Nawrócenie

(17) To zatem mówię i zaklinam [was] w Panu, abyście już nie postępowali tak, jak postępują poganie, z ich próżnym myśleniem.
(20) Wy zaś nie tak nauczyliście się Chrystusa. (21) Słyszeliście przecież o Nim i zostaliście pouczeni w Nim – zgodnie z prawdą, jaka jest w Jezusie, (22) że – co się tyczy poprzedniego sposobu życia – trzeba porzucić dawnego człowieka, który ulega zepsuciu na skutek zwodniczych żądz, (23) odnawiać się duchem w waszym myśleniu (24) i przyoblec człowieka nowego, stworzonego według Boga, w sprawiedliwości i prawdziwej świętości. (Ef 4)

Każdy prawdziwie wierzący ma ten swój moment nawrócenia – kultura, w jakiej ktoś wyrósł, nie jest jeszcze wiarą (stąd tak mnie przeraża to zdanie naszego byłego premiera, że on nigdy nie musiał się nawracać, bo zawsze był wierzący i chodził do kościoła). Paweł opisał to bardzo wyraźnie i jednoznacznie.
Ostatnio bardzo intensywnie odwiedza nas Sleszek, człowiek z wyraźnym rodowodem protestanckim; myślę, że w interpretacji tego fragmentu (przynajmniej do tego mmiejsca) obaj nie będziemy się różnili (tyle, że ja piszę o konieczności nawrócenia, a on będzie mówił o konieczności chrztu poprzez pełne zanurzenie w wodzie). 
Ale skoro zgadzamy się z tym, że kultura, w jakiej wyrośliśmy, nie sprawia byśmy byli ludźmi wierzącymi, nie od rzeczy będzie spytać, czy inna kultura, jakakolwiek kultura niechrześcijańska, w której ktoś wyrósł, skutecznie tę osobę odcina od możliwości zbawienia?

I tu nasze odpowiedzi będą różne. Dla Sleszka najważniejszy będzie znak całkowitego zanurzenia ciała w wodzie – bez przyjęcia tego wszystkiego, co jest znakiem w jego kościele, nikt na zbawienie nie ma żadnych szans. 
Tymczasem wg mnie wcale tak nie jest – kultura jest wytworem człowieka, a nic, co pochodzi od człowieka, nie jest w stanie stanąć między Bogiem, a człowiekiem – przecież to niemożliwe, by człowiek mogł wytworzyć coś, co by było silniejsze, niż sam Bóg? (Bóg jedynie przyjmuje pewne samoograniczenie – szanuje wolę człowieka (z czym zresztą Sleszek się nie zgadza)). 
Ale dla Sleszka nie ma w ogóle takiego problemu, bo wg niego Bóg wcale nie pragnie zbawić każdego; chce zbawić nielicznych i rzecz jasna wszyscy znaleźli się w jego kościele (w jakim? – dowiemy się pewnie na koniec).
Podstawowa różnica, jaka jest między nami, polega na tym, że on tylko formalnie uznaje tę prawdę, że Bóg JEST miłością. Nie rozumie tego, iż JEST miłością, oznacza nie tylko to, że jest źródłem miłości (a więc, że my kochamy innych na tyle tylko na ile pozwalamy, by to On poprzez nas kochał konkretne osoby), lecz także to, że On nie może kogokolwiek nie kochać! Wynajduje więc powody, dla których Bóg kogoś wyklucza ze swego planu zbawienia – no bo musi jakoś wytłumaczyć „wybranie”, o którym jest mowa w wielu miejscach Biblii. Nie zauważa przy tym, że tak rozumiane wybranie, jak on je rozumie, kłóci się z tym, że Bóg JEST miłością – to jest niemożliwe, by Bóg, który kocha każdego, stworzył konkretnych ludzi, z góry zakładając, że nigdy nie będą mogli dostąpić zbawienia (czyli życia z Nim w Jego miłości)!

Odpowiedzią na ten paradoks wybrania jest to, że Bóg jest poza czasem – On od zarania dziejów zna każdy nasz wybór i uwzględniając każdy wybór każdego człowieka (jaki się narodził, lub jeszcze dopiero się narodzi), ułożył plan zbawienia. W tym planie każdy ma swoje zaproszenie do zbawienia, ale każdy ma też swoją wolność, która sprawia, że tego zaproszenia może nie przyjać. Niezależnie jednak od tego, czy nie przyjmie, ma też swoją rolę do odegrania w planie zbawienia wszystkich ludzi, jakich w swoim życiu spotka!

Gdyby takie coś miał zaplanować człowiek (nawet przy wskarciu najwspanialszych sieci komputerowych) powstałby z tego jeden wielki bałagan. A tymczasem to już funkcjonuje wiele tysięcy lat i choć często my nic z tego zrozumieć nie potrafimy, to możemy być pewni, że wszystko prowadzi do ostatecznego zwycięstwa dobra nad złem, do zwycięstwa Miłości!