Królestwo Chrystusa

Ewangelia na uroczystość Chrystusa Króla (J 18, 33b-37): 

(33) Wtedy Piłat powtórnie wszedł do pretorium, a przywoławszy Jezusa, rzekł do Niego: Czy ty jesteś Królem żydowskim?  (34) Jezus odpowiedział: Czy to mówisz od siebie, czy też inni powiedzieli ci o Mnie?  (35) Piłat odparł: Czy ja jestem Żydem? Naród twój i arcykapłani wydali mi ciebie. Co uczyniłeś?  (36) Odpowiedział Jezus: Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd. (37) Piłat zatem powiedział do Niego: A więc jesteś królem? Odpowiedział Jezus: Tak, jestem królem. Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu. 

Kazanie wygłoszone przez ks. Piotra Celejewskiego na mszy o 9:00: 

W ostatnią niedzielę roku liturgicznego wsłuchujemy się w przedziwny dialog między Jezusem, a Piłatem. To część dramatycznego procesu, niesprawiedliwego sądu nad Jezusem. Ale to jest ciekawe, że tylko w tym dialogu, tylko w tym fragmencie Ewangelii, Jezus jeden jedyny raz sam siebie nazywa królem. W tej po ludzku beznadziejnej sytuacji mówi o sobie „Jestem królem”. Warto sięgnąć do całego tego dialogu w domu. Przeczytać go sobie, bo Jan pisze go w sposób genialny. Kiedy Piłat przyprowadza Jezusa – zasiada. Ale Jan tak to napisał, że właściwie nie wiadomo, kto zasiada na tronie. Kto zasiada na trybunale. Kto tam jest sędzią, a kto jest skazany? Kto tak naprawdę ma władzę? – Jezus, czy Piłat? Piłat jest przekonany, że to on ma władzę, bo przecież za nim stoi cała potęga wielkiego Rzymu, armia cesarska. Kim jest Jezus? – cieśla, od którego odwrócili się nawet jego właśni ziomkowie, którego sprzedał przyjaciel za cenę niewolnika – 30 srebrników.
Piłat jest przekonany, że to on ma władzę, ale tak naprawdę jest uwikłany w zależności, nie ma swobody działania, jest zależny od Rzymu. Ale jest też pod presją arcykapłanów, uczonych w piśmie, pod presją sanhedrynu… On chciałby dobrze postąpić, chciałby dokonać sprawiedliwego wyboru – ale ceną może być jego kariera, może być jego wygoda, komfort, dobra opinia. Wybiera spokój. Poświęca prawdę.
Prawda jest narzędziem królowania Jezusa. Jezus w tym fragmencie, który dzisiaj usłyszeliśmy, mówi „Ja przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie”. W świecie, w kulturze europejskiej, w której żyjemy, prawda jest cechą zdania. Mówimy „zdanie jest prawdziwe”, ale w biblii prawda jest cechą człowieka. Nie tyle chodzi „Czy znasz prawdę?”, ale „Czy jesteś prawdziwy?”.
W języku polskim jest piękna konotacja tej myśli. Prawdziwy lekarz – każdy zna takiego i chce do niego chodzić. Prawdziwy nauczyciel, prawdziwy ksiądz – taki z powołania. Prawdziwy przyjaciel – każdy z nas takiego chce mieć. To nie chodzi, czy znasz prawdę, ale czy jesteś prawdziwy! I to dotyczy każdego z nas – czy jesteś prawdziwy jako ojciec, jako matka, mąż, żona… Tu chodzi o to, czy nie ma w tobie jakiejś podwójności, dwulicowości, czy nie podejmujesz czasem takich decyzji, takich wyborów, które są sprzeczne z twoją tożsamością, których byś się wstydził, które zaprzeczają temu kim jesteś. Taki