Ostatni akt

No to pora na podsumowanie – wszystko już zostało powiedziane i nikt nic więcej do tego nie doda.

Od razu w pierwszych słowach chciałbym prosić moich czytelników bardziej pokojowo nastawionych do ludzi, by nie mieli jakichkolwiek pretensji do Mirka. Jego rola była bardzo niewdzięczna, ale to Duch Święty specjalnie go tu przyprowadził i wyznaczył tę właśnie rolę. Było wiele osób, które mogły się podjąć tego zadania, które wypełnił Mirek, ale jakoś nikt się do tego nie kwapił. Niewdzięczność tej roli polega na tym, że trzeba atakować, a to sympatii u innych nie zjednuje, a w skrajnym przypadku może doprowadzić nawet do dintojry (co prawda na moim blogu Mirkowi to nie groziło, ale skąd on mógł to wiedzieć, skoro wcześniej tu nie bywał).

Co nam Mirek wykazał?

Po pierwsze, że takiego ujęcia, jak opisane w notce „Wszedł do Niej” żaden teolog wcześniej nie przedstawił.
Po drugie, że takie podejście nie jest prostą konsekwencją logiczną ujęcia zawartego w KKK.

Czego nie wykazał?

Nade wszystko tego, że odrzucając moją tezę (iż Maryja na samym początku wcale nie była pewna, że te myśli, które słyszy, rzeczywiście pochodzą od wysłannika Bożego), można inaczej wytłumaczyć FIAT Maryi dopiero po jej dodatkowym pytaniu ale tak, by przy tym nie doprowadzić do stwierdzenia, że jej FIAT wcale nie było ani NATYCHMIASTOWE, ani BEZWARUNKOWE. Kilkakrotnie ponawiał te próby, ale za każdym razem kończyło się to uznaniem, iż gdyby tak było, jak napisał Mirek, to musielibyśmy uznać, że Maryja nie była najpokorniejszą z niewiast.
Z drugiej strony nie udało się Mirkowi wykazać, iż ta moja teza jest sprzeczna z KKK; odrzucał ją stanowczo, ale nie miał jakiegokolwiek dowodu, iż tego nie da się pogodzić z opisem zawartym w KKK.

Pozostaje zatem pytanie dlaczego skoro jest tak dobrze (dla tezy zawartej w notce), to dlaczego Mirek jej (jednak) nie przyjął?

Problem wg mnie wcale nie polega na niepoprawności teologicznej (bo tu akurat ta teza wiele wyjaśnia), lecz na pewnym problemie mentalnym – otóż w naszej mentalności utrwaliło się to, że Maryja, to jest taki Bóg-Ojciec, tylko że Matka. Tymczasem Ona jest naszą Matką (Ci którzy pamiętają początki tego bloga, pamiętają zapewne burzę, jaka przeszła, gdy broniłem przed protestantami tego, że Maryja stała się Matką nie tylko Jana, lecz całego Kościoła – a więc każdego/każdej z nas), ale nie jest Bogiem-Ojcem. My niby to wiemy, ale mentalnie z tym się wcale nie godzimy.
Obawiam się, że dla wielu z nas łatwiejsze byłoby dopuszczenie do siebie myśli, że FIAT Maryi nie było NATYCHMIASTOWE i nie było BEZWARUNKOWE, niż tego, że Maryja mogła obawiać się, czy aby przypadkiem swoich własnych myśli nie traktuje, jako myśli wysłannika Bożego! Dla wielu z nas takie jawne wskazywanie, że Maryja była człowiekiem, jest bardziej obrazoburcze, niżby ktoś podważał to, że była najpokorniejszą z niewiast (pod warunkiem, że nie robiłby tego wprost, lecz negując dochowanie atrybutów bycia pokornym – obrona Maryi na poziomie mentalnym dotyczy jedynie przymiotników, a nie przymiotów Maryi).

Dlaczego Duch Święty wybrał akurat mnie do tego, by odsłonić to, co do tej pory było zakryte?

