(2) Wtedy przyszli do Niego faryzeusze i wystawiając Go na próbę, pytali, czy wolno mężowi rozwieść się z żoną. (3) On ich zapytał: „Co wam nakazał Mojżesz?”. (4) Oni odpowiedzieli: „Mojżesz pozwolił spisać dokument rozwodu i oddalić”. (5) Wtedy Jezus powiedział im: „Napisał wam to przykazanie, dlatego że macie zatwardziałe serca. (6) Lecz od początku stworzenia Bóg stworzył ich mężczyzną i kobietą: (7) Z tego powodu mężczyzna opuści ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną. (8) I staną się dwoje jednym ciałem. I tak już nie są dwoje, ale jedno ciało. (9) Tego więc, co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela!”. (11) Powiedział im: „Jeśli ktoś porzuca żonę i żeni się z inną, popełnia cudzołóstwo względem niej. (12) I jeśliby ona porzuciła swego męża i wyszła za innego, też cudzołoży”. (13) Przynoszono do Niego dzieci, aby je dotknął, ale uczniowie stanowczo tego zabraniali. (14) Kiedy Jezus to zobaczył, oburzył się i powiedział: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im, bo do takich jak one należy królestwo Boże. (15) Zapewniam was: Kto nie przyjmuje królestwa Bożego jak dziecko, nie wejdzie do niego”. (16) Potem brał je w objęcia i błogosławił, kładąc na nie ręce. (Mk 10)
Po czterech latach małżeństwa żona spytała mnie, czy gdybyśmy się rozwiedli (nie mieliśmy wtedy jeszcze dzieci), to czy mógłbym się powtórnie ożenić? Odpowiedź, że nie, wystarczyła, by do tematu nie wracać.
Zawsze przypominam to zdarzenie, by pokazać klasę mojej żony – kochała wtedy kogo innego, ja jej we wszystkim przeszkadzałem, we mnie nie widziała niczego dobrego i za nic mnie nie ceniła (czasami przybierało to nawet formy groteskowe – hydraulikom nie chciało się przyciąć dobrze rury i piecyk gazowy zawiesili odchylony od pionu o kilka centymetrów, co od razu było widać po glazurze, ale żonie wmówili, że to ja tak krzywo położyłem glazurę i żona uwierzyła – wystarczyłoby przywiesić jakikolwiek ciężarek na nitce, by zobaczyć, kto źle zrobił, ale że mnie nie ceniła, to momentalnie w to uwierzyła) – a jednak postanowiła mnie nie opuszczać właśnie ze względu na przysięgę małżeńską. Niewątpliwie sama byłaby szczęśliwsza, gdyby odeszła (bo gdzie tam ja do tego, którego kochała), ale jednak nie odeszła.
Dzisiejszy świat tego nie rozumie, ale właśnie o tym mówi to czytanie.
Zawsze przypominam to zdarzenie, by pokazać klasę mojej żony – kochała wtedy kogo innego, ja jej we wszystkim przeszkadzałem, we mnie nie widziała niczego dobrego i za nic mnie nie ceniła (czasami przybierało to nawet formy groteskowe – hydraulikom nie chciało się przyciąć dobrze rury i piecyk gazowy zawiesili odchylony od pionu o kilka centymetrów, co od razu było widać po glazurze, ale żonie wmówili, że to ja tak krzywo położyłem glazurę i żona uwierzyła – wystarczyłoby przywiesić jakikolwiek ciężarek na nitce, by zobaczyć, kto źle zrobił, ale że mnie nie ceniła, to momentalnie w to uwierzyła) – a jednak postanowiła mnie nie opuszczać właśnie ze względu na przysięgę małżeńską. Niewątpliwie sama byłaby szczęśliwsza, gdyby odeszła (bo gdzie tam ja do tego, którego kochała), ale jednak nie odeszła.
Dzisiejszy świat tego nie rozumie, ale właśnie o tym mówi to czytanie.
Wydaje mi się, a w odniesieniu do własnej osoby to nawet wiem, że rozum może zapanować nad uczuciami i je powstrzymać, bo tego wymaga dobro obydwu stron. Tak samo jak nie zakocham się w księdzu, tak samo nie zakocham się w żonatym mężczyźnie. Mało tego, jako mężatka nie będę patrzeć „porządliwie” na tzw. wolnych mężczyzn. Bo wybrałam i decyzja zapadła. Natomiast na szczęście w naszej kulturze mężatki mogą rozmawiać z innymi mężczyznami, ale ważna jest czystość relacji, bez podtekstów:)
Obawiam się, że nie zawsze to jest takie proste i czasami o tę pewność nie jest łatwo – akurat tamten był żonaty; żona sama z siebie uszanowała nierozerwalność związku małżeńskiego (to naprawdę było tylko to jedno pytanie, a nie jakieś „walki” – decyzja całkowicie należała do niej po tym właśnie jednym pytaniu), ale wynikała ona z mojego podejścia do nierozerwalności małżeństwa. Ale jednak poddała się uczuciu do żonatego mężczyzny – a więc w praktyce to nie zawsze jest takie proste.
