Rodzaje miłości (3)

3.

A jakie są różnice między przyjaźnią,  a miłością erotyczną?

Myślę, że nikt nie ma wątpliwości, że nade wszystko sprawa dotyczy Erosa – tu nie ma miejsca dla niego; takie przyjaźnie, które są wzajemnym świadczeniem sobie usług seksualnych, to jest chore. Z tym wiąże się również sprawa wyłączności – układy przyjacielskie nie są na wyłączność! Jeśli ktoś uważa, że ma przyjaciela tylko dla siebie, mało – że jego przyjaciel ma być na każde jego skinienie, to to jest chore.

Podobnie chore jest, jeśli oczekujemy od przyjaciela bezwarunkowej przyjaźni – przyjaźń nie jest bezwarunkowa! To odróżnia ją od miłości rodzicielskiej. Ponadto od miłości rodzicielskiej odróżnia ją intensywność przeżyć – inne emocje budzi choroba u dziecka, inne u przyjaciela, inny jest lęk o przyszłość przyjaciela, a inny o przyszłość dziecka…

W tym miejscu po raz pierwszy w tym tekście nie napiszę, że jeśli takie emocje są, to to jest chore. Jeśli takie emocje są, to jest to sygnał, by taką przyjaźń zacząć nazywać miłością. Pytanie jednak, jaką miłością?

I tu odsyłam do opisu pozostałych różnic. I nie ma to nic wspólnego z intensywnością przeżyć. Wzorce kulturowe narzucają nam spojrzenie na taką miłość, jak na miłość erotyczną. Ale to jest właśnie chore!

Zapytam tak – To co, jeśli dojrzała kobieta, której dzieci już dawno wyfrunęły z gniazda, o ile tylko na poważnie (t.j. z przeżywaniem wszystkiego również w warstwie emocjonalnej) zacznie się przejmować losem dziewczyny w wieku swojej córki – to taką miłość mamy nazywać miłością lesbijską?

Użyłem tu argumentu ad absurdum, więc pewnie znowu ktoś się na mnie obrazi – ale tak to właśnie widzę: nie wtłaczajmy wszystkiego we wzorce współczesnej, przeerotyzowanej kultury, bo to jest chore. Mówię to dziś, póki są jeszcze osoby, które mnie zrozumieją – obawiam się, że za kilka lat nikt nie zauważy absurdu w takim rozumowaniu, bo nawet ta kobieta spotka się z określeniem lesba; niestety w tym kierunku zmierza współczesna kultura i matkowaniu kobiety też zostanie przypisany podtekst erotyczny. Póki nie jest więc za późno nauczmy się rozróżniać rodzaje miłości wraz z należnymi im atrybutami. Nie wtłaczajmy wszystkiego we wzorce miłości erotycznej, bo nie tylko ona istnieje.

 

 

 

Na wszelki wypadek dla tych, którzy nie wiedzą na czym polega sprowadzenie czegoś do absurdu, wyjaśniam, że żadnej dojrzałej kobiety zaangażowanej emocjonalnie w sprawy dziewczyn w wieku jej córek, nie uważam za lesbijkę; jedynie zauważam, że takie matczyne zaangażowanie to wcale nierzadkość i dopiero traktowanie tego, jako przejaw miłości lesbijskiej, byłoby głupotą! Ja takiej matczynej miłości nie nazywam chorą miłością – przeciwnie – uważam za coś jak najbardziej zdrowego.

 

 

Rodzaje miłości (2)

2.

Nie umiemy rozróżniać rodzajów miłości. Jakże często matka wyznacza swojemu synowi rolę, jaka powinna przypadać mężowi – szczęśliwie rzadko dokładając do tego również Erosa; to z kolei często występuje w rzeczywistych układach ojciec-córka (i na blogach wiele takich świadectw można poczytać).

Jakie są podstawowe różnice między miłością rodzicielską, a erotyczną?

Nade wszystko sprawa dotyczy przeżywania tej miłości w mowie ciała – wiele gestów wyrażonych w tej mowie, jest zarezerwowanych tylko dla miłości erotycznej. Myślę, że każdy to rozumie, więc nie będę rozwijał. Ale z tym wiąże się wyłączność – w miłości erotycznej mamy partnera na wyłączność. Jest to prosta konsekwencja tego, że miłość erotyczna dąży do jedności; skoro kochankowie stanowią jedno, to owe jedno staje się liczbą jak najbardziej pojedynczą. Chore jest jednak, jeśli mama zamyka swojego syna tylko dla siebie; chore jest również, jeśli tata zamyka swoją córkę tylko dla siebie – to wszystko spotyka się w życiu, ale to jest chore – taka miłość rodziców jest chora, taka miłość krzywdzi dzieci.

Z kolei miłość rodzicielska ma to do siebie, że jest bezwarunkowa. Rodzic nie może powiedzieć – zraniłeś mnie, to teraz musisz zasłużyć na moją miłość. Szczególnie matka nie może tak powiedzieć (ojciec kształtuje lustro społeczne w swoich dzieciach, więc czasami powinien zachowywać się tak, jakby jego miłość nie była bezwarunkowa; ale nawet jeśli tak mówi, to nie przestaje kochać – przy czym to dotyczy raczej tylko okresu dziecięcego).  Chore jest jednak, jeśli dziewczyna pozwala np. na to, by jej chłopak traktował ją jak szmatę, albo by on narzucał jej, jaka ona ma być. Takie coś jest chore, bo miłość erotyczna wcale nie ma być bezwarunkowa. Tu jedną rzecz muszę wyjaśnić – do tej pory zawsze podkreślałem, że uczucie miłości jest Bożym wezwaniem do tego, by dawać siebie temu, którego się kocha; wbrew pozorom wcale sobie nie przeczę – w „Listach..” wyraźnie wskazywałem na konieczność wyznaczenia granic tolerancji (przypomnę może jedno zdanie z „Listów..”: A więc te trzy elementy: dominacja postawy dawania, umiejętność walki o te wartości, które uważasz za ważne (szczególnie, gdy odnoszą się do twojego być) oraz całkowita tolerancja we wszystkim pozostałym – stanowią o tym, czy wasza miłość jest dojrzała.); takich granic nie wyznacza się jedynie w miłości rodzicielskiej (co zresztą czasami stanowi sporą trudność – np. w przypadku współuzależnień konieczna jest tzw. twarda miłość – miłość, która stawia wymagania; rodzicom bardzo ciężko to przychodzi).

Ogólnie dawanie siebie oznacza czasami stawianie wymagań osobie, którą się kocha, ale to stawianie wymagań nadal jest dawaniem; ważne jest natomiast, byśmy naszego dawania nie próbowali bilansować z tym, co otrzymujemy – bo tu kończy się miłość.

 

 

 

 

 

 

Rodzaje miłości (1)

1.

Dzisiejszy świat jest po prostu chory.

Jak podtatusiały facet bierze sobie młodą panienkę, to jest dobrze (społeczna akceptacja dla takich związków niewątpliwie istnieje), a jak widzi w kimś córkę, to jest źle.

Chore według mnie jest właśnie to, gdy podtatusiały facet nagle na widok młodej panienki kretynieje (w swoim odczuciu młodnieje) i w tej panience widzi panienkę dla siebie. To naprawdę to jest chore.

Chore jest to, z czym zetknąłem się w tym blogowym światku – te wszystkie  związki młodych dziewczyn z księżmi. Te dziewczyny wmawiają sobie, że są w nich zakochane tak, jak w facetach – to się czasami zdarza i bardzo wysoko cenię dojrzałość tych dziewczyn, które potrafią dostrzec piękno i wartość takiej miłości, ale jednocześnie nie przekraczają pewnych granic – ta miłość je ubogaca, choć to trudna miłość i wymagająca wielu wyrzeczeń. Jednak w większości przypadków te dziewczyny tak naprawdę szukają ojców. Szukają ojców, bo od swoich prawdziwych nie zaznały nigdy miłości. Ilu jest takich księży, którzy z tej sytuacji korzystają, by się poczuć samcami (na pewno drobny ułamek, ale jednak stanowczo to za dużo)! To jest dopiero chore!