jest jest Piłat. Rozdarty wewnętrznie. On jest chodzącą sprzecznością. Z jednej strony chcę być dobry, chce dokonać dobrego wyboru, ale jest zniewolony zależnościami, w której się uwikłał. Jezus w tej scenie, po ludzku beznadziejnej, jest wolny, Jezus ma absolutną władzę w dysponowaniu samym sobą. On stoi przed Piłatem jako wolny człowiek. Chociaż sytuacja zewnętrzna jest nie do pozazdroszczenia, Jezus mówi „Nikt mi życia nie odbiera, Ja swoje życie oddaję”. To jest definicja wolności – czy masz swoje życie w swoich dłoniach? Jezus chce ze swego życia uczynić dar. Wielokrotnie w jego życiu były takie sytuacje, że jego przeciwnicy chcieli pozbawić go życia, nastawali na niego. On przechodzi pośród nich, ale przychodzi taki moment, że Jezus sam podejmuje decyzję, że chce ze swojego życia uczynić bezprecedensowy dar, bezinteresowny dar i to jest absolutna wolność Jezusa. Jezus w tej postawie jest całkowicie wolny i do tej wolności nas zaprasza. Możesz ze swojego życia uczynić dar. Masz taką władzę nad sobą. Od momentu Chrztu Świętego każde z nas jest królewskim dzieckiem. Jest dzieckiem króla. Masz w sobie taką władzę, że możesz swoje życie komuś dać. Władza Chrystusa polega na tym, że relacja z nim mnie porządkuje, układa, kształtuje. Jezus stojąc przed Piłatem w czasie niesprawiedliwego procesu, jest całkowicie wolny, niezależny.
Pamiętam historię o trapistach w Algierii (między innymi opowiedzianą przez film „Ludzie Boga”). Zakonnicy przez wiele lat żyli w świecie muzułmańskim – pracowali, modlili się. W pewnym momencie, pewnego dnia do ich zakonu wpada trzydziestu terrorystów uzbrojonych po zęby i żądają pieniędzy, na co przeor Krystian odpowiada, że nie mają pieniędzy, mają odrobinę chleba i trochę warzyw. „Żądamy pieniędzy!”. Przeor znowu mówi: „U nas nie ma żadnych pieniędzy, mamy tylko to, co tutaj widzicie”. Wówczas terrorysta przystawił karabin maszynowy do brzucha zakonnika i mówi „Nie masz wyboru!”. Na co zakonnik ze spokojem w oczach i w głosie odpowiedział „Wybór mam zawsze”. Czujecie, to jest wolność! Absolutna wolność decydowania o sobie! To nie sytuacje zewnętrzne nas ograniczają, ale to, co dzieje się wewnątrz. O wiele więcej dzieje się wewnątrz nas, niż na zewnątrz, co we mnie panuje. Tylko my często jesteśmy uwikłani w nasze grzechy, które nas zniewalają konsekwencjami naszych kolejnych błędnych decyzji i wyborów. Tak, jak biblijnego króla Dawida, który brnie od grzechu w grzech, przechodzi od lenistwa, który doskonale wszyscy znamy, do cudzołóstwa – to niedaleka droga. Od kłamstwa, do morderstwa przyjaciela. Z każdym grzechem posuwa się coraz bardziej, traci możliwość swobody działania. Nie może się już wycofać – to powoduje z nami grzech, zabiera nam wolność, ogranicza nas, czyni nas niewolnikami naszej słabości. Chrystus przyszedł na świat po to, aby obdarzyć mnie i ciebie wolnością, oddał za mnie i ciebie swoje życie, abyśmy mogli być wolni. Relacja z Nim może nas układać, porządkować, kształtować, wprowadzać wewnętrzny pokój. Ludzie, którzy przyjęli