OSTATNI WYWIAD Z KS. ZYGMUNETM MALACKIM


Czas jest wielkim darem

Z ks. Zygmuntem Malackim, proboszczem parafii św. Stanisława Kostki, rozmawia Milena Kindziuk

Milena Kindziuk: – Coraz częściej powtarza Ksiądz w kazaniach, że od cierpienia, od krzyża, nie wolno uciekać ani się go bać. Dlaczego?
Ks. Zygmunt Malacki: – Bo jest ono nieodłączne od ludzkiego losu. Nie ma żadnego życia bez krzyża, cierpienia, bólu, ofiary. Jeżeli czyjeś życie nie jest krzyżem, to jest nieprawdziwe, nierealne. Trzeba się wtedy zacząć zastanawiać i starać się coś w życiu zmienić.

– Krzyż kojarzy się również z samotnością. Czy czuje się Ksiądz samotny?
– Tak naprawdę nigdy nie jestem sam, chociaż zawsze wracam do pustego mieszkania, w którym – oprócz rybek w akwarium – nikt na mnie nie czeka.
Mam świadomość, że towarzyszy mi zawsze Bóg. I że On jest. Ale też są ze mną moi bliscy zmarli, przede wszystkim rodzice. Czuję ich obecność. Dusze w czyśćcu cierpiące, do których się modlę codziennie, także są ze mną. I mój Anioł Stróż. Także moi przyjaciele, których nie ma fizycznie obok mnie, ale wiem, ze są ze mną. Oni wszyscy wypełniają moją samotność.

– Ale samotność jest w życiu jakoś nieunikniona?
– Tak. I każdy się musi na nią przygotować.

– Bo zawsze umieramy samotnie, czy tak?
– Dokładnie tak. Nadejdzie przecież w naszym życiu moment totalnej samotności, kiedy ani żona nie pomoże mężowi, ani matka dziecku, zostaniemy sam na sam z Bogiem. Tę samotność ukazał nam Chrystus, który wołał z krzyża: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? On też sam przekraczał próg z doczesności do wieczności.
Kiedy patrzę na wszystko z perspektywy czasu, wyraźnie widzę, że moje życie jest reżyserią Pana Boga. Dlatego wszystko, nawet to, czego nie pojmuję, ma w nim sens. I to napełnia mnie spokojem i radością. Ponadto, każdy dzień jest przecież kolejną szansą. Może inną, ale szansą.
Oczywiście, dzisiaj, coraz częściej zastanawiam się nad tym, co jest przede mną, i wyraźniej widzę, że moje życie zaczyna się kurczyć. Zadaję sobie pytanie dotyczące ostatecznego spotkania z Bogiem, robię dokładniejszy rachunek sumienia, zastanawiam się, czy dobrze wykorzystałem każdy dzień, każdy rok, czy mogłem coś zrobić lepiej, czy nie zmarnowałem czasu, darów, talentów, czy nie zawiodłem Boga i ludzi. Ilu może ludzi odepchnąłem od Boga, ilu nie pomogłem, a mogłem pomóc na ich drodze wiary.

– Nie przeraża Księdza to, że życie się kurczy?
– Nie. Bo wierzę, że po drugiej stronie życia czeka na mnie kochający Ojciec. A spotkanie z Ojcem nie może przerażać. Sądzę, że wielu ludzi boi się przemijania, gdyż na siłę szukają odpowiedzi do końca.

– Czy znaczy to, że w życiu są pytania, na które nie ma odpowiedzi do końca? Jak pisał Karol Wojtyła: „Bywa nieraz, że w ciągu rozmowy stajemy w obliczu prawd, dla których brakuje nam słów, brakuje gestu i znaku…”.

– Boga nie można zrozumieć właśnie dlatego, że jest Bogiem, a nie człowiekiem. Dlatego tutaj, na ziemi, nie ma odpowiedzi do końca. Nie możemy też zrozumieć wszystkich sytuacji, jakie zdarzają się w naszym życiu. Stąd, np. w obliczu choroby nowotworowej – buntujemy się, rozpaczamy: „Panie Boże, powiedz mi, dlaczego ja? Dlaczego teraz, gdy jestem tak szczęśliwa, mam trójkę dzieci, męża, dobrą pracę?”. Pamiętam mężczyznę, którego spowiadałem i przygotowywałem na śmierć. Dorobił się sporego majątku i mówił: niech ksiądz popatrzy, zbudowałem dom, mam pieniądze, mógłbym teraz dopiero zacząć żyć, a muszę odchodzić z tego świata; dlaczego?

– Co odpowiada Ksiądz ludziom w takich sytuacjach?
– Temu mężczyźnie starałem się uświadomić, że całe jego dotychczasowe życie było naprawdę piękne, żył uczciwie i nie zmarnował swego czasu na Ziemi. Pozostawił po sobie dobro – także w wymiarze materialnym, z którego może korzystać rodzina. Szczęśliwie, był to człowiek wierzący. Kiedy więc mówiłem mu, że idzie do domu Ojca, który jest samą miłością, on w to wierzył. Ale generalnie, są to bardzo trudne rozmowy. Gdy analizuję z kimś jego życie w perspektywie wiary, staram się podpowiedzieć, że być może warto swoje cierpienie ofiarować za innych: za członków rodziny, za przyjaciół, może za bezimiennych? Trudne wydarzenia hartują, powodują, że kolejne życiowe problemy przyjmiemy już inaczej. W perspektywie woli Bożej.

