STACJA X – PAN JEZUS Z SZAT OBNAŻONY

Ogromne wojska, bitne generały,
Policje – tajne, widne i dwu-płciowe –
Przeciwko komuż tak się pojednały?








Szpiclują, podsłuchują, podglądają – chcą się wedrzeć w najbardziej strzeżone zakamarki, byle tylko coś znaleźć, czegoś dotknąć, obnażyć światu.
Ciebie Jezu też nasłuchiwali, podsłuchiwali, przesłuchiwali (wysłuchać tylko nie chcieli, bo Twoja mowa była dla nich za trudna) – i nic, niczego nie mieli. Ale wyrok był od dawna gotowy – trzeba go było tylko wykonać. Obnażyli Ciebie na koniec w nadziei, że może chociaż po wyroku, coś na Ciebie znajdą.
.

A tu nic – czysta miłość!

.

Szczęśliwi ci, którzy nie mają nic do ukrycia, którym można zaglądać w ich najtajniejsze myśli, a tam wszystko czyste jak śnieg. Ręka podana w potrzebie. Słowo otuchy w strapieniu. Łza dodana do czyjejś łzy. Kromka chleba, gdy do kogoś przyszedł głód.

.

Oni nie muszą nikogo oskarżać, że to podróba, prowokacja, nie muszą mówić, że oni jeszcze pokażą!

.

Szczęśliwi. Wolni.

Kochają do ostatniego tchnienia.


STACJA IX – TRZECI UPADEK JEZUSA

To już końcówka, ostatnie metry… Brakowało może pięćdziesięciu kroków, by dotrzeć na sam szczyt.
Ileż to razy było tak, że wydawało się nam, iż mamy coś na wyciągnięcie ręki… A jednak zabrakło kilku kroków, brakowało wsparcia, pomocy i upadaliśmy. Cel tuż przed nami, a nie dawaliśmy rady…
Ty Jezu też nie dałeś rady, Szymon niósł belkę, a Tobie i tak zabrakło sił, by dotrzeć tam, gdzie wszystko miało się wypełnić…
Ale nie poddałeś się. Po raz trzeci wstałeś z kolan i poszedłeś dalej.

Jezu, wspieraj mnie zawsze, gdy będę szedł Twoją drogą, którą Ty mi wyznaczysz, a mnie zabraknie sił. Nawet gdy upadnę, napełniaj mnie otuchą, wzmacniaj mnie i prowadź dalej…

 
 
 

 

STACJA VIII – PAN JEZUS POCIESZA PŁACZĄCE NIEWIASTY

W tej ostatniej drodze szedł wielki tłum, jak pisał o tym Ewangelista. Większość z ciekawości, dla fałszywej atrakcji – ale przecież nie wszyscy. Byli też tacy, którzy widzieli wielką niesprawiedliwość w wyroku, jaki zapadł i chcieli przynajmniej tyle, by okazać Jezusowi, że są z Nim.
Być może w tym tłumie była to mniejszość, ale były i takie osoby. Nade wszystko kobiety, bo to one bardziej ulegają emocjom i postępują tak, jak im te emocje nakazują – płakały, ale szły.
Jezu, Ty to wszystko wiedziałeś, a jednak powiedziałeś im: Córki Jeruzalem, nie płacz­cie nade Mną! Płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dzieć­mi! (Łk 23,28)
Tyś tylko raz zapłakał, a było to, gdy zbliżałeś się do Jerozolimy (por. Łk 19,41), bo znałeś przyszły los tego miasta. Nie pozostawią w tobie kamienia na kamie­niu, dlatego żeś nie poznało czasu twego nawiedzenia (Łk 19,44). Teraz o tym samym mówiłeś niewiastom, opisując jaki los je czeka – je i ich dzieci.
 
Ileż to razy każdy z nas płakał i za każdym razem powód był najistotniejszy pod słońcem. A ile z nich dziś pamiętamy?
Ale nawet te powody, które były naprawdę ważne, są niczym wobec naszego zbawienia. A więc najważniejsze jest to, by nie przegapić czasu nawiedzenia.
 
Jezu, spraw proszę, abym nie przegapił czasu swego nawiedzenia, bym zawsze rozpoznał ten moment, w którym Ty Jezu do mnie przychodzisz. Bym zawsze wybrał tę drogę, na którą Ty wskazujesz…

 

 

STACJA VII – DRUGI UPADEK PANA JEZUSA

 

 

Ten pierwszy upadek, to jeszcze nie upadek – to ugięły się kolana na widok tej, dla której Jezu byłeś całym życiem. Kolana Ci się ugięły i już nie byłeś w stanie ich wyprostować.
Ale w końcu i sam ciężar dźwiganej belki też dał znać o sobie – zaczynało Ci brakować sił, by nieść go dalej. Pomagał Ci Szymon, na Ciebie spadała tylko część tego ciężaru, ale i to już było za dużo. Upadłeś. Nie miał kto Ciebie podtrzymać – Szymon przejął cały ciężar belki, a i tak upadłeś.

Lekceważymy nasze upadki, mówimy Nic się nie stało, to był tylko przypadek, to o niczym nie świadczy – a już na pewno nie o tym, by miało mi sił brakować, a tymczasem brakuje.

A może paradoksalnie po to by wstać, pierwszym krokiem jest stanąć w prawdzie i powiedzieć sobie Brak mi sił…? Jezu, spraw bym umiał spojrzeć w prawdzie o sobie. Bym nie wynajdował różnych wymówek, pretekstów – wszystkiego, co ułatwia mi fałszowanie obrazu.

STACJA VI – WERONIKA OCIERA TWARZ PANU JEZUSOWI

 

Vera (łac.: prawdziwy) eicon (gr.: obraz) – nie znamy imienia kobiety, która otarła twarz Jezusowi. Ba, nie wiemy nawet, czy takie zdarzenie miało miejsce (żaden opis ewangeliczny męki Jezusa o tym nie wspomina). Pozostała jednak chusta, o której mówiło się, że zawiera prawdziwy obraz Jezusa. Chusta była przechowywana w Konstantynopolu, aż w obliczu zagrożenia w 705 roku została przekazana do Watykanu, do bazyliki św. Piotra. To wtedy zaczęto ją nazywać Chustą Weroniki (Od 1638 roku Chusta jest przechowywana i wystawiana w kapucyńskim kościele Sanctuario di Volto Santo w obustronnie oszklonej monstrancji; obraz jest przezroczysty).
Tkaniną, na której zostało utrwalone prawdziwe oblicze Jezusa, jest bisior, zwany także morskim jedwabiem, jako że utkany jest z nici, jakie wytwarzają niektóre małże (głównie morskie). Bisior charakteryzuje się m.in. tym, że nie da się na nim malować – a jednak na Chuście Weroniki utrwaliło się oblicze naszego Pana i to dokładnie takie samo (taki sam układ ran i proporcji twarzy), co na Całunie Turyńskim. Jedyna różnica w wizerunku dotyczy tego, że na Chuście Weroniki oczy są otwarte.
Nie ma w opisach męki Jezusa Chrystusa żadnej wzmianki o kobiecie ocierającej Mu twarz, ale jest dowód materialny tego faktu.

A więc wiemy, że rzeczywiście była kobieta (i to bardzo bogata, bo bisor był wyjątkowo drogim materiałem), która w geście miłosierdzia zdjęła swoją chustę i otarła nią twarz Jezusowi. Pamiętajmy przy tym, że kontakt z krwią (a twarz Jezusa była zakrwawiona) sprawiał, że ta kobieta stawała się nieczystą – a to wszystko tuż przed świętem Paschy. Stawała się nieczystą na czas świąt! Nam to trudno zrozumieć, ale Weronika przez ten gest stawała się na czas świąt wykluczona ze swojego środowiska.
Czy można sobie wyobrazić większą gotowość do poświęcenia dla bogobojnej Żydówki?


Jezu spraw, by i mnie wzorem Weroniki było stać na to, by powiedzieć coś, coś uczynić, wbrew własnemu otoczeniu. Bym zawsze był gotowy na to, aby zostać wykluczonym ze swojego środowiska w imię prostego gestu, który co prawda nie zmieni czyjegoś losu, ale który na chwilę przyniesie ulgę…

STACJA V – SZYMON Z CYRENY POMAGA DŹWIGAĆ KRZYŻ JEZUSOWI

 

 

Szymon z Cyreny nie był jakimś gapiem, szukającym taniej sensacji – po całym dniu pracy wracał z pola (por. Mk 15, 21 oraz Łk 23, 26). Utrudzony. A to jego przymusili. Nie tych, dla których ukrzyżowanie to rodzaj rozrywki, lecz jego, który wracał utrudzony.
Dlaczego jego?
Pewnie dlatego, że był obcy*, pewnie wyróżniał się wyglądem…
Jawna niesprawiedliwość.

Pamiętaj o tym, gdy i ciebie spotka niesprawiedliwość – nigdy nie wiesz, czy ta niesprawiedliwość, która ciebie spotyka, nie okaże się najważniejszym wydarzeniem w twoim życiu?

Jezu pomóż mi, bym w tych wszystkich wydarzeniach ze swego życia, których nie rozumiem, których nie potrafię przyjąć, przeciw którym się buntuję, umiał dostrzec Twój zamysł, Twoją miłość – bym umiał zauważyć, że to przecież jest Twoja droga, którą Ty dla mnie wybrałeś ze swej miłości…

*) Cyrena, to miasto w północnej Libii (jakieś 200 km na zachód od lepiej nam znanego Tobruku). Cyrenę od Jerozolimy dzielił dystans przeszło 1300 kilometrów.

STACJA IV – PAN JEZUS SPOTYKA MATKĘ SWOJĄ

STACJA III – PAN JEZUS PO RAZ PIERWSZY UPADA i STACJA IV – PAN JEZUS SPOTYKA MATKĘ SWOJĄ, to dwie odrębne stacje, ale zastanówmy się, czy aby przypadkiem oba te zdarzenia nie nachodzą na siebie?
Spróbujmy to sobie wyobrazić – Jezus idzie na swoją śmierć i to śmierć hańbiącą. Doskonale rozumie, że ta śmierć, to cena jaką On musi zapłacić za nasze zbawienie. Ponieważ On to wie, to Jemu jest łatwiej. Jednak łatwiej nie znaczy wcale łatwo – sam przecież prosił Ojca:
Abba, Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie. Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty [niech się stanie]. (Mk 14,36)

Gdy już mamy ten obraz przed sobą, uświadommy sobie, że w takich to okolicznościach Jezus z daleka dostrzega swoją Matkę. Tę jedną jedyną, co Go sobie nie wybrała gotowego, zupełnego. On był dla niej wszystkim – owocem jej żywota, a zarazem wypełnieniem jej losu.
Maryja nie rozumiała tego, co się dzieje – bo nikt z ludzi nie miał szans, by zrozumieć (nawet Ona). Dla Niej był to koniec jej nadziei – była taka dumna ze swojego Syna, a tu wszystko legło w gruzach…

Jezus miał świadomość tego, jak to wszystko widzi Jego Matka. Gdy więc Ją ujrzał, ugięły Mu się kolana.

To była prawdziwa przyczyna upadku. Te dwa zdarzenia nachodziły na siebie.

Tak drobny epizod, a tyle mówi o tym, jak to jest, gdy prawdziwie kogoś się kocha… Można nawet zbawiać świat, ale gdy się widzi ból tej, którą się kocha, to kolana same się uginają.

Jezu, spraw proszę, by moja miłość nie różniła się od Twojej, by inni w tej mojej miłości dostrzegali to, jak Ty do nich przychodzisz…

STACJA III – PAN JEZUS PO RAZ PIERWSZY UPADA

Belka pionowa była już na miejscu, Ty niosłeś tylko tę poziomą – ale skoro tamta mogła już tam być, to mogła również i ta. Pomysł, by skazaniec niósł krzyż na swoich ramionach na miejsce kaźni, służył temu, by upokorzyć skazanego. Wiadomo było przecież z góry, że skazany prędzej, czy później upadnie na swej drodze. Ten ciężar obiektywnie przekraczał możliwości każdego skazanego (szczególnie, jeśli skazany był poddany wcześniej dodatkowej karze chłosty) – skoro dla dzisiejszych budowlańców kilka kroków z takim ciężarem, to za dużo, to co dopiero cała droga od pałacu Piłata na Golgotę (500 m).

Upadłeś więc w końcu – ku upokorzeniu swemu i radości gawiedzi.

Ewangelie co prawda nic nie wspominają o Twoim upadku – nie ma jednak najmniejszych wątpliwości, że tak właśnie było. Czy jednak rzeczywiście byli tacy, którzy się z Ciebie naigrywali, że co to za król, który sam nosi ciężary, a potem pod nimi upada? – tego nikt nie wie. Jednak wyjątkowo łatwo przychodzi nam wyobrażenie tej sytuacji – to było wpisane w ten scenariusz.

Jednak to, co naprawdę ważne Jezu, to to, że powstałeś!

W scenariuszu szatana, jaki on dla nas pisze, są same nasze upadki. Ten scenariusz nigdy się nie spełni, o ile tylko w odpowiednim momencie potrafimy zwrócić się do Ciebie. Najczęściej jednak jesteśmy przekonani, że sami damy sobie radę – jesteśmy zadufani w sobie, a z tego cieszy się tylko szatan – przez to upadamy.

Jezu, Ty pokazałeś nam, że zawsze można powstać – wspieraj mnie proszę, gdy i ja próbuję tego dokonać.

STACJA II – PAN JEZUS BIERZE KRZYŻ NA SWOJE RAMIONA

Pan Jezus nie niósł całego krzyża tylko jego poprzeczną belkę. Jej długość wynosiła 200 cm przekrój 20 na 30 cm mogła ważyć około 55-60 kg.


Gdy to przeczytałem, pomyślałem sobie, że te rozważania powinienem zilustrować workiem cementu – typowy worek 50 kg. Właśnie takie wrzucałem do betoniarki, gdy kręciłem beton na fundamenty, a później na pierwsze stropy. Okazuje się jednak, że dziś już nie ma takich worków – robi się albo 25 kilogramowe, albo jeszcze mniejsze – 20 kilogramowe. Współczesnym budowlańcom nie chciało się dźwigać nawet kilku kroków 50 kilogramów, więc dziś na ciężar krzyża składają się dwa, a nawet trzy worki cementu (zależy które się wybierze). Taki ciężar Jezus niósł pół kilometra. No i niósł, a przecież chwilę wcześniej został skatowany poprzez karę chłosty.

Nie lubimy dźwigać ciężarów, nie lubią nawet ci, w których zawodzie takie dźwiganie jest wpisane, jako atrybut tego zawodu. Chętnie przerzucamy ciężar na innych, albo udajemy, że nas to nie dotyczy…

Tymczasem Ty Jezu wziąłeś krzyż i go niosłeś. Wiedziałeś, że Ojciec Twój nie dopuścił by do tego, byś miał dźwigać coś, czego nie dasz rady udźwignąć – obiektywnie przekraczał on Twoje siły, ale skoro Ojciec do tej sytuacji dopuścił, to wiedziałeś, że dał Ci moc, byś ten ciężar mógł dźwigać.

Jezu spraw, bym i ja tak potrafił ufać Twemu Ojcu, jak Ty zawsze Mu ufałeś. Spraw bym nigdy się nie buntował przeciw ciężarom, które wydają mi się nie do udźwignięcia. Spraw, bym za Twoim pośrednictwem zawsze potrafił odnaleźć moc potrzebną na drodze, którą Ojciec mi wyznaczył.

STACJA I – PAN JEZUS NA ŚMIERĆ SKAZANY



Mówi się, że każdy facet, to mechanik – każdy najlepiej zna się na swoim samochodzie.
Ale to nic przy tym, że każdy jest lekarzem – na tym znają się wszyscy.
Jednak to jeszcze nic przy tym, że każdy jest sędzią – to nie tylko, że każdy się zna – każdy co chwila wydaje jakiś wyrok!

Ktoś zajechał drogę – Kretyn! Zachował nie tak – A to ździra! Załatwił coś nie tak – A to gamoń!
I tak na okrągło – 24 godziny na dobę.
Niepotrzebne nam jest jakiekolwiek rozeznanie spraw (nie tylko takie, jakie może mieć tylko Bóg), by ferować wyrok ostateczny i nieodwołalny.
Ba, wystarczy, że ktoś nami zmanipuluje, byśmy ten wyrok wydali ostatecznie i nieodwołanie! (ileż to osób chadza na tej zasadzie na różne demonstracje)

Tak też było 2000 lat temu – to kapłani podpuścili tłum, a ten krzyczał Na krzyż z Nim! (Mt 27, 22-23). Piłat, do którego kapłani przywiedli Jezusa, bo prawo rzymskie odebrało im prawo do wydawania wyroku śmierci (wyrok musiał zatwierdzić Namiestnik), nie widział winy – wydał jednak wyrok, bo bał się reakcji tłumu.

Jezu, wybacz mi, że ja również skłonny jestem, by ferować wyroki. Nie pozwalaj mi na to, chroń przed tym, bym pozwalał sobą manipulować i daj mi siłę, by przeciwstawiać się presji krzykliwej większości. Wspieraj mnie w tym, bym zawsze na wszystko patrzył Twoimi oczami.