię czytam, tym bardziej jestem zadziwionym tym, jaki to głupol jest z Twojego męża! Dzięki za miłe słowa – „Zaintrygował mnie poziom i sposób prowadzonej rozmowy, odbiegający od rozmów prowadzonych na wielu portalach.”:)
Leszku, w sposób dyskretny i taktowany czuwasz nad tym co tutaj się dzieje i w pewien sposób kierujesz tymi rozmowami, a ponadto podoba mi się to, że rozmówcy wzajemnie się szanują, Krótko mówiąc potrafimy się ” pięknie różnic” szanując wzajemnie swoje poglądy. Pozdrawiam wszystkich
Wiesz (choć głupio się czuję z tym, że to akurat JA piszę o tym…) zawsze mi się wydawało, że jest to po części kwestia tego, że ludzie dziś już nie traktują poważnie tego, co mówią. Mamusie każą nawet dzieciom podczas Pierwszej Komunii „krzyżować palce” żeby ich ewentualna przysięga abstynencji do pełnoletności (no, zgroza po prostu – JAK MOŻNA wymagać od dziecka, żeby do 18 roku życia nie piło alkoholu?!;)) nie była ważna… W ten sposób maluchy szybko uczą się, że można co innego mówić, niż robić – że wszystko to tylko słowa bez znaczenia. „Kocham cię” i „nie opuszczę cię” też. Nie wiem, czy wiesz, że w czasach I Rzeczpospolitej często wypuszczano złoczyńców z więzienia „na słowo szlacheckie” – i bardzo często oni potem wracali…
Albo, straszne rzeczy opisujesz – to się nie mieści w głowie! (ale oczywiście nie mam wątpliwości, ze piszesz o czymś, z czym się spotkałaś). Dlatego wydawało mi się ważne pokazać, że może być inaczej i to nawet bez motywacji płynącej z wiary.
Mi się też nie mieści w głowie takie „nauczanie” przed pierwszą komunią, ale jednocześnie uważam że ślubowanie abstynencji do 18-tki jest bardzo dziwne 🙁 Serio tak myślę, bo może rodzić takie skutki, że na 18-tce to już picie na umór – wreszcie można delektować się zakazanym owocem.
Pięknie rozmawiacie i dyskutujecie. Proszę zatem wszystkich o opinię w mojej sprawie. Po 25 latach małżeństwa, w którym były i dobre i trudne chwile, gdy wydawało się że będzie tylko coraz lepiej, żona nawiązała romans. Jak się potem okazało kompletny odlot i szaleństwo. Przypuszczam, że była lekko manipulowana. Facet po 1,5 roku powiedział „dobrze było ale sie skończyło”. Wiedziala, że ją kocham, miało dużo szacunku dla mnie. W najgorętszym momencie nazywała mnie „wiernym druhem”. Historię tę przypłaciła zupełną utratą zdrowia (serce) i sądzę, że rozmyślnie nie podjęła leczenia. Z rozmysłem też została przy mnie, przy rodzinie mimo, że do końca, jak przypuszczam, tamto uczucie tkwiło w niej. W rezultacie zapłaciła życiem. Ale w ostatnich latach doświadczyłem z jej strony wiele dobrego mimo zauważalnej walki z rezygnacją i wręcz depresją. Pytania, które stawiam od 2 lat. Czy to, że nie odeszła ode mnie było wyrazem odpowiedzialności, potrzebą stabilności i opieki, utrzymaniem rodziny. Czy ta dobroć „we wszystkim” była formą pewnej pokuty, czy też zapłatą za opiekę, stabilność, za dom. Jeżeli drugie to byłoby straszne. Czy też szukaniem „tej innej formy miłości”, o której wspominacie. Dlaczego więc świadomie nie podjęła leczenia. To są pytania, które nie pozwalają mi normalnie funkcjonować. Czekam na opinie
Jak można odpowiedzieć na pytanie o motywy innej osoby, skoro swoich własnych się czasem do końca nie uświadamia? Niestety raczej do końca życia się nie dowiesz jakie były najgłębsze intencje Twojej Żony, ale myślę, że lepiej założyć że były jak najlepsze – i na takich wspomnieniach budować dalsze życie.
Dzięki Barbaro. Może to jest jakieś rozwiązanie. No cóż…..
