Nie tak dawno pisałem o tym, że takie ataki na Kościół za celibat księży, jakie co chwila gdzieś się słyszy, są mocno drażniące, bo widać z daleka, że jedynie o atakowanie w nich chodzi; że uczciwie jest dopiero wtedy, gdy samemu ma się takie pragnienia, by zostać żonatym księdzem. Pisałem wówczas, że sam miałem kiedyś takie marzenie (dziś już nieaktualne, bo choćby po moim blogu widać, że bardzo kiepskim byłbym księdzem). Zaczynało się wszystko od przedstawienia tego marzenia, a dalej było tak (oryginalny tekst z lutego 1992 roku – właśnie na ten tekst trafiłem):
Dlaczego jednak myślę, że to jest możliwe?
Otóż wydaje mi się, że celibat kapłanów jest bardzo silną tradycją, ale jedynie tradycją – niczym więcej.
Jest wielce znamienne, że gdy chciałem przygotować się do napisania tego tekstu, okazało się, że nie natrafiłem na żadną argumentację za celibatem księży. Owszem trafiałem na argumentację przedstawiającą sens celibatu w ogóle (zresztą nigdy nie miałem co do tego żadnych wątpliwości), natomiast nie mogłem trafić na argumentację przemawiającą za ścisłym powiązaniem kapłaństwa i celibatu (z tym, że muszę się zastrzec, iż w ogóle niewiele znalazłem – „Poszukującym drogi” o. Salija i „Moje rozmowy z Janem Pawłem II” Andree Frossarda).
Sądzę, że ta sytuacja wynika po prostu z tego, że brakuje silnego oparcia celibatu w tekstach źródłowych.
Jedyną wypowiedzią Chrystusa na ten temat są słowa, jakie umieścił w ewangelii Mateusz (i nikt poza nim): „… a są i tacy bezżenni, którzy dla królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni! Kto może pojąć, niech pojmuje!” (Mt 19.12)
Podobnie ubogie pod tym względem są listy apostolskie (a po nich najbardziej powinniśmy się spodziewać jakiś konkretów). Wydaje mi się (jednak moja ich znajomość nie jest aż taka, abym mógł mówić z całkowitą pewnością), że w listach również nie ma bezpośredniego powiązania celibatu z kapłaństwem. To co najbardziej konkretne, to ukazanie przez św. Pawła własnej drogi jako wzoru do naśladowania (w tym momencie proponuję lekturę 7 rozdziału listu do Koryntian). Jeśli jednak się zważy na cały kontekst wypowiedzi, to nawet to nie jest zbyt silnym argumentem – trzeba bowiem pamiętać, że na poglądach Pawła ciążyło głębokie przeświadczenie o bliskim ponownym nadejściu Chrystusa. Zdecydowanie modyfikowało to jego spojrzenie na sens tego, co należy czynić. Charakterystyczne jest przy tym, że Paweł jakby nie dawał szans małżeństwu, aby się stało rodziną – nie dawał, bo brakowało na to czasu: „Mówię bracia, czas jest krótki. Trzeba więc, aby ci, którzy mają żony, żyli jak nieżonaci…” (Kor 7.29) Ale to nie wszystko – instytucja małżeństwa przedstawiona w tym liście jest instytucją pochodzącą z tego świata! „Człowiek bezżenny troszczy się o sprawy Pana, o to, jak by się przypodobać Panu. Ten zaś, kto wstąpił w związek małżeński, zabiega o sprawy świata, o to, by się przypodobać żonie.” (Kor 7.32-33) Paweł opisywał małżeństwa takimi, jakimi wówczas one były i nie widział szans na to, by wobec rychłej paruzji, zdążyła nastąpić w nich zasadnicza przemiana, nie widział szans na to, by w nich mogła rozwijać się miłość, nie widział szans na to, by to one stawały się kolebką miłości.
Oczywiście te wątpliwości św. Pawła nie były wcale bezpodstawne. Mało – można mieć podobne obawy i dziś! Jakże łatwo troską o rodzinę można przykrywać zachłanność w gromadzeniu dóbr materialnych. Jakże łatwo dbałością o zaspokojenie żony można maskować własną rozwiązłość. Jakże łatwo za pragnieniem dobra każdego z członków rodziny można ukrywać własną żądzę władzy. (Sądzę, że ta lista nie ma w ogóle końca…). Jeśli małżeństwo jakiegoś księdza byłoby takim właśnie małżeństwem, to stanowiłoby ono owe „zgorszenie maluczkich”, po którym nie ma już odwołania od piekła.
Myślę jednak, że – z jednej strony – nie należy tych problemów wyolbrzymiać – przecież większość tych zagrożeń występuje i obecnie, tyle tylko że teraz jest maskowana np. dbałością o parafię. (Czy to naprawdę różnica, czym się maskuję? Ważne jest, by nic nie było do maskowania!) Z drugiej zaś strony sądzę, że tych zagrożeń nie można bagatelizować – dlatego uważam, że decyzja o kapłaństwie w takim przypadku powinna być wspólną decyzją małżonków (to jest chyba całkiem niegłupie w prawosławiu, że obowiązuje tam taka właśnie kolejność – najpierw małżeństwo, a potem kapłaństwo). Tylko wtedy, gdy służba Chrystusowi jest wspólnym pragnieniem małżonków, jest szansa na to, by zarówno to konkretne małżeństwo i to konkretne kapłaństwo były rzeczywistymi znakami Chrystusa.
A dlaczego uważam, że warto, by była taka możliwość, by ludzie żonaci sprawowali funkcje kapłańskie?
Obecnie, kiedy celibat jest nierozłącznie związany z kapłaństwem, wytworzyła się taka sytuacja, że w świadomości ludzi celibat w ogóle przestał być znakiem, bo przestał być kojarzony z indywidualną decyzją. Traktowany jest jako pewien szczególny, mało zrozumiały przymiot pewnego zawodu, jakim jest kapłaństwo. I dalej – jako przymiot tego zawodu, stanowi kryterium wg którego odróżniam tych, dla których Bóg powinien być w centrum ich zainteresowań, od tych dla których Bóg pojawia się jedynie okazjonalnie (oni nie mają rodziny, to mają czas na to, by zajmować się Bogiem).
Tymczasem Bóg ma dla każdego jego indywidualną drogę ku Sobie. Im więc większa jest formalna różnorodność tych dróg, tym większa szansa na to, że ja idę rzeczywiście tą drogą, którą Bóg mi wyznaczył. Mało – wtedy widzę, że Bóg prowadzi każdego z nas. Nie mogę się więc tłumaczyć, że mnie to nie dotyczy. Kapłaństwo wraz z celibatem, a także kapłaństwo bez celibatu, jak również celibat bez kapłaństwa (np. świeckiej osoby samotnej, czy też celibat siostry zakonnej) – to wszystko są drogi, którymi Bóg może chcieć kogoś poprowadzić. A czy … celibat w małżeństwie – czyż i on nie jest również drogą ku Bogu? Mnie zabrakłoby odwagi powiedzieć komuś „Nie bracie – takiej drogi do Boga nie ma!”.