Moje Triduum

Gdy byłem dzieckiem, najbardziej oczekiwanym przeze mnie okresem w roku była gwiazdka (myślę, że nie ma dziecka, które myślałoby inaczej); teraz najbardziej oczekiwanym przeze mnie okresem jest Triduum Paschalne (Kto pamięta jeszcze wykłady profesora mniemanologii stosowanej Jana Tadeusza Stanisławskiego z cyklu „O wyższości Świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia”, które raz na jakiś czas zmieniały się w swoje przeciwieństwo?).
Przywołuję tu klasyka radiowej rozrywki z lat 70-tych, ale piszę jak najbardziej poważnie – nie czekam tak ani na gwiazdkę, ani na wakacje, ani na jakiekolwiek uroczystości rodzinne typu imieniny, jak czekam na Triduum.
I nie przeszkadza mi to, że np. w Wielki Piątek robi się z tego istny maraton – liturgia wielkopiątkowa zaczyna się o 17:00, a Droga Krzyżowa nie kończy się przed 22:00; wręcz przeciwnie – przez cały rok za tym tęsknię.
W tym roku jednak wszystko było inaczej – w środę wieczorem miałem telefon, że zmarł mój stryj, a pogrzeb będzie w Wielki Piątek.
I w tym momencie Triduum stało się nieważne. Największy mój problem to taki, że nie mam samochodu – miałem go odebrać z naprawy dopiero w piątek rano, a tymczasem w tym czasie powinienem być 250 km dalej.
W czwartek rano zadzwoniłem do warsztatu, czy nie udałoby się przyspieszyć (podałem oczywiście powód) – „Zobaczymy, co da się zrobić”. Wieczorem spodziewałem się telefonu, że mogę już odebrać, a tu ciągle cisza. Dzwonię sam – brakuje jakiejś części, ale nie przeszkadzającej w tym, by tym samochodem jeździć. Staje na tym, że mogę teraz odebrać samochód, a brakujące części wstawi się później. Mam przyjechać teraz (muszę zrezygnować z liturgii wielkoczwartkowej). Jadę do warsztatu, a tam wszystko pozamykane; dzwonię do szefa – telefon wyłączony. Wróciłem już na przystanek autobusowy, ale dzwonię jeszcze raz – „Za chwilę będę”. Po pół godzinie telefon od szefa warsztatu „Jest pan tam jeszcze” – oczywiście byłem; „Za chwilę będę”. W sumie czekałem godzinę, nieźle przemarzłem, ale mimo zwątpienia doczekałem się. Pojechaliśmy do myjni, gdzie stał samochód. Niestety nie chciał zapalić – rozładował się akumulator; zapalił dopiero od obcego akumulatora. Jeździłem w kółko, aby akumulator podładować.
Po dojechaniu do domu okazało się, że nie mam gdzie stanąć – tyle samochodów przyjechało i do redemptorystów i do mojej parafii, że nie miałem gdzie stanąć. Stanąłem pod swoim oknem, blokując inne samochody. Po jakimś czasie żona odjeżdżała drugim samochodem – przestawiłem na jej miejsce.
Budzik nastawiłem na 5:00. Nie najłatwiej było mi wstać o tej godzinie, ale nie ociągałem się, lecz wstałem; przygotowałem jedzenie na drogę i herbatę i po 20 minutach siedziałem już w samochodzie.
Okazało się jednak, że tym razem nie zapalił.

 

Popatrzcie, jak Pan Bóg potrafi nas zaskakiwać – czekałem na Triduum, a gdy było tuż, tuż, Pan Bóg wszystko zakręcił i nagle uczestnictwo w tym Triduum stało się nieważne. A gdy ono stało się nieważne Pan Bóg jeszcze raz wszystkim zakręcił i okazało się, że nie mam jak pojechać.

 

Niektórzy mówią w podobnych sytuacjach, że to Pan Bóg nas próbuje – absolutnie tak nie jest! Pan Bóg doskonale wie, jak my się zachowamy – On wcale nie musi nas próbować! W takich zdarzeniach chodzi o to, byśmy to my sami przekonali się o tym, jacy jesteśmy. Mówią o tobie faryzeusz, zobacz sam, że tak nie jest – co by się nie stało, ty zawsze wybierzesz Mnie i pójdziesz tam, gdzie Ja ci wskażę!

