Czego chcesz od nas

Przyszli do Kafarnaum. Zaraz w szabat wszedł do synagogi i nauczał. Zdumiewali się Jego nauką: uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie. Był właśnie w synagodze człowiek opętany przez ducha nieczystego. Zaczął on wołać: „Czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić. Wiem, kto jesteś: Święty Boży „. Lecz Jezus rozkazał mu surowo: „Milcz i wyjdź z niego!”. Wtedy duch nieczysty zaczął go targać i z głośnym krzykiem wyszedł z niego. A wszyscy się zdumieli, tak że jeden drugiego pytał: „Co to jest? Nowa jakaś nauka z mocą. Nawet duchom nieczystym rozkazuje i są Mu posłuszne”. I wnet rozeszła się wieść o Nim wszędzie po całej okolicznej krainie galilejskiej. (Mk 1,21-28)

 

Czy nie zdarzyło ci się to, byś wykrzyknął/wykrzyknęła

„Jezu, czego ode mnie chcesz?”

Może to był ten moment, by prawdziwie oddać się Jemu – odrzucić wszystko, co nie od Niego pochodzi i zapragnąć, by należeć tylko do Niego?

 

 

Mówię, bracia, czas jest krótki

Mówię, bracia, czas jest krótki. Trzeba więc, aby ci, którzy mają żony, tak żyli, jakby byli nieżonaci, a ci, którzy płaczą, tak jakby nie płakali, ci zaś, co się radują, tak jakby się nie radowali; ci, którzy nabywają, jak gdyby nie posiadali; ci, którzy używają tego świata, tak jakby z niego nie korzystali. Przemija bowiem postać tego świata.

(1 Kor 7,29-31)

 

Powracam do czytania z minionej już niedzieli ze względu na pytanie, które zadała Agata:

… bo wszystko jasne, koniec jest bliski, czyli, że mamy się starać zachowywać jakby miał być zaraz, ale… jak mam żyć jakbym nie miała męża? i dlaczego? przecież to Bóg mnie powołał do małżeństwa… dlaczego Piotr musiał opuścić żonę… buntuję się, nie potrafię zrozumieć…
~Agata-Amelia, 2012-01-23 13:20

I myślisz, że ja potrafię Ci pomóc?! Wiem jedno – apostołowie byli całkowicie przekonani o tym, że powtórne przyjście Chrystusa, to coś, co stanie się wkrótce. To przekonanie wpływało i na to, co mówili i na ich decyzje życiowe. Mylili się, ale to, co jest chwilą wobec wieczności, może zdecydowanie wykraczać poza życie człowieka! (a człowiek jest strasznie niecierpliwy). Być może Bóg próbował ich nawet jakoś oprzytomnić (że to nie tak szybko), ale sam po sobie wiem, że jak człowiek coś sobie wyobrazi, jako mu dane, to już przy tym trwa choćby wszystkie fakty temu przeczyły. Z drugiej jednak strony można zadać pytanie, dlaczego Bóg nie zadziałał tak, by jednak oprzytomnieli? Jeśli to przekonanie apostołów zagrażałoby jakoś Kościołowi, to przecież Bóg by tak zadziałał, aby oprzytomnieli – a jednak tak nie uczynił.

Myślę, że to przekonanie apostołów miało jedną, niebagatelną zaletę – ustawiało wszystko we właściwych proporcjach: najpierw był Bóg, a potem długo, długo nic… Kościół nie byłby tak dynamiczny, gdyby w świadomości chrześcijan zabrakło takich proporcji. A więc tu chodzi o odrzucenie różnych ziemskich przywiązań (mówisz o rodzinie, ale przecież jeszcze silniej ta postawa wpływała na to, że ludzie sprzedawali swoje majątki i wszystkim dzielili się z całym Kościołem). W moim przekonaniu Bogu nie chodziło o to, by osłabić rodzinę, pochwalić bezżenność i sugerować celibat, bo po pierwsze tego w planach Bożych w ogóle nie było (jak by było, to by się spełniło), a po drugie Bóg godził się na to tylko dlatego, że to odrywało ludzi od ziemskich przywiązań.
Tak to widzę – ale oczywiście to wszystko to tylko hipoteza, której absolutnie nie ma jak udowodnić!