W tych dziewczynach rozpala się żar miłości, bo są spragnione miłości, ale tę miłość całkiem niesłusznie kojarzą z miłością erotyczną. Takie skojarzenia narzuca im współczesna kultura – ale właśnie to jest chore! Pragną ciepła, pragną ochrony przed światem, pragną akceptacji, może nawet potwierdzenia swojej kobiecości, jeśli nie przeżyły tego wcześniej, ba – sądzę, że nawet chcą, by on je najnormalniej w świecie przytulił. Ale czy dokładanie do tego Erosa to nie jest przypadkiem przejaw współczesnej kultury? Takich pragnień, jak sądzę, nie ma (jak sądzę, nie ma nawet pragnienia pocałunku w czółko, choć to do tego modelu pasuje), ale wzorce kulturowe nie przewidują niczego innego w takim przypadku, jak miłość erotyczna i poprzez wzorce kulturowe następuje rozbudzenie oczekiwań, których pierwotnie w ogóle nie było.

I to jest chore.

 

 

 

 

Depresja?

Przyznaję, że niewiele wiem o depresji (choć ostatnio to modny temat); wydaje mi się jednak, że w jej przypadku nie da się wskazać jakiejś przyczyny – przychodzi nie wiadomo kiedy i nie wiadomo skąd.. A to nie jest ten przypadek. Pytasz o moje sukcesy, ale z tym jest podobnie, jak z moim pisaniem – jest tak, jak napisała Pierwsza Osoba Z Listy, że to tylko mnie się wydaje, że to moje pisanie ma jakąkolwiek wartość, że jakoś nikt inny tak o moim pisaniu nie myśli. Wspomniałem np. że wielką satysfakcję mam ze swoich szkoleń – ale to jest jedynie moja prywatna satysfakcja; spotykam się raczej z pretensjami, że ludzie po przeszkoleniu nie wiedzą tego, tamtego i czegoś jeszcze – Jak ty ich szkolisz?! Spytaj mojej żony o jakiś mój sukces – nie wymieni ani jednego w ciągu 25 lat małżeństwa. Jeśli miałbym pisać o swoich sukcesach, to musiałbym sięgać do czasów harcerskich, ale musisz przyznać, że byłoby to śmieszne. Najnowsze sukcesy „potwierdzone” pochodzą sprzed kilkunastu lat (takie jak przyjazd Michelle’a Quista do Polski, ale i to łatwo odrzucić, że jedynie schlebiam sobie, że to ze względu na mnie – dopiero trzeba by było spytać o to ks. Malackiego, jak to było naprawdę – sam przecież pewności nie mam) – ale to też zbyt odległe, by do tego wracać.

W końcu to moje blogowanie w takim wymiarze najbliższym ciału dopiero zaczynało przywracać mi wiarę w siebie – spojrzenie na siebie, jako na nieudacznika, ukształtowało się przez 25 lat małżeństwa i jedyne, co z tym mogłem zrobić, to polubić siebie takiego, jakim jestem (i proszę mi wierzyć, gdy piszę o sobie, jako o nieudaczniku, ani nie oczekuję zaprzeczeń, ani pocieszeń, ani litowania się nade mną – po prostu wbrew panującej w pewnych kręgach opinii o mnie, nie jestem zadufany w sobie i nie wstydzę się przyznać do tego, że takim nieudacznikiem jestem). Mało, nauczyłem się z tym żyć – w końcu przez wiele lat utrzymywałem rodzinę tylko ze swojej pensji i wcale nie wegetowaliśmy – potrafię normalnie funkcjonować w życiu; gdybym nie potrafiłbym z tym żyć, to by mi się to nie udawało (no ale to opinia niepotwierdzona).

Problem ze mną zaczyna się dopiero wtedy, gdy nie jestem traktowany, jak człowiek – niewątpliwie wtedy pojawia się we mnie całe mnóstwo reakcji neurotycznych (łącznie z tym czekaniem na śmierć) przez które ranię i siebie i innych.