– Tylko jak ją przyjąć?
– Z pewnością jest łatwo, gdy wszystko się powodzi, na przykład ktoś jest sportowcem i bije rekord świata. Trudniej, gdy ktoś ulega wypadkowi i pozostaje inwalidą do końca życia. Ale właśnie na tym polega bycie człowiekiem wierzącym, że w takich sytuacjach, ekstremalnych, Bóg staje się głównym odniesieniem i nadaje sens mojemu życiu. Bo jeżeli wierzymy w to, że jest Bóg, wtedy nasze życie nabiera sensu. I wszystko, co się składa na to życie, ma sens. Także cierpienie. Przede wszystkim ono.

– Jak zgodzić się na przemijanie, na świadomość, że – jak mówi Kohelet – „to, co było jest tym, co będzie, a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie”? Co to znaczy „przemijać” po chrześcijańsku?
– Najpierw trzeba sobie uświadomić, że czas jest wielkim darem. I że nie wolno czasu marnować. Trzeba go wykorzystać zgodnie z wolą Bożą. I wtedy człowiek nie musi się bać przemijania. Pomaga w tym modlitwa. Gdy się modlę, wiem, że własnymi siłami nie pozbędę się lęku przed śmiercią i przemijaniem, ale że Bóg daje moc i siłę, bym się nie bał.
Pomaga też na pewno świadomość, że moje życie, takie jakie jest, ma wielką wartość w oczach Boga. Tymczasem bardzo często ludzie pragną czynić to, czego nie czynią. Ciągle chcą idealizować rzeczywistość, marzą o czymś, co nie istnieje i nigdy nie istniało i chcą być kimś innym. I to ich wewnętrznie rozbija. Ważne, by człowiek cieszył się z tego, kim jest i jaki jest. I by za to dziękował. Akceptacja siebie i zdarzeń, jakie nas spotykają, przynosi pokój i pomaga w akceptacji przemijania.

– Jan Paweł II w „Tryptyku Rzymskim” pisał: „zatrzymaj się, to przemijanie ma sens, ma sens…, ma sens…, ma sens”. Wiara podpowiada zatem, że przemijanie ma sens?
– Chrześcijanin postrzega swoje życie w perspektywie Boga. To On jest sensem, celem życia, całe życie jest do Niego odniesione. Dla mnie Bóg jest sensem życia, tego, co jest radosne po ludzku, szczęśliwe, ale przede wszystkim tego, co jest bolesne, tragiczne. I na co nie znajduję odpowiedzi, czego sobie i innym nie potrafię wyjaśnić. Ale wierzę, że to wszystko ma sens, bo Bóg dał nam Chrystusa. W tajemnicy krzyża i zmartwychwstania odnajduję sens przemijania.

– Ksiądz się boi spotkania z Bogiem?
– Po ludzku się boję, oczywiście. Ale wiara podpowiada mi, by się nie bać. Bo idę na spotkanie z Ojcem, a Ojca się bać nie mogę. Wiem jednak, że to spotkanie z Ojcem ma wymiar ostateczny. I nie do końca jestem przygotowany na spotkanie z Panem. Tymczasem ważne jest, by każdego dnia być gotowym. Modlimy się: od nagłej, niespodziewanej śmierci wybaw nas Panie… To znaczy: nie pozwól, bym odchodził z tego świata nieprzygotowany. Jeżeli człowiek jest przygotowany wewnętrznie, jeżeli żyje w stanie łaski uświęcającej, to nie ma nagłej śmierci. Oczywiście, każda śmierć po ludzku jest nagła, szczególnie dla tych, co zostają na ziemi po odejściu kogoś bliskiego. Ale Bóg wobec każdego z nas ma swoje plany.

– Jak czytać plany Boga w życiu?
– Na kolanach i w modlitwie. Jest to bardzo trudne. Każdy musi to czynić po swojemu. Nie da się odczytać woli Bożej bez pokory. Musimy zrezygnować z domagania się, by Bóg czynił naszą wolę. Bo jakże często, szukając woli Bożej, chcemy tak naprawdę, by Pan Bóg zaakceptował naszą wolę, by życie się toczyło tak jak my chcemy. Natomiast dopiero autentyczne zaakceptowanie woli Bożej daje prawdziwe szczęście.

– Czy Ksiądz jest szczęśliwy?
– Tak. Dzięki Bogu i wielu wspaniałym ludziom, których Bóg wciąż stawia na mojej drodze.

– Na czym polega szczęście?
– Na akceptacji życia. Takiego, jakie jest. Tak jak czytamy w słynnej modlitwie o pogodę ducha: Boże, użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić, odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego.

– Ale są też ludzie nieszczęśliwi…
– Tak, gdy nie chcą zaakceptować swego życia i wciąż szukają czegoś nierealnego, czego nie można osiągnąć. A chrześcijaństwo jest bardzo realistyczne, uczy chodzić po ziemi, przyjmować życie takie, jakie jest.
– Czy wiara pomaga być szczęśliwym?
– Tak, gdyż tak naprawdę na Ziemi nie można być do końca szczęśliwym. Pełnię szczęścia człowiek może odnaleźć tylko w Bogu.

– Czy szczęście oznacza brak cierpienia?
– Niekoniecznie. Można dźwigać krzyż, potwornie cierpieć i być szczęśliwym. Bo szczęście nie polega na tym, że w moim życiu nie ma problemów, łez, trudności. Tylko na tym, że ja to wszystko staram się ofiarować jako dar. Bez modlitwy jest to niemożliwe. Potocznie rozumiane szczęście – że mi się coś udało, zdałem egzamin, itd. – przemija. A w chrześcijaństwie chodzi o taki rodzaj szczęścia, który jest trwały. O stan, który nie mija, bez względu na to, co się w moim życiu dokonuje.
Tu, na ziemi, jedyne, co nie przemija – to miłość, którą włożyliśmy wykonując swoje życiowe zadania. To ona jest najważniejsza.

Jest to fragment ostatniego wywiadu, jakiego ks. Z. Malacki udzielił Milenie Kindziuk, redaktor prowadzącej warszawską edycję Tygodnika „Niedziela”, współpracującej z ks. Malackim m.in. przy projektach związanych z beatyfikacją ks. Popiełuszki


Źródło: http://www.archidiecezja.warszawa.pl/archiwum/?a=4468



Kryzys kapłaństwa

Kryzys kapłaństwa nie jest czymś abstrakcyjnym, jedynie wymyślonym – on istnieje naprawdę. 
Można tego nie zauważać i nic nie robić; jeśli jednak się go dostrzeże (a w końcu nie tak znowu dawno zakończył się rok kapłański, który przecież nie wziął się z niczego), to mamy jeszcze dwie drogi – albo odpowiadać sobie na pytanie, jaki powinien być kapłan w XXI w. (i w tym nurcie widzę rok kapłański), albo mówić, że nie ma się nad czym zastanawiać – jeszcze przed Soborem Watykańskim II nie było takich problemów – należy po prostu wrócić do tamtego punktu. 
Dwa spojrzenia, dwóch kapłanów. Jeden będzie mówił o miłości, że tylko z niej będziemy rozliczani po swoim życiu, drugi powie OGIEŃ SIARKI NA TAKIE… i nawet nie zauważy, że złorzeczy.. Będzie za to mówił, że to on głosi całą Ewangelię, a tamten ją cenzoruje. Wykrzyknie też na tamtego 'Judasz’, gdy tamten pójdzie na pogrzeb osoby, na który on by nie poszedł, a nawet 'mason’ na biskupa, bo ten biskup myśli inaczej, niż on.
 
