(1) Niech więc uważają nas ludzie za sługi Chrystusa i za szafarzy tajemnic Bożych. (2) A od szafarzy już tutaj się żąda, aby każdy z nich był wierny. (3) Mnie zaś najmniej zależy na tym, czy będę osądzony przez was, czy przez jakikolwiek trybunał ludzki. Co więcej, nawet sam siebie nie sądzę. (4) Sumienie nie wyrzuca mi wprawdzie niczego, ale to mnie jeszcze nie usprawiedliwia. Pan jest moim sędzią. (5) Przeto nie sądźcie przedwcześnie, dopóki nie przyjdzie Pan, który rozjaśni to, co w ciemnościach ukryte, i ujawni zamysły serc. Wtedy każdy otrzyma od Boga pochwałę. (1 Kor 4,1-5)
Tak, sumienie mi wprawdzie niczego nie wyrzuca, ale to mnie jeszcze nie usprawiedliwia – pytaniem, które nieustannie do mnie wraca, a na które nie znam odpowiedzi, jest to, jak moje Listy wpłynęły na życie ich adresatki? Mogły pomóc w przeżywaniu jej miłości ostatniej, ale mogły też stać się udręką – wiecznym czekaniem i wiecznym niespełnieniem…
Jakże więc ważne są dla mnie słowa nie sądźcie przedwcześnie, dopóki nie przyjdzie Pan, który rozjaśni to, co w ciemnościach ukryte, i ujawni zamysły serc. Wtedy każdy otrzyma od Boga pochwałę.
Leszku- w naszym wieku powinniśmy już wiedzieć, że nie należy sądzić przedwcześnie. Doświadczenie życiowe powinno nam to uświadamiać. Bóg wyraźnie przypomina: Nie zważaj ani na jego wygląd, ani na wysoki wzrost, (…) nie tak bowiem człowiek widzi ‹jak widzi Bóg›, bo człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce. Póki przed naszym wzrokiem i naszymi zmysłami zakryte są tajniki ludzkiego serca, póty nie jest rolą człowieka sądzić, osądzać i opiniować. pozdrawiam
…nie należy przedwcześnie… – ale co to znaczy przedwcześnie? To już ćwierć wieku minęło od ich napisania, a tymczasem ja nadal nic nie wiem. Listy to najważniejsze, co w życiu zrobiłem, wierząc, że wypełniam wolę Bożą… Jednak cały czas na wydanie osądu jest przedwcześnie. A przecież bez tego osądu trudno żyć, bo trudno żyć w cieniu ciągłych obaw… Taki jest mój krzyż – bo to jest krzyż, że nie mogę siebie osądzić. Ale pocieszenie jest w tym czytaniu…
Długo miałam problem z tym, że nie mogę zobaczyć siebie obiektywnie – oczyma Boga. I z czasem zrozumiałam, że właśnie dzięki tej niewiedzy mogę mówić: „Jezu, ufam Tobie”.Ufać jak dziecko – to jest to. Odkąd patrzę na siebie i na innych oczyma dobrego rodzica – moje postrzeganie siebie i innych bardzo się zmieniło. Złagodniałam…
Łagodny to ja jestem (i w stosunku do siebie również), ale właśnie pytanie jest takie, czy nie zbyt łagodny. Oczywiście chciałbym wierzyć, że wypełniłem dokładnie to, co miałem wypełnić (innymi słowy, że to właśnie tak jest, jak opisywałem w Listach). Ale przecież tego nie wiem. Gdy pisałem te listy, były one dla mnie samego odkryciem – wszystko stawało się takie proste i oczywiste. Jednak skoro przez ćwierć wieku nie poznałem jak to wszystko wyglądało od drugiej strony, to moje obawy, że wcale nie wypełniałem Bożej woli, że stałem się zmorą dla adresatki Listów jest niestety całkiem uzasadnione. Też bym chciał mówić „Jezu, ufam Tobie”, ale problem właśnie w tym, że wcale nie mam pewności, czy to Jemu zaufałem 🙁
Tak… Mnie w mojej sytuacji też bardzo pociesza, że Pan (jak mówi prorok Izajasz) „nie będzie sądził z pozorów i wyrokował według pogłosek” – tak, jak często niestety sądzą ludzie. (Ostatnio zasmuciły mnie bardzo obrzydliwe plotki na temat jednego z biskupów, którego osobiście znałam i ceniła…) WTEDY dopiero się okaże, co w moim życiu było plonem, a co kąkolem – Pan żniwa przyjdzie i oczyści swój omłot, którym jestem…Natomiast co do Twego wpływu na adresatkę listów, to ja bym się nie martwiła przesadnie. Ks. Twardowski kiedyś napisał: „KTOKOLWIEK nas spotyka, od Niego przychodzi.” I, ażeby mnie znowu aisaB nie beształa za zbyt dosłowne rozumienie poezji – dodam, że wierzę, że Bóg ze wszystkiego (nawet z ewidentnego zła) może wyprowadzić jakieś dobro. A Ty przecież nie miałeś złych intencji, prawda?
