To było w sobotę – wigilię Niedzieli Bożego Miłosierdzia. Dokładnie tak samo, jak w tym roku:
Tego dnia poszedłem na mszę o dwunastej, przyjmując komunię w oczywistej intencji. Po powrocie siedziałem murem przy telewizorze przełączając go między tvn24 (dobry serwis informacyjny), a tvp1 (spokój relacji). I tak to trwało do godziny 21-szej, kiedy to tvp1, ku memu zaskoczeniu, zaczęła nadawać Pana Tadeusza. Gdy pierwszy szok już minął, uznałem, że to jednak całkiem niezły pomysł i dużą przyjemnością zacząłem oglądać film.
Jednak po pewnym czasie poczułem, że muszę pójść pod św. Annę. Nie chcę (bo chciałem oglądać Pana Tadeusza), lecz muszę.
Wyszedłem dokładnie w godzinie śmierci Ojca Świętego, czego, rzecz jasna, wtedy jeszcze nie wiedziałem. Wręcz przeciwnie – idąc, byłem całkowicie pewien, iż dzisiaj to się nie może zdarzyć – pewnie jutro, ale nie dziś! (zapomniałem, że Bóg nie cofnął swego wybrania i żydowski sposób liczenia czasu nadal obowiązuje).
Na to, by dostać się do wnętrza św. Anny, oczywiście nie miałem co liczyć. Jednak nie miałem problemu z tym, by stanąć na tyle blisko telebimu, aby widzieć ks. Bogdana mówiącego, jak ten wieczór będzie wyglądał. Blisko mnie było stanowisko telewizji polskiej, przy którym jakaś dziennikarka szykowała się do wejścia na antenę. W pewnym momencie usłyszałem To co – mamy skręcać reakcje?, ale do mnie nadal nie docierało, co to oznacza. Jednak po chwili rzeczywiście zaczęli skręcać.
Na telebimie pojawił się obraz z telewizji publicznej – jakiś ksiądz przekazał wiadomość, której tak bardzo nie chcieliśmy usłyszeć, a operator zaczął pokazywać różne zdjęcia Papieża – m.in. to z Wadowic, na którym Papież cały był jednym wielkim uśmiechem. I wtedy stało się coś niezwykłego – ja również zacząłem się uśmiechać. Miałem łzy w oczach, ale moja twarz odpowiadała Ojcu Świętemu na jego uśmiech. Ale to nie koniec – uświadomiłem sobie, że w tym momencie zyskałem ojca! Po śmierci moich najbliższych – ojca, mamy, brata, dotkliwie odczuwałem osamotnienie (to naprawdę głupio nie mieć z kim pogadać czy to o sprawach ważnych, czy to po prostu mieć się przed kim wygadać), ale w tym momencie zyskałem ojca. I to jakiego!
Wcześniej był kimś bardzo ważnym dla mnie, ale nie był mój; był moim Papieżem, ale nie był mój – nie mógł być mój, bo przecież mnie nawet na oczy nie widział (często powtarza się takie zdanie, że każdy, kto tylko chciał, już sobie zrobił zdjęcie z Ojcem Świętym – co jest dobrym szyderstwem z naszych polityków, ale jest jednak stwierdzeniem nieprawdziwym – ja nie tylko, że nie mam zdjęcia – mnie Papież nawet na oczy nie widział). Teraz jest już mój, bo będąc w innym wymiarze przestrzeni, ta przestrzeń nas już nie oddziela. Jak sądzę takich, dla których stał się mój, są teraz miliony. Mój ojciec – tak na pewno mogę teraz mówić! I tak na pewno mówią teraz miliony osób na świecie. I dla każdego z nas on jest mój.
Czego wszystkim życzę!