Jest jasne, że my wiemy jeszcze mniej, niż Ty. A jednak w tej historii są szczęśliwie pewne szczegóły, które pozwalają coś twierdzić z całkiem sporą dozą pewności. To, co zwróciło moją uwagę to to, że „miała dużo szacunku dla mnie”. Zazwyczaj jest tak, że osoba, która jest winna, uważa, że winien jest współpartner. Działają tu mechanizmy obronne, które odsuwają od siebie poczucie winy. A więc w Twojej historii wyglądałoby to tak, że Twoja żona twierdziłaby, że jest jasne, iż poszła za innym, bo przecież ty jesteś beznadziejny! Tymczasem ona była pełna szacunku dla Ciebie. Ona od samego początku miała świadomość winy – nie potrafiła sobie poradzić ze swoim pożądaniem (bo podejrzewam, że to tak właśnie było), ale miała w pełni świadomość swojej winy. W warstwie wolitywnej nigdy nie przestała Ciebie kochać! Nie napisałeś nic o jej wierze; podejrzewam jednak, że nigdy nie przeszła głębokiej formacji – to z jednej strony ułatwiło tamtemu manipulację, o której wspomniałeś, a z drugiej zaowocowało tym, że po tym wszystkim żona uznała, że musi się ukarać. Tą karą było niepodjęcie leczenia (ale tylko to, a nie to, że do końca była z wami – z wami chciała być cały czas – nawet w czasach „kompletnego odlotu i szaleństwa”). I niczego sobie nie wyrzucaj – jestem pewny, że w tej ostatniej chwili była cały sercem przy Tobie, a Twoja postawa sprawiła, że będziecie już na zawsze tam w wieczności.Pozdrawiam bardzo serdecznie.
Tak myślałam na początku,potem było różnie,przeważnie żle,wytrzymałam 28 lat,2 lata temu poznałam(zupełny przypadek) kogoś,z kim nawiązała się nić przyjażni-tylko przyjażni,nigdy nie sądziłam,że będzie coś więcej,myślałam,że potrafię się kontrolować,żal mi było męża.Pokochałam go bardzo,nie myślałam,że jeszcze może mnie dopaść wielka miłość w tym wieku.ON ,cichy, skromny,małomówny,o wysokiej kulturze,trochę starszy-kiedy mu powiedziałam,że go kocham by zaskoczony.Pamiętam,powiedział-ja ciebie też,ale jesteś młoda,masz rodzinę,jesteś szczęśliwa,a ja chcę żebyś była i nie zrobię niczego,żeby to szczęście zburzyć.Ja nie byłam.Od roku jesteśmy razem,jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie,mój dorosły syn zaakceptował moją decyzję,kocham i jestem kochana – nareszcie!
W żadnym wypadku nie zamierzam wchodzić w Twoje sumienie – mało doskonale potrafię sobie wyobrazić Twoje szczęście. A jednak na Twoim miejscu zastanowiłbym się nad bliskością waszego związku (nie mówię o rozstaniu), bo jednak małżeństwem nie jesteście – to pierwsze cały czas trwa (a słowa Jezusa są tu jednoznaczne). Myślę, że warto zawsze Mu ufać, nawet jeśli czegoś się nie rozumie. To co niezrozumiałe dziś, stanie się jasne w dniu naszego przejścia do wieczności. Skoro jest to miłość (a całkowicie Ci wierzę, że jest), to może warto z pełnym jej spełnieniem zaczekać na ten moment, który będzie dla was właściwy? Może nie warto się spieszyć z tym, co później będzie mogło trwać wiecznie? (oczywiście nie odpowiadaj tu na te pytania, ale może warto w ciszy, w modlitwie, warto je sobie zadać?)Pozdrawiam bardzo serdecznie i zapraszam na przyszłość:) I dziękuję, że taki głos też tu się znalazł.
Tak myślałam na początku,potem było różnie,przeważnie żle,wytrzymałam 28 lat,2 lata temu poznałam(zupełny przypadek) kogoś,z kim nawiązała się nić przyjażni-tylko przyjażni,nigdy nie sądziłam,że będzie coś więcej,myślałam,że potrafię się kontrolować,żal mi było męża.Pokochałam go bardzo,nie myślałam,że jeszcze może mnie dopaść wielka miłość w tym wieku.ON ,cichy, skromny,małomówny,o wysokiej kulturze,trochę starszy-kiedy mu powiedziałam,że go kocham by zaskoczony.Pamiętam,powiedział-ja ciebie też,ale jesteś młoda,masz rodzinę,jesteś szczęśliwa,a ja chcę żebyś była i nie zrobię niczego,żeby to szczęście zburzyć.Ja nie byłam.Od roku jesteśmy razem,jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie,mój dorosły syn zaakceptował moją decyzję,kocham i jestem kochana – nareszcie!
Nie wierzę nawet swojemu proboszczowi w słowa płynące z przysięgi małżeńskiej przed Bogiem.Bo w dzisiejszych czasach Bóg dla rozwodników nie istnieje.Liczy się to co jest teraz i tu.!!!!!!Prawie po 30 latach małżeństwa porzucił mnie mąż dla panienki w wiekunaszej dorosłej córki/różnica wieku 24 lata/.Były mąż przyjął po kolędzie księdza na dole ja na górze- mieszkamy jeszcze razem.Właśnie w tym dniu przyjechał nocować./Ksiądz zaprzyjażniony z domem od lat/.Tydzień przed kolęda grzmiał na ambonie o rozwiązłości,związkach bez ślubu itp.Był pierwszą osobą do której zwróciłam się o ratowanie małżeństwa.Jestem wierząca i praktykująca.Po kolędzie zmieniłam zdanie,ani słowa uścisk dłoni dla eks męża od kolegi księdza!Zabrakło tylko pytania ?Czy tak ma wyglądać życie po katolicku.Gdzie przysięga.A już w niedziele grzmiał dla tumanów w kościele,gdzie są rodzice dzieci żyją bez ślubu,aborcja itp.A ja się pytam w duchu a gdzie przysięga,gdzie Ty proboszczu po kolędzie byłeś?Zabrakło kazania!