 

Nie bójcie się nigdy w swoim życiu takich wydarzeń, które przewracają wszystko do góry nogami – takie wydarzenia są dla waszego dobra, pokazują wam samym, jacy naprawdę jesteście!

 

 

 

PS:  Akumulator w samochodzie musiałem naładować. Nie udało mi się go wyjąć (nie miałem odpowiedniego klucza), to zdobyłem długi przedłużacz i przez całą Wielką Sobotę (akurat jest to jedyny dzień w roku, gdy pod moimi oknami przewija się mnóstwo ludzi) ładowałem akumulator nie wyjmując go z samochodu:


  


 
 
 
 

Droga Krzyżowa

Ks. prał. Zygmunt Malacki, który często pojawia się w moich wspomnieniach, był inicjatorem i pierwszym prowadzącym Drogę Krzyżową ulicami Starówki. Na tej pierwszej Drodze, pamiętam to dobrze, mieszkańcy ul. Zapiecek przygotowli na nas wodę, którą lali nam na głowy. W następnych latach i mieszkańcy, i spacerowicze, i turyści przystawali zadziwieni, a wielu z nich przyłączało się do nas – oznaki niechęci zdarzają się już wyjątkowo rzadko i są bardzo zawoalowane (jak np. ruszanie z piskiem opon).

W tym roku nikt na nas wody nie lał, poza samym Panem Bogiem – tegoroczna Droga Krzyżowa była skąpana w deszczu. Niewątpliwie ta najgorsza pogoda ze wszystkich Dróg sprawiła, że w tym roku było nas tylko tyle, ile w pierwszym roku. I może dlatego abp Nycz szczególnie nam dziękował?

W tym roku był jeszcze jeden element, nieznany z wcześniejszych Dróg – rozważania bezpośrednio przed wystąpinienem abpa Nycza prowadził biskup Kościoła Ewangelickiego (bardzo przepraszam, ale nie zapamiętałem nazwiska) – przyznaję, że bardzo się uciesyłem z tego faktu. Jestem pewien, że to wejdzie już do tradycji Staromiejskich Dróg.

 

Aby przekazać coś z atmosfery, przedstawiam parę zdjęć:

 

    

 

  

 

  

 

  

 

  

 

  

 

  

 

  

 

 

Zapraszam też na groby oraz liturgię wielkosobotnią.

Niestety tym razem nie zaproszę na rezurekcję (do 3:00 odszumiałem zdjęcia z liturgii wielkosobotniej i po prostu nie wstałem) – mogę jedynie przypomnieć z ubiegłego roku (w tym też tak było).

Jeśli ktoś nie wie, co to jest Droga Krzyżowa, to tu jest krótki opis.

  

 

Myślątka na łąkach (28)

Łąka dwudziesta ósma:

 

Naszym zadaniem tu na ziemi jest nauka miłości – mamy nauczyć się kochać, a to po to, byśmy mogli w pełni zjednoczyć się z Bogiem (to jest to niebo, które na nas czeka); miłość, to nie tylko uczucia, to nie tylko słowa, ale to również uczynki. Jeśli nasza miłość nie wyraża się w uczynkach, to widać wyraźnie, że jeszcze dużo brakuje w naszej nauce miłości. Ale nawet jeśli do końca życia nasza miłość nie wyrażałaby się uczynkach, to i tak Bóg nas nie odtrąci – z Bożej miłości do nas będziemy zbawieni, niebo będzie na nas czekało. Musimy mieć jednak świadomość, że do pełnej jedności dojdzie dopiero wówczas, gdy nasze przeżywanie miłości w pełni dojrzeje (i to w KK nazywa się czyściec).

 

 

 

Myślątka na łąkach (27)

Łaka dwudziesta siódma:

 

Dzieci swoje wyobrażenia o Bogu budują w oparciu o swoje doświadczenia wyniesione z domu – dziecko przyzwyczajone do nagradzania i karania przez rodziców przeniesie to na swoje relacje z Bogiem!

