Robaczek

(5) Jonasz wyszedł z miasta, zatrzymał się po jego wschodniej stronie, tam zrobił sobie szałas i usiadł w cieniu, aby widzieć, co się będzie działo w mieście. (6) A Pan Bóg sprawił, że krzew rycynusowy wyrósł nad Jonaszem, by cień był nad jego głową i żeby mu ująć jego goryczy. Jonasz bardzo się ucieszył [tym] krzewem. (7) Ale z nastaniem brzasku dnia następnego Bóg zesłał robaczka, aby uszkodził krzew, tak iż usechł. (8) A potem, gdy wzeszło słońce, zesłał Bóg gorący wschodni wiatr. Słońce tak prażyło Jonasza w głowę, że zasłabł. Życzył więc sobie śmierci i mówił: Lepiej dla mnie umrzeć, aniżeli żyć. (Jon 4)

Jonasz pragnął oglądać owoce swego działania, do którego posłał go Bóg  (2) Wstań, idź do Niniwy, wielkiego miasta, i głoś jej upomnienie, które Ja ci zlecam. Przemierzył całe miasto (co zajęło mu trzy dni)  (4) … i wołał, i głosił: Jeszcze czterdzieści dni, a Niniwa zostanie zburzona. (Jon 3)  

I już po wyjściu z miasta, z daleka chciał patrzeć na owoce swego działania – i dlatego zrobił sobie szałas. W pierwszym dniu Pan sprzyjał zamiarom Jonasza i by było mu przyjemniej sprawił, że nad nim wyrósł wspaniały krzew.
Jednak następnego dnia Bóg zesłał robaczka, aby uszkodził krzew – pragniemy oglądać owoce swego działania, chcielibyśmy poznać te owoce (szczególnie wtedy, gdy nie mamy pewności, kto nas posyła – jedynie po owocach można to przecież poznać).
Ta konkretna historia Jonasza ukazuje nam przepaść, jaka dzieli Boże myślenie, od naszego. Jonasz w gruncie rzeczy oczekiwał zburzenia Niniwy – głosił przestrogę, ale oczami swej wyobraźni widział już zagładę miasta i czekał na to, że te jego wizje spełnią się w realu. Czuł się więc zawiedziony, gdy tego obrazu nie mógł oglądać…
Ja również pragnę oglądać owoce swego działania, do którego, szczerze w to wierzę, wezwał mnie Pan. A u źródeł tego mojego pragnienia leży miłość. A jednak również do mnie Pan posyła robaczka… Mnie to tak trudno pojąć, a przecież i w tym moim robaczku zawarta jest Boża troska o mnie… Chciałbym widzieć owoce, a jednak lepiej jest dla mnie, gdy ich nie znam… Ledwie uchylił rąbka tej tajemnicy w niedawnym dialogu tu w blogosferze z Żoną. Ale i tu zesłał robaczka…
Czy to aż taki jest rozdźwięk między moimi intencjami, a tym co niosłem swoim życiem?

11 października:
Gdy znajdowałem w tym, co sam napisałem ćwierć wieku temu, takie słowa, o których wiedziałem, że są dokładnie w tym momencie potrzebne Żonie, nie miałem najmniejszych wątpliwości, że to moje pisanie miało sens. A ten sens potwierdziła Żona swoimi wypowiedziami – krzew się rozrósł. Ale chwilę po tym Żona zamknęła swego bloga powołując się właśnie na to, co jej wcześniej napisałem. A więc robaczek – nie mogłem już liczyć na następne zdarzenia, w których widać by było, że to moje pisanie sprzed ćwierćwiecza było potrzebne. 
Dlaczego robaczek?
Napisałem przed chwilą, że wtedy, gdy odszukałem te słowa, wiedziałem, że właśnie są one potrzebne – a więc ja WIEM; nie wymyślam sobie tego, lecz prawdziwie WIEM – i Pan mi to właśnie ukazał, a ja powinienem to dobrze zapamiętać. Ten robaczek był po to, bym uwierzył w końcu w to, że to Pan mnie prowadzi – powinienem pozwolić się Jemu prowadzić, a nie oglądać ciągle na innych.