Wiekuiście cierpiący

Marek Jan na blogu s. Małgorzaty napisał:
Ponadto jakże się będą cieszyć ci zbawieni ze świadomością tego, że ktoś cierpi wieczyście potworne męki? A jak będą to nasi bliscy, których w wiekuistym szczęściu nie spotkamy? Nadal będziemy wieczyście szczęśliwi? 

Udzieliłem mu następującej odpowiedzi:
Przypomnę tylko, że wieczne potępienie grozi tylko tym, którzy sami odrzucą Boga. Rzeczywistym zagrożeniem dla człowieka jest jego pycha, a nie to, co w życiu uczynił. Nawet największy zbrodniarz, który szczerze będzie żałował tego, że jego życie nie było wypełnione miłością, na to wieczne potępienie nie będzie skazany (i tzw. Dobry Łotr jest najlepszym tego przykładem). W gruncie rzeczy ten sąd wyda każdy z nas sam nad sobą – w dniu sądu nie będzie już nad nami panował grzech pierworodny i każdy z nas będzie miał pełne rozeznanie swoich czynów. Zdecydowana większość z nas nawet jeśli tu na ziemi się samo-oszukiwała, na tym sądzie zobaczy w prawdziwym świetle swoje czyny. Zdecydowana większość z nas niczego nie będzie pragnęła bardziej niż tego, by w swoim postępowaniu wyzbyć się wszystkiego, co nie będzie miłością. Tylko nieliczni będą na tyle pyszni, by nie dopuszczać do siebie myśli, że w w swoim postępowaniu wybierali zło. To oni sami odrzucą drogę, jaką wskazuje Jezus – to oni sami okrzykną, że On nie jest drogą!

Czy my, krewni tych, którzy sami odrzucą Boga (a może mężowie, żony?), będziemy mogli czuć się szczęśliwymi? (o to pytał Marek Jan)
– tak, będziemy mogli, bo dobrze wiemy, że nie ma miłości bez wolności – to ludzie sami będą się skazywać na potępienie. Prawdziwie kogoś kochać, to m.in. godzić się całkowicie na jego podmiotowość.


Okazało się jednak, że to go nie przekonało:
@Leszek
„czy my, krewni tych, którzy sami odrzucą Boga (a może mężowie, żony?), będziemy mogli czuć się szczęśliwymi? (o to pytał Marek Jan)
– tak, będziemy mogli, bo dobrze wiemy, że nie ma miłości bez wolności – to ludzie sami będą się skazywać na potępienie. Prawdziwie kogoś kochać, to m.in. godzić się całkowicie na ich podmiotowość.”
Może ty będziesz tak na zimno szczęśliwy w tym swoim Niebie, ja nie bardzo sobie potrafię to moje szczęście wyobrazić, gdy wiekuiście cierpi ktoś mi bliski.

Wyszło więc na to, że mimo, iż tym razem moja odpowiedź kilkakrotnie była dłuższa od pytania, to i tak nie była zrozumiała – pierwotne pytanie przerodziło się wręcz w pewność Marka Jana.
W tej sytuacji zrobiłem coś, czego pewnie nie powinienem był w ogóle robić – napisałem cały elaborat i pewnie teraz Marek Jan zwróci mi uwagę, że to nie on, lecz ja traktuję bloga Siostry, jak własny folwark. Moja odpowiedź była wczoraj wieczorem (23:08), ale teraz (12.01.13 10:00) szybko szykuję tę właśnie notkę, by móc tamten komentarz usunąć. A oto jak on wyglądał:

Marku Janie, widzisz, jak Ci się przydałem? – od razu poczułeś się znacznie lepszy ode mnie:
Może ty będziesz tak na zimno szczęśliwy w tym swoim Niebie, ja nie bardzo sobie potrafię to moje szczęście wyobrazić, gdy wiekuiście cierpi ktoś mi bliski.

