Firma, w której pracuję, dostała od firmy, która nas wykupiła, propozycję nie do odrzucenia przeniesienia się do ich biurowca (za który zresztą płacimy więcej, niż za dotychczasowe miejsce). I w ten oto sposób wylądowałem kilkaset metrów od Świątyni Opatrzności.
Określenie Świątynia jak na dziś jest mocno na wyrost – póki co jest to tylko jakaś konstrukcja betonowa uwieńczona zgrabną kopułą:
Na tym zdjęciu budowla może i wygląda monumentalnie, ale na tle przestrzeni, w jakiej jest, takiego wrażenia nie robi. Przeraża jednak, że to tylko betonowa klatka na powietrze.
Jednak ta betonowa klatka na powietrze pełni rolę zwykłej parafii i codziennie o 7:00 rano jest tam msza… Pierwszy raz trudno mi było znaleźć gdzie dokładnie ona jest i po tej nieudanej próbie wysłałem nawet maila, by się dowiedzieć – no i się dowiedziałem i zacząłem przychodzić. W dniach, w których prowadzę zajęcia, na to by przyjść na mszę do swojej parafii, a później zdążyć na Wilanów, nie mam żadnych szans – w takich dniach muszę odwrócić kolejność: najpierw Wilanów, a potem msza.
Ale wczoraj wstałem an tyle wcześnie, że mimo iż nie miałem zajęć, postanowiłem nie czekać na mszę u siebie, lecz pojechać do Świątyni Opatrzności.. Ledwie zdążyłem, ale zdążyłem (zegar w samochodzie pokazywał co prawda dwie minuty spóźnienia, ale dokładnie o tyle się spieszył). Jakież było jednak moje zdziwienie, gdy się okazało, że Panteon Wielkich Polaków (bo tam jest msza) jest zagrodzony łańcuchami. Już chciałem przez nie przechodzić, gdy grupa osób stojąca przy wejściu do muzeum, zaczęła mnie wołać – okazało się, że ksiądz zaspał i wszystko jest pozamykane. Efekt końcowy był taki, że w pracy byłem później, niż gdybym zaczekał na mszę u siebie i dopiero po mszy jechał do Wilanowa. Jednak nie żałowałem, że tak się nie stało – było coś niesamowicie budującego w atmosferze oczekiwania na księdza; nikt nie miał najmniejszych pretensji, a przeciwnie – wszystkim dopisywał niesamowity humor. A ksiądz, gdy już przyszedł, pierwsze co powiedział to to, że koniecznie musi sobie kupić taki budzik, którego nie da się wyłączyć!
Leszku -Ty to masz farta. W Warszawie jest tyle kościołów, że zawsze do któregoś zdążysz. U nas także była kolekta [zbiórka pieniędzy w kościele] na budowę świątyni Opatrzności, ale uzbierano niewielką kwotę, gdyż sami wciąż budujemy kościół. We wrześniu ma być jego konsekracja w święto św.Ojca Pio który będzie, a właściwie już jest, patronem powstającej nowej parafii- mojej parafii. P.S. cieszę się, że napisałeś notkę; pozdrawiam
Prawdę powiedziawszy całe mnóstwo kościołów mam u siebie (o czym kiedyś pisałem – już sam dom jest między trzema kościołami, a w sumie jest ich kilkanaście). Jednak na trasie mojego przejazdu do Wilanowa (prawie 15 km) mijam tylko kościół św. Aleksandra na Placu Trzech Krzyży (ale tam nie miałbym gdzie zaparkować), a następny dopiero na kilometr przed świątynią Opatrzności (a więc to już na jedno wychodzi). Tak więc to zawsze będzie decyzja, czy mam na tyle czasu, by zdążyć do Wilanowa, czy go nie mam i powinienem zaczekać u siebie. Nb. to jest ciekawostka – przejazd przez śródmieście trwa krócej, niż przelotową Wisłostradą i to mimo, iż przez śródmieście trasa jest dłuższa i ma o wiele więcej świateł po drodze!
Kościołów wiele bo i ludzi wiele; ale ile jest praktykujących w tygodniu tak jak Ty? sama Ci nie dorównuję pod tym względem. Nie ma mnie kto mobilizować. Niedzielny katolik ze mnie; pozdrawiam
Basiu, przyznaję, że przez wiele lat nie było dnia, bym nie był, ale dziś choćby w okresie zimowym nigdy nie szedłem do kościoła bezpośrednio po prysznicu, co w praktyce oznaczało, że byłem co drugi dzień.A tych przychodzących rano do świątyni Opatrzności nie brakuje – ten opisany dzień, gdy ksiądz zaspał, było oprócz mnie 11 osób, a wczoraj bodaj 15 – zdecydowanie więcej, niż w mojej parafii (choć oczywiście u mnie trzeba uwzględnić dużą konkurencję tych kilkunastu kościołów; ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że od świątyni Opatrzności najbliższe domy są kilkaset metrów – niektórzy parafianie przyjeżdżają rowerami).
