Bóg tak chciał

Maria Kołodziejczyk, kiedyś przyszła tu i zaprosiła na swój blog – dziwne to było zaproszenie skoro przyszła na blog katolicki, a zaprosiła do przeczytania notki, jak się okazało, opartej wyłącznie na pomówieniach kościoła katolickiego (np. jakoby KK obdarzał czcią boską świętych). Przyznam, że początkowo sądziłem, iż Maria po prostu nie wie, jak bardzo się myli – ktoś jej przedstawił, jakoby tak właśnie było, a ona tego nie sprawdziła i stąd ta niefortunna notka. Gdyby tak rzeczywiście było, to na koniec by po prostu przeprosiła za swoje oszczerstwa. Tak się jednak nie stało.
Początek więc zdecydowanie nie był najlepszy. Jednak kolejna notka nie miała już takiego charakteru, a poruszała bardzo ważki temat, jakże częstych zarzutów odpowiedzialności Boga za zło na świecie.
Przedstawię tutaj jedynie swoją wypowiedź:
Mario, to znacznie lepsza notka, niż poprzednia, ale i tu nie ustrzegłaś się bardzo istotnych błędów. Nade wszystko nie wiem, skąd Ci się wzięło, że bunt Lucyfera (czyli tego, który niósł światło), był buntem przeciw Jezusowi. Mówisz, że wszystko piszesz w oparciu o Pismo Święte, a tymczasem w tej kwestii nie mogłaś się na nim oprzeć. A taki pogląd jest albo nielogiczny, albo odmawia Jezusowi to, iż jest Bogiem. Tymczasem Jezus jest Bogiem, gdy Lucyfer jedynie stworzeniem. Lucyfer nie miał powodu, by się buntować przeciw Jezusowi, bo dobrze wiedział, że nie jest Jemu równy. Problem pojawił się dopiero wtedy, gdy Bóg stworzył człowieka. Aniołowie, jako stworzenia duchowe, zdecydowanie przewyższali w swej doskonałości ludzi, a tymczasem Bóg nakazał im, by służyli człowiekowi. To jest przyczyna buntu Lucyfera, który był w ogóle możliwy przez to, co słusznie zauważyłaś, że Bóg dał aniołom (dokładnie tak samo, jak nam) wolną wolę.
Zazdrość, jako motyw buntu, wpłynęła na jego formę – Lucyfer pragnie wykazać Bogu, że człowiek nie zasługuje na to, by tak był przez Niego hołubiony i to dlatego właśnie szatan przy każdej okazji stara się zwieść człowieka, by nie wypełniał woli Bożej. Szatan stał się ojcem kłamstwa właśnie po to, by zwodzić człowieka, będzie nawet dobrem nazywał zło, byle tylko człowiek nie wypełniał woli Bożej.
I w tym miejscu ważna jest drobna dygresja – zło nie jest przeciwieństwem dobra; zło jest brakiem dobra! Dobra pragnie dla nas Bóg, wypełnianie Jego woli zawsze jest czynieniem dobra; gdy szatan odwodzi nas od wypełniania woli Bożej, sprawia, iż na świecie jest tyle zła.
Oczywiście masz rację, że to zło nie oznacza, iż Bóg tego chciał – jest dokładnie tak, jak Ty mówisz, że człowiek ma wolną wolę i może wybrać zło; a mówiąc ściślej, może nie wypełnić woli Bożej. Zło z samej definicji jest tam, gdzie nie wypełniła się wola Boża.
Rodzi się zatem pytanie, dlaczego Bóg dał człowiekowi wolną wolę, skoro to przez nią jest na świecie tyle zła? I nie jest tak, jak pisałaś, że Bóg mógł co najwyżej przeczuwać, że eksperyment z wolną wolą się nie sprawdzi – Bóg jest poza czasem; On wie (i zawsze wiedział), jak człowiek będzie wykorzystywał wolną wolę! Skoro wiedział, to dlaczego obdarzył człowieka wolną wolą?
Odpowiedź jest jedna – miłość jest możliwa jedynie i wyłącznie między wolnymi osobami; skoro mamy nauczyć się kochać (a to jest jedyny powód naszego życia tu na ziemi), to musimy posiadać wolną wolę – bez niej nie moglibyśmy się nauczyć. A gdybyśmy się nie nauczyli, nie moglibyśmy u końca dziejów być w takiej samej relacji z Bogiem-Ojcem, w jakiej teraz jest Jego Syn.
Ale głowa do góry – skoro On jest poza czasem, to On wie, że w ostatecznym rozrachunku eksperyment z wolną wolą wcale nie okaże się tak nieudany, jak dziś myślimy.
 