To, co najistotniejsze w tej odpowiedzi, już pisałem wielokrotnie – „wiatr wieje kędy chce”. Na pewno nie ma w tym, żadnej mojej zasługi i w żaden sposób mnie nie wyróżnia. No ale w takim razie, dlaczego chciał wiać akurat w tym miejscu?
Oczywiście w jakimś sensie mnie do tego przygotowywał od dawna, bo przecież od dawna czułem Jego działanie przy pisaniu różnych notek tłumaczących różne czytania (pamiętacie np. jak tłumaczyłem, dlaczego Jezus nie spieszył się do Łazarza – takie rachunki nie biorą się same z siebie) – jednak nigdy nie było to tak ewidentne działanie, jak tu. Ale to nie te przygotowania były decydujące – takich przygotowanych jest bez liku! (i to o wiele lepiej)
Przypuszczam, że istotą sprawy jest to, że by to napisać, nie można wiedzieć, że tego nie da się napisać. To tak, jak z wielkimi wynalazkami – nie można wiedzieć, że tego nie da się zrobić! Żaden szanujący się teolog nie podjąłby się takiego zadania, bo on wie, że tego nie da się napisać – Zwiastowanie jest jednym z najbardziej opracowanych teologicznie wydarzeń; tu już nie ma nic do napisania! Trzeba dopiero takiego ignoranta, jak ja, by można było odkryć coś, co było zakryte (ściślej takiemu ignorantowi można to pokazać, bo on nie wie, że tam nie wolno zglądać). A więc nie zasługi, lecz przeciwnie – ich zaprzeczenie o tym decydowało (pamiętacie „A co dobrego może pochodzić z Nazaretu?” – to akurat dzisiejsze czytanie).

A co z tym dalej się stanie?

Oczywiście nie czarujmy się – nikt, kto by mógł mieć jakiś wpływ na upowszechnienie tej myśli, tego nawet nie przeczyta. Po to, by ktoś mający jakiś wpływ, w ogóle to przeczytał, ja musiałbym najpierw być ogłoszony świętym (dopiero wtedy wielcy zaczęli by czytać to, co ja napisałem); no a że ogłoszonym nie będę, to nikt wielki nigdy tego nie przeczyta.

Jaki więc był sens powierzanie tak doniosłego odkrycia („odsłonięcia”, jak częściej pisałem) komuś, kogo nikt ważny nawet nie przeczyta?

Myślę, że pomysł jest prosty – może przeczyta to przyszły teolog. Sam by nie dał się poprowadzić Duchowi Świętemu, bo od razu by krzyczał „tego nie da się zrobić”; jeśli jednak najpierw przeczyta, a dopiero później zostanie teologiem, to gdy będzie już dojrzewał jako teolog, będzie w nim kiełkować ta myśl wszczepiona za moim pośrednictwem – dopiero on zostanie prawdziwym odkrywcą tego, co opisane w notce „Wszedł do Niej”.

Tak więc Basiu „Do roboty” – bo jak przez pół roku się nie odezwiesz, to onet skasuje już drugiego mojego bloga i żaden przyszły teolog nie zdąży tego przeczytać! (u Boga wszystko jest zaplanowane – to tak, jak w klasycznym teatrze – jak strzelba wisi na ścianie w pierwszym akcie, to w ostatnim musi wystrzelić”; należysz do grona głównych aktorów pracujących nad tym spektaklem – ostatni akt należy do Ciebie)

 

 

 

Poza anteną

Od razu na wstępie wyraźnie podreślę, że ta notka jest jedynie komentarzem do poprzedniej – z normalnymi notkami, w których wyjaśniam aktualne czytania, cały czas wstrzymuję się, aż do pisania powróci Basia (nb przez chwilę myślałem, że wróciła – ale to był ktoś inny, kto przejął stary adres http://droga-prawda-zycie.blog.onet.pl – szczęśliwie to nadal jest blog religijny)

Używając żargonu radiowego poza anteną osoba mi życzliwa zwróciła uwagę na moją niekonsekwencję. Chodziło mianowicie o to, co napisałem przed rokiem  http://listy-o-milosci-ps.blog.onet.pl/Ten-nad-ktorym-ujrzysz-epilog,2,ID420088027,n:

Rzeczywisty problem polega na tym, że człowiek (a facet w szczególności – stąd wyraźna dysproporcja między kobietami, a mężczyznami w kościele – mężczyzn jest zdecydowanie mniej, niż by to wynikało ze statystyki) ma tendencję do tego, by nad wszystkim sprawować kontrolę rozumu.
Jan usłyszał coś, czego nie był w stanie sobie wyobrazić, ale nie poddawał tego kontroli rozumu – po prostu przyjął, że tak będzie i już! A potem czekał, aż tak będzie. A gdy to przyszło, opowiadał o tym tak, jakby od pierwszego dnia jego życia każdego dnia doznawał czegoś podobnego.
Skoro Bóg coś zapowiedział, to dla Jana było jasne, że tak będzie. Kiedy będzie? – tego Bóg nie mówił, jednak było oczywiste, że na to trzeba zaczekać. I było jasne, że gdy to zacznie się spełniać, to Bóg już zadba o to, by on Jan wiedział, że to akurat jest ten właśnie moment.