Chrystusa, jako swojego Króla i Pana, w których jest Królestwo Chrystusa, to ludzie, którzy są jak słupy graniczne w tym świecie, do których zło może dojść, ale nie może ich dotknąć. Może ich zabić, ale nie może ich zniszczyć – nie może wejść do ich wnętrza. Takimi ludźmi byli chociażby Edyta Stein w Birkenau, Maksymilian Kolbe w Oświęcimu, rodzina Ulmów. Zło mogło do nich dojść, ale musiało się na nich zatrzymać, nie mogło ich dotknąć wewnętrznie. Zło mogło ich zabić, ale nie mogło ich zmienić. Świat w którym żyjemy, to nie jest kraina mlekiem i miodem płynąca. Doskonale każdy z nas o tym wie. Wielokrotnie może nas powalić na kolana. Zło może nas okładać ciosami – i nie chodzi o to jak mocno ja mogę oddać, ale chodzi o to, jak dużo ciosów mogę przyjąć i się nie zmienić, robić swoje, być sobą, nie pozwolić, żeby sytuacja zewnętrzna mnie zmieniła. Tego uczy Chrystus. Ludzie, którzy wprowadzają w sobie Jego Królestwo, są jak słupy graniczne – zło może do nich dojść, ale nie może przez nich przejść. Może ich zabić, ale nie może zniszczyć ich wnętrza. Każdy z nas jest zaproszony dzisiaj do takiej wolności. Od momentu Chrztu Świętego, każdy z nas ma w sobie królewską godność. Jesteś dzieckiem króla, jesteś królewskim dzieckiem, masz w sobie godność, którą nie musisz posiąść – ty już ją posiadasz, musisz ją odkryć, rozpoznać w sobie. Masz władzę nad sobą, możesz swoje życie komuś dać. Możesz ze swojego życia uczynić dar. To ty możesz kierować swoim życiem, to ty możesz decydować o sensie swojego życia. To jest nieprawdopodobna godność wyrażająca się w wolności, w wolności króla.
Dzisiaj Jezus mówi „Królestwo moje nie jest z tego świata”. To zdanie trzeba bardzo precyzyjnie przeczytać, bo to, że królestwo nie jest z tego świata, wcale nie oznacza, że nie jest już na tym świecie. Nie jest z tego świata, to znaczy nie posługuje się logiką tego świata. Logika tego świata to przemoc, siła, gwałt, wojna. Logika Królestwa Bożego to słabość, pokora, kruchość, służba, miłość. Te wszystkie cechy wydają się nam we współczesnym świecie zbyt małe. Tymczasem kiedy Jezus mówi o Królestwie Bożym, zawsze używa obrazu czegoś, co wydaje się mizerne, niewidoczne, gdzieś głęboko ukryte, jak ziarno gorczycy, odrobina kwasu chlebowego, skarb ukryty w roli, czy piękna perła. Ale wszystkie te obrazy mają w sobie niesamowity potencjał, dynamizm, siłę – z ziarna może wyrosnąć potężne drzewo, odrobina kwasu może zakwasić trzy miary mąki – to znaczy ponad 40 kg mąki. Jeżeli ktoś odkryje skarb, drogocenną piękną perłę, jest tak uruchomiony, że jest w stanie sprzedać wszystko co ma, żeby tylko ten skarb posiąść. Królestwo Boże może być w tobie; ono nie jest tu, czy tam. Bóg chce królować w tobie. Chcę ciebie porządkować, układać, kształtować. Módlmy się dzisiaj „Przyjdź Królestwo Twoje. We mnie! Przyjdź Chryste i chociaż dzisiaj może Twoje Królestwo we mnie jest wielkości ziarnka gorczycy, drobiny kwasu chlebowego, przemieniaj mnie, bo chcę być wolnym człowiekiem. Chcę być królewskim dzieckiem”.
I oto się módlmy.
Amen.