Jedno z podstawowych pytań szczegółowych, jakie różni obu księży, dotyczy stosunku do świeckich. Całe wieki kościoła ukształtowały relację pochyłą, która po cichu zakładała, że ksiądz, jest kimś więcej, niż zwykłym człowiekiem (co widać choćby po proporcjach w liczbie świętych wśród duchownych i wśród świeckich). Obawiam się, że większość księży ciągle jeszcze trwa w tym przekonaniu – tak byli ukształtowani w seminarium i tak już im zostało (a nie wszyscy przeszli przez lekcję pokory).
Tymczasem w dzisiejszych czasach potrzebni są kapłani, którzy w kontaktach z innymi przyjmują relację równości. 
Dlaczego to takie ważne? – Jeśli ktoś przyjmuje postawę NAD, to nie będzie słuchał tego, co mówi do niego ten, który jest tylko owieczką. 
Jeśli tak poza tym jest świetnym kapłanem, to jest wielka szansa na to, że sam rozpozna, co jest potrzebne owej owieczce i to tej owieczce da. Będzie się starał, by dotrzeć do umysłu owej owieczki – będzie robił wszystko, by ta owieczka przyjęła jego punkt widzenia, zaangażuje się w praktyczne działania na rzecz tej owieczki (np. skieruje na odpowiednią terapię), zaangażuje się, by rozwiązać problem tej owieczki (to bardzo charakterystyczne sformułowanie – owieczka ma problem)… Chcę to bardzo wyraźnie podkreślić – taki ksiądz może czynić mnóstwo dobra! I niejeden taki ksiądz czyni mnóstwo dobra!
Nieszczęście tkwi jednak w tym, że nikt nie jest nieomylny – każdy czasami się myli – ksiądz również. Również ksiądz może czasami nie rozpoznać woli Bożej. Gdyby był otwarty na innych (w tym sensie płaszczyzny równości), to te przypadki błędnego rozpoznania spraw, nie rodziłyby żadnych negatywnych skutków. A tak?
A tak taki ksiądz może kogoś skrzywdzić, bo on zawsze wszystko wie lepiej, on jest nieomylny (a każdy jego sukces umacnia go tylko w przekonaniu o swej nieomylności) i tę swoją nieomylność zaczyna odnosić do każdego spotkanego w życiu człowieka. To stąd każdy, kto inaczej myśli jest chory umysłowo i wymaga leczenia (to w najłagodniejszej formie), aż do tego, że ten inaczej myślący jest 'Judaszem’, czy 'masonem’. Taki ksiądz swoją postawę NAD, w której został ukształtowany wobec świeckich, zaczyna przenosić na wszystkich – łącznie z innymi księżmi, a nawet z biskupami (o ile tylko nie potrafi ich zrozumieć). A wspiera go w tym pewna ideologia – kościół był mocny, póki nie zaczął się reformować! 
Wracamy więc do punktu wyjścia – ten podział na tych, którzy pytają o to, jaki powinien być ksiądz w XXI wieku i tych, którzy mają na to gotową odpowiedź, pozostaje w ścisłym związku z tym, jaką postawę przyjmuje dany ksiądz wobec świeckich.
A jakie są dalsze konsekwencje takiej postawy NAD?
Ci księża, którzy sami przyjmują postawę NAD, uczą takiej postawy tych, którzy pozostają pod ich wpływem. W oparciu o poglądy księdza wytwarza się zasada odrębności – ci, którzy myślą dokładnie tak, jak ksiądz, są nasi; ci, którzy myślą inaczej (choćby w drobnej sprawie) to chorzy umysłowo, Judasze, masoni – należy ich demaskować i piętnować; nawet nie trzeba przedstawiać im żadnych argumentów – oni są wrogami, których należy zniszczyć, bo zagrażają kościołowi!
Czyż to nie paradoks, że taki ksiądz, który sam czyni mnóstwo dobra, poprzez swoją postawę kształtuje ją u innych, czyniąc ich narzędziami szatana?
Tak niewiele trzeba, by tacy księża czynili samo dobro, ale paradoksem jest także to, że właśnie im najtrudniej jest dostrzec, że rozsiewają również zło.
PS: Obraz takiego księdza budowałem z kilku księży – proszę więc nie przypisywać wszystkiego do jednej tylko osoby. Szczególnie, że nie chodzi mi o osobę, lecz o problem. Zwracam też uwagę, że nie brakuje nam takich kapłanów, którzy patrzą daleko do przodu – takich, jak pomawiany o to, że jest masonem abp Kazimierz Nycz, czy ten, którego niestety już pożegnaliśmy przed tygodniem – ks. Zygmunt Malacki.

Ks. Zygmunt Malacki – pożegnanie

Pożegnaliśmy już ks. Zygmunta.
Uroczystości przewodniczył abp Kazimierz Nycz.
  
(proszę zwrócić uwagę na krzyż – kamienie przywiązane do tego krzyża złotym sznurem, to autentyczne kamienie, którymi był obciążony ks. Jerzy Popiełuszko w wodach Wisły)
W uroczystkości brała udział m.in. mama ks. Jerzego. Bardzo pięknie nawiązał do tego abp K. Nycz. Powiedział, że tak jak ks. Zygmunt przy każdej uroczystości poświęconej ks. Jerzemu prowadził jego matkę (jak Jan Matkę Boską), tak teraz ona odprowadza jego – jak drugiego syna.
(tak rzeczywiście było – ks. Malacki zawsze towarzyszył Matce ks. Jerzego; zawsze)
Ks. Jerzy i ks. Zygmunt poznali się jeszcze w seminarium – mało, mieszkali w jednym pokoju. Od tego zaczęła się ich przyjaźń i trwała do ostatnich dni. Na krótko przed zamordowaniem, ks. Jerzy odwiedził ks. Zygmunta i mówił o i swoich obawach, i o swoim zmęczeniu, i o tych naciskach ks. Prymasa, by wyjechał na studia do Rzymu…
Odkąd ks. Zygmunt został proboszczem u św. Stanisława Kostki, rozpoczął się nowy etap tej przyjaźni – choć oficjalnie ks. Zygmunt nie był postulatorem procesu beatyfikacyjnego ks. Jerzego, to gdyby nie on i jego osobiste działania, na beatyfikację jeszcze długo byśmy czekali.
Jeśli się wczytać w to, co ks. Zygmunt napisał do mnie w tym mailu, który umieściłem na blogu, to widać wyraźnie, że te jego łzy były łzami radości, bo Pan obiecał mu, że doczeka beatyfikacji.
(tak tu mieszam to, co mówił abp K. Nycz ze swoimi myślami, ale sądzę, że w ten sposób bardziej oddaję to, co się działo pod kościołem św. Stanisława Kostki, niż gdybym nawet najwierniej przekazał słowa arcybiskupa)
A mowa była jeszcze:
– o tym, że przejmując po ks. Maju pielgrzymkę akademicką tak ją zreformował, że stała się wzorem dla wszystkich innych pielgrzymek,
– o tym, że to ks. Zygmunt był pomysłodawcą i realizatorem Drogi Krzyżowej ulicami Starówki,
– o tym, że tak był oddany swoim studentom, że był dla nich i ojcem, i kapłanem i przyjacielem, a oni nazywali go „wujasem”,
– o tym, że to dzięki jego zdolnościom organizatorskim powstał dom pielgrzyma i muzeum ks. Jerzego,
– o tym, że każdego potrafił zjednać do swojej myśli,
– o tym, że wsłuchiwał się w innych (tu mogę podać przykład – napisałem kiedyś, że to, co mnie łączy z żoną, to wspólna fascynacja o. Górą, to co zrobił ks. Zygmunt? – ściągnął go na poprowadzenie rekolekcji (niestety żona i tak nie chciała pójść); to po tych rekolekcjach było pierwsze spotkanie lednickie, którego współorganizatorem był ks. Zygmunt (tego nikt nie wspomniał, ale tak było – jedynym pomysłodawcą był o. Góra, ale to pierwsze organizowali razem; do dziś nie mogę sobie darować, że zabrakło mi odwagi, by tam pojechać; w innym liście napisałem, że to byłoby wspaniale tak przejść w pierwszej parze przez bamę – rybę, a teraz wiem, że gdybym tam pojechał, to tak właśnie by było (i proszę nie poczytywać sobie tego, jako moją  megalomanię))),
– o tym, że każdemu dawał to, co w dzisiejszym świecie jest najcenniejsze – swój czas,
– o tym, że w swoim stosunku do świeckich powinien być wzorem dla każdego prezbitera całej archidiecezji,
– o tym, że swoim cierpieniem nikogo nie epatował – i to aż tak, iż bardzo wiele osób, które go znały, nawet nie wiedziało, że od trzech lat walczył z rakiem, a z kolei że ci, którzy wiedzieli o chorobie, nie mogli się nadziwić, jak bardzo ks. Zygmunt przeżywał swoją chorobę w łączności z Chrystusem.
Bardzo bym chciał, by ktoś pomyślał o beatyfikacji ks. Zygmunta.