Kurcze, w Polsce jest fajne to, że kościół ma się pod ręką, można chodzić ile się chce i kiedy się chce, przynajmniej w miastach, bo u mnie na wsi to już nie za bardzo, ale mam nadzieje że i tak, nigdy się to nie zmieni:) Bo za granicą to bieda:( Trzeba doceniać to że w Polsce akurat pod tym względem jest jak jest:)
Oj, masz rację – to wielkie szczęście, że mamy tyle kościołów. Z kolei parafię wiejską mam 5 km od siebie i w dzisiejszych czasach to już nie jest żaden problem, że to nie w mojej wsi. W czasach, gdy podstawowym środkiem lokomocji była furmanka, był to problem – stąd choćby zwyczaj odprawiania nabożeństw majowych przy przydrożnych krzyżach i figurach. Ale dziś, gdy ja codziennie do pracy jeżdżę 3 razy dalej (choć w tym samym mieście), jakie znaczenie ma ta odległość?!A w Szwecji daleko będziesz miała?
No tak, dobrodziejstwo samochodu:) U mnie na wsi do tej pory było troche inaczej, nie miałam prawa jazdy, rower był do dyspozycji tylko przy ładnej pogodzie, msze tylko rano. Wiadomo dla chcącego nic trudnego, ale jak zaczęłam studia to po prostu byłam zachwycona, zawsze miałam stancję pare kroków od kościoła i dla mnie to było coś niesamowitego że ja mogę tam pójść kiedy mi się tylko zamarzy. W Szwecji mamy jakieś 60 km 🙁
Oj, te 60 km to trochę daleko – już nie będziesz mogła, kiedy tylko Ci się zamarzy (ale nawet jakby było bliżej, to też byś tak nie mogła, bo zapewne kościół rzadko kiedy jest otwarty..)
Z tą otwartością chyba nie jest tak źle, np. jest też bardzo duża różnorodność językowa, są msze po polsku, po angielsku, po szwedzku, po filipińsku i jeszcze chyba w jakimś języku:)
To, o czym piszesz, niewątpliwie wynika z tego, iż KK w Szwecji jest wybitnie nastawiony na imigrantów – Szwedom nie jest on do niczego potrzebny, a jego działanie jest zapewne prowadzone w ramach polityki imigracyjnej (łącznie z tym, że jak sądzę za państwowe pieniądze – popraw mnie, jeśli się mylę). Mnie chodziło o to, że nie sądzę, by w każdym kościele było kilka mszy dziennie. Ba, obawiam się, że nie brakuje takich, w których poza niedzielą nic się nie dzieje.
Bardzo możliwe, że poza niedzielą nic się nie dzieje, jeszcze nie miałam okazji tego wypróbować, bo jeśli jeździliśmy do tej pory do kościoła to tylko w niedzielę, a niestety szwedzkiej strony internetowej ani ogłoszeń jeszcze nie potrafię rozszyfrować, jak już wybadam teren to napiszę co i jak:) nie wiem czy dobrze zrozumiałam, ale czy Ty uważasz że państwo pomaga kościołowi? Wydaje mi się że zdecydowanie nie.
Masz rację – myliłem się. Tylko Kościół Szwecji (oficjalny kościół państwowy) jest wspierany przez system podatkowy państwa. Pozostałe kościoły niczego nie dostają i nie mają jakichkolwiek zwolnień.
Leszku dzięki, że napisałaś coś o tej świątyni. Zawsze chciałam zobaczyć ją z bliska, niestety nie było mi dane. Ile razy byłam w Warszawie to zawsze pośpiech i nigdy nie udało mi się być bliżej tylko z daleka. Muszę kiedyś wybrać się koniecznie tylko tam „:) z tym czasem zawsze bieda. Jeszcze raz dzięki i pozdrawiam. Gdyby Ci się kiedyś udało zrobić zdjęcie ze środka byłoby wspaniale 🙂
Spróbuję zrobić komórką, ale siłą rzeczy tylko w Panteonie wielkich Polaków, bo właściwa świątynia to plac budowy, zagrodzony dla postronnych, a „czynny” kościół jest pod posadzką przyszłej świątyni.