Oryginalny zapis kazania

Zburzenie Jerozolimy

Ewangelia na 21.11.2024: 

(41) Gdy był już blisko, na widok miasta zapłakał nad nim (42) i rzekł: O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi! Ale teraz zostało to zakryte przed twoimi oczami. (43) Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, oblegną cię i ścisną zewsząd. (44) Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą, a nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia.  (Łk 19)

Kazanie wygłoszone przez ks. Piotra Celejewskiego na mszy o 7:00: : 

Bardzo łatwo ten tekst odczytać jako tekst historyczny o Jerozolimie, która została zburzona, bo nie rozpoznała czasu nawiedzenia. I to dwukrotnie: w roku 197 przez Tytusa, w roku 135 przez Hadriana. I rzeczywiście z tamtej Jerozolimy nie został kamień na kamieniu – ale to zbyt łatwe, to zwalnia z nas myślenia i refleksji nad sobą. Jezus jest Księciem Pokoju, Królem Pokoju, wnosi pokój. Także idzie do Jerozolimy nie po tron Piłata, ale po Krzyż. Chce wziąć grzech na siebie. Oddać swoje życie. To nie przypadek, że właśnie w ewangelii Łukasza, który fragment dziś czytamy, przy nawiedzeniu jest ważny szczegół. Działo się to za czasów cesarza Augusta. To ten, od którego panowania, rozpoczyna się Pax Romana, pokój rzymski. To też ciekawe, że ten cesarz postawił ołtarz bogowi wojny – właśnie po to, by podziękować za pokój. W jaki sposób rzymianie wprowadzali pokój? – silną ręką wojskową, marsową siłą i przemocą. Jak Jezus wprowadza pokój? – bierze mój grzech na siebie, oddaje za mnie, za ciebie swoje życie, umiera. Dzisiaj Jerozolima to ja i ty, miasto święte, to te relacje między nami… Czy Jezus nie ma powodu, żeby nad nami zapłakać? Jeżeli zadamy sobie pytanie, w jaki sposób wprowadzania pokoju uznajemy za skuteczny, jak rozwiązujemy problemy, które są między nami? Czy bierzemy odpowiedzialność za swój grzech, swoją pychę, nadmierne skupienie na sobie? Czy wolimy raczej narzucić swoje zdanie komuś przemocą, siłą, bo przecież my mamy rację? Obyśmy dzisiaj, w tej chwili, w tym momencie rozpoznali czas swojego nawiedzania. Oto w eucharystii przychodzi Chrystus, Książę Pokoju i bierze na siebie mój i twój grzech. I mówi: nie ma innej drogi.
Pokój wprowadza się w ten sposób, że płaci się sobą. 
Módlmy się, abyśmy rozpoznali czas naszego nawiedzenia tu i teraz – i zachwycili się Jezusem, który płacze nad nami. To płacz miłości, tak, jak czasami płacze ojciec czy matka z bezradności, bo nie może w żaden sposób nic zrobić, kiedy dziecko błądzi. Oto dzisiaj Jezus ze łzami miłości i bezradności wobec nas, byśmy rozpoznali nasz czas nawiedzenia.
Amen.

 

 

Wdowi grosz

 

(38) I dalej głosił im swoją naukę: Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, (39) pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. (40) Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok. (41) Potem, usiadłszy naprzeciw skarbony, przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. (42) Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz. (43) Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: Zaprawdę, powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. (44) Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała na swe utrzymanie. (Mk 12) 

Kazanie wygłoszone przez ks. Piotra Celejewskiego w Świątyni Opatrzności podczas mszy o godzinie 9:00: 

Ewangelia, która jest nam dana dziś do przeżycia, to krótki epizod w Świątyni w Jerozolimie, pozornie bez znaczenia, faktycznie jest punktem kulminacyjnym Ewangelii Marka.
Widzimy niezwykłą kobietę, ubogą wdowę, z którą Jezus nie zamienia ani jednego słowa.
To spotkanie jest radykalnie prywatne między kobietą, a Jahwe. To co się dzieje, dzieje się wewnątrz, w niej. Jezus to widzi, widzi jej wiarę i stawia ją swoim uczniom i nam dzisiaj, jako nauczycielkę wiary, zaufania Bogu pomimo wszystko, wbrew wszystkiemu. Oto kobieta przygnieciona biedą, nic nie znaczy w oczach świata, nic nie znaczy w oczach ludzi, nie ma żadnych praw, nie ma nikogo, kto mógłby ją wziąć w obronę. Nic nie ma. Jedynie co ma, to dwa pieniążki, które ściska w swojej dłoni – ale i to z ekonomicznego punktu widzenia jest nic. Ale to nic, jest dla niej wszystkim, jest wszystkim co posiada.  I to sytuacja nie do pozazdroszczenia.
Ewangelista zauważa, że kobieta wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz do skarbony.  Nie wiem jak was, ale mnie to zawsze intrygowało. Jak to dwa pieniążki, czyli jeden grosz? – przecież grosza nie można podzielić! Grosz jest najmniejszą monetą w obiegu. Ja nigdy nie widziałem półgroszówki.
Zagadkę można łatwo rozwiązać, jeżeli sobie uświadomimy, że wówczas w Izraelu było wiele monet, walut w obiegu: rzymskie, greckie. Najmniejszą rzymską był kwadrans, najmniejszymi greckimi były leptony – to znaczy cieniutkie, stanowiące połowę kwadransa. To znaczy kobieta wrzuciła do świątynnej skarbony dwa leptony, czyli jeden kwadrans.
Czy to koniec tej numizmatycznej łamigłówki? Tu nie chodzi o kantorowy przelicznik, ale chodzi o jeden ważny szczegół. Były dwa pieniążki, kobieta przecież mogła jeden wrzucić do świątynnej skarbony, a drugi zachować sobie – kupić odrobinę mąki, trochę oliwy i zaspokoić swój głód choć na chwilę. Przecież takie zachowanie ocenilibyśmy za bardziej roztropne, zrozumiałe. Nawet Bóg nie mógłby mieć o to pretensji. Tymczasem kobieta wrzuciła wszystko, co miała. Nic nie zostawiła sobie. To jest nasza pokusa polegająca na tym, że nawet najmniejszą ofiarę Bogu, którą składamy, potrafimy tak podzielić, żeby zostawić trochę sobie. To nasza pokusa, zostawić trochę sobie, zabezpieczyć się na wszelki wypadek. Tak naprawdę ostatecznie nie jest ważne, ile dajemy Bogu; istotniejsze jest, ile zostawiamy sobie, bo to moje, twoje zabezpieczenie. Jezus mówi, że ta kobieta nie wrzuciła z tego co jej zbywało, ale wrzuciła wszystko. Dwa pieniążki. Tam jest taki grecki zwrot – bo tam jest greckie słowo bijos – wrzuciła całe swoje życie. W języku greckim mamy dwa słowa na określenie majątku, posiadania: bijos – życie i uzija – pieniądze, to co materialne. Łatwiej może to nam będzie zrozumieć, kiedy odwołamy się do przypowieści, którą każdy z nas zna pamięć o synu marnotrawnym, kiedy ten młody syn, rozbójnik, przychodzi do ojca i mówi daj mi połowę majątku, który na mnie przypada, który roztrwonił ten majątek, za każdym razem, gdy mówi o majątku, mówi uzija – pieniądze, kasa.
Kiedy ojciec mówi o majątku, który dzieli między synów, który cały jest jego dzieci, za każdym razem mówi bijos – życie moje. To jest trochę tak, jakby nastoletni syn przyszedł do ojca i mówił Tata, daj mi dwie stówki, żebym mógł z kolegami pójść do kina. Dla syna to są dwie stówki; dla ojca to 4 godziny jego życia. Tata, daj mi 4 godziny swojego życia, żebym z kolegami mógł się zabawić. Przyznacie, że to brzmi zupełnie inaczej.
Ta kobieta nie wrzuciła pieniędzy do skarbony – ona wrzuciła całe swoje życie. Wszystko. Tak, jakby mówiła Nie mam już nic. Wszystko oddaję Tobie. Zatroszcz się o mnie, bo inaczej zginę z głodu… W Pieśni nad pieśniami jest werset, który pięknie obrazuje tę scenę, oto w oblubienica mówi do oblubieńca Wszystko co posiadam i cała, jaka jestem, jestem twoja – to jest wyznanie miłości, które wy które wypowiada uboga wdowa, nie używając żadnego słowa. One nie kalkuluje, nie stawia granic, ona daje wszystko, nic sobie nie zostawia. Szaleństwo niezrozumiałe dla nas. Podobna scena odgrywa się w dzisiejszym pierwszym czytaniu, które usłyszeliśmy. Oto wdowa idzie pozbierać chrust, aby sobie i swojemu synowi przygotować ostatni posiłek w życiu. Nie wiem, czy wyczuwacie dramat tej sytuacji – ostatni posiłek w życiu. Od wielu miesięcy nie pada deszcz, jest susza, panuje głód, już nic nie ma. Oto odrobiny mąki w dzbanie i resztka oliwy w baryłce. Wystarczy tyle, żeby przygotować małe podpłomyki dla siebie i dla dziecka. Zjemy to, a potem pomrzemy.