On rozprasza ludzi…

51 On przejawia moc ramienia swego, 
    rozprasza [ludzi] pyszniących się zamysłami serc swoich. 
52 Strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych. (Łk 1)

Miałem taki zamysł na blogu ks. Tomasza, by ks. Tomasz zauważył, że choć nie jest im winien, to jednak on sam jest źródłem linczów na swoim blogu. 
Teraz jestem wrogiem nr 1 (większym od Attonna), Moherek już do mnie nie przychodzi, a ks. Tomasz na pośrednictwem Marty powiedział mi, bym na przyszłość najpierw przeczytał to, co on przeczytał, zanim się odezwę…
Pyszniłem się swoim zamysłem…


Jako ostatni wróg

20 Tymczasem jednak Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli. 21 Ponieważ bowiem przez człowieka [przyszła] śmierć, przez człowieka też [dokona się] zmartwychwstanie. 22 I jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni, 23 lecz każdy według własnej kolejności. Chrystus jako pierwszy, potem ci, co należą do Chrystusa, w czasie Jego przyjścia. 24 Wreszcie nastąpi koniec, gdy przekaże królowanie Bogu i Ojcu i gdy pokona wszelką Zwierzchność, Władzę i Moc. 25 Trzeba bowiem, ażeby królował, aż położy wszystkich nieprzyjaciół pod swoje stopy. 26 Jako ostatni wróg, zostanie pokonana śmierć. (Kor 1)
Chciałbym zatrzymać się przy ostatnim zdaniu 26 Jako ostatni wróg, zostanie pokonana śmierć.
Śmierć jest tu nazwana wrogiem, co na pierwszy rzut oka wydaje się być oczywiste. Jednak z drugiej strony dzień śmierci w liturgii beatyfikacyjnej jest określany jako dzień narodzin dla nieba. A więc dlaczego tu śmierć jest nazywana z kolei naszym wrogiem?
Trzeba przypomnieć, że śmierć pojawiła się dopiero po grzechu pierwszych rodziców; śmierć jest skutkiem tego grzechu, gdyby nie ten grzech, śmierci by nie było (bo nie było jej w pierwotnym planie Bożym) – śmierć to niewątpliwie nasz wróg. 
Jednak z drugiej strony – uwaga, bo powiem coś, co być może was zdziwi – to, że podlegamy śmierci, to wcale nie jest kara! Śmierć pierwotnie nie była potrzebna, bo pierwotnie zachowywaliśmy jedność z Bogiem-Ojcem; to grzech pierwszych rodziców sprawił, iż oni tę jedność utracili, a my nigdy jej nie zaznaliśmy – gdyby nie śmierć, nie moglibyśmy jej nigdy odzyskać. A więc prawdą jest również, że nasza śmierć jest rzeczywiście dniem narodzin dla nieba (może nie dla wszystkich, ale jest).
Jako ostatni wróg – pokonanie tego wroga Bóg zostawił sobie na koniec. Dlaczego?
Wydaje mi się, że odpowiedź może być tylko jedna – wcześniej byłoby to niemożliwe! A więc dopiero wtedy, gdy [Chrystus] pokona wszelką Zwierzchność, Władzę i Moc
my będziemy zdolni do pierwotnej jedności! Okazuje się więc, że skutki grzechu pierworodnego są trwałe – odkąd pierwsi rodzice zjedli owoc z drzewa wiadomości dobrego i złego (sami zaczęli nazywać, co jest dobre, a co złe), my już zawsze będziemy podatni na podszepty szatana; odzyskujemy pierwotną jedność z Bogiem tylko tam, gdzie szatan nie ma wstępu (a tak jest w Królestwie Niebieskim). U końca dziejów będziemy mogli ją odzyskać dopiero wtedy, gdy Chrystus ostatecznie pokona szatana. 
I wreszcie ostatni fragment zostanie pokonana śmierć.
Co to znaczy pokonać śmierć? Czy to w ogóle możliwe? Jak to możliwe?
I znowu wydaje mi się, że odpowiedź może być tylko jedna – śmierć jest tylko wtedy, gdy jest czas; poza czasem nie ma śmierci! Bóg jest poza czasem – pokonanie śmierci oznacza, że my również będziemy poza czasem.

