Głębokim pokojem napełnia mnie myśl o chwili, w której Bóg wezwie mnie do siebie – z życia do życia.
Jan Paweł II
Miałem wielkie szczęście, że przed laty wydawało mi się, iż Pan chce mnie zabrać do siebie. Obudziłem się w środku nocy i było mi duszno. Żona otworzyła okno na oścież, a mnie nadal było duszno – a gdy przysiadła na łóżku (bardzo delikatnie), wydawało mi się, że cały świat zaczął wirować.
Właśnie wtedy zacząłem się modlić i oddawać Panu wszystko – także swoje życie. W tym momencie pomyślałem – Ale ja jestem hojny: oddaję Bogu to, co i tak do Niego należy. Ten dystans do samego siebie sprawił, że wszystko ode mnie odeszło – tak, że nawet karetka nie zdążyła przyjechać (gdy przyjechała i tak zabrali mnie do szpitala, ale już było wiadomo, że już po wszystkim, że już nic złego się nie wydarzy).
To wydarzenie odcisnęło się na moim życiu – od tego momentu wiedziałem już, że w chwili zagrożenia życia nie odwrócę się od Boga, a przeciwnie – będę Mu się powierzał, wiedząc, że jestem w najlepszych rękach.
Jest wielkim praradoksem, że dziś mam bardzo poważne wątpliwości, czy moje życie się Panu na coś przydało (wręcz wszystko wskazuje na to, że nikomu nic nie dałem, że nie wypełniłem tego, czego Pan ode mnie oczekiwał – a jednak mimo wszystko mnie również (tak, jak JPII) głębokim pokojem napełnia myśl o chwili, w której Bóg wezwie mnie do siebie.
Z życia do życia.
Z życia do życia…coraz częściej trafiają mi się chwile, w których jest mi już wszystko jedno. Odnoszę wrażenie, że już nic dobrego w życiu mnie nie spotka; więc po co żyć? PAS…
Widzisz Basiu, ja też czasami zadaję sobie pytanie, czy ta moja zgoda na zakończenie życia tu na Ziemi, nie jest przypadkiem wywołana tym przekonaniem, że już nic dobrego mnie w życiu nie spotka? – a to nie jest dobra rekomendacja!
Pocieszam się właśnie tym, że wtedy, gdy działa się ta historia, byłem wręcz pewny, że takie czasy, w których się ujawni, jak dużo innym dałem, za chwilę nadejdą. Skoro więc wtedy, gdy miałem swoje marzenia i wydawało mi się, że niedługo się spełnią, byłem gotów pójść za Panem (choć nie tego oczekiwałem), to może jednak ta moja zgoda na zabranie mnie stąd, nie jest formą rezygnacji, a przeciwnie jest świadomym wyborem woli Bożej, jako tej, która zawsze powinna się we mnie realizować?
Dziś rzeczywiście jest tak, że na co nie spojrzę, to nie dostrzegam niczego, w czym bym się Bogu przydał (pomijając swoją działalność harcerską sprzed 50 lat – właśnie dokładnie przed 50 laty, gdy na zimowisku odbierałem od mojego rówieśnika przyrzeczenie harcerskie i widziałem łzy w jego oczach, to wiedziałem, że takich wzruszeń nigdy się nie zapomina) – ale może jednak moja zgoda na śmierć w tym życiu nie płynie tylko z tego, że już nic na mnie nie czeka… Może jest świadomym wyborem woli mojego Pana?
Może w twoim przypadku jest to świadomym wyborem Pana;
u mnie to ucieczka, uwolnienie się od „krzyży”.