Ksiądz luzak 🙂
I ta piękna reakcja ludzi czekających na Mszę Świętą – rzeczywiście budująca. I pouczająca, przynajmniej dla mnie; bo ja pewnie bym się niecierpliwiła, jako że zawsze dokądś się spieszę, choć nie zawsze mam powód…
Bardzo się cieszę, że ta świątynia powstaje – po tylu latach, a nawet wiekach…
Prawdę powiedziawszy kiepsko to widzę – podejrzewam, że im dalej w czasie od pomysłu, tym gorzej z pieniędzmi. A przecież używając terminów budowlanych, to stan surowy otwarty, a więc ledwie początek budowy – góra 1/4 kosztów. A niech to będzie nawet 1/3, to i tak nie prorokuje to, by zakończenie budowy nastąpiło za mojego życia (i to przy założeniu, że tempo pozyskiwania pieniędzy nie spada – a jest to z gruntu fałszywe założenie). Wierzę w to, że kiedyś świątynia powstanie, że uchwała Sejmu Czteroletniego zostanie wypełniona, ale upłynie jeszcze kilkadziesiąt lat, zanim to się stanie.
Myślę, że społeczeństwo jest już znużone budowaniem kościołów-kombinatów; Bazylika w Licheniu, Swiątynia Opatrzności w W-wie, w Toruniu o.Rydzyk także podjął się olbrzymiego wyzwania. Jest takie powiedzenie; kto szybko buduje- ten tanio buduje.
No właśnie – Sanktuarium w Licheniu było budowane w latach 1994-2004. Był to okres huraoptymizmu po latach komunizmu i o te pieniądze było wówczas łatwo. Prymas Glemp przypomniał nie spełnioną uchwałę Sejmu Czteroletniego przy okazji 200 rocznicy konstytucji (czyli w 1991), a więc w podobnym okresie – jeszcze przed rozpoczęciem budowy Lichenia. Jednak kamień węgielny JPII poświęcił dopiero w 1999 roku, a sama budowa ruszyła dopiero w 2002 roku. 8 lat różnicy w starcie budowy, to już zupełnie inna epoka z zupełnie innym nastawieniem ludzi do Kościoła. I ilu Polaków dziś czuje się potomkami Sejmu Czteroletniego (i nawet nie myślę tu o monografii Marka Minakowskiego, w której nawet jestem) – chodzi mi o to, ilu Polaków uważa, że to, co Sejm Wielki uchwalił, jesteśmy w końcu zobowiązani wypełnić.
Leszku – każdy inicjator budowy kościoła „coś ” wypełnia. W Licheniu rzekomo trzeba było wypełnić orędzie Maryi z widzeń. W Warszawie uchwałę Sejmu; w Krakowie uczcić objawienia św.s.Faustynie; w Toruniu wotum dziękczynne itd. A czy nie można było Sanktuarium w Krakowie-Łagiewnikach potraktować jak śWIĄTYNIĘ OPATRZNOśCI BOŻEJ i MIŁOSIERDZIA BOŻEGO NARODU POLSKIEGO, a także jako wotum dziękczynne? Wiesz, że sama reaktywowałam inicjatywę budowy kościoła na naszym osiedlu. Nie bazyliki, nie molocha ale wielkości kaplicy „na chwałę Bożą i ku pożytkowi wiernych”,szczególnie osobom starszym i samotnym, aby nie musieli 5 km zasuwać pieszo czy rowerem do parafialnego kościoła. Dzięki Bogu, naszego proboszcza nie poniosła pycha i fantazja, a projekt był skromny. Architekt nawet nie przewidział chóru. Nie dziwię się ludziom, że opadł entuzjazm budowy kościołów, wszak wiernych ubywa – KTO JE BĘDZIE UTRZYMYWAŁ? Podobno w samej Częstochowie jest ponad 100 kościołów, a niektóre świecą pustkami. Co mają począć ich proboszczowie, jak wiązać koniec z końcem, aby pokryć koszta ich utrzymania? pewnie powinni nauczyć sie czynić cuda i rozmnażać finanse kościelne. W mojej rodzinnej parafii jest bunt, bo proboszcz wyzancza wysoki cennik za chrzty, śluby i pogrzeby,oraz zamawiane mszę św. ale to jest jedyny sposób aby załatać dziurę parafialną, bo niedzielna kolekta jest śmieszną kwotą. Komu będzie służyć świątynia Opatrzności skoro wierni będą musieli jeździć do niej rowerami, bo… „trzeba pamiętać, że od świątyni Opatrzności najbliższe domy są kilkaset metrów – niektórzy parafianie przyjeżdżają rowerami)”. W tej sytuacji – jaki los spotka ten obiekt? czy zostanie dokończona budowa, czy zostanie sprzedany na inny cel?