Ks. prał Zygmunt Malacki

Dowiedziałem się przed chwilą, że zmarł ks. prał. Zygmunt Malacki
Wielki Kapłan
wielki w jeszcze większej pokorze i skromności
człowiek olbrzymiej wiary
  

Urodzony 21 września 1948 roku na Podlasiu. Święcenia kapłańskie otrzymał z rąk Jego Eminencji Stefana Kardynała Wyszyńskiego 15 czerwca 1975 r. Wikariusz w parafiach: p.w. Św. Wojciecha w Wiązownie (1975 – 1979), p. w. Matki Bożej Różańcowej w Warszawie (Bródno). Przez czternaście lat (1984 – 1998) duszpasterz akademicki, rektor Kościoła Akademickiego Św. Anny w Warszawie, przez dwanaście lat (1986 – 1998) kierownik Warszawskiej Akademickiej Pielgrzymki Metropolitalnej (dawniej – Diecezjalnej); twórca Drogi Krzyżowej ulicami warszawskiej Starówki w Wielki Piątek; założyciel fundacji: „PRO BONO”, „BONUM” oraz fundacji im. Księdza Jerzego Popiełuszki. Współfundator Fundacji Academia Iuris. Przez wiele lat sekretarz Komisji Episkopatu ds. Duszpasterstwa Akademickiego.

Twórca programów duchowych Warszawskiej Akademickiej Pielgrzymki Metropolitalnej wydawanych w formie oddzielnych publikacji: „Ku dojrzałej wierze” (z ks. Ryszardem Moniem, 1991), „Kościół znakiem Chrystusa” (z ks. Januszem Strojnym, 1992), „Być chrześcijaninem” (z ks. Ryszardem Moniem, 1995), „Być człowiekiem sumienia” (1996), „Być z Chrystusem” (1997), „Żyć z Duchem Świętym” (z ks. Ryszardem Moniem, 1998).

Autor książki autobiograficznej „Na służbie u Św. Anny” (1998). Redaktor naczelny pracy zbiorowej: „Ku Jasnej Górze z WAPM. O Warszawskiej Akademickiej Pielgrzymce Metropolitalnej” (1998).

W ciągu dwunastu lat sprawowania funkcji proboszcza parafii Św. Stanisława Kostki ks. Zygmunt Malacki przebudował prezbiterium świątyni, czyniąc je bardziej funkcjonalnym, zakończył budowę Domu Pielgrzyma „Amicus” im. Sługi Bożej Ks. Jerzego Popiełuszki. Wraz z zespołem współpracowników stworzył Muzeum Sługi Bożego ks. Jerzego Popiełuszki. Duszpasterz rajców i środowiska ludzi pracy. Obecnie piastuje również godność Dziekana Dekanatu Żoliborskiego.

Najszczęśliwszy jest w górach. Uwielbia tatrzańskie szlaki. Zorganizował i prowadził w Tatrach kilkadziesiąt obozów dla młodzieży licealnej i studentów. Wraz ze swoimi wychowankami postawił krzyż papieski na Przysłopie Miętusim w Tatrach Zachodnich (w rejonie Doliny Kościeliskiej).

(źródło

Ks. Zygmunt na swej stronie parafialnej miał stałą rubrykę, w której dzielił się swoim słowem z parafianami. Ostatni wpis to podziękowania na zakończenie Mszy św. dziękczynnej za beatyfikację ks. Jerzego 13 czerwca 2010 roku 

A oto ostatnie słowa, jakie ks. Zygmunt napisał do mnie:

Drogi Leszku,

bardzo serdecznie dziękuję Ci za te miłe i pełne zrozumienia słowa.

Jestem niezmiernie rad, że wracasz do czasów św. Anny. Były to wspaniałe lata dla mnie, ale może i dla WAS. Bardzo to cieszy.