No ale Bóg mnie kocha i zawsze ma dla mnie jakieś pomysły…

[Ten tekst napisałem w jednym z komentarzy]

(7)

Ponieważ w następnej notce tego cyklu nie ma nic o Pannie W Jednym Kolorze, to ją mogę jeszcze opublikować:

7.

 

To, że nie jestem facetem, sprawia i to, że nie sprawdzam się w roli męża i to, że nie sprawdzam się w roli ojca i to, że nie jestem szanowany w pracy (Tu może sytuacja jest trochę bardziej skomplikowana – gdy przyszedłem do pracy mój bezpośredni przełożony czuł się zagrożony, mimo, że nie dawałem żadnego powodu do tego; czuł się tak zagrożony, że w pewnym momencie rozpętał wielką aferę zwalając swoją winę na mnie. I taka opinia już się za mną ciągnęła. Później odszedł, ja przejąłem jego obowiązki i swoją pracą pokazałem, że ta opinia była krzywdząca. Jednak już nikt tego nie zauważył. Przez kilka lat firma żyła głównie z mojej pracy – całkiem dosłownie – i był to moment, w którym gdybym byłbym chłopem, potrafiłbym zbudować swoją pozycję. Tymczasem nie jestem i już kilka razy od swoich kolegów usłyszałem, że jestem już za stary na to, bym mógł stawiać jakieś warunki. I to jest prawda – firma się rozrosła, teraz żyje nade wszystko z pracy innych, a mnie, człowieka sporo starszego od szefów, spokojnie można zastąpić kimś młodszym (teraz nie jestem czynnym programistą, lecz zajmuję się szkoleniem nowych pracowników z technologii oprogramowania)). Nie ma w moim życiu ani jednej dziedziny, w której bym się sprawdził i jak widać, nade wszystko z tego powodu, że nie jestem chłopem.

Nie mam przy tym żadnych znajomych, z którymi miałbym jakikolwiek kontakt (pomijając kontakty w pracy) – tak więc o innych rolach w ogóle nie mogę mówić (nigdzie nie bywam, ani nikt nie bywa u mnie; nawet imienin nie obchodzę odkąd nie żyją moi rodzice i mój brat). Mam tylko jednego przyjaciela, z którym kontakt zasadniczo jest tylko raz do roku na jego urodziny. To była typowa przyjaźń męska oparta o działanie – odkąd tego wspólnego działania nie ma, to i kontakty są sporadyczne. W tym roku zresztą zobaczył mnie na jakiejś imprezie plenerowej, zaprosił na zaplecze, ale pierwszy raz w życiu przedstawił nie jako przyjaciela, lecz znajomego – a więc i ta przyjaźń się kończy.

Nie sprawdzam się również, jako robotnik budowlany – wkładam dużo pracy w budowę, ale i tak efekty są mizerne, bo przecież cały czas uczę się tej roboty i popełniam wiele błędów, nie mówiąc już o tym, że strasznie wolno idzie mi ta robota.

Jedyne, co wydawało mi się, że robię dobrze, to moje pisanie. Tak, jak ostatnio często powtarzałem, wydawało mi się, że to jest ten jedyny talent, jakim Bóg mnie obdarzył (oczywiście jak zwykle podkreślam, że chodziło mi o znaczenie ewangeliczne, a nie to potoczne). Innymi słowy wiara w to, że swoim pisaniem coś innym daję, że na coś się przydaję (przy całej świadomości znikomej wagi takiego dawania, o czym przypominałem na wstępie tego cyklu), dawała mi siłę, by podejmować się tego, co tak czy inaczej zrobić muszę.

Człowiek musi widzieć w sobie coś pozytywnego, by mieć chęć do życia – nie może być takim całkowitym nieudacznikiem we wszystkim. Jak już jest nieudacznikiem we wszystkim, to nawet  nie ma siły na to, by się zmieniać (dziewczyny pamiętajcie o tym w swoich związkach – jak już wykażecie chłopakowi/mężowi, że jest kompletnie do niczego, to owszem już od was nie odejdzie, ale będziecie miały koło siebie kukiełkę, z której nie będziecie zadowolone; jeśli chcecie, by się zmienił, to pokazujcie, co wg was jest nie tak i pomagajcie w tej zmianie, ale nie niszczcie poczucia własnej wartości; jeśli zniszczycie, to będą tylko dwie możliwości – albo on odrzuci wszystko, co powiecie, a to po to, by odzyskać wiarę w siebie, albo przyjmie, ale już nigdy się nie zmieni).