I jak to się ma do tego, co napisałem teraz? Teraz mówię o konieczności weryfikowania rozumem, a wtedy chwaliłem Jana, że tego nie czynił!

Sięgnijmy do samego tekstu (BT):

32 Jan dał takie świadectwo: «Ujrzałem Ducha, który jak gołębica zstępował z nieba i spoczął na Nim. 33 Ja Go przedtem nie znałem, ale Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: „Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym”. 34 Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym». (J 1)

Po pierwsze nie mamy opisu samego objawienia, wiemy jedynie, że Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: …. Nie znamy więc okoliczności, dla których Jan uznał, że to rzeczywiście jest objawienie – a zwracam uwagę, że podstawową treścią tego objawienia było to, by Jan poszedł nad Jordan, głosił nawrócenie i chrzcił wodą tych, którzy pragną nawrócenia. Tylko to wymagało od Jana jakiejś decyzji (czytaj jego zgody, by nad ten Jordan pójść), a w tym nie było niczego, co by przeczyło logice – nawrócenie było jak najbardziej potrzebne, a chrzest w wodach Jordanu, jako znak tego nawrócenia, jak najbardziej sensowny – bardzo czytelny, działający na wyobraźnię… Niezwykłe było tylko to, co dotyczyło Jezusa.

Weźmy zresztą tłumaczenie dosłowne, żeby nie było, że interpretacja została narzucona przez tłumaczenie:

(32) Jan złożył też takie świadectwo: Widziałem Ducha, który jak gołąb zstąpił z nieba i spoczął na Nim. (33) I ja Go wcześniej nie znałem; lecz Ten, który mnie posłał, abym chrzcił w wodzie, powiedział do mnie: Jeśli zobaczysz kogoś, na kogo Duch zstępuje i pozostaje na nim, (wiedz), że to jest Ten, który chrzci w Duchu Świętym. (34) I ja zobaczyłem i złożyłem świadectwo, że Ten jest Synem Boga.

Tu Jan mógł pomyśleć: Łatwo powiedzieć Jeśli zobaczysz kogoś, na kogo Duch zstępuje – a co to ja codziennie widzę zstępującego Ducha, by wiedzieć, jak to wygląda? Oczekujesz ode mnie czegoś niemożliwego! i odrzucić cały ten fragment objawienia. Tu jednak taka analiza nie jest potrzebna, bo nie wiąże się to z jakąkolwiek decyzją. Ten fragment objawienia Jan po prostu zapamiętał i tyle. I chwała mu za to. I wrócił do niego dopiero wtedy, gdy to się spełniło.

Wydaje mi się więc, że jedno da się pogodzić z drugim – trzeba tylko dokładniej sprecyzować zasadę, rozważając różne przypadki:

– Jeśli objawienie dotyczy czegoś, co ma się stać za moją zgodą, to powinienem poprzez analizę rozumem zobiektywizować dane wydarzenie. Innymi słowy nie wolno mi podejmować działań, które byłyby motywowane objawieniem, jeśli nie mam pewności, że to objawienie. Łamanie tej zasady grozi tym, że będę manipulowany przez złego ducha.

– Jeśli objawienie dotyczy wyjaśniania pism, ta zasada obowiązuje także – dokładnie z tego samego powodu – manipulacji. A więc sam muszę być przekonany o tym, że to, co głoszę, zostało mi dane przez Ducha Świętego (choć w tym wypadku powinienem być gotów na to, iż mi ktoś wykaże, iż jednak spotkałem jedynie swoje własne myśli – ktoś inny może weryfikować lepiej, niż ja sam).

– Jeśli jednak objawienie jest jedynie zapowiedzią czegoś, co ma nadejść, a co ode mnie nie zależy, to najważniejsze jest bym dobrze zapamiętał to objawienie, choćby nawet mój rozum się przeciw temu buntował. W takim wypadku sprzeciw mojego rozumu niczemu nie służy (jeśli zapamiętam coś, co się nigdy nie zdarzy, to przecież nic złego w tym nie ma), a może oznaczać po prostu jego ograniczenie.

Innymi słowy czym innym jest działanie motywowane doznanym objawieniem, a czym innym pamięć objawienia; ostrożność, konieczność weryfikacji dotyczy tylko działania.