Pytanie Klary

Na blogu s. Małgorzaty Klara zadała następujące pytanie:

Dobrze. To ja mam na koniec pytanie. Dlaczego wolno mi kochać innego mężczyznę i żyć z nim, byle nie współżyć fizycznie? Tym samym Kościół przyznaje palmę pierwszeństwa seksowi, a nie miłości! Co za obłuda! To seks przekreśla takiego „nieprawego” małżonka, a nie miłość! Pytam, co jest ważniejsze, seks czy więź duchowa? Mogę nie kochać mojego „kościelnego” męża, mogę kochać innego i to nie jest w oczach Kościoła zdradą, bo mogę przystępować do komunii! To pachnie schizofrenią albo kompletnym odwróceniem wartości – wbrew temu, co jest głoszone.

Prowadziłem w związku z tym pytaniem korespondencję i z Klarą, w której próbowałem wytłumaczyć, w czym problem (obawiam się, że mało skutecznie), ale korespondowałem również z s. Małgorzatą, która widziała to pytanie, jednak uznała, że odpowiedź na nie wymaga oddzielnej notki. Tymczasem póki co starała się umieścić na blogu poszczególne nauki z rekolekcji, więc zaproponowała nawet, bym to ja napisał notkę. Przyznaję, że odpowiedziałem, iż to kompletnie bez sensu, bo swoją notką bardziej zaszkodzę, niż pomogę.
Z drugiej jednak strony po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że być może Pan specjalnie zaaranżował tę sytuację, bym jednak nie kończył pisania?

Może więc tu publicznie przedstawię to, co w tej sprawie myślę.

Podstawowy problem w moim przekonaniu bierze się ze źle postawionego pytania. Zacząć trzeba od czego innego – od odpowiedzi na pytanie, dlaczego KK nie dopuszcza stosunków pozamałżeńskich?
Nade wszystko trzeba zauważyć, że są tu dwa odrębne przypadki:

Pierwszy, który jak sądzę, jest dla wszystkich zrozumiały, dotyczy sytuacji zdrady – która zawsze wiąże się z krzywdą osoby zdradzonej – to jej świat w takiej sytuacji rozpada się, jak domek z kart… A to wystarczający powód, by nie mieć wątpliwości, iż jest to moralnie naganne.
Drugi przypadek dotyczy zakazu stosunków przedmałżeńskich; wydaje mi się, że jest on zrozumiały, gdy te stosunki nie są wyrazem miłości – przedmiotowe traktowanie partnera/partnerki jest również powszechnie odrzucane (choć niestety i to się zmienia).

Najmniej zrozumiały jest zakaz stosunków przedmałżeńskich, gdy wypływają one z miłości, gdy wyrażają tę miłość w mowie ciała. Ten zakaz jest powszechnie odrzucany (i przyznaję, że w swej młodości również go odrzucałem). Rzecz w tym, że najczęściej nie ma w tym niczyjej krzywdy (może nie do końca to prawda, ale zostawmy już takie subtelności)
Problem się zaczyna dopiero wtedy, gdy ci, którzy byli pewni, że będą ze sobą już do końca swoich dni, po jakimś czasie jednak się rozchodzą w różne strony, nawet zanim zdążyli się pobrać… Bycie ze sobą jednym ciałem, pozostawia trwały ślad – krzywda osoby porzuconej, gdy była „jednym ciałem”, jest nieporównywalnie większa, niż gdy nie była (to jest jakościowo inny poziom krzywdy). 
Zawsze w takim kontekście zwracam uwagę na drobny szczegół w anatomii kobiecego ciała. Tak to Bóg wykombinował, by ludzie od zarania dziejów (jeszcze na grubo przed powstaniem psychologii) wiedzieli, że nie da się być jednym ciałem przez chwilę, a potem się rozdzielić; dziś już oczywiście wiemy, że to, co się wtedy dzieje, nade wszystko dotyczy psychiki (a ten szczegół nie ma w ogóle żadnego znaczenia), ale dzięki niemu człowiek wiedział, że takie wyrażanie miłości w mowie ciała, jest nieodwracalne, nierozerwalne.
A więc nie wystarczy przeżywanie nierozerwalności w warstwie emocjonalnej („my się kochamy i chcemy być na zawsze razem”) – konieczna jest wola tej nierozerwalności (a więc małżeństwo traktowane, jako nierozerwalne).

Rzeczywisty obraz jest jeszcze bardziej skomplikowany (to te subtelności, które zostawiłem), bo seks zawsze stanowi pokusę do manipulowania ludźmi – i jest to szczególnie jaskrawe poza małżeństwem; utrudnia więc zbudowanie właściwych relacji nawet między prawdziwie kochającymi się ludźmi. Ale to już zostawmy (bo to jednak tylko subtelność) – warto jednak przyjrzeć się temu, co pisały i Agnieszka i Agata, które razem ze swoimi chłopakami wybrały model czystości do ślubu; po pierwsze to jest dowód, że tak się da, a po drugie dowód, ile dodatkowej siły daje to w związku! (linki na ich blogi można znaleźć w mojej linkowni)
Oczywiście wiem, że taka krzywda, o jakiej piszę, jest dziś bardzo powszechna, a ludzie jakoś sobie z tą krzywdą dają radę – to prawda, ale przykład Agnieszki i Agaty, to dowód, że zdecydowanie lepiej jest się w ten sposób nie krzywdzić. 

Powróćmy teraz do pytania Klary. Pierwsze, co powinniśmy zauważyć, to to, iż przypadek porzuconej żony, która po latach pokochała kogoś innego  i z którym nie może współżyć, o ile chce przystępować do komunii, to ostatni z omawianych przypadków. Nie chodzi więc tu o to, że to by była zdrada męża-niemęża, dla którego od samego początku to małżeństwo nie było nierozerwalne, lecz o to, że tych dwoje nie jest małżeństwem.

W moim ujęciu spraw podstawowym warunkiem jest to, by miłość harmonijnie przeżywać całym sobą. Jeśli przyjmiemy, że człowiek, to jego emocje, jego wola i jego ciało (ale dobry by był dowolny inny podział), to ważne, by miłość w żadnej ze sfer nie wyprzedzała w pozostałych. To nie wystarczy mówić „My już na zawsze razem” (czyli przeżywać nierozerwalności małżeństwa w warstwie emocjonalnej), by móc w mowie ciała wyrażać tę miłość w jedności ciał – do tego konieczne jest jeszcze oświadczenie woli nierozerwalności (a więc zawarcie związku sakramentalnego). Póki to nie nastąpi – jest to niemożliwe. 
Jeśli tych dwoje podjęło już konkretne kroki dla unieważnienia małżeństwa, to można uznać, iż jest to odpowiednik oficjalnie ogłoszonego narzeczeństwa. A więc i wyrażanie miłości w mowie ciała, powinno pozostawać w harmonii z tym stanem. 
Jeśli jednak nawet takich kroków tych oboje nie podjęło, to taki przypadek, to zwykłe chodzenie – a więc i w mowie ciała niewiele jest do powiedzenia.

Odnoszę wrażenie, że Klary nie przekonałem, ale może znajdzie się ktoś, komu jednak pomogłem w ułożeniu sobie spojrzenia na całość tych spraw? – bardzo bym tego chciał…