Zaspałem

Wczoraj wydarzyła się dziwna historia. Jak zwykle miałem ustawiony budzik w telefonie na 6:53, by z odpowiednim zapasem wstać na 7:00 na mszę. Tym razem jednak sam z siebie obudziłem się o 6:10. Zastanawiałem się nawet, czy nie doczekać siódmej – ostatecznie jednak położyłem się spowrotem. Okazało się jednak, że po raz pierwszy od prawie 50 lat nie obudziłem się na głos budzika. Obudziłem się dopiero o 7:37 – to jest kilka minut po tym, gdy msza w Świątyni Opatrzności się zakończyła. Zobaczyłem pustą kaplicę Najświętszego Sakramentu – jeszcze tylko kilka osób zostało, pomodlić się w ciszy…

Przewinąłem pasek na wyświetlaczu, by przesunąć się na początek mszy – okazało się, że owszem wszystko jest nagrane, tylko że dźwięk pochodzi z głównego kościoła – księdza w ogóle nie było słychać! (n.b. dzisiaj było dokładnie tak samo – już na Świątynię Opatrzności nie mogę liczyć). 

– No to widzę Panie, że w tej sytuacji pozwoliłeś mi dłużej pospać. 

W pierwszej chwili pomyślałem, No to przyjdę na dwunastą, ale zacząłem szukać innej mszy. I trafiłem na coś takiego (sama msza zaczyna się w 35 minucie – Ewangelia w 46, a kazanie w 48-mej):

Proponuję wysłuchać tego kazania (po wysłuchaniu Ewangelii, bo to kazanie w całości nawiązuje do tego czytania), które kończy się następującym apelem:

Panie, prosimy Ciebie, abyś przebaczał nam nasze grzechy i słabości i chronił nas od ludzi, którzy niestety w Kościele zamiast bronić swoich braci i siostry, prześladują. Chroń nas od takich ludzi. Modlimy się za nich, błogosławimy i przebaczamy, ale daj nam takich pasterzy, którzy będą prorokami Twoimi i będą wspierać i błogosławić tych, którzy idą w imię Twoje. Dziękujemy Ci za takich naszych przełożonych w Kościele, którzy też mają wielką miłość, mądrość i pokorę i którzy nie prześladują proroków, ale ich chronią, błogosławią, bo sami są prorokami Boga i wiedzą, jak wielka to odpowiedzialność. 

Wygląda więc na to, że Pan tak dziwnie podziałał z moim wstawaniem, bym odniósł się do tych słów.

Zacznę od tego, że kompletnie nie znam tego księdza i w pierwszej  chwili sądziłem, że on odnosi się do o. Adama Szustaka, o którym zaczyna się mówić, że to heretyk (sam słyszałem, jak w pewnym panelu dyskusyjnym Robert Tekieli mówił, że to heretyk – aż ks. Dariusz Oko się za nim wstawił, że nie można tak o nim mówić, bo w tym, co głosi, nie ma żadnej herezji). Ale to nie o o. Szustaku mówił ks. Daniel, lecz o sobie – to on jest tym prorokiem, który oczekuje od hierarchów, by również wśród nich byli prorocy i by pomagali jemu w jego dziele.

Bezpośrednio pod oknem z transmisją jest następujący podpis:

5.77K subscribers SUBSCRIBE

Zapraszamy do wspólnej modlitwy z Ojcem Danielem i Wspólnotą MIMJ

Kliknąłem więc na ten link – okazało się, że nie ma tam żadnej informacji na temat samej wspólnoty (kliknijcie na ABOUT i sami się przekonacie). Ale kliknąć warto, bo tam pojawia się link na stronę WWW.

Pierwsze, na co zwraca uwagę sam ks. Daniel, to:

UWAGA!  Wspólnota MIMJ oraz jej Pasterz o. Daniel Galus nie jest związany z obecnymi dziełami Fundacji Anioł Miłosierdzia. 

A więc okazuje się, że to nie Miłosierdzie Jezusa jest najważniejsze dla tej wspólnoty, lecz pieniądze. W pierwszej chwili trudno zajarzyć, o co chodzi – a to chodzi o to, że kiedyś ks. Galus zakładał Fundację Anioł Miłosierdzia, ale tamta fundacja coś się pokłóciła z ks. Danielem, więc ksiądz założył nową fundację – no i ta sprawa okazuje się być najważniejsza dla całej wspólnoty.

A w ogóle to sama wspólnota jest w jakimś konflikcie z ordynariuszem miejsca, czyli z abpem  Wacławem Depo z diecezji częstochowskiej. Myślę, że najłatwiej wyrobić sobie zdanie korzystając z następującego zestawienia na portalu Aleteia.

Sprawa nie jest więc prosta – bo z jednej strony od strony prawnej wszelkie racje są po stronie Arcybiskupa – zarówno w sprawie nieposłuszeństwa, jak i nawet bezprawnego posługiwania się tytułem ojcec (ks. Daniel jest zwykłym księdzem diecezjalnym). Ale trzeba pamiętać, że ks. Galus już jako kleryk wyróżniał się spośród innych. Ciepły, serdeczny wobec ludzi i prawdziwie zaangażowany został gorąco przyjęty przez parafian. Wysłany do zapadłej, maleńkiej parfii, potrafił stworzyć coś naprawdę dużego – jego wspólnota rozrastała się, a na spotkania ewangelizacyjne przyjeżdżały tłumy…

Ale czy aby pycha, której ks. Galus tak nienawidzi u swoich przełożonych, nade wszystko nie dotknęła właśnie jego?

„Gość Niedzielny” cytował opolskiego hierarchę, który polecił teologom sprawdzenie pisma „Ogień Jezusa” wydawanego przez Wspólnotę: „Teksty teologiczne są poprawne i we właściwy sposób mogą ukierunkowywać tę formę duchowości, jaką proponuje Odnowa w Duchu Świętym. Jednak największym mankamentem czasopisma zdaje się bezustanne odwoływanie się do autorytetu o. Daniela Galusa, którego każdemu słowu i gestowi przypisuje się przesadne znaczenie, postrzegając go niemal jako proroka naszych czasów. To swoisty kult jednostki, który budzi niepokój, bo jest przecież jednym ze znamion sekty”.

Może warto porównać ks. Galusa ze wspomnianym wcześniej o. Adamem Szustakiem? Przecież o. Adam doznał podobnego upokorzenia – jemu po trzech latach wspaniale rozwijającej się wspólnoty, którą założył w Duszpasterstwie Akademickim „Barka” w Krakowie, odebrali jego przełożeni. O. Adamowi postawiono podobny zarzut – jego przełożeni obawiali się, że w prowadzeniu tej wspólnoty o. Szustak za bardzo koncentruje ludzi wokół siebie.

Podstawowa różnica między nimi polega właśnie na tym, że o. Adam podporządkował się tej decyzji. Mało – po paru latach tę decyzję o odebrania mu wspólnoty przypisywał bezpośrednio naszemu Panu! (a nie swoim przełożonym). Wyraźnie docenił zagrożenie, jakie w nim samym tkwiło.

Ks. Daniel, choć jemu wspólnoty nie odebrano – chciano jedynie odseparować na czas rekolekcji – wszelkie polecenia ignorował i ignoruje nadal. On sam siebie naprawdę uważa za proroka, a innych za sługi szatana.

Obawiam się, że to są kolejne uboczne efekty tego, że biskupi nie poddali się autolustracji. Tak jak kasta sędziowska miała sama doprowadzić do samooczyszczenia, a nie doprowadziła, tak też miało być z biskupami i dokładnie z tym samym skutkiem. Te wszystkie lawendowe mafie, ci wszyscy oddelegowani do Kościoła przez SB… Bez tej autolustracji jakże łatwo młodym, ambitnym i szczerze oddanym Jezusowi kapłanom, odrzucić wszystko, co od przełożonych pochodzi – i chytry plan szatana się spełnia.

XVIII Konkurs Chopinowski

I znowu mi się zebrało na wspominki. Pamiętam rok 1975, gdy to po raz pierwszy biegałem codziennie do Filharmonii, a wszystko za sprawą Konkursu. Był to sławetny konkurs, którego laureatem został Krystian Zimerman.

Przez wiele lat wcześniej razem z mamą śledziłem konkursy przez Polskie Radio – w roku 1975 po raz pierwszy w życiu biegałem na koncerty. A trzeba przyznać miejsce miałem znakomite – siedziałem za plecami (całkiem dosłownie – w następnym rzędzie) Witolda Małcużyńskiego, który był jednym z jurorów (a jak dla mnie najwybitniejszy ówczesny pianista).

W tym samym konkursie startowała również Katarzyna Popowa-Zydroń, które obecnie jest przewodniczącą jury (a wtedy udało się jej przejść do III etapu). Wśród jurów jest też Łotyszka Dina Joffe, ktora zajęła II miejsce – a więc tuż za Krystianem Zimermanem; jest też Ewa Pobłocka, o rok młodsza od niego, a która na następnym Konkursie weszła do finału i zajęła 5 miejsca. Gdy ją zobaczyłem w jury całą siwiuteńką, to aż się przeraziłem (to wszystko są ludzie młodsi ode mnie – poza Katarzyną Popową-Zadroń, która jest z 1948 roku; pani profesor jest bułgarskiego pochodzenia Екатерина Попова, ale studia muzyczne kończyła w Gdańsku).

Pamiętam, że po tym Konkursie uświadomiłem sobie, że był to zarazem ostatni konkurs, na który mogłem sobie spokojnie biegać – wiedziałem, że przy następnym będę już pracował i będę musiał wziąć urlop (ale tego, bym nie wziął, zupełnie sobie nie wyobrażałem). Tymczasem ten następny wypadł na czas mojego pobytu w wojsku. To co prawda była już praktyka oficerska, więc Konkursem nadal żyłem, ale już tylko poprzez radio i nie w takim wymiarze (zresztą w tym czasie byłem jednym z dwóch redaktorów „Solidarności Koszalińskiej” – pisma MKZ NSZZ „Solidarność” – a więc aż tyle czasu nie miałem).

Kolejne Konkursy jeszcze bardziej mnie ograniczały, jako że będąc już w małżeństwie nie mogłem tak swobodnie dysponować czasem. W efekcie już nigdy więcej do Filharmonii nie biegałem.

Ale od kilku lat jest tak doskonała obsługa Konkursu i w TVP Kultura, a ostatnio w internecie, że przeżywam to tak samo, jak wtedy w 1975 roku 🙂 No i jak wtedy miałem swojego faworyta Krystiana Zimermana, tak w tym mam Szymona Nehringa. Szymon już w poprzednim Konkursie wszedł do finału, gdzie jednak jury go skrzywdziło (mówiło się, że przez to, że nie u tego profesora się uczył). W tym roku jury w tym głównym trzonie jest to samo – ale tym razem studiuje u prof. Katarzyny Popowej-Zadroń. A więc życzę mu tego, by nikt go nie skrzywdził (a gra feomenalnie).