Wiesz, życie nie stoi w miejscu. Zapewne doskonale wiesz, że życie to nie tylko radości i sukcesy. To także Tajemnica Cierpienia, a jako ludzie wierzący powiemy Tajemnica Krzyża. O tej Tajemnicy jest trudno mówić,  ale jeszcze trudniej w Niej uczestniczyć.

Nie byłem świadom, że to moje spontaniczne zachowanie jest rejestrowane przez kamerę. Nie mówiłem o swoim cierpieniu, ale tak jakoś popłyneły łzy. Są one często znakiem bezradności czy zwątpienia. W moim zachowaniu nie wyrażały tego…

Dzięki Bogu, modlitwie bardzo wielu, wielu ludzi i wspaniałym lekarzom trzymam się całkiem nieźle. Prognozy są optymistyczne. Jak będzie? Ważne by nie zmarnować tego czasu, boje się napisać daru. Bo to jakoś tak jest. 

Wiesz łzy są nieraz wzruszeniem i moga być radością….

Wystarczy

Jeszcze raz wielkie dzięki.

Niech darzy Cię potrzebnymi łaskami

Wszystkiego co dobre.

Szczęść Boże

Ks. Zygmunt

UROCZYSTOŚCI POGRZEBOWE KS. PRAŁATA ZYGMUNTA MALACKIEGO

Pogrzeb Księdza Prałata Zygmunta Malackiego odbędzie się w Niedzielę Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, 15 sierpnia 2010 r.

Uroczystości rozpoczną się o godzinie 14.00 przed kościołem św. Stanisława Kostki.
Po Mszy św. Ksiądz Proboszcz spocznie w miejscu, które gorąco ukochał i któremu całym sercem służył przez ostatnie lata – obok żoliborskiego kościoła i grobu Błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki.

W sobotę 14 sierpnia 2010 r. w godzinach wieczornych trumna z ciałem naszego Księdza Proboszcza wystawiona zostanie w bocznej kaplicy kościoła.


Biodra przepasane

 35 Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie! 36 A wy [bądźcie] podobni do ludzi, oczekujących swego pana, kiedy z uczty weselnej powróci, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze. 37 Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę, powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał. 38 Czy o drugiej, czy o trzeciej straży przyjdzie, szczęśliwi oni, gdy ich tak zastanie. 39 A to rozumiejcie, że gdyby gospodarz wiedział, o której godzinie złodziej ma przyjść, nie pozwoliłby włamać się do swego domu. 40 Wy też bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie». (Łk 12)


Niewątpliwie ten tekst mówi o czasach ostatecznych. Ale czy tylko?

Lubimy „oswajać” rzeczywistość; czujemy się dobrze, jeśli nad wszystkim panujemy – wszystko dzieje się tak, jak to zaplanowaliśmy.
Tymczasem to najlepsza droga do tego, by zatracić właściwą perspektywę, by zatracić perspektywę wieczności..

Z tego powodu Bóg od czasu do czasu przychodzi do nas niespodzianie i odwraca nasze życie – dopuszcza do nas chorobę tak poważną, jak rak, nie interweniuje, gdy pędzimy jak szaleni prowadząc samochód i doprowadzamy do wypadku, dopuszcza do tego, że tracimy pracę, czy też zsyła na nas miłość zupełnie nie w porę…

A zatem Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie! 
i gdy przychodzą do nas takie zdarzenia, nade wszystko pytajmy, co Panie chcesz mi przez to powiedzieć?, czego ode mnie oczekujesz?
Tych pytań nie może zabraknąć.

Jeśli zabraknie, to okaże się, że nasze biodra nie były przepasane, a my wcale nie jesteśmy gotowi pójść tam, dokąd Pan chciał nas posłać.



 

Abraham i Sara

1 Wiara zaś jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy. 2 Dzięki niej to przodkowie otrzymali świadectwo.
8 Przez wiarę ten, którego nazwano Abrahamem, usłuchał wezwania Bożego, by wyruszyć do ziemi, którą miał objąć w posiadanie. Wyszedł nie wiedząc, dokąd idzie. 9 Przez wiarę przywędrował do Ziemi Obiecanej, jako ziemi obcej, pod namiotami mieszkając z Izaakiem i Jakubem, współdziedzicami tej samej obietnicy. 10 Oczekiwał bowiem miasta zbudowanego na silnych fundamentach, którego architektem i budowniczym jest sam Bóg. 11 Przez wiarę także i sama Sara, mimo podeszłego wieku, otrzymała moc poczęcia. Uznała bowiem za godnego wiary Tego, który udzielił obietnicy. 12 Przeto z człowieka jednego, i to już niemal obumarłego, powstało potomstwo tak liczne, jak gwiazdy niebieskie, jak niezliczony piasek, który jest nad brzegiem morskim. (Hbr 11)

Nasza historia powinna być historią Abrahama – powinniśmy umieć wyjść z tego miejsca, w którym czujemy się bezpiecznie, nie wiedząc, dokąd idziemy, jeśli tylko Pan powie Idź.
Nasza historia powinna być też historią Sary – niezależnie od wieku, choćby podeszłego, choćby organizmu niemal obumarłego, powinniśmy umieć uwierzyć, że możemy być płodni – tylko z ta wiarą możemy wypełnić to, co Pan nam wskaże.



