U mnie koło domu lato nadeszło bardzo kolorowo:
Życzę Wam, by Wasze wakacje były równie kolorowe i równie wystrzałowe!
Jak by ktoś chciał zobaczyć więcej zdjęć z tegorocznych wianków to zapraszam.
Post Scriptum
U mnie koło domu lato nadeszło bardzo kolorowo:
Życzę Wam, by Wasze wakacje były równie kolorowe i równie wystrzałowe!
Jak by ktoś chciał zobaczyć więcej zdjęć z tegorocznych wianków to zapraszam.
Dziś napisałem zdanie, które mnie samego zaskoczyło. Posłuchajcie:
To właśnie nade wszystko nasze zranienia powodują, że szatan ma do nas łatwy dostęp; jeśli kogoś ranimy, to od samego bólu tych ran groźniejsze jest to, że sprawiamy, iż ten ktoś staje się bardziej podatny na podszepty szatana (klasyczny dowód to skłonność do samobójstwa – takie myśli podsuwa szatan, ale to, czy je kupimy zależy z jednej strony od tego, jak blisko jesteśmy Chrystusa, ale z drugiej od owych zranień).
Oto dalsza część świadectwa:
Pojechałam do egzorcysty. Porozmawialiśmy i potem nastąpiła modlitwa. To był koszmar!!!
Wszystko mnie bolało, cała się tarzałam, nienawidziałam wszystkich, odsuwałam się od księdza, wszystko we mnie chodziło, krzyczało, nie wydobyłam z siebie dźwięku, bo chciałam tego zaoszczedzić….płakałam z bólu, nie potrafiłam wyrzec się szatana… zrobiło mi się słabo, a reszty nie pamiętam. Podobno miotałam się, wykrzywiało mi twarz… Po wszystkim, byłam tak zmęczona, tak wymordowała, że nie miałam siły wstać z fotela i przejść na inny. Nie wiedziałam co się dzieje.
Ksiądz powiedział, że jak by cos się działo to mam dzwonić. Śmieszne… bo musiałabym dzwonić do niego następnego dnia…
To była nieudana modlitwa o uwolnienie, bo działanie „jego” się zwiekszyło, a ja się poddałam.
Znów wróciłam do zainteresowań, zaczełam tym razem czytać biblię szatana, modlić sie do niego. Wplątałam się w grupe stanistyczną, która chciała zrobić ze mnie przywódcę. Zaczęłam żyć, pełnią życia, używki, seks, czarna magia i zło, zło, nienawiść. Odpłacałam się ludziom za wszytsko co złego mi zrobili. Bardzo dużo osób odsunęlo się i wcale się nie dziwię.
Jednak Ci najbardziej wytrwali zostali. Przeszłam cztery próby samobójcze.
Trwałam w tym, ale miałam już dość. Było kilka powodów i wydarzeń, które na mnie wpływały. Próbowałam coś zrobić, nawet był taki okres, kiedy „on” nie działał w ogóle, jakieś 2-3 tygodnie i mogłam się modlić, chodzić do kościoła (nie na msze, ale tak tylko). Miałam spokój.
Ale znów się zaczęło…
Jest źle, bo wszystko wraca jeszcze silniejsze.
Proszę zwróćcie uwagę na kilka elementów. Po pierwsze na to, że szatan przychodzi do nas tak, że początkowo tego nie zauważamy – on już jest, działa w nas, podsuwając pewne myśli, ale my nie zauważamy, że to on; korzystamy z naszej wolności i sami wybieramy to, co on nam podrzucił (tu zainteresowanie sobą, zainteresowanie wszystkim, co mroczne). Po drugie proszę zauważyć, że to my wybieramy szatana już wtedy, gdy wiemy, że to szatan. Innymi słowy nic złego się nie stanie bez naszej zgody. Problem jednak w tym, że wybierając go najpierw w zabawie (wtedy, gdy wybieramy go nie mając jeszcze świadomości, że to on, wybieramy go w zabawie), nie zauważamy nawet, że przyzwaczajamy się do myśli o nim na poważnie. Innymi słowy ten drugi wybór staje się logiczną konsekwencją pierwszego (inny przykład – dla żartu zaczynamy stawiać sobie tarota, następnie dla żartu zaczynamy stawiać tarota innym, ale to dla żartu przeradza się w pragnienie współdziałania z siłami, które za tarotem stoją).
Świadomy wybór szatana zmienia wszystko – od tego momentu nie jest już tak, że nasze działanie pokrywa się z naszą wolą. Zwróćcie uwagę na te wszystkie elementy opisu, w których autorka chciała coś zrobić, a nie mogła – nawet wejść do kościoła nie mogła. To oczywiście są jedynie sztuczki szatana, ale jednak sztuczki całkiem realne (znane są opisy posiniaczenia po takich próbach – nie zawsze ta walka odbywa się jedynie w duszy – bardzo często w ciele).
Oczywiście Boża moc jest potężniejsza i nawet zwykła modlitwa o uwolnienie (z opisu wynika, że to była tylko modlitwa o uwolnienie) przy wielkich mękach autorki była takim zmaganiem z szatanem. Czy skutecznym, czy nie – tego tak na prawdę tego nie wiemy; nie wie tego nawet sama autorka – ona zna jedynie ostateczny efekt. A na ten efekt ma wpływ dalszy przebieg zdarzeń. Zwróciliście uwagę na to końcowe zdanie Jest źle, bo wszystko wraca jeszcze silniejsze? Szatan nie daje za wygraną i gdy człowiek próbuje się od niego uwolnić po takiej próbie uwolnienia atakuje jeszcze silniej. Jemu chodzi o to, by w człowieku wytworzyć wrażenie, że uwolnienie nie jest już możliwe. Liczy na to, że człowiek, który już raz przyjął go do swojego serca, przyjmie znowu, tym razem uginając się przed własnym strachem przed mocą szatana.
Tym razem mu się to udało.
Na koniec zacytuję w całości ostatniego maila, jakiego dostałem od autorki (myślę, że mi wybaczy, aczkolwiek na to zgody nie miałem):
Dziękuję Ci, za to, że obiecałeś tę notkę. Mam nadzieję, że pomoże. Ale nie wiem, czy dotrwam do tego czasu. Nie obiecuję. Sądzisz, że jestem wspaniała dziewczyną, a po czym? Jestem nikim, nic nie wartym ścierwem i nic nie mogę dać drugiemu człowiekowi. Tylko potrafię krzywdzić. Mam dość takiego życia. Nie będę już Ci więcej głowy zawracać i użalac się nad sobą. Masz ważniejsze sprawy na głowie. Żegnaj.
Zwróćcie uwagę na tę samoocenę. I teraz pytanie, czy to rzeczywiście jest samoocena? Czy przypadkiem nie jest tak, że to podstawowa sztuczka szatana wmawiać nam, że jesteśmy nic nie warci? (niech teraz wszyscy, którzy myślą o sobie, że są nic nie warci, zadadzą sobie to samo pytanie – czy to jest samoocena?)
Zwróćcie uwagę, że autorka mimo takiego dopuszczenia szatana do siebie zachowała rozeznanie co jest dobre, a co złe – to jest najlepszy dowód na to, że szatan nie miał i nie ma nad nią całkowitej władzy! Właśnie to, że prosiła o tę notkę jest najlepszym dowodem na to, że szatan nie zawładnął nią do końca!
Proszę wspierajcie ją w modlitwie, by uwierzyła, że jako osoba wrażliwa, jeszcze dużo dobra może innym dać. I by uwierzyła, że po kolejnych próbach egzorcyzmów oswoi się wreszcie z tym, że szatan po tym atakuje jeszcze mocniej, ale że nie należy mu ulegać i zawsze trzeba odpowiadać NIE! Za którymś razem szatan też da sobie spokój, bo przecież on dobrze wie, że on może pokonać człowieka, ale nigdy nie pokona Boga.
Proszę przeczytajcie to świadectwo. Zwróćcie uwagę na to, że opętanie może dotknąć każdego – również tych, którzy szukają kontaktu z Bogiem (a może nade wszystko ich?):
Zaczęło się to na rekolekcjach… Tam chorowałam dużo, prawie całe rekolekcje przeleżałam w łóżku. Właśnie wtedy zaczęłam odczuwać dziwne działanie w sobie, niechęć do boga, do kościoła, choć chciałam być blisko niego. Coś jednak mnie odpychało, miałam wytłumaczenie – chorobę, więc nie uczestniczyłam w modlitwach i mszach.
Tam miałam modlitwę wstawienniczą, modlitwę o uzdrowienie z choroby. Było niby dobrze, już nie czułam tej niechęci.
Po powrocie do domu zaczęłam interesować się satanizmem, egzorcyzami – tak sama z siebie. Tak przyszło to nagle. Dużo czytałam i zagłębiałam się w to. Chciałam poczuć szatana na własnej skórze. Jeszcze nie dopuszczałam do wiadomości, że on już mnie dotyka. Im więcej czytałam i myślałam o tym, tym bardziej czułam jakiś niewyjaśniony lęk, niepokój. Później własną krwią podpisałam pakt, oddałam życie, ciało i dusze szatanowi.
No a potem maszyna ruszyła.
Bezsenność, albo koszmary nocne, głosy, zjawy, twarze, lęk, chłód, drżenie ciała, bóle głowy, brzucha – nie do zniesienia, myśli samobójcze, nienawiść do rzeczy świętych, nienawiść do boga. Niszczyłam krzyże, obrazy, obrazki, różańce. Sporo tego było.
W między czasie próbowałam iść, do kościoła i nie potrafiłam do niego wejść, bo rozrywanie i krzyki w duszy, spowodowały, że upadałam pod drzwiami kościoła. Nie modliłam się, bo nienawiść do boga była tak silna, że jak ktoś coś na jego temat mówił, to cała drżałam i napełniałam się nienawiścią.
Zaczęły się duże problemy ze zdrowiem, głównie, z powodu bólów głowy, które nie miały żadnej podstawy medycznej. Jeździłam po szpitalach, leżałam w nich, a lekarze rozkładali ręce.
To chyba był pierwszy bodziec, że coś jest nie tak.