 

(6)

W tym cyklu było napisanych 10 odcinków i temat 11-go; przedstawię już tylko jeden. Ponieważ opuszczam dwa odcinki, to przytoczę końcówkę odcinka poprzedzającego

„…i stąd ta odpowiedź A powinnam?”.

6.

 

Zrobiło mi się smutno, gdy usłyszałem tę odpowiedź, a gdy po kilku dniach przeczytałem listę osób ważnych w jej blogowym świecie, na której owszem byłem, ale na dość odległym miejscu, to już wiedziałem, że za dużo sobie nawyobrażałem. Bardzo pragnąłem takiego kontaktu, więc swoje wyobrażenia zacząłem brać za rzeczywistość. Później od Osoby Pierwszej Na Liście dowiedziałem się, że ten tata, to był zwykły, nic nieznaczący komplement i że żadna więź się między nami nigdy nie zaczęła nawet nawiązywać.

Było mi smutno, ale to rozumiałem – przecież od przeszło dwudziestu lat próbowałem wyjść do ludzi i dobrze wiem, że to jest już niewykonalne. Znowu przypomnę to, co pisałem w „Listach..” (a więc 20 lat temu):

A może się okazać, że nawiązanie nowych znajomości będzie już nierealne. Nawet nie dlatego, byś była taka fatalna, ale po prostu dlatego, że musiałabyś się   czymś zdecydowanie wyróżniać, by wejść w układ jakiś zastanych przyjaźni.

Skoro tak to wyglądało wtedy, gdy jeszcze byłem młody, to co dopiero dziś?! Mało – te dwadzieścia lat dało mi inne spojrzenie na siebie. Wtedy czułem się pokrzywdzony tym, że żona wybiera innego; dziś ją rozumiem. Żona jest wspaniałą kobietą i zasługuje na kogoś równie wspaniałego. Pamiętajcie dziewczyny, nie liczcie na to, że uda wam się zmienić męża (szczególnie, gdy dotyczy to tak podstawowych rzeczy jak to, czy jest chłopem, czy nie) – moja żona podejmując decyzję o małżeństwie, była pewna, że mnie zmieni (ostatnio kilka razy mi to powtarzała; teraz jest rozgoryczona, że się nie dałem zmienić, jak to określa); czy można się dziwić, że później pokochała innego? Facet nade wszystko musi by facetem – jak nie jest, nie liczcie na to, że się stanie.  Chłoptaś, który pisze ładne piosenki i ładnie śpiewa przy gitarze, jest fajny, ale nie w roli męża (zresztą od 25 lat nie piszę i nie śpiewam). Mąż musi umieć zarabiać pieniądze i walczyć o swoje (pracować w firmie od 12 lat i nie dostać choćby jednej podwyżki prawdziwemu facetowi się nie zdarza), mąż musi budzić szacunek swoich przełożonych (a nie zastanawiać się, kiedy firma się go pozbędzie), musi umieć kierować ekipami na budowie (a nie robić samemu – na dodatek knocić robotę) i nie może tłumaczyć się, że nie ma na to pieniędzy, bo jak tak mało zarabia, to jest to jego wina; sam musi umieć wzbudzać autorytet u syna – gdyby był chłopem, nie miałby z tym problemu; musi elegancko wyglądać, a nie, jak kloszard tak, że turyści wpychają mu napiwek w wysokości 1$ za doprowadzenie do restauracji (oczywiście nie przyjąłem, ale wepchnęli później mojej córce) – nie może dawać się pomiatać każdemu i przy każdej okazji. A jak już się odzywa, to niech się odzywa tak, by można go było zrozumieć (a nie tak, by za każdym razem trzeba było mu przerywać, bo i tak niczego nie da się zrozumieć).

I pamiętajcie jeszcze jedno – FACETOWI, KTÓRY JEST FACETEM, ŁATWO JEST WYBACZYĆ WIELE; FACETOWI, KTÓRY NIE JEST FACETEM, NIE WYBACZA SIĘ NIGDY.

(3)

Tak się cieszyłem z przerwania tego cyklu, ale niestety moja radość okazała się być przedwczesna. Jedyny skutek tego anonimu będzie w końcu taki, że będę musiał kontynuować cykl – choćby po to, by opowiedzieć tę historię do końca, by na wierzchu nie pozostały te wszystkie ohydne sugestie, że szukałem jakiejś panienki do łóżka. Po pierwsze bo to jest obraźliwe dla Panny W Jednym Kolorze, a po drugie, bo to po prostu nieprawda. Prawda się zawsze wybroni, no ale po to, by mogła się bronić, musi być opowiedziana. Chciałem to jakoś skonsultować z Panną W Jednym Kolorze, dowiedzieć się, jak to wszystko wygląda od jej strony, ale nie odpowiada na maile (mało – zdaje się, że zlikwidowała swoje konto, a żadnych innych namiarów na nią nie znam; kiedyś usilnie mnie namawiała na GG, ale się nie dałem i teraz żałuję) i wygląda na to, że decyzję będę musiał podjąć sam. No to opowiadam:

3.

 

To właśnie od niej były te słowa, których ujawnienie później ją tak zraniło „nie wiem czy powinnam Ci to pisać… ale chciałabym mieć takiego tatę jak Ty…”. Bała się trochę tych słów, bo poprzez nie podkreślała mój wiek, a nie wiedziała, jak ja to przyjmę; tymczasem sprawiła mi tym wyznaniem największą radość, bo zobaczyła we mnie tego, którego chciałem, by we mnie widziała.

Zabrzmi to może paradoksalnie, ale to dzięki niej uczyłem się być ojcem i co ważne, zaczynałem wierzyć, że mogę nim być (także w stosunku do niej, ale nade wszystko w stosunku do rzeczywistych dzieci).

Przychodziło mi to łatwiej, niż w przypadku realnego syna, bo to ona mnie wybrała (a syn został na mnie skazany) – to raz, a dwa: mój syn musiał mnie odrzucić ze względu na identyfikację z własną płcią – Panna W Jednym Kolorze swoją kobiecość już dawno zbudowała i dla niej to, jakim jestem mężczyzną, nie miało absolutnie żadnego znaczenia.

Dla syna ojciec jest wzorcem bycia mężczyzną; gdy prawdziwy ojciec nie jest mężczyzną, to syn nie ma innego wyjścia, musi ojca odrzucić – inaczej sam nigdy mężczyzną by się nie stał. Córka z kolei w relacji ze swoim tatą buduje swoją własną kobiecość; odbywa się to jednak w wieku mojej prawdziwej córki – to dla mojej córki jestem ważny jako mężczyzna i choć nim nie jestem, to może mimo wszystko jakoś tę rolę wypełnię (w każdym razie w realu jest to najważniejsze zadanie, jakie mam do wypełnienia).

Te dwie rzeczy – to, że to ona mnie wybrała oraz to, że dla niej nie miało znaczenia, czy ja jestem chłopem, czy nie, składały się na to, że to właśnie dzięki Pannie W Jednym Kolorze miałem szansę nauczyć się roli ojca.

 

(Na wszelki wypadek, żeby nikt nie miał najmniejszych wątpliwości – to nie był obowiązek Panny W Jednym Kolorze pomóc mi w tej nauce; to była jedynie szansa, jaką wydawało mi się, że mam; szansa, której nie umiałem wykorzystać, a wina za to, że tego nie wykorzystałem, leży jedynie i wyłącznie po mojej stronie.

I druga uwaga – to co prawda jest bardzo wyraźnie powiedziane w dalszym tekście, ale podkreślam już teraz, by nie było żadnych nieporozumień – te słowa, które cytowałem na wstępie, były jedynie i wyłącznie zwykłym komplementem; ja tu opowiadam po prostu, jakich to marzeń sobie nie namarzyłem)