Powołanie wg Marka

(14) Gdy Jan został uwięziony, Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: (15) «Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!» (16) Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. (17) Jezus rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi». (18) I natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim. (19) Idąc dalej, ujrzał Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego Jana, którzy też byli w łodzi i naprawiali sieci. (20) Zaraz ich powołał, a oni zostawili ojca swego, Zebedeusza, razem z najemnikami w łodzi i poszli za Nim. (Mk 1)

 

To samo wydarzenie, a dwa różne opisy – u Jana najpierw został powołany Andrzej, a dopiero po nim Szymon; u Marka dzieje się to jednocześnie (i na dodatek w zupełnie innym miejscu!). Jak to w ogóle możliwe, by dwaj natchnieni autorzy napisali różne opisy tego samego wydarzenia?

A może należy zapytać inaczej – czy to w ogóle możliwe, by dwaj różni autorzy napisali dokładnie to samo?

Obawiam się, że trochę fałszywie wyobrażamy sobie sam proces pisania – to nie było tak, że np. nad takim Markiem stał Anioł i dyktował mu, co ma pisać! Marek całkiem po ludzku zabierał się za to pisanie – gromadził jakieś materiały źródłowe, czytał je, analizował – na pewno też wspierał się modlitwą… I dopiero po tym przygotowaniu zabierał się za właściwe pisanie, a w trakcie pisania bywało, że naraz jakieś myśli układały mu się w jedną całość. Ale cały czas to pisał Marek i w tym co pisał, przejawiała się jego osobowość.

No właśnie – materiały źródłowe. W tym też tkwi podstawowa różnica między Janem, a pozostałymi Ewangelistami – Jan był świadkiem opisywanych wydarzeń; pozostali musieli korzystać z jakiś źródeł. Podobieństwa tzw. Ewangelii synoptycznych są zaskakujące. Nie wiem, czy wiecie, ale w Ewangelii wg św. Marka, która liczy 661 wierszy, aż 600 wierszy posiada swoje odpowiedniki w Ewangelii wg św. Mateusza, a 350 jest jednocześnie u Mateusza i u Łukasza! Z drugiej jednak strony stanowi ona niewiele ponad połowę wielkości Ewangelii Mateusza. Jednocześnie są rzeczy, które można znaleźć zarówno u Mateusza i Łukasza, a których w ogóle nie ma u Marka. Do czego prowadzi taka analiza?

Do tego, że najprawdopodobniej było to tak, iż jako pierwsza powstała Ewangelia wg św. Marka, a równolegle do niej jakaś inna, która ani się nie zachowała, ani nawet przez nikogo nie została wspomniana, że była. Zarówno Mateusz, jak i Łukasz, pisali swoje Ewangelie korzystając z tych dwóch źródeł – z Marka i z tak zwanego Źródła Q. Natomiast Jan, który swoją Ewangelię napisał najpóźniej, nade wszystko korzystał ze swojej pamięci i stąd jego Ewangelia najpabrdziej się różni od pozostałych.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? – nade wszystko po to, by przypadkiem nie wyszło, że to jest 2:1 (Mk+Mt:J – Łukasz o tym w ogóle nie pisał). Nici z tej arytmetyki, bo Mateusz po prostu skorzystał z opisu Marka i niczego sam nie pisał.

A w oparciu o co pisał Marek? – najprawdopodobniej w oparciu o katechezę udzielaną w formie ustnej katechumenom. Sam pomysł spisania Ewangelii brał się przecież stąd, że przy wzroście liczby katechumenów, brakowało ludzi, którzy mogliby taką katechezę poprowadzić. Siłą rzeczy tekst ten nie był kroniką z życia Jezusa, lecz tekstem, który miał pomóc przygotowującym się do chrztu zrozumieć, co poprzez chrzest przyjmują. Jak się dokładniej przyjrzeć tekstowi św. Marka, to okaże się, że rozbieżności tu są jeszcze większe, niż pierwotnie o tym napisałem – w tym opisie mamy, że Jezus zaczął szukać swoich uczniów już po tym, jak Jan Chrzciciel został uwięziony, gdy u Jana jest tak, że najpierw odeszli dwaj najzdolniejsi uczniowie (Andrzej i Jan), a Jan Chrzciciel i tak nadal nauczał… Ponieważ jednym z tych uczniów był Jan, to mimo, iż spisywał wszystko znacznie później niż Marek, to na pewno wierniej, bo pisał o tym, co sam przeżył! Marek mógł po prostu takich szczegółów w ogóle nie znać, a nawet jeśli znał, to te szczegóły w niczym nie ułatwiałyby przygotowania katechumenów do chrztu.

Innymi słowy jeśli chcemy poznać fakty, lepiej będzie sięgać do Jana; jeśli jednak chcemy poznać, co wynika dla nas dziś z powołania pierwszych uczniów, to powinniśmy sięgać nade wszystko do Marka i Mateusza.

 

 

Andrzej

(35) Następnego dnia znów stał Jan wraz z dwoma spośród swoich uczniów (36) i wpatrując się w przechodzącego Jezusa, powiedział: Oto Baranek Boży. (37) Po usłyszeniu tych słów ci dwaj uczniowie poszli za Jezusem. (38) A gdy Jezus się odwrócił i zobaczył, że za Nim idą, zapytał: Czego szukacie? Oni zaś odpowiedzieli: Rabbi (to znaczy: Nauczycielu), gdzie mieszkasz? (39) A On: Chodźcie, to zobaczycie! Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i pozostali u Niego w tym dniu; było to około dziesiątej godziny. (40) Andrzej, brat Szymona Piotra, był jednym z dwóch, którzy usłyszeli (słowa) Jana i poszli za Nim. (41) Odszukał on najpierw swego brata Szymona i tak powiedział do niego: Znaleźliśmy Mesjasza (to znaczy: Chrystusa). (42) Przyprowadził go też do Jezusa. Jezus, przyjrzawszy się mu powiedział: Ty jesteś Szymon, syn Jana; ty będziesz nazwany Kefas (to znaczy: Piotr). (J 1:35-42)

 

Zacznę może od jednej uwagi – do tej pory zawsze posługiwałem się Biblią Tysiąclecia; od dziś zacznę eksperyment z wykorzystaniem Tłumaczenia dosłownego NT (2002).

Już kiedyś pisałem o Janie, który z dnia na dzień utracił swoich dwóch najlepszych uczniów – po ludzku poniósł klęskę, a przecież był szczęśliwy, że jego misja się wypełniła. Tu mamy opis właśnie tego momentu. Jan pokazał swoim uczniom Jezusa, a oni NATYCHMIAST odeszli. Jednym z tych ucznów był Andrzej (drugim Jan, który to opisuje, choć nigdzie nie powiedział tego wprost).

To ciekawe, że Andrzej częściej, gdy jest wymieniany na kartach Ewangelii, jest przedstawiany, jako brat Piotra – Mt 10:2, J 1:40, J 6:8, niż bez tej informacji – Mk 13:3 i J 12:22.

A przecież to Andrzej był uczniem Jana, a nie Szymon – wydawać by się mogło, że jest lepiej przygotowany do tego, by być pierwszym z uczniów. Tymczasem gdy Andrzej doprowadził Szymona do Jezusa – Jezus natychmiast nazwał go Skałą (na której, jak wiemy z dalszych dziejów, oparł swój Kościół).

Przypuszczam (może Anna__ coś wie – ja tylko przypuszczam), że Szymon był najstarszym z braci i w praktyce na nim opierało się utrzymanie całej rodziny; Andrzej, jako młodszy, mógł pójść za Janem Chrzcicielem, Piotrowi nie było to dane, ale Andrzej zawsze uznawał prymat Szymona. Jezus swym naznaczeniem Szymona na Piotra nie naruszał zastanej hierarchii, a przeciwnie – wykorzystał ją w budowaniu Kościoła.

Jak sądzicie, jak to było?

 

 

Ostatni akt

No to pora na podsumowanie – wszystko już zostało powiedziane i nikt nic więcej do tego nie doda.

Od razu w pierwszych słowach chciałbym prosić moich czytelników bardziej pokojowo nastawionych do ludzi, by nie mieli jakichkolwiek pretensji do Mirka. Jego rola była bardzo niewdzięczna, ale to Duch Święty specjalnie go tu przyprowadził i wyznaczył tę właśnie rolę. Było wiele osób, które mogły się podjąć tego zadania, które wypełnił Mirek, ale jakoś nikt się do tego nie kwapił. Niewdzięczność tej roli polega na tym, że trzeba atakować, a to sympatii u innych nie zjednuje, a w skrajnym przypadku może doprowadzić nawet do dintojry (co prawda na moim blogu Mirkowi to nie groziło, ale skąd on mógł to wiedzieć, skoro wcześniej tu nie bywał).