Na blogu Iwki pojawiła się notka na temat dobrych uczynków (zachęcam do lektury). Przy okazji mojego wpisu rozpoczął się wątek niewłaściwego przygotowywania dzieci do pierwszej komunii. Nie chcę by znowu wyszło, że jestem zbyt nachalny, więc wolałem napisać samodzielną notatkę u siebie:
Przyznaję, że 20 lat temu byłem bardziej skory do krytykowania księży, że czego się nie dotkną, wszystko robią nie tak. Teraz już nie wiem, co powinno się mówić dzieciom. Oczywiście spotkałem się z takimi postawami handlu z Panem Bogiem (nasze zbawienie zależy od naszych uczynków). Pytanie jednak, jak mówić do dzieci, by się przekonały, że miłość wyraża się w uczynkach? Gdy o tych uczynkach, które się Panu Bogu podobają, nie będziemy mówić, to obawiam się, że miłość, wiara, będą tym, co przeżywa się jedynie w warstwie werbalnej – a to przecież stanowczo za mało. To wręcz nie o to chodzi!
Nie można mówić dzieciom, że dostąpią zbawienia w nagrodę za ich uczynki, ale prawdę powiedziawszy one same to sobie dośpiewają nawet wówczas, gdy będziemy je karmili jedynie tekstami „Chcesz dostać się do nieba, to musisz dobrze postępować, twoja wiara musi być wypełniona dobrymi uczynkami„. Dzieci swoje wyobrażenia o Bogu budują w oparciu o swoje doświadczenia wyniesione z domu – dziecko przyzwyczajone do nagradzania i karania przez rodziców przeniesie to na swoje relacje z Bogiem!
Ważne jest jednak, by dziecko dojrzewając ogólnie, dojrzewało również w wierze. Jeśli ktoś zostanie ze swoim wyobrażeniem wiary ukształtowanym w dzieciństwie, to jest to tragiczne (chciałoby się powiedzieć tragi-komiczne, bo to tak, jak by się widziało dorosłego człowieka codziennie chodzącego z grabkami i wiaderkiem do piaskownicy). I to jest właśnie ten moment, w którym powinno się zauważyć, że zbawienie nie jest za coś – dokładnie tak samo, jak miłość nie jest za coś. Bóg kocha nas za nic, a więc i nasze zbawienie jest za nic – wynika ono jedynie z faktu, że Bóg nas kocha (to my możemy odrzucić Boga – Bóg nas nigdy nie odrzuci).
Jak więc jest z tymi uczynkami?
Naszym zadaniem tu na ziemi jest nauka miłości – mamy nauczyć się kochać, a to po to, byśmy mogli w pełni zjednoczyć się z Bogiem (to jest to niebo, które na nas czeka); miłość, to nie tylko uczucia, to nie tylko słowa, ale to również uczynki. Jeśli nasza miłość nie wyraża się w uczynkach, to widać wyraźnie, że jeszcze dużo brakuje w naszej nauce miłości. Ale nawet jeśli do końca życia nasza miłość nie wyrażałaby się uczynkach, to i tak Bóg nas nie odtrąci – z Bożej miłości do nas będziemy zbawieni, niebo będzie na nas czekało. Musimy mieć jednak świadomość, że do pełnej jedności dojdzie dopiero wówczas, gdy nasze przeżywanie miłości w pełni dojrzeje (i to w KK nazywa się czyściec).
Bardzo przepraszam Otylię i Teresę – jakiś błąd techniczny sprawił, że druga część notki ukazała się przed pierwszą; pierwsza miała być w sobotę, a druga dopiero we wtorek. Bardzo mi przykro musiałem skasować całą notkę, więc znikły również Wasze komentrarze.
W powszechnym przekonaniu zazdrość jest miarą miłości, jest oznaką tego, że komuś na kimś zależy.
A to nie tak.
Zazdrość zawsze jest oznaką tego, że kogoś chcemy zawłaszczyć.
Dobrze jest mieć świadomość, że to bardzo trudne w naszej nauce miłości – bez tej świadomości łatwo moglibyśmy popaść w zniechęcenie, że już nigdy nie nauczymy się kochać; jednak warto jest mieć jednocześnie świadomość, że jeśli ona jest, to pokazuje nam, jak nasza miłość jest jeszcze niedojrzała – nie może być zgody na naszą zazdrość.
Ulegając powszechnej opinii, moglibyśmy dojść do wniosku, że im większa zazdrość, to tym większa miłość.
A to nieprawda!
Prosty obrazek – jedzie samochód i ma jakąś część urwaną, którą zawadza o jezdnię tak, że aż iskrzy. Iskrzenie to owa zazdrość, pęd samochodu, to miłość. Iskrzenie będzie tym większe im większy pęd samochodu, a jednak nie to iskrzenie jest miarą pędu.
(A to mi wyszła czysta przypowieść ewangeliczna, tylko zamiast roślinek i zwierzaczków mamy samochód – jak przystało na XXI wiek.)
PS: W końcu opublikowałem to w dniu swoich imienin, ale tekst nie ma żadnego związku ze mną (zresztą miał się pojawić w piątek rano).