Jeszcze może parę słów, bo widzę, jakieś fatalne skutki w postaci wycofywania się z pisania innych osób. Zacznę więc od wyraźnego stwierdzenia, że o tym wymądrzaniu się pisała Zwyczajna/Inside na moim blogu – spowiednik takiego sformułowania nie używał i w ogóle w spowiedzi nic nie było o blogowaniu.
A teraz po kolei.
Od zawsze moim problemem było to, że nie znam owoców swojego działania, a przecież jedynym niezawodnym kryterium jest słynne po owocach ich poznacie. Nade wszystko dotyczy to tego, co najważniejsze, czyli w moim przypadku „Listów o miłości” (najważniejsze, bo odmieniło moje życie; najważniejsze, bo do dziś zadziwia mnie swoją mądrością). Jedynie wierzyłem (a nie wiedziałem) w to, że swoimi listami przygotowałem adresatkę „Listów..” do jej małżeństwa. Gdy po wielu latach trafiłem na ślad na adrestaki, spodziewałem się, że usłyszę potwierdzenie, że rzeczywiście „Listy..” wypełniły taką rolę, tymczasem okazało się, że mnie nie chce znać… (nie to, bym to usłyszał, ale właśnie niczego nie usłyszałem)
I teraz na to ogólne tło nanosi się moja spowiedź, w której ksiądz, który mnie spowiadał, był ponad wszelką wątpliwość pewien, że nie potrafię rozpoznawać tych momentów, w których Pan do mnie przemawia. Oczywiście w jakiejś konretnej sprawie, a nie tak w ogóle, ale co ważne był pewien.
Co to jednak dla mnie oznacza?
Ano to, że wszystko to, co do tej pory robiłem, będąc przekonanym, że wypełniam wolę Bożą, to jedynie jeden wielki balon. Spowiedź, to tylko szpilka, która przekłuła ten balon. Okazało się, że cała moja indywidualna więź z Bogiem daje się podważyć. Już w „Listach..” pisałem, że trzeba się nauczyć rozpoznawać, kiedy przychodzi Bóg – bez tej umiejętności trudno o dojrzałą wiarę, bo dojrzałą staje się dopiero wtedy, gdy jest indywidualną, osobową więzią z Bogiem. Bez tej więzi można mówić o religijności, ale nie o dojrzałej wierze. Skoro spowiednik jest pewien, że to nie może być On, a ja sądzę, że to On, to czego teraz w sprawach wiary mogę być pewien?
Nie tylko że z hukiem wyleciałem ze szkoły dojrzałej wiary, ale wręcz nie załapuję się nawet na przedszkole!
Niczego w sprawach wiary nie mogę już być pewien (nawet tylko w sensie mocno w to wierzyć); nie mam więc prawa w sprawach wiary się odzywać! (ale to ja, a nie wszystcy piszący na blogach poświęconych sprawom wiary)
Oczywiście w życiu nie ma próżni i jak przestałem ufać w to, że to Pan mnie prowadzi, to momentalnie szatan to wykorzystał i już wczoraj nie potrafiłem się nawet modlić. Tama. Szklana tafla. Dziś poszedłem na roraty, ale pierwszy raz od wielu, wielu lat nie czułem się wezwany po imieniu tuż przed komunią. Przystąpiłem do niej, a teraz nie wiem, czy ona nie była świętokradcza (żeby było jasne – w tej spowiedzi rozgrzeszenie otrzymałem); zawsze przystępowałem do komunii dopiero wtedy, gdy czułem się wezwany po imieniu (choćbym przed chwilą był u spowiedzi), ale właśnie to kwestionował spowiednik. Twierdził, że najważniejszy jest rozum i jego rozstrzygnięcia, a nie jakieś odczucia – i brzmi to całkiem sensownie, bo inaczej jest pole do nadużyć. Pytanie więc, czy do takiego nadużycia doszło? Spowiednik twierdzi, że tak i moje odczucia są nic nie warte.
Ale bardzo wyraźnie podkreślam – to dotyczy mnie; to ja jestem teraz na poziomie przedprzedszkolnym, to mnie się teraz wydaje, że najlepiej by było, gdyby Pan mnie teraz zabrał do siebie (żebym już więcej nie zdążył narozrabiać, bym stanął wreszcie na czymś twardym…) – was to nie dotyczy! Wy możecie i powinniście nadal pisać! Wasze blogi robią wiele dobrego!