Zamiast podsumowania

Nie chcę podsumowywać tej dyskusji, bo przecież to podsumowywanie nie byłoby dla mnie miłe – znowu się okazało, że wywołuję u innych takie emocje, że są gotowi zaprzeczać najbardziej oczywistym oczywistościom, a mnie przypisywać słowa, które są wręcz zaprzeczeniem moich poglądów (takie jak to, że dla mnie miłość to tylko same uczucia, czy to, że jestem przeciwnikiem nierozerwalności małżeństwa, a nawołuję wręcz do tego, ludzie opuszczali swoich mężów / swoje żony, gdy tylko zakochają się w kimś innym). Oczywiście skoro budzę takie emocje, skoro tak jestem odbierany, to moje pisanie traci jakikolwiek sens. 
Skoro wszyscy moi czytelnicy (a w każdym razie ci, którzy się wypowiadają – ale ci, którzy się nie wypowiadają pewnie już wcześniej doszli to tych wniosków) koniecznie chcą mnie zmieniać, nie akceptują mnie, jako prowadzącego bloga, uważają, że ze mną nie da się dyskutować (a tak właśnie jest – Trochę jak ze Świadkami Jehowy (przepraszam za porównanie, ale już dawno mi się skojarzyło) Oni też są tak święcie przekonani o swojej racji że w ogóle nie słuchają tego co ktoś inny do nich mówi i wszyscy oprócz nich to ciemnogród kompletny. Może zamiast tego zmień nieco formę bloga? Gdzie będzie można w wolności wymienić się poglądami?, czy też z Tobą rzeczywiście lepiej nie dyskutować), to jaki jest sens, bym tego bloga nadal prowadził?
(jeśli by kto to czytał kiedyś w przyszłości, to dodam, że co prawda był taki moment, że ze względu na M był taki krótki czas, że włączyłem moderowanie, ale to było wcześniej – w trakcie tej dyskusji komentarze ukazywały się od razu, a ja nikomu żadnego komentarza nie usuwałem; z drugiej strony nikt też nie znajdzie jakichkolwiek słów o ciemnogrodzie, ani podobnych)
Ale żeby ten koniec nie był aż tak smutny w tym miejscu nade wszystko przypomnę drugi mój komentarz z tamtej dyskusji (o czym myślałem jeszcze zanim dotarło do mnie, że to już koniec bloga):
Leszek17 marca 2014 21:30
Margolciu, żyjemy tu na ziemi po to, by nauczyć się kochać (inaczej nie moglibyśmy się zjednoczyć z Bogiem-Ojcem; nasza przyszłość to taka sama relacja z Bogiem-Ojcem, w jakiej teraz jest Jego Syn). To nie jest tak, że od razu umiemy kochać – my tego się dopiero uczymy. I każda miłość służy tej miłości ostatniej. Nie bagatelizowałbym tych wszystkich pierwszych miłości – one były kolejnymi lekcjami, jakie zadał Ci sam Bóg! Teraz swoją miłość możesz nazwać miłością dojrzałą – tamte dojrzałe jeszcze nie były, ale to nie oznacza, nie były miłościami. Bez nich nie potrafiłabyś tak kochać, jak kochasz dziś!
Piszesz “emocje i uczucia też pojawiają się i odchodzą ale to już nasza działka żeby coś mądrego z nimi zrobić”. No właśnie – to nasza działka, by coś z tym zrobić. Warstwa emocjonalna to zaledwie początek – ważna jest nasza wola i nasz rozum – dopiero poprzez nie rodzi się miłość (bo miłość obejmuje całego człowieka, a więc jego emocje, jego ciało i jego rozum/wolę). Właśnie poprzez wolę/rozum nasza miłość dojrzewa. Ale jednak każda zