Alkoholizm

Wyraźnie ostatnio inspiruje mnie telewizja. Tym razem TVP Kultura. Do studia zostały zaproszone cztery osoby zajmujące się leczeniem z alkoholizmu, w tym rosyjski profesor, który od 15 lat działa w Polsce, wykorzystując opatentowaną przez siebie metodę terapii.

Wstępem do dyskusji był felieton filmowy, w którym opierając się o opinie jakiś amerykańskich ekspertów, podważano terapię 12-krokową. W zamyśle prowadzącego było skonfrontowanie właśnie tej metody, która w Polsce jest najpopularniejsza, z metodami, które uchodzą za bardziej naukowe. Pomysł okazał się przedni, jako że tę metodę 12-krokową reprezentował terapeuta z 30-letnim stażem (aż wstyd się przyznać, że nie zapamiętałem, jak się nazywa), który mówił tak prosto, tak przekonywująco, że od samego początku było widać, po której stronie jest racja.

Powiedział on, że do niego najczęściej trafiają ludzie, którzy oczekują od niego, że on, jako specjalista sprawi, iż znikną wszystkie ich problemy związane z alkoholizmem (a więc, że w pracy nie będą mieli problemów, że żona przestanie gderać) i że znowu będą mogli pić, ale już w sposób kontrolowany. Tymczasem on nie jest w stanie im pomóc; jedyne co może robić, to pomagać w tym, by sami uczyli się rozwiązywać swoje problemy.

Dlaczego ludzie piją?

Bo w ten sposób coś sobie rekompensują – redukują lęki, nabierają odwagi, postrzegają siebie jako lepszych, doskonalszych, do których świat należy…

Od niedawna istnieją lekarstwa (i oparte o nie terapie), które sprawiają, że człowiek mimo wypitego alkoholu nic takiego nie odczuwa; ich działanie bazuje więc na tym, że alkoholik nie odczuwając już takiej satysfacji, pije znacznie mniej i zaczyna kontrolować swoje picie.

Na czym polega bezsens takiej metody?

Na tym, że ten człowiek nadal nie potrafi rozwiązywać swoich problemów. Być może rzeczywiście przestanie pić, ale w zamian za to popadnie w hazard, manię zakupów, sexoholizm, czy pracoholizm…

Podstawą terapii 12-krokowej jest uznanie swojej bezsilności i oparcie się na Bogu (z tego co pamiętam, autorami metody było dwóch lekarzy, z których jeden był protestantam, a drugi katolikiem, ale sama metoda nie narzuca chrześcijańskiego oglądu świata, choć wyraźnie jest nim inspirowana); zwraca uwagę na konieczność uznania, że są sprawy, na które my nie mamy wpływu i oddzielanie ich od tych, w których możemy coś zrobić i w których powinniśmy coś zrobić. Własna przemiana może się dokonać jedynie za sprawą Boga, ale my musimy być na to rzeczywiście gotowi, musimy na prawdę tego chcieć. Im bliżej będziemy Boga, tym ta przemiana będzie pełniejsza. Z drugiej jednak strony musimy uczyć się spostrzegać swoje błędy, zauważać krzywdy, jakie inny wyrządziliśmy (i nadal wyrządzamy), a te krzywdy powinniśmy wynagradzać. Ale krzywdy wyrządzane innym, to tylko część prawdy o nas – w nas jest również dobro i to dobro możemy nieść innym. Taki realny obraz samego siebie jest tym, co w procesie trzeźwienia powinniśmy uzyskać i na czym powinniśmy budować dalsze życie.

Przepraszam, jeśli kogo znudziła ta moja nieco przydługa prezentacja metody – już wracam do dyskusji. Otóż najpiękniejsze zdanie było takie, że właśnie dzięki tej terapii, która silą rzeczy jest terapią rozłożoną na lata, ludzie stają się lepsi, niż byli zanim się zostali alkoholikami; często lepsi od tych, którzy zawodowo zajmują się terapią.

(w kościele mówi się błogosławiona wina)

 

* * *

W Radiu „Józef” co sobotę o 22:00 jest audycja „Poradnia uzależnień”, której sam lubię słuchać, bo przecież takie trzeźwienie jest potrzebne każdemu – również tym, którzy nie zauważają, że są nietrzeźwi.

 

 

Siedem Bram Jerozolimy

TVP2 zrobiła nam prezent – Siedem Bram Jerozolimy Krzysztofa Pendereckiego. Jest to dzieło absolutnie genialne. W czasach Jutrzni potrafiłem się zachwycać jedynie cytatami z muzyki cerkiewnej – reszty nie byłem w stanie słuchać. Teraz przez Siedem Bram Jerozolimy zostałem bez reszty zauroczony.

 

 

Paradoksy

Czy to nie paradoks, że na bloga, na którym raczej już nic nie piszę, ciągle ludzie zaglądają, a na tego, na którym najbardziej mi zależy (myślę tu o Świadkach Bożego miłosierdzia) – do chwili, gdy zacząłem pisać tę notkę, jeszcze nikt nie zajrzał?! W sumie jest tak, że ja częściej bywam u innych, niż ci inni zaglądają do mnie. Wygląda na to, że się innym tylko narzucam. Dziś zresztą odczułem to całkiem dosłownie, gdy zajrzałem do kogoś, u kogo wcześniej się wpisałem i zobaczyłem, że ta osoba wszystkim odpowiedziała, a mój wpis usunęła (był w czerwonej ramce, a po odświeżeniu strony nie było go wcale). Obiecuję, że ograniczę swoje bywanie, by inni nie musieli uciekać się do takich sposobów wypraszania mnie ze swoich blogów.

A czy to nie paradoks, że wtedy, gdy najbardziej były mi potrzebne pieniądze, akurat ktoś w księgowości zapomniał o przelewie dla mnie (inni pieniądze dostali, tylko ja nie)? Ten miesiąc był dla mnie kiepski – nawet nie rozliczyłem się z Urzędem Skarbowym za miniony rok (mam w końcu czas do kwietnia), a i tak zabrakło mi pieniędzy. Dzisiaj chodził ksiądz po kolędzie, a ja nie miałem z czego przygotować koperty. W zeszłym roku też nie miałem z czego, ale od razu mogłem zrobić przelew; dziś nie miałem z czego.

A czy to nie paradoks, że choć przed rokiem żona zabrała dzieci na zakupy, a tym razem zabrała tylko syna, to i tak córka czekając na księdza zasnęła tak głęboko, że gdy ksiądz przyszedł, nie mogłem jej dobudzić?

 

 

 

PS: Widzę, że jakieś problemy ma countomat – są dwa wpisy Teresy. Countomat ze wszystkich moich blogów pokazuje, że odwiedzany byłem tylko na tym blogu (choć rzadko, ale zawsze).