Basiu, jeszcze raz wrócę do tego pytania, czy współcześni Polacy czują się spadkobiercami Sejmu Czteroletniego, czy też nie? To dla całej sprawy jest kluczowe pytanie. Bo jeśli tak, to jest jasne, że świątyni Opatrzności nie da się przenieść do Krakowa (chyba, że i stolicę przenieśliśmy do Krakowa – ale koszty tego byłyby znacznie wyższe, niż koszty świątyni). Basiu, każde odzyskanie niepodległości wiązało się z powrotem do wypełnienia zobowiązania Sejmu Wielkiego i jak do tej pory tylko „obcy” uniemożliwiali wypełnienie tego votum. Po raz pierwszy budowa została przerwana 16 czerwca 1792 roku po wkroczeniu armii carskiej. W II RP prace zaczęły się dopiero w 1939 roku (ale się zaczęły) – przerwały je wkroczenie armii niemieckiej.Do idei budowy świątyni wrócił prymas Hlond w 1947 roku; ci, którzy wówczas rządzili Polską, nie czuli się potomkami Sejmu Czteroletniego i starania Prymasa nie miała najmniejszych szans na realizację.Podobnie żadnych szans nie miała propozycja architektów krakowskich, którzy zgłosili swój projekt w konkursie na zagospodarowanie skrzyżowania ulic Puławskiej, Goworka i Waryńskiego, w którym centralnym elementem projektu była właśnie świątynia – znowu dlatego, że ci, którzy decydowali o konkursie, nie czuli się spadkobiercami Sejmu Wielkiego. Prymas Glemp zgłosił swój pomysł dokładnie w tym czasie, w którym wydawało się, iż poczucie dziedzictwa Sejmu Wielkiego stało się czymś oczywistym. I to wielka zasługa ks. Prymasa, że właśnie o tym zobowiązaniu przypomniał (jeśli już nawet nie po to, by to zobowiązanie zostało wypełnione, to po choćby po to, by stało ono jako wyrzut na sumieniu tak silnie katolickiego narodu).
Leszku – gdy zabiegałam o wybudowanie kościoła u nas, proboszcz powiedział; „jeśli będzie to wolą Bożą, to kościół wybudujemy, jeśli nie, to daremne ludzkie zabiegi”. Może nie jest wolą Bożą aby świątynia Opatrzności powstała, bo gdyby Bóg tego chciał, to jak mówi rzekome orędzie Maryi z objawień w Licheniu; „Na tym miejscu wybudowany zostanie wspaniały kościół ku Mej czci. Jeśli nie zbudują go ludzie, przyślę aniołów i oni go wybudują.” Skoro większe przebicie miał Makulski czy inicjator budowy Sanktuarium w Łagiewnikach niż zobowiązania Sejmu Czteroletniego, to pewnie taka jest wola Boża??? może Warszawa nie zawsze będzie stolicą Polski? może….a bo wiesz, jak nie wiesz co czeka Ciebie czy mnie jutro?
Basiu, Warszawa to nie tylko stolica Polski – to również największy rynek pracy. Nigdzie tak ludzie nie ściągają, choć też nigdzie koszty utrzymania nie są tak wysokie, jak w Warszawie. A to oznacza, że i nic się nie zmieni w kwestii stolicy.Ale pewnie poruszyłaś bardzo istotną kwestię – to nie tylko to, że większość Polaków wcale się nie czuje dziedzicami Sejmu Wielkiego – na to nakładają się jeszcze fobie antywarszawskie. Gdyby ta świątynia nie była jednocześnie Katedrą Rzeczypospolitej (jak ja nazwano ogłaszając konkurs architektoniczny – był to pierwszy w Polsce konkurs architektoniczny), a więc nie byłaby tak ściśle wpisana w struktury państwowe, to odzew byłby większy.
Leszku – nie przypisuj mi fobii antywarszawskich. Jedyne miasto, do którego czuję szczególny sentyment to Częstochowa, a ona już ma Świątynię – Katedrę Rzeczypospolitej. Sejm Czteroletni obradował do 29 maja 1792r. Skoro podjęto na nim zobowiązanie [obietnicę] i do tej pory go nie zrealizowano, to by oznaczało, że albo obietnica bez pokrycia albo ktoś po prostu popełnił grzech zaniechania przez 221 lat, a przecież w tym czasie wybudowano w kraju mnóstwo kościołów. Chcesz by obecne pokolenie miało zmazać ten grzech zaniechania popełniany przez ponad 220 lat? a może to ŚWIĄTYNIA ściśle związana z polityką [struktury państwowe]i dlatego nie ma woli jej budowania? Kościół ma łączyć, a nie dzielić. Mnie w związku z tą sprawą nasuwa się inna kwestia – składania obietnic, ślubowań i zobowiązań, jakże często bez pokrycia, na wyrost, jak w powiedzeniu; „obiecanki cacanki, a głupiemu radość”.