Oczywiście, że nie miałem złych intencji (choć jak po tygodniu od pozostawienia Listów przyszedłem do ks. Malackiego, by usłyszeć jego opinię, a usłyszałem Ja nie chcę z panem rozmawiać, to widać, że bardzo łatwo można było mi złe intencje przypisać); a nade wszystko wierzyłem we wszystko, co pisałem! W każde słowo! (i mówię tu nie tylko o tym, co znalazło się później w Listach, ale także w tym, co już było całkiem prywatne) No ale po takim czasie widzę, jak nic z tego się nie spełniło. A więc choć sumienie mnie nie oskarża, ale to mnie jeszcze nie usprawiedliwia – jak to napisał św. Paweł. A sprawa tym bardziej skomplikowana, że przecież cały czas pragnę jej dobra – pytanie więc, czy przypadkiem to, co straciła poprzez znalezienie się w tak niekomfortowej sytuacji, nie jest wielokrotnie większe od tego, co jej dałem. Ty co prawda nigdy specjalnie nie ceniłaś sobie Listów, ale jednak potrafię sobie wyobrazić, że zmieniają one komuś życie (tak, jak mnie samemu zmieniły), już nic nie jest takie, jakie było przed nimi – ale przy kompletnym niespełnieniu może się ono stać ciężarem nie do udźwignięcia. Może być tak, że to co dałem, to nic przy tym, co odebrałem!Bardzo rozsądne jest to, co mi napisałaś i wielkie dzięki za to – mało, to właśnie jest w duchu tego czytania! Ale ta moja niewiedza jest dla mnie dużym obciążeniem (a i tak nie przedstawiam tu żadnego z gorszych scenariuszy)
Poprawka – Nie będę z panem rozmawiał – to usłyszałem!
Wczoraj przy zasypianiu działy się ze mną takie rzeczy, że znowu nie miałem najmniejszych wątpliwości, iż to Pan wybrał mi taką drogę, a ja za Nim dokonałem tego samego wyboru. Zacytuję tu może zakończenie jednego z listów:Czy to w ogóle realne? Ależ tak. Skoro Bóg wybrał dla was taką drogę, to dał wam również moc, byście tą drogą mogli iść. W tym się objawia cała Boża potęga, że to co po ludzku wydaje się niemożliwe, staje się realne, jeśli tylko człowiek potrafi Mu całkowicie zaufać. Całkowicie. To znaczy bez jakichkolwiek własnych kalkulacji.
I ten cytat zadedykuję również Tobie Albo, na waszej drodze.
Oj trudno jest nie oceniac. Przecież człowiek chociażby nie wiem jak się starał to i tak będzie oceniał i siebie i innych, dobrze że Pan Bóg zna prawdę a my musimy uczyc się miłości cały czas bo czym więcej miłości tym mniej oceniania:)
Oj, jakże ja bym chciał móc siebie ocenić!
Gwarantuje Ci że robisz to cały czas, tylko nieświadomie, może bardziej chodzi o to żeby poznac o sobie prawdę? Bo to już niestety jest niemożliwe, dopiero w niebie w 100%