Ale przecież kazanie było: krótkie i treściwe „gdzie przysięga”… Nie o to chodzi, aby ksiądz potępiał człowieka tylko jego postępek… Natomiast w grzmieniu z ambony – popieram Twoje wątpliwości. Po dzisiejszej Ewangelii proboszcz w mojej parafii zaczął kazanie słowami: „żyjemy w świecie gdzie trwa odwieczna walka Boga z Szatanem”. Jeszcze chrześcijaństwo czy już manicheizm?
Widzę, że jesteś mocno rozgoryczona – masz żal od swojego proboszcza a zarazem przyjaciela domu, że z ambony nie napiętnował Twojego męża, lecz na domiar złego odwiedził go jeszcze po kolędzie. Niestety nawet nie znając Twojego męża mogę być całkowicie pewny, że takie kazanie ani na jotę nie zmieniłoby Twojej sytuacji. Oczekiwałaś od proboszcza, że coś pomoże i do tych oczekiwań masz jak najbardziej prawo. Niepotrzebnie jednak moim zdaniem narzucasz sposób udzielenia tej pomocy. Masz pretensje do proboszcza nie o to, że nie zajął się sprawą, lecz o to, że zajął się inaczej, niż Ty sobie wyobrażałaś. Realną pomocą może być tylko rozmowa z Twoim mężem, a jego publiczne piętnowanie do niczego nie doprowadzi. Czy rzeczywiście jest możliwe, byś nie miała tego świadomości? Czy rzeczywiście wierzyłaś w to, że po takim kazaniu Twój mąż do Ciebie wróci? – podejrzewam, że nie. Może więc Tobie wcale nie zależy na tym, by Twój mąż do Ciebie wrócił, a jedynie na tym, by wszyscy Tobie współczuli, a Twój mąż został skazany na ostracyzm? Czy aby przypadkiem to tak nie jest? Nie oczekuję tu od Ciebie, że zaczniesz się obnażać – sugeruję jedynie byś sama sobie zadała te pytania i szczerze na nie odpowiedziała.
Leszku – ja zrozumiałam, że źle odczytałeś intencje AMUR. Czy jej chodziło o to, aby ksiądz z ambony wyczytał jej męża jako przykład złego postępowania? w moim odczuciu chodziło jej o to, że uścisnął dłoń eks małżonka odwiedzając go po kolędzie. Może liczyła, że proboszcz będąc po kolędzie zrobi mu „kazanie” i przywoła do powrotu do żony. Chyba jej rozchodzi się o to, że łatwo jest grzmieć z ambon czyli ogólnikowo, a trudno zwrócić uwagę- upomnieć w cztery oczy w dodatku koledze. Może Amur wyjaśni, abyśmy nie gdybali ?; pozdrawiam
Amur – gdy moje małżeństwo przeżywało kryzys, rozgoryczona miałam zamiar udać się do proboszcza aby ratował nasz związek. Szybko sobie uświadomiłam, że byłby to daremny trud. Nasz proboszcz zawsze przyjmuje stronę mężczyzn [przeciwieństwo ks.Paciorka] i wiedziałam, że z góry uzna, iż to ja mam tak się starać, aby nie było konfliktu. Poza tym, to nie proboszcz wybierał mi męża i nie on mnie z nim związał. Ksiądz tylko pobłogosławił, a sakramentu udzieliliśmy sobie z własnej woli. Mój wybór i moja decyzja, zatem mój problem. Sytuacja była bardzo poważna i nie potrafiłam sobie z tym poradzić sama. Wówczas zrozumiałam, że nikt z ludzi nie jest mi w stanie pomóc. Udałam się więc pod krzyż Chrystusa. Modlitwa była krótka – Boże Ty tą miłość wznieciłeś, Ty mój wybór pobłogosławiłeś czyli zaakceptowałeś utwierdzając mnie znakami we właściwym wyborze, to teraz tylko Ty możesz uratować nasz związek. Nawet nie musiałam długo czekać na działanie Boga. Uczynił to po Swojemu, ale oboje z mężem zrozumieliśmy, że ze sobą może i czasami źle, ale bez siebie byłoby tragicznie; pozdrawiam
a może trzeba było zapytać żonę skąd to pytanie zamiast dołować się przez następne x lat?Ja mojego chłopa pytałam co by było jakbym go zdradziła, co by było jakbym już nie chciała z nim być, co by zrobił jakbym umarła, co by było jakbym się rozchorowała (wziąłbym łopatę i dobił). Takie pytania są całkiem normalne. Przynajmniej dla mnie.
Aniu, ależ ja się wcale nie dołuję. Dobrze wiem, skąd się wzięło to pytanie (było ono jak najbardziej poważne, więc wcale nie reagowałbym z tą łopatką, by dobić) i od dwudziestu paru lat jestem zauroczony tym pytaniem – właśnie nim moja żona pokazała klasę!