Co nam Mirek wykazał?

Po pierwsze, że takiego ujęcia, jak opisane w notce „Wszedł do Niej” żaden teolog wcześniej nie przedstawił.
Po drugie, że takie podejście nie jest prostą konsekwencją logiczną ujęcia zawartego w KKK.

Czego nie wykazał?

Nade wszystko tego, że odrzucając moją tezę (iż Maryja na samym początku wcale nie była pewna, że te myśli, które słyszy, rzeczywiście pochodzą od wysłannika Bożego), można inaczej wytłumaczyć FIAT Maryi dopiero po jej dodatkowym pytaniu ale tak, by przy tym nie doprowadzić do stwierdzenia, że jej FIAT wcale nie było ani NATYCHMIASTOWE, ani BEZWARUNKOWE. Kilkakrotnie ponawiał te próby, ale za każdym razem kończyło się to uznaniem, iż gdyby tak było, jak napisał Mirek, to musielibyśmy uznać, że Maryja nie była najpokorniejszą z niewiast.
Z drugiej strony nie udało się Mirkowi wykazać, iż ta moja teza jest sprzeczna z KKK; odrzucał ją stanowczo, ale nie miał jakiegokolwiek dowodu, iż tego nie da się pogodzić z opisem zawartym w KKK.

Pozostaje zatem pytanie dlaczego skoro jest tak dobrze (dla tezy zawartej w notce), to dlaczego Mirek jej (jednak) nie przyjął?

Problem wg mnie wcale nie polega na niepoprawności teologicznej (bo tu akurat ta teza wiele wyjaśnia), lecz na pewnym problemie mentalnym – otóż w naszej mentalności utrwaliło się to, że Maryja, to jest taki Bóg-Ojciec, tylko że Matka. Tymczasem Ona jest naszą Matką (Ci którzy pamiętają początki tego bloga, pamiętają zapewne burzę, jaka przeszła, gdy broniłem przed protestantami tego, że Maryja stała się Matką nie tylko Jana, lecz całego Kościoła – a więc każdego/każdej z nas), ale nie jest Bogiem-Ojcem. My niby to wiemy, ale mentalnie z tym się wcale nie godzimy.
Obawiam się, że dla wielu z nas łatwiejsze byłoby dopuszczenie do siebie myśli, że FIAT Maryi nie było NATYCHMIASTOWE i nie było BEZWARUNKOWE, niż tego, że Maryja mogła obawiać się, czy aby przypadkiem swoich własnych myśli nie traktuje, jako myśli wysłannika Bożego! Dla wielu z nas takie jawne wskazywanie, że Maryja była człowiekiem, jest bardziej obrazoburcze, niżby ktoś podważał to, że była najpokorniejszą z niewiast (pod warunkiem, że nie robiłby tego wprost, lecz negując dochowanie atrybutów bycia pokornym – obrona Maryi na poziomie mentalnym dotyczy jedynie przymiotników, a nie przymiotów Maryi).

Dlaczego Duch Święty wybrał akurat mnie do tego, by odsłonić to, co do tej pory było zakryte?

To, co najistotniejsze w tej odpowiedzi, już pisałem wielokrotnie – „wiatr wieje kędy chce”. Na pewno nie ma w tym, żadnej mojej zasługi i w żaden sposób mnie nie wyróżnia. No ale w takim razie, dlaczego chciał wiać akurat w tym miejscu?
Oczywiście w jakimś sensie mnie do tego przygotowywał od dawna, bo przecież od dawna czułem Jego działanie przy pisaniu różnych notek tłumaczących różne czytania (pamiętacie np. jak tłumaczyłem, dlaczego Jezus nie spieszył się do Łazarza – takie rachunki nie biorą się same z siebie) – jednak nigdy nie było to tak ewidentne działanie, jak tu. Ale to nie te przygotowania były decydujące – takich przygotowanych jest bez liku! (i to o wiele lepiej)
Przypuszczam, że istotą sprawy jest to, że by to napisać, nie można wiedzieć, że tego nie da się napisać. To tak, jak z wielkimi wynalazkami – nie można wiedzieć, że tego nie da się zrobić! Żaden szanujący się teolog nie podjąłby się takiego zadania, bo on wie, że tego nie da się napisać – Zwiastowanie jest jednym z najbardziej opracowanych teologicznie wydarzeń; tu już nie ma nic do napisania! Trzeba dopiero takiego ignoranta, jak ja, by można było odkryć coś, co było zakryte (ściślej takiemu ignorantowi można to pokazać, bo on nie wie, że tam nie wolno zglądać). A więc nie zasługi, lecz przeciwnie – ich zaprzeczenie o tym decydowało (pamiętacie „A co dobrego może pochodzić z Nazaretu?” – to akurat dzisiejsze czytanie).

A co z tym dalej się stanie?

Oczywiście nie czarujmy się – nikt, kto by mógł mieć jakiś wpływ na upowszechnienie tej myśli, tego nawet nie przeczyta. Po to, by ktoś mający jakiś wpływ, w ogóle to przeczytał, ja musiałbym najpierw być ogłoszony świętym (dopiero wtedy wielcy zaczęli by czytać to, co ja napisałem); no a że ogłoszonym nie będę, to nikt wielki nigdy tego nie przeczyta.

Jaki więc był sens powierzanie tak doniosłego odkrycia („odsłonięcia”, jak częściej pisałem) komuś, kogo nikt ważny nawet nie przeczyta?

Myślę, że pomysł jest prosty – może przeczyta to przyszły teolog. Sam by nie dał się poprowadzić Duchowi Świętemu, bo od razu by krzyczał „tego nie da się zrobić”; jeśli jednak najpierw przeczyta, a dopiero później zostanie teologiem, to gdy będzie już dojrzewał jako teolog, będzie w nim kiełkować ta myśl wszczepiona za moim pośrednictwem – dopiero on zostanie prawdziwym odkrywcą tego, co opisane w notce „Wszedł do Niej”.

Tak więc Basiu „Do roboty” – bo jak przez pół roku się nie odezwiesz, to onet skasuje już drugiego mojego bloga i żaden przyszły teolog nie zdąży tego przeczytać! (u Boga wszystko jest zaplanowane – to tak, jak w klasycznym teatrze – jak strzelba wisi na ścianie w pierwszym akcie, to w ostatnim musi wystrzelić”; należysz do grona głównych aktorów pracujących nad tym spektaklem – ostatni akt należy do Ciebie)

 

 

 

Poza anteną

Od razu na wstępie wyraźnie podreślę, że ta notka jest jedynie komentarzem do poprzedniej – z normalnymi notkami, w których wyjaśniam aktualne czytania, cały czas wstrzymuję się, aż do pisania powróci Basia (nb przez chwilę myślałem, że wróciła – ale to był ktoś inny, kto przejął stary adres http://droga-prawda-zycie.blog.onet.pl – szczęśliwie to nadal jest blog religijny)

Używając żargonu radiowego poza anteną osoba mi życzliwa zwróciła uwagę na moją niekonsekwencję. Chodziło mianowicie o to, co napisałem przed rokiem  http://listy-o-milosci-ps.blog.onet.pl/Ten-nad-ktorym-ujrzysz-epilog,2,ID420088027,n:

Rzeczywisty problem polega na tym, że człowiek (a facet w szczególności – stąd wyraźna dysproporcja między kobietami, a mężczyznami w kościele – mężczyzn jest zdecydowanie mniej, niż by to wynikało ze statystyki) ma tendencję do tego, by nad wszystkim sprawować kontrolę rozumu.
Jan usłyszał coś, czego nie był w stanie sobie wyobrazić, ale nie poddawał tego kontroli rozumu – po prostu przyjął, że tak będzie i już! A potem czekał, aż tak będzie. A gdy to przyszło, opowiadał o tym tak, jakby od pierwszego dnia jego życia każdego dnia doznawał czegoś podobnego.
Skoro Bóg coś zapowiedział, to dla Jana było jasne, że tak będzie. Kiedy będzie? – tego Bóg nie mówił, jednak było oczywiste, że na to trzeba zaczekać. I było jasne, że gdy to zacznie się spełniać, to Bóg już zadba o to, by on Jan wiedział, że to akurat jest ten właśnie moment.

I jak to się ma do tego, co napisałem teraz? Teraz mówię o konieczności weryfikowania rozumem, a wtedy chwaliłem Jana, że tego nie czynił!

Sięgnijmy do samego tekstu (BT):

32 Jan dał takie świadectwo: «Ujrzałem Ducha, który jak gołębica zstępował z nieba i spoczął na Nim. 33 Ja Go przedtem nie znałem, ale Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: „Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym”. 34 Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym». (J 1)

Po pierwsze nie mamy opisu samego objawienia, wiemy jedynie, że Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: …. Nie znamy więc okoliczności, dla których Jan uznał, że to rzeczywiście jest objawienie – a zwracam uwagę, że podstawową treścią tego objawienia było to, by Jan poszedł nad Jordan, głosił nawrócenie i chrzcił wodą tych, którzy pragną nawrócenia. Tylko to wymagało od Jana jakiejś decyzji (czytaj jego zgody, by nad ten Jordan pójść), a w tym nie było niczego, co by przeczyło logice – nawrócenie było jak najbardziej potrzebne, a chrzest w wodach Jordanu, jako znak tego nawrócenia, jak najbardziej sensowny – bardzo czytelny, działający na wyobraźnię… Niezwykłe było tylko to, co dotyczyło Jezusa.

Weźmy zresztą tłumaczenie dosłowne, żeby nie było, że interpretacja została narzucona przez tłumaczenie:

(32) Jan złożył też takie świadectwo: Widziałem Ducha, który jak gołąb zstąpił z nieba i spoczął na Nim. (33) I ja Go wcześniej nie znałem; lecz Ten, który mnie posłał, abym chrzcił w wodzie, powiedział do mnie: Jeśli zobaczysz kogoś, na kogo Duch zstępuje i pozostaje na nim, (wiedz), że to jest Ten, który chrzci w Duchu Świętym. (34) I ja zobaczyłem i złożyłem świadectwo, że Ten jest Synem Boga.

Tu Jan mógł pomyśleć: Łatwo powiedzieć Jeśli zobaczysz kogoś, na kogo Duch zstępuje – a co to ja codziennie widzę zstępującego Ducha, by wiedzieć, jak to wygląda? Oczekujesz ode mnie czegoś niemożliwego! i odrzucić cały ten fragment objawienia. Tu jednak taka analiza nie jest potrzebna, bo nie wiąże się to z jakąkolwiek decyzją. Ten fragment objawienia Jan po prostu zapamiętał i tyle. I chwała mu za to. I wrócił do niego dopiero wtedy, gdy to się spełniło.

Wydaje mi się więc, że jedno da się pogodzić z drugim – trzeba tylko dokładniej sprecyzować zasadę, rozważając różne przypadki:

– Jeśli objawienie dotyczy czegoś, co ma się stać za moją zgodą, to powinienem poprzez analizę rozumem zobiektywizować dane wydarzenie. Innymi słowy nie wolno mi podejmować działań, które byłyby motywowane objawieniem, jeśli nie mam pewności, że to objawienie. Łamanie tej zasady grozi tym, że będę manipulowany przez złego ducha.

– Jeśli objawienie dotyczy wyjaśniania pism, ta zasada obowiązuje także – dokładnie z tego samego powodu – manipulacji. A więc sam muszę być przekonany o tym, że to, co głoszę, zostało mi dane przez Ducha Świętego (choć w tym wypadku powinienem być gotów na to, iż mi ktoś wykaże, iż jednak spotkałem jedynie swoje własne myśli – ktoś inny może weryfikować lepiej, niż ja sam).

– Jeśli jednak objawienie jest jedynie zapowiedzią czegoś, co ma nadejść, a co ode mnie nie zależy, to najważniejsze jest bym dobrze zapamiętał to objawienie, choćby nawet mój rozum się przeciw temu buntował. W takim wypadku sprzeciw mojego rozumu niczemu nie służy (jeśli zapamiętam coś, co się nigdy nie zdarzy, to przecież nic złego w tym nie ma), a może oznaczać po prostu jego ograniczenie.

Innymi słowy czym innym jest działanie motywowane doznanym objawieniem, a czym innym pamięć objawienia; ostrożność, konieczność weryfikacji dotyczy tylko działania.