 

Bałwochwalstwo

5 Zadajcie więc śmierć temu, co jest przyziemne w <waszych> członkach: rozpuście, nieczystości, lubieżności, złej żądzy i chciwości, bo ona jest bałwochwalstwem. (Kol 3,17) 
Przyznam, że gdy to czytałem, mogłem się spodziewać rozmaitej argumentacji, ale nie tego akurat nie takiej bo ona jest bałwochwalstwem.

Zastanówmy się zatym, czymże jest bałwochwalstwo?

Sam termin jest doskonale znany i właściwie mógłbym o to w ogóle nie pytać. Wydaje mi się jednak, że czasami warto wracać do analizy tych słów, które nam już spowszedniały do tego stopnia, iż w ogóle nie pytamy o ich znaczenie.

Bałwochwalstwo, to oddawanie chwały bałwanowi.

Skąd bałwan w tym wyrazie? 
Nam bałwan milutko kojarzy się z zimą, ale oczywiście w historii Żydów takich bałwanów nie znajdziemy (za ciepło) – bałwany to były cielce, jakie stawiano pogańskim bożkom (Dz 7:41 Wówczas to zrobili sobie cielca i złożyli ofiarę bałwanowi, i cieszyli się dziełem swoich rąk.).

A więc bałwochwalstwo, to oddawanie chwały owym bożkom. 
Czy tylko tylko bałwanom, czy też jakimkolwiek bożkom?
Myślę, że nikogo nie zaskoczę, że jakimkolwiek. A zatem jeszcze lepiej powiedzieć, że bałwochwalstwo, to oddawanie chwały czemukolwiek/komukolwiek, co/kto nie jest Bogiem.

Gdy już to ustaliliśmy, powróćmy do omawinego zdania:

Zadajcie więc śmierć temu, co jest przyziemne w członkach: rozpuście, nieczystości, lubieżności, złej żądzy i chciwości, bo ona jest oddawaniem chwały komuś/czemuś, co nie jest Bogiem.

Czy rzeczywiście możemy powiedzieć, że rozpusta jest oddawaniem chwały? (nieważne komu – chodzi tylko o to, czy rozpusta może być oddawaniem chwały)
Wydaje mi się, że lepsze by było:

Zadajcie więc śmierć temu, co jest przyziemne w członkach: rozpuście, nieczystości, lubieżności, złej żądzy i chciwości, bo ona świadczy o tym, iż 
oddajemy chwałę komuś/czemuś, co nie jest Bogiem.

(Innymi słowy, że w tym zdaniu był pewien skrót myślowy)

Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, by o naszych grzechach mówić w ujęciu etycznym, a więc by mówić o krzywdzie wyrządzanej sobie i innym; tymczasem Żydzi nade wszystko grzech odnosili do Boga. U nas pozostał ślad w postaci stwierdzenia, że moje grzechy obrażają Boga; ale pytam, czy rzeczywiście Bóg się obraża? – wydaje mi się, że nie.

Natomiast już w Księdze Wejścia Bóg nazywa Siebie Bogiem zazdrosnym i tę myśl wielokrotnie powtarza:

Wj 20:5 Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą.

i to już wszystko tłumaczy.
Każdy nasz grzech świadczy o tym, że przestaliśmy służyć Bogu, że jego miejsce zajął jakiś bożek, że nie należymy tylko do Niego, że nie należymy całkowicie.



Jeszcze tej nocy…

    13 Wtedy ktoś z tłumu rzekł do Niego: «Nauczycielu, powiedz mojemu bratu, żeby się podzielił ze mną spadkiem». 14 Lecz On mu odpowiedział: «Człowieku, któż Mię ustanowił sędzią albo rozjemcą nad wami?»
    
15 Powiedział też do nich: «Uważajcie i strzeżcie się wszelkiej chciwości, bo nawet gdy ktoś opływa [we wszystko], życie jego nie jest zależne od jego mienia».
    
16 I opowiedział im przypowieść: «Pewnemu zamożnemu człowiekowi dobrze obrodziło pole. 17 I rozważał sam w sobie: Co tu począć? Nie mam gdzie pomieścić moich zbiorów. 18 I rzekł: Tak zrobię: zburzę moje spichlerze, a pobuduję większe i tam zgromadzę całe zboże i moje dobra. 19 I powiem sobie: Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj! 20 Lecz Bóg rzekł do niego: „Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował?” 21 Tak dzieje się z każdym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty przed Bogiem». (Łk 12) 
Wydawać by się mogło, że u nas takiego zagrożenia nie ma – szczególnie w tym okresie, w którym zapowiada się, iż tych dóbr będzie relatywnie ubywać.
Lecz czy aby na pewno nie grozi?