Ważne jest jednak, by dziecko dojrzewając ogólnie, dojrzewało również w wierze. Jeśli ktoś zostanie ze swoim wyobrażeniem wiary ukształtowanym w dzieciństwie, to jest to tragiczne (chciałoby się powiedzieć tragi-komiczne, bo to tak, jak by się widziało dorosłego człowieka codziennie chodzącego z grabkami i wiaderkiem do piaskownicy). I to jest właśnie ten moment, w którym powinno się zauważyć, że zbawienie nie jest za coś – dokładnie tak samo, jak miłość nie jest za coś. Bóg kocha nas za nic, a więc i nasze zbawienie jest za nic – wynika ono jedynie z faktu, że Bóg nas kocha.

 

 

 

 

 

Myślątka na łąkach (26)

Łąka dwudziesta szósta:

 

Ulegając powszechnej opinii, moglibyśmy dojść do wniosku, że im większa zazdrość, to tym większa miłość.

 A to nieprawda!

Prosty obrazek – jedzie samochód i ma jakąś część urwaną, którą zawadza o jezdnię tak, że aż iskrzy. Iskrzenie to owa zazdrość, pęd samochodu, to miłość. Iskrzenie będzie tym większe im większy pęd samochodu, a jednak nie to iskrzenie jest miarą pędu.

 

 

 

8 marca

Jak pamiętacie 8 marca?
 
Mnie nade wszystko kojarzy się z tym, co się działo w 1968 roku. Byłem wtedy jeszcze uczniem VIII klasy i początek wydarzeń przeżywałem zupełnie nieświadomie. Wracałem właśnie do domu trolejbusem 56, który długo nie mógł pokonać krótkiej ulicy Traugutta. Gdy w końcu dotarł na Krakowskie Przedmieście, widziałem już co się dzieje. Następnego dnia słuchałem w swoim domu relacji ze słynnego zebrania Oddziału Warszawskiego ZLP (co prawda z drugiej ręki – składała je późniejsza laureatka Oscara Ewa Braun, ale zawsze); było to wystarczające, by mieć pełne rozeznanie w tym, co się dzieje. Ale oczywiście ja, jako dzieciak, przez kolejne dni biegałem na Rynek Starego Miasta, na Krakowskie Przedmieście i uczestniczyłem w późniejszych licytacjach, kto ile razy dostał.
Nota bene do tej pory, przynajmniej teoretycznie, obowiązuje mnie nakaz powrotu bezpośrednio po lekcjach do domu – nakaz ten nigdy nie został odwołany.
 
To jest najważniejszy 8 marca w moim życiu i szczególnie w tym roku, gdy to przypada 40 rocznica tych wydarzeń, jakoś nie chce mi się myśleć o kwiatkach i życzeniach. Do dziś dnia odium tych wydarzeń spada na cały naród, choć wydarzenia z ich kampanią antysemicką były inspirowane przez bezpiekę w imię tego, by jedna koteria partyjna wygryzła drugą.
 
 
 
 
 
 

Myślątka na łąkach (25)

Łąka dwudziesta piąta:

 

Zło jest złem – nie wolno mówić „nic się nie stało”, „było, minęło”, „nie trzeba tego rozpamiętywać”. Rozpamiętywać rzeczywiście nie trzeba, ale pamiętać – trzeba! Nie chodzi o to by zapomnieć, lecz o to by nie nakręcać spirali zła, by na swoją krzywdę nie odpowiadać krzywdą dotychczasowego krzywdziciela. Przeciwnie – chodzi o to by swoją miłością obdarzyć krzywdziciela, a więc na przykład doprowadzić go do rewizji swojego życia, doprowadzić go do tego, by również on nazywał złem to zło, które stanowiło naszą krzywdę… To jest prawdziwe „wybaczyć” – „zapomnieć” przeczy istocie wybaczania.

 

 

 

 

 

Myślątka na łąkach (24)

Łąka dwudziesta czwarta:

 

Główny problem w przebaczaniu polega na tym, że nie potrafimy oddzielić czynu od osoby. A właśnie to, jest istotą sprawy – mamy przebaczyć osobie, ale czyn wymaga potępienia i o nim zapominać nie możemy, bo on był, bo on zmienił nasze życie, bo w nim jest zawarta nasza krzywda.