I w tej sytuacji spotyka proroka Eliasza, który mówi Daj mi jeść. To nie jest prośba o kawałek chleba. To jest prośba o podzielenie się życiem. On widzi dramat kobiety, on widzi jej biedę, widzi jej głód. Widzi sytuację i mówi Najpierw nakarm mnie.  Skandal! Czujecie wewnętrzny opór? Jest w was coś, co się sprzeciwia tej sytuacji? – przecież to szaleństwo. Tak, to szaleństwo zaufania Bogu, zaufania miłości, która nie jest interesem, która nie stawia warunków, która nie negocjuje układów, która nie szuka zabezpieczeń, która niczego nie żąda dla siebie. Ofiarą wdowy jest całe jej życie bez granic, bez kalkulacji  – wszystko! Z taką różnicą, że w Starym Testamencie wdowa otrzymuje obietnicę, nadzieję; w Ewangelii od Jezusa nie słyszy żadnego słowa.  Prawdopodobnie jako żydówka zna historię Eliasza, może w swoich myślach, w swoim sercu, wraca do tej historii, może próbuje ją sobie przypomnieć,  odświeżyć, żeby ta historia ją ożywiła od środka, żeby słowo ją ożywiło,  przewróciło jej nadzieję… Wrzuca wszystko. Ryzykantka. Wiara zawsze ma w sobie coś ze skoku w ciemność, ma w sobie ryzyko polegające, że najbardziej rzeczywistym i fundamentalnym czynimy to, co niewidzialne. Wiara to skok w nieznane, przy którym boleśnie odczuwamy niewystarczalność naszego intelektu i kruchość naszej wyobraźni. Ale to nie jest skok w ciemność. To skok w ramiona Ojca. Wiara to zaufanie w miłość Boga. Ważniejsze od tego, w co wierzymy, jest to, komu wierzymy. Ta scena krótki epizod w dzisiejszej ewangelii, to ostatnia scena w Ewangelii Marka przed wejściem Jezusa w mękę. Ojcowie Kościoła podkreślają, że Jezus patrząc na tę kobietę, która oddaje całe swe życie, wszystko! – w tej kobiecie rozpoznał siebie. Oto On za kilka dni w Jerozolimie odda wszystko, nic sobie nie zostawi, nic sobie nie oszczędzi, nie będzie miał żadnych zabezpieczeń, wyda całe swoje ciało, wyleje całą swoją krew, odda siebie, zaryzykuje wszystko, by na krzyżu zawołać Ojcze w Twoje ręce powierzam ducha mojego. Oto ryzyko zaufania Bogu. Jezus rozpoznaje w tej kobiecie, w ubogiej wdowie, Siebie – bo idzie tą samą drogą bezgranicznego zaufania Ojcu. Ta uboga wdowa ma stać się dzisiaj inspiracją do mojej, twojej modlitwy; do tego, co dzieje się między tobą, a Chrystusem w czasie tego spotkania. Chciałem, żebyśmy dzisiaj w sposób szczególny na te liturgii zwrócili uwagę na dialog, który odbywa się między kapłanem, a wspólnotą na każdej eucharystii, kiedy są już przygotowane dary na ołtarzu: Módlcie się, aby moją i waszą ofiarę przyjął Bóg Ojciec Wszechmogący. Znamy ten tekst. Wiele razy go słyszeliśmy, aby moją i waszą ofiarę przyjął Bóg Ojciec Wszechmogący.
Z czym dzisiaj przechodzisz na tę liturgię? Jaki dar składasz na tym ołtarzu? Czy jesteś jak bogacz, który składa Bogu z tego co mu zbywa? Czy jesteś podobny do ubogiej wdowy i masz świadomość, że nic nie masz, że wszystko co masz, to jesteś ty sam w twojej bezradności i słabości. To co składamy Bogu na ołtarzu On przemienia, On uświęca… To co zostawiamy sobie, nas zniewala.
Chrystus w czasie każdej liturgii, w każdej eucharystii, ryzykuje. Oddaje siebie cały. Nic sobie nie zostawia. W moje i Twojej ręce. Ufam Tobie. Wierzę Tobie – niech ta postawa Jezusa, niech ta postawa ubogiej wdowy, będzie dla nas inspiracją, abyśmy widząc Boga, który oddaje siebie cały, w nas wzbudził takie pragnienie. Ja też Panie chcę umieć oddać siebie cały, nic sobie nie zostawić. Chcę umieć tak Tobie zaufać w każdej sytuacji mojego życia i oto się módlmy, o taką wiarę.
Amen.

Przypowieści o zagubionej owcy i zagubionej drachmie

(1) Przybliżali się do Niego wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. (2) Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie, mówiąc: Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi. (3) Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: (4) Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie? (5) A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona (6) i wraca do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła. (7) Powiadam wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia. (8) Albo jeśli jakaś kobieta, mając dziesięć drachm, zgubi jedną drachmę, czyż nie zapala światła, nie wymiata domu i nie szuka starannie, aż ją znajdzie? (9) A znalazłszy ją, sprasza przyjaciółki i sąsiadki i mówi: Cieszcie się ze mną, bo znalazłam drachmę, którą zgubiłam. (10) Tak samo, powiadam wam, radość nastaje wśród aniołów Bożych z powodu jednego grzesznika, który się nawraca. (Łk 15)

Kazanie wygłoszone przez ks. Piotra Celewskiego na mszy o godz. 7:00 w Świątyni Opatrzności: 

Ten pasterz który nas szuka, jest nieprawdopodobnie czuły. Nam się ciągle wydaje, że nawrócenie jest naszym wysiłkiem… To nieprawda – to Bóg ciebie szuka. I mnie. Nieustannie, bo ciągle mu się gubimy: czy to będąc w Kościele, czy poza nim, czy będąc we wspólnocie, czy poza wspólnotą – ciągle mu się gubimy. To jest 15 rozdział ewangelii Łukasza. Ten 15 jest najważniejszym rozdziałem z całej ewangelii – opowiada jaki jest Bóg. To jest tryptyk trzech przypowieści: o owcy, drachmie i marnotrawnym synu. Te przypowieści zapowiadają tę trzecią, te dzisiejsze, właśnie o tym, że tak jak ten syn marnotrawny zgubił się wychodząc z domu, a ten starszy zgubił się będąc w domu – i tu i tu można się pogubić. Bardzo dzisiaj do ręki wziąć sobie psalm 119. Tam jest taki cytat, jeden werset, który mówi „jestem jak owca, która się zgubiła. Panie, szukaj swego sługi”. 

Co może zrobić owca, która się zgubiła? Zadzwonić do pasterza? – Beczeć!

Kiedy uświadomimy sobie swój grzech, swoją miałkość, możemy tylko powiedzieć „jestem grzesznikiem”! I wtedy On cię znajdzie.  Kiedy uświadamiamy sobie swoją bylejakość, miałkość, jakąś bezradność wobec grzechu – On nas znajdzie. Ale kiedy mówimy „ja sobie z tym poradzę, ja muszę to jakoś sobie poukładać, tak, spiąć się w sobie, zacisnąć pięści, ja sobie z tym dam radę” – wtedy nas nie znajdzie. Kiedy się gubimy, beczmy – wtedy On nas odnajdzie.

Tym co spaja ten tryptyk tych trzech przypowieści, paradoksalnie jest radość.

Pamiętacie taki moment, taką chwilę, kiedy ktoś autentycznie ucieszył się z waszej obecności? Taki jest Bóg. Ja strasznie lubię patrzeć, jak radość jest zaraźliwa, gdy ktoś się śmieje. Myślę, że każdy z nas ma takie doświadczenie, kiedy patrzymy na kogoś, kto ktoś się uśmiecha, patrzymy na kogoś, kto się autentycznie śmieje, kiedy komuś się oczy śmieją – my zaczynamy też się śmiać. Ten śmiech zaczyna w nas rezonować. To dzieje się w Bogu, kiedy się nawracamy, kiedy On nas znajduje. Ten wysiłek jest po Jego stronie, nie po naszej.  W Bogu śmiech rezonuje: Znalazłem cię, dobrze, że jesteś. Takiego Boga, który śmieje się, uśmiecha, cieszy nasz widok, warto dzisiaj zobaczyć.

Amen.