STACJA IV – PAN JEZUS SPOTYKA MATKĘ SWOJĄ

STACJA III – PAN JEZUS PO RAZ PIERWSZY UPADA i STACJA IV – PAN JEZUS SPOTYKA MATKĘ SWOJĄ, to dwie odrębne stacje, ale zastanówmy się, czy aby przypadkiem oba te zdarzenia nie nachodzą na siebie?
Spróbujmy to sobie wyobrazić – Jezus idzie na swoją śmierć i to śmierć hańbiącą. Doskonale rozumie, że ta śmierć, to cena jaką On musi zapłacić za nasze zbawienie. Ponieważ On to wie, to Jemu jest łatwiej. Jednak łatwiej nie znaczy wcale łatwo – sam przecież prosił Ojca:
Abba, Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie. Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty [niech się stanie]. (Mk 14,36)

Gdy już mamy ten obraz przed sobą, uświadommy sobie, że w takich to okolicznościach Jezus z daleka dostrzega swoją Matkę. Tę jedną jedyną, co Go sobie nie wybrała gotowego, zupełnego. On był dla niej wszystkim – owocem jej żywota, a zarazem wypełnieniem jej losu.
Maryja nie rozumiała tego, co się dzieje – bo nikt z ludzi nie miał szans, by zrozumieć (nawet Ona). Dla Niej był to koniec jej nadziei – była taka dumna ze swojego Syna, a tu wszystko legło w gruzach…

Jezus miał świadomość tego, jak to wszystko widzi Jego Matka. Gdy więc Ją ujrzał, ugięły Mu się kolana.

To była prawdziwa przyczyna upadku. Te dwa zdarzenia nachodziły na siebie.

Tak drobny epizod, a tyle mówi o tym, jak to jest, gdy prawdziwie kogoś się kocha… Można nawet zbawiać świat, ale gdy się widzi ból tej, którą się kocha, to kolana same się uginają.

Jezu, spraw proszę, by moja miłość nie różniła się od Twojej, by inni w tej mojej miłości dostrzegali to, jak Ty do nich przychodzisz…

STACJA III – PAN JEZUS PO RAZ PIERWSZY UPADA

Belka pionowa była już na miejscu, Ty niosłeś tylko tę poziomą – ale skoro tamta mogła już tam być, to mogła również i ta. Pomysł, by skazaniec niósł krzyż na swoich ramionach na miejsce kaźni, służył temu, by upokorzyć skazanego. Wiadomo było przecież z góry, że skazany prędzej, czy później upadnie na swej drodze. Ten ciężar obiektywnie przekraczał możliwości każdego skazanego (szczególnie, jeśli skazany był poddany wcześniej dodatkowej karze chłosty) – skoro dla dzisiejszych budowlańców kilka kroków z takim ciężarem, to za dużo, to co dopiero cała droga od pałacu Piłata na Golgotę (500 m).

Upadłeś więc w końcu – ku upokorzeniu swemu i radości gawiedzi.

Ewangelie co prawda nic nie wspominają o Twoim upadku – nie ma jednak najmniejszych wątpliwości, że tak właśnie było. Czy jednak rzeczywiście byli tacy, którzy się z Ciebie naigrywali, że co to za król, który sam nosi ciężary, a potem pod nimi upada? – tego nikt nie wie. Jednak wyjątkowo łatwo przychodzi nam wyobrażenie tej sytuacji – to było wpisane w ten scenariusz.

Jednak to, co naprawdę ważne Jezu, to to, że powstałeś!

W scenariuszu szatana, jaki on dla nas pisze, są same nasze upadki. Ten scenariusz nigdy się nie spełni, o ile tylko w odpowiednim momencie potrafimy zwrócić się do Ciebie. Najczęściej jednak jesteśmy przekonani, że sami damy sobie radę – jesteśmy zadufani w sobie, a z tego cieszy się tylko szatan – przez to upadamy.

Jezu, Ty pokazałeś nam, że zawsze można powstać – wspieraj mnie proszę, gdy i ja próbuję tego dokonać.