Ale to nie tak.
Po pierwsze musisz pamiętać, że w chwili sądu będziesz sam na sam z Bogiem. To nie będzie jakieś jakieś przedstawienie, które będziesz odgrywał przed innymi (jak to robisz na co dzień), lecz będziesz sam na sam z Nim. 
Dlaczego to takie ważne? – bo zupełnie nieistotne stanie się to, na kogo teraz się kreujesz, nie będziesz musiał niczego przed nikim udawać – Twój wybór stanie się prawdziwie wolny!
Poczujesz przy sobie niczym nieograniczoną Miłość i tę Miłość najprawdopodobniej wybierzesz.

Kto tej miłości nie wybierze?
Wydaje mi się, że tylko ci, którzy koniecznie będą chcieli udowodnić Bogu, że oni niczemu nie są winni – winni są księża, winny jest Kościół, winne są warunki, winne otoczenie… A nade wszystko winny jest sam Bóg! Oni tylko musieli się utrzymać na powierzchni i nie pozwolą, by teraz nie doceniać tego, co w życiu zrobili. 
Tak, kradłem, zabijałem, ale musiałem chronić swoich bliskich – i to nie ja tak urządziłem ten świat, lecz Ty Boże!
(pewnie dałoby się ułożyć jeszcze kilka takich scenariuszy, ale myślę, że ten jeden wystarczy)

Ile jest tych, którzy odrzucają Boga?
Oczywiście nie wiem, ale myślę, że czując Jego obecność, tylko nieliczni wcale nie pragną być z Nim!

A więc po pierwsze to jest problem nielicznych.

Ale teraz popatrz na to od drugiej strony – bo ten problem występuje także tu na ziemi i to na co dzień. To jest problem każdego rodzica i jego zbuntowanych dzieci (nie wszystkie dzieci się buntują, ale jednak całkiem niemało, a więc to jest dosyć powszechny problem). A myślę, że to najtrudniejsza lekcja miłości, przez jaką tu przechodzimy. Niemal zawsze to rodzice mają rację (wyjątki są tak rzadkie, że możemy je pominąć), a więc to jest tak, że to oni wiedzą, co naprawdę jest dobre dla ich dzieci. Przez całe wieki rozwiązanie było jasne – to dzieci mają przyjąć poglądy rodziców (i to bez względu na wiek tych dzieci) i żadne inne wyjście nie wchodzi w grę. Jeśli dziecko obstawało przy swoim, to za cenę wyklęcia przez rodzinę. 
Tymczasem dziś wiemy, że miłość wymaga przyznania pełnego prawa do podmiotowości; nasze dzieci mają prawo do decydowania o własnym życiu – także do popełniania błędów. A nasza rola, to otaczać je miłością i wspierać we wszystkim, co czynią. Owszem, mamy ukazywać im tę drogę, którą my uważamy za właściwą, ale jednak mimo, iż jej nie wybierają, mamy je wspierać.
Czy nie widzisz, że to jest dokładnie ten sam problem, o którym Ty piszesz?

Mam nadzieję, że tylko nieliczni będą musieli zmierzyć się z tym problemem, ale zauważ, że Bóg przygotowywuje nas do tego jeszcze tu na ziemi. I póki nie będziemy potrafili sobie poradzić z tym wyborem, jakiego dokonali nasi najbliżsi, to będzie to tylko świadczyło o tym, że nasza miłość ciągle jeszcze jest niedojrzała.

Marku Janie, ja Ci wierzę, że jesteś znacznie lepszym ode mnie człowiekiem. Ale akurat w tym, to jeszcze masz czego się uczyć. I zacznij może od rzeczy prostszych (zanim staniesz przed tym problemem, który tutaj stawiasz) – przyjrzyj się temu, jak reagujesz na to, gdy Twoi najbliżsi – żona, dzieci, podejmują decyzje wbrew Twemu oglądowi spraw. Czy w takich sytuacjach Twoja miłość nie staje się przypadkiem warunkowa? Czy potrafisz ich wspierać w ich działaniu (oczywiście nie bez granic i nie za wszelką cenę)? Jeśli rzeczywiście nie potrafisz siebie wyobrazić w takiej sytuacji, jak to napisałeś (a nie jest to tylko deklaratywne), to masz te same problemy na co dzień.