A ja myślę, że to proste. Jeśli zdajesz sobie sprawę z ewentualnego zagrożenia, unikaj tej osoby, która Cię tak zachwyciła, że zaczynasz się obawiać….. Unikać okazji do grzechu, unikać wszystkiego co ma choćby pozór zła. Gdyby to było takie trudne, celibat osób konsekrowanych byłby niemożliwy.Przysięga małżeńska w swojej mocy nie różni się od ślubów wieczystych Sióstr zakonnych czy kapłanów. Ich jakoś nikt nie stara się zrozumieć czy tłumaczyć, sprawa jest jasna. To samo dotyczy małżeństwa.
Wrosło w naszą świadomość to zdanie wszystko, co ma choćby pozór zła – było ono w pierwotnym tłumaczeniu BT, ale obecnie go już nie ma (niestety tamto cały czas jest używane w liturgii); u paulistów również jest mowa o unikaniu wszelkiego zła. A złem jest w tym przypadku cudzołóstwo, a nie zakochanie, a tym bardziej miłość. Mało – w moim przekonaniu to Pan wskazuje tę osobę – jest więc w tym jakiś zamysł. Nie rozwiązuje wcześniej zawartego małżeństwa, nie zwalnia z danego słowa, ale jednak jest w tym jakiś zamysł.
A to jest notka, w której pisałem o tym fragmencie: http://listy-o-milosci-ps.blogspot.com/2014/12/co-ma-chocby-pozor-za.html
A to ten wers u paulistów:a unikajcie wszystkiego, co złe!
Przenosząc sytuację przez Ciebie opisaną na Siostrę zakonną, będziemy się zastanawiać dlaczego do tego dopuściła….., a jeśli zrezygnuje z tej miłości do jakiegoś określonego człowieka i zachowa wierność przyrzeczeniom, to nie znaczy to przecież, że przestanie kochać swojego Oblubienca, niejako w „odwecie”????To moje porównanie czysto hipotetyczne, bo nie znam siostry zakonnej, która miałaby taki problem, ale zrobiłam takie zestawienie, żeby pokazać, że nie ma różnicy między jednym ślubem a drugim.
Zakochanie w kimś „na boku” rani małżonka/żonę, a w rezultacie burzy małżeństwo. Nie znam ani jednej pary, której wyszłoby to na dobre….. Wytłumacz, co masz na myśli?
Są możliwe tylko dwa przypadki – albo jest tak, jak sądzę, że to Bóg rozpala w nas uczucie miłości, albo tak nie jest. Jeśli nie jest, dalsze rozważania są kompletnie bez sensu. Jeśli jednak jest, to możemy być pewni, że w tym uczuciu jest jakiś zamysł – służy ono dobru zarówno tej zakochanej osoby, jak i wszystkim wokół niej.
To może chodzić np. o to, by zauważyć, że miłości mamy się uczyć przez całe życie, że nikt z nas nie może powiedzieć Ja umiem kochać, a może też chodzić o to, by ktoś na nowo uwierzył, że jest zdolny do miłości… A jeszcze ściślej dla każdej z tych osób, których to dotyczy, może chodzić o coś innego (Bóg jest tak wspaniałym reżyserem, że to wszystko potrafi ze sobą powiązać).
Mysle ze uczymy sie kochac cale zycie i czasem popelniamy bledy ale w konsekwencji i tak wygrywaja zobowiazania i zwykle czlowiek wraca do teggo co wybral pierwotnie,monika
Jestem mężatką i matką, i oczywiście kobietą 🙂 Zagadnienie miłości w ogóle i tej między kobietą a mężczyzną, interesowało mnie od dawna, tzn gdzieś od momentu osiągnięcia pełnoletności. Starałam się znaleźć odpowiedzi na wiele pytań i jedynym autorytetem dla mnie jest Biblia i nauka Kościoła.Mam bardzo dobrą książkę napisaną przez Nicole Echivard pt. „Kobieto, kim jesteś?”wydana przez wydawnictwo: W drodze , 1987. Nota bene, mój egzemplarz zawiera jeszcze ocenzurowane fragmenty!,….. ale i tak jest dobry.Polecam rozdział XI.Pozdrawiam:)