Basiu, nie przypisuję Tobie fobii antywarszawskich, a jedynie to, że na nie zwróciłaś uwagę. Te fobie są przecież czymś realnym, czego efektem jest m.in. to, że Warszawa dziś odprowadza więcej na janosikowe, niż zostaje w jej budżecie.
Natomiast jeśli chodzi o zobowiązania, to po pierwsze one wcale nie były na wyrost – Konstytucja 3 maja stawiała zdrowe podwaliny Rzeczy Pospolitej i to, że Bóg pozwolił, by do nich doszło, zasługiwało na to votum. Możesz powiedzieć, że dalsza historia dowiodła, iż ta wiara w to, że Polacy mogą odbudować państwo była wiarą na wyrost, że to były owe „obiecanki cacanki, a głupiemu radość”; ja jednak zdecydowanie staję po stronie tych, którzy w to wierzyli, bo tylko dzięki nim mogło się to udać. Naród, który nie wierzy w to, że może normalnie funkcjonować, rzeczywiście staje się wasalem wszystkich, którzy wyciągną po niego rękę.I nie było do tej pory grzechu zaniechania – wskazywałem na armię carską i armię niemiecką, które przerywały budowę. Po drugiej wojnie też nie mieliśmy prawdziwej niepodległości – armia sowiecka w tym czasie, w którym kard. Hlond zgłaszał problem, nie była jedynie maskotką.O grzechu zaniechania możemy mówić dopiero teraz, gdy prawdziwie jesteśmy wolni.
Hehe taki budzik i mnie by się przydał jak wrócę do pracy. A na razie mam Szymona, którego nie da się na pewno wyłączyć. Dziś pobudka była o 6:00. 😉
Proboszcz na taki budzik nie ma co liczyć – choć rzeczywiście to dopiero niezawodny budzik!
Leszku- ale zawsze możecie proboszczowi sprezentować KOGUTA, ten budzik także nie da się wyłączyć.
Ładne:) Będę musiał spróbować przekazać ten pomysł parafianom (ale to zapewne dopiero przy następnym zaspaniu przez księdza, bo tylko wtedy jest czas na pogaduszki).
Typowy chłop z Ciebie – czeka na okazję. A bez okazji to koguta nie można podarować?:) jak nie posłuży jako budzik to będzie jako obiad:) Basia
Basiu, ale tu nie chodzi o okazję do prezentu, lecz o okazję pogadania z tamtejszymi parafianami. Przecież Twój pomysł tylko oni mogą zrealizować.
A dlaczego oni a nie Ty? czy kogut jest aż tak drogi, że nie możesz go zasponsorować?; a pomysł dobry – bo jeśli nie sprawdzi się jako budzik, to będzie jako smaczny rosół – żartuję przecież.
Nie mam pojęcia, ile kosztuje kogut (choć nie wiem również, gdzie go można kupić?) – ale chyba nie wyobrażasz sobie, że przyjdę z żywym kogutem do Panteonu Wielkich Polaków, licząc że może akurat tego dnia mszę będzie odprawiał tutejszy proboszcz?! Bez parafian się nie obejdzie, bo tylko oni (i to pewnie tylko niektórzy) wiedzą, gdzie on mieszka.
Kogut to kilkadziesiąt złotych maksymalnie:-) Nas za oknem budzą ptaki, radośnie ćwierkające na bzach i kasztanie przed domem. Może to jakiś sposób? Okno otwarte, krzaki, i ok 5:00 ptasie radio 😀
Przyznaję, że w moim domu na wsi też ptaków nie brakuje, szczególnie,że wiele z nich ma gniazda w zakamarkach domu. Tak, że radosnego ćwierkania i gruchania też mi nie brakuje. Ale jak na budzik, to mało – nie ma to jak kogut.
ja wiem, że to ma być votum i Bogu się należy 100 razy większa, ale mało politycznie wydane pieniądze… tak jak i Licheń…
Lichenia przyznam, że nie rozumiem, ale decyzji prymasa Glempa jednak bronię.PS: A tak przy okazji Twojego wpisu widzę, o jakich to przyjaciołach z południa pisała Agnieszka na swoim blogu:)
z południa? to nie MY 😉
No to wreszcie wszystko mi się ułożyło..