Po tej mojej wypowiedzi odezwała się Basia i przyznam, że najchętniej bym w tym miejscu zacytował jej wypowiedź, bo zdecydowanie była tego warta! Niestety nie uzyskałem zgody, więc muszę się ograniczyć do tego, co sam po tym napisałem:
 
Basiu, bardzo trafne uzupełnienie – tak właśnie jest, że Boży plan dla każdego z nas uwzględnia wszystkie nasze wybory, także te, gdy nie wybieramy wypełnienia Jego woli. To jest bardzo ważne, by nigdy nie zapominać, iż Bóg jest poza czasem – my „widzimy” czas sekwencyjnie, a On widzi „naraz”. I dzięki temu może tak kierować naszym życiem, by szanować wolność każdego z nas, a zarazem prowadzić do zbawienia. Tak właśnie jest, jak piszesz, że jeśli dopuszcza zło, to tylko wtedy, gdy z tego zła może wyprowadzić jeszcze większe dobro. My możemy tego dobra nie dostrzegać, bo my widzimy wszystko w czasie, ale ono na pewno jest! (i oczywiście masz rację, że gdy wówczas mówimy Bóg tak chciał, to jest w tym zawarte zaufanie Bogu – tyle, że autorka używała tego sformułowania w innym znaczeniu, w którym często jest używane, by właśnie wytłumaczyć, że On wcale tego nie chce)
I bardzo cenna była Twoja odpowiedź na pytanie Gdzie wtedy był Bóg? – tu znowu jest szalenie ważne, by pamiętać, iż Bóg jest poza czasem. Dla Boga to ten sam moment – zło, które teraz się dzieje i przyjmowanie tego zła na siebie na Krzyżu.
I masz rację, że każdy/każda z nas w swojej wolności może wybrać jedną z tych dwóch postaw – może urągać Bogu, ale może też oddać tę swoją cząstkę męki za zbawienie świata.
Bardzo dobrze, że o tym wszystkim napisałaś.
 
Jedyną osobą, która włączyła się do rozmowy, był Asmodeusz – dodał do tego swoje spojrzenie, człowieka niewierzącego. Innymi słowy zgłosił wiele wątpliwości charakterystycznych dla dzisiejszego świata. Niestety nie mam z nim jakiegokolwiek kontaktu, więc nawet nie mogłem poprosić o zgodę, na publikację jego wypowiedzi. Jeśli jednak kogoś te wątki interesują, to zachęcam do lektury bezpośrednio na blogu Marii.

Jak miedź brzęcząca

(31) Starajcie się jednak o większe dary! Pokażę wam teraz drogę, która przewyższa wszystkie inne: (1) Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się miedzią brzęczącą lub dźwięczącym cymbałem. (2) Gdybym posiadał dar prorokowania i poznał wszystkie tajemnice i wszelką wiedzę, a wiarę miałbym taką, że góry bym przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. (3) Gdybym też innych nakarmił wszystkim, co posiadam, i szczycił się, że wydałem własne ciało, a miłości bym nie miał, niczego bym nie zyskał. (4) Miłość jest cierpliwa, szlachetna, miłość nie zazdrości, nie przechwala się, nie jest zarozumiała, (5) nie postępuje nieprzyzwoicie, nie szuka siebie, nie wybucha gniewem, nie liczy doznanych krzywd, (6) nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz raduje się prawdą. (7) Wszystko wytrzymuje, wszystkiemu wierzy, wszystkiemu ufa, wszystko przetrwa. (8) Miłość nigdy się nie kończy. Inaczej niż dar przepowiadania, który ustanie, języki, które zanikną, czy wiedza, której zabraknie. (9) Tylko po części poznajemy i po części przepowiadamy. (10) A kiedy nadejdzie to, co doskonałe, zaniknie to, co częściowe. (11) Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, myślałem jak dziecko, rozumowałem jak dziecko. Gdy stałem się człowiekiem dojrzałym, wyzbyłem się tego, co dziecięce. (12) Teraz widzimy niewyraźnie jak w zwierciadle, potem będziemy oglądać twarzą w twarz. Teraz poznaję po części, potem poznam tak, jak sam zostałem poznany. (13) Teraz więc trwają wiara, nadzieja i miłość – te trzy. Z nich zaś największa jest miłość. (1Kor 12, 13)
A kto tak brzęczy?

Ciało jest jednością

(12) Ciało jest jednością, choć ma liczne części. Wszystkie czę­ści ciała, mimo że jest ich wiele, tworzą jedno ciało. Tak też jest z Chrystusem. (13) W jednym Duchu wszyscy zostaliśmy ochrzczeni, by stanowić jedno ciało: Żydzi i Grecy, niewolnicy i wolni. Wszyscy zostaliśmy też napełnieni jednym Du­chem. (14) Ciało nie składa się z jednej części, lecz z wielu. (15) Gdyby noga powiedziała: „Ponieważ nie jestem ręką, nie na­leżę do ciała”, czy mimo to nie należałaby do ciała? (16) Albo gdyby powiedziało ucho: „Ponieważ nie jestem okiem, nie na­leżę do ciała”, to czy mimo to nie należałoby do ciała? (17) Gdy­by całe ciało było okiem, to gdzie byłoby ucho? Albo gdyby całe ciało było słuchem, to gdzie byłoby powonienie? (18) Otóż Bóg, tak jak zechciał, ustalił miejsce każdej części w ciele. (19) Gdyby jedna część była całością, to gdzież byłoby całe cia­ło? (20) Tymczasem ciało jest jedno, mimo że składa się z licz­nych części. (21) Nie może więc oko powiedzieć ręce: „Nie po­trzebuję ciebie”, ani głowa nogom: „Nie potrzebuję was”. (22) Owszem, te części ciała, które wydają się najsłabsze, są ko­nieczne. (23) Te części ciała, które uważamy za mniej szacow­ne, otaczamy większym szacunkiem, a wstydliwe większą tro­ską. (24) Szlachetne nie wymagają takiej troski. Bóg udzielił większej czci tym częściom, którym jej brakowało i w ten sposób utworzył ciało, (25) aby nie było w nim rozdarcia, lecz aby poszczególne części wzajemnie ze sobą współdziałały. (26) Gdy cierpi jedna część ciała, cierpią pozostałe części, a gdy jedna część odbiera chwałę, cieszą się wszystkie części. (27) Wy jesteście Ciałem Chrystusa, a każdy z was jest Jego czę­ścią. (28) I tak ustanowił Bóg w Kościele wpierw apostołów, na drugim miejscu proroków, na trzecim nauczycieli, ponadto tych, którzy mają dary: uzdrawiania, niesienia pomocy, kie­rowania, mówienia językami. (29) Czy jednak wszyscy są apo­stołami? Czy wszyscy prorokami? Czy wszyscy nauczyciela­mi? Czy wszyscy cudotwórcami? (30) Czy wszyscy mają dar uzdrawiania? Czy wszyscy mówią językami? Czy wszyscy je tłumaczą? (1Kor 12)

Mamy taką tendencję, by na własne życie patrzeć, ograniczając je do życia tu na ziemi – a to przecież fałszywa perspektywa; właściwą jest perspektywa wieczności.
Problem dotyczy również tego czytania.

Oczywiście przy pierwszym czytaniu nawet perspektywa ograniczona do życia na ziemi daje już jakiś obraz – Kościół jest różnorodny różnorodnością darów, jakimi zostaliśmy obdarowani przez Ducha. I choć nikt z nas nie jest doskonały, w sumie razem stanowimy organizm Kościoła, który stanowi całość.
Ale czy my jesteśmy członkami tego Kościoła jedynie póki jesteśmy tu na Ziemi, czy przestajemy nimi być, gdy to życie już tu zakończymy?
Byłby to nonsens, gdyby tak było – przecież głową tego Kościoła jest Jezus, którego tu na ziemi już od niemal 2000 lat nie ma. A więc to nie życie na ziemi decyduje o tym, czy przynależymy do Kościoła, czy nie. Decyduje to, czy uznajemy Jezusa za głowę Kościoła. To On jest drogą do Ojca i nie ma innej drogi – albo Go wybierzemy i pójdziemy za Nim, a więc wybierzemy Jego Kościół, pozostaniemy w tym Kościele, albo tę drogę ostatecznie odrzucimy.

Jeśli pozostaniemy (a wierzę, że każdy, kto tu zagląda wybierze Jezusa), będziemy tak samo troszczyli się o tych wszystkich, których tu kochamy, tak jak teraz. Tylko formy tej troski będą się musiały nieco zmienić. Jedna pozostanie – modlitwa. Tak, jak tu na ziemi wstawiamy się w modlitwie za wszystkimi, których kochamy (oraz tymi, którzy poproszą o modlitwę), tak też będzie wtedy, gdy już będziemy tam. Ale będąc już po tamtej stronie życia, będziemy mieli rozeznanie świata duchowego (jakiego teraz nie mamy, bo jesteśmy tu), dostrzegać więc będziemy zagrożenia, jakich dziś nie widzimy i jakich nie widzą ci, których kochamy (knowania szatana będą dla nas tak czytelne, jak nigdy na ziemi). Będziemy poza czasem i poza przestrzenią, a więc będziemy świadkami ich życia, choć nic nie będziemy mogli im przekazać. Jednak, co ważne, pozostanie nam modlitwa – i lepiej będziemy wiedzieli o co prosić i za co dziękować, niż sami zainteresowani… Będziemy wsłuchiwać się w to, czego oni pragną, a wspierać będziemy mogli ich mądrzej, niż wtedy, gdy byliśmy jeszcze tu na ziemi…
I właśnie to jest świętych obcowanie.

Kościół pielgrzymujący tu na ziemi, to tylko część Kościoła. Pamiętajmy o tym, rozważając dzisiejsze czytanie.

Różne są dary, ale Duch jest jeden

(4) Różne są dary, ale Duch jest jeden. (5) Różne są po­sługi, ale Pan jest jeden. (6) Różne są działania, ale jeden jest Bóg, który sprawia wszystko we wszystkich. (7) W każdym uwidacz­nia się działanie Ducha dla wspólnego dobra. (8) Jednemu Duch daje słowo mądrości, innemu ten sam Duch daje rozumienie słowa. (9) Jednego Duch obdarza wiarą, innemu ten sam Duch udziela daru uzdrawiania. (10) Jeszcze innym daje natomiast moc czynienia cudów, dar prorokowania, dar rozróżniania duchów, dar języków, dar tłumaczenia języków. (11) A wszystko to daje jeden i ten sam Duch, rozdzielając każdemu, jak chce.

Każdy z nas jest inny. Nikt z nas nie jest doskonały – Duch udziela darów tak, jak chce, a nie wszystkim wszystkie. Jednak każdy z nas dostaje jakiś dar, by mógł służyć Panu (a więc by wzrastał w miłości). A przez to ważne jest, by ten dar wykorzystać (a nie zakopać, o czym jest mowa w przypowieści o talentach).
Może więc i ja mam nadal pisać, choćby nawet wydawało mi się, że nikt tego nie czyta (i nie myślę tu o blogu, bo tu wiem, że nawet dwie osoby czytają regularnie i często – dziękuję, kilka regularnie, choć rzadko i jeszcze parę okazjonalnie).


A co Tobie Pan mówi poprzez to czytanie?

Pan Prezes

Pan Prezes wsiada pod moim oknem do swojego samochodu:

Dzieje się to dokładnie pod moim oknem (ani bliżej, ani dalej), ale ja tego nie widziałem – byłem wtedy na działce. Chwilę wcześniej wychodził z kościoła pw. Św. Benona:

Mój początek roku

A to mi się rok zaczyna! Sam Nowy Rok bezproblemowo, ale za to w sobotę gaśnie światło. Biegnę na stronę PGE Legionowo, by dowiedzieć się czegoś, ale żadnej informacji nie ma. Próbuję zadzwonić – zegarynka przedstawiła godziny pracy. Jedynie wysłałem maila pod podany adres (nb. odpowiedź dostałem dopiero dziś, a w odpowiedzi nie było nawet słowa przepraszam).
Brak prądu w moim przypadku nade wszystko oznacza brak centralnego ogrzewania. W czasie dnia wspomagaliśmy się kominkiem, ale po nocy było już pioruńsko zimno.
Żona odnalazła telefon, pod którym zegarynka podaje, po ilu godzinach awaria zostanie usunięta. O siódmej rano, gdy pierwszy raz zadzwoniła, zegarynka mówiła 5 godzin. Dzwoniliśmy co godzinę: cztery, trzy, dwie, a gdy spodziewaliśmy się już tylko jednej godziny, znowu usłyszeliśmy trzy. Po godzinie dwie, po kolejnej godzina, ale po kolejnej znowu godzina. A po jeszcze jednej już nic – ale prądu i tak nie było.
Żona wybrała rozmowę z konsultantem. Kolejka do rozmowy 8 osób. Po kilkudziesięciu minutach już tylko jedna – ale tej jednej jakoś nie mogła pokonać – wcześniej włączono prąd! Zaczynało zmierzchać, ale prąd już był.
Zresztą to nie jedyny problem tego dnia – próbuję odpalić samochód, lecz akumulator ledwo drgnął. Proszę więc żonę, by mi dała swój (chodziło o to, by pójść do kościoła) – zdecydowanie lepiej, niż mój, ale na zapalenie nie było żadnych szans.
Jak już do kościoła nie mogłem pójść, a wg pierwszych rachunków do włączenia prądu pozostawało półtorej godziny, postanowiłem podgrzać wodę w kotle pieca. O dziwo okazało się, że moje wysiłki wcale nie poszły na marne mimo opóźnień w przywróceniu prądu – spodziewałem się, że opalanie pieca drewnem bez włączenia pompy rozprowadzającej wodę (to nie jest tradycyjna instalacja grawitacyjna, lecz rozprowadzająca wodę bardzo cienkimi rurami tzw. pexami – opory ruchu są tak duże, że przepływ trzeba wymuszać pompą), będzie skutkować jedynie podnoszeniem temperatury wody w piecu. Tymczasem okazało się, że jednak nie tylko – owszem na parterze kaloryfery „stały”, ale na piętrze po chwili zrobiły się ciepłe (jednak żeby nie było zbyt optymistycznie, to mimo kominka i mimo tego grzania w piecu CO, temperatura w przedpokoju, z którego sterujemy ogrzewaniem, bezpośrednio po włączeniu prądu wynosiła 8,7 stopni).
Gdy już prąd się pojawił, nie wiadomo było, od czego zacząć! Tylko żona miała prostą decyzję – pora gotować obiad. Ja zacząłem w końcu od uruchomienia pieca – nadal paliłem drewnem, ale musiałem rozpalić węgiel (ekogroszek). Gdy to już miałem za sobą, trzeba było zająć się ładowaniem akumulatora (pierwotnie chciałem od tego zacząć, póki było jeszcze coś widać, ale prostownik wymagał drobnej naprawy i dlatego zostawiłem ładowanie, a poszedłem do pieca) – zaczynałem oczywiście od samochodu żony. Dopiero na koniec zająłem się herbatą, która bardzo mi się marzyła.
Po jakimś czasie, gdy już można było sprawdzić, czy uda się zapalić samochód, okazało się, że popełniłem błąd – odwrotnie podłączyłem klemy (znak + na klemie wyglądał, jak – i nie był przy brązowym przewodzie, lecz przy niebieskim, że na drugiej klemie już nie sprawdzałem). Po odwróceniu klem ładowanie trwało 45 minut – samochód zapalił. Dopiero wtedy zacząłem ładować swój samochód. Ale były naciski, by jak najszybciej wracać, więc byłem gotowy, by już zostawić samochód na działce i wracać razem z żoną. Tymczasem po 20 minutach ładowania, mój samochód zapalił (choć był znacznie już rozładowany – ale i tak jest dzielny, jak na staruszka prawie 8-mio letniego; akumulator wymieniłem w marcu 2008 roku, a samochód jest z 2002 roku – a więc oryginalny też się nieźle sprawował).
Ale znowu żeby nie było zbyt optymistycznie, następnego dnia, gdy wracałem z pracy do domu, zaczął szwankować silnik – ewidentnie jeden cylinder przestał działać; ledwie dojechałem do domu. A dziś samochód w ogóle nie odpalił (a nie stoję pod oknem, bym mógł go bez problemu podładować).

I tak Pan powoli odbiera mi wszystko, co wydaje mi się, że posiadam…