Bóg, Szatan, Mesjasz i …?

Jedną z ważniejszych lektur w moim życiu był Bóg, Szatan, Mesjasz i …? Artura Sandauera. A było to jeszcze przed moim nawróceniem. Nie miałem nawet tego świadomości, ale w tym roku minęło 35 lat od tej lektury. 
Dlaczego ta lektura była tak ważna?
Bo ta książka to tłumaczenie Księgi Rodzaju, jakiego dokonał sam Artur Sandauer – on Żyd doskonale władający hebrajskim, a zarazem wielki polonista ze wspaniałym wyczuciem języka polskiego, podjął się tego zadania. Nigdy nie miałem najmniejszych wątpliwości, że jest to najdoskonalsze tłumaczenia Księgi Rodzaju, jakie mamy. Tyle pamiętałem.
Nie pamiętałem już i dopiero teraz ponownie to odkryłem, że książka zawiera również studium samego tekstu Księgi Rodzaju – Artur Sandauer wychodzi od autorów Księgi i w oparciu o to, próbuje dociekać, jaka mogła być jej pierwotna treść.
Zasadniczo bowiem było dwóch autorów – jeden zwany Jahwistą, który żył w X w. p.n.e w Kanaan, drugi zwany Kapłanem żył 400 lat później już w niewoli babilońskiej. W V w. p.n.e ktoś dokonał kompilacji obu źródeł w jedno. Poszczególne fragmenty łatwo jest od siebie odróżnić po używanym terminie – Jahweh w pierwszym przypadku, a Elohim w drugim. Niestety to połączenie dwóch tekstów w wielu miejscach prowadzi to do wyraźnej niekonsekwencji. Przykładowo wg Jahwisty potop trwał 40 dni, a wg Kapłana 1 rok – i takich niekonsekwencji jest całe multum. Nie chcę tego bardziej rozwijać, ale proszę zrozumieć, że podwójne opisy, jakie w Księdze Rodzaju się pojawiają, a w szczególności pewne rozbieżności w tych opisach, płyną właśnie z tego faktu, że Księga Rodzaju ma dwóch autorów. 
To nie tylko 400 lat dzieliło oba te opisy – dzieliło również to, kim były osoby, które to opisywały – Jahwista, to prosty chłop żydowski, a Kapłan, to jak byśmy dziś powiedzieli, intelektualista! To, co zaowocowało później w ewangelii janowej  ((1) Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. (2) Ono było na początku u Boga….), nie mogło mieć swego źródła w tym, co pisał Jahwista, bo on nawet nie znał takich słów, których można by było użyć dla opisu procesu stwarzania świata; on musiał sobie wszystko wyobrazić konkretnie – a więc dla niego Bóg-Ojciec lepił z gliny pierwszych rodziców, a Ewa musiała być z żebra Adama itd, itp.
Dlaczego to takie ważne?
Ano dlatego, że z jednej strony Biblia to Księga natchniona – a więc jej autorzy nie byli przypadkowi, to sam Bóg kierował ich pracą, ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że spisywali ją ludzie mocno ograniczeni swoją naturą. A więc z jednej strony trzeba umieć odkrywać te miejsca, w których możemy mieć pewność, że te ograniczenia człowieka sprawiały, iż jakiś opis jest niedoskonały, ale z drugiej strony możemy mieć pewność, że skoro Bóg dopuścił do takiego opisu, to zawarł w nim taką warstwę, której nie można przyjąć dosłownie (bo to byłoby odczytanie ograniczone możliwościami autora), ale w której należy odkryć tę treść, którą Bóg chciał nam przekazać.
Nie wiem, czy sobie z tym poradzę, ale w kilku najbliższych notkach (na te kilka notek blog odżyje), spróbuję ukazać te rozbieżności i co z nich wynika (jeśli ktoś śledził bloga s. Małgorzaty, to zauważy w tym wpływ pytań Józefa). Zaznaczam przy tym wyraźnie, że nie będę tu powielał tez Artura Sandauera, bo przyjmując w pełni jego tłumaczenie i nie podważając jego przypuszczeń dotyczących pierwotnej treści (bo w tym jestem absolutnie niekompetentny), pozostaję jednak przy spojrzeniu, iż Biblia jest Księgą Natchnioną (co wyraźnie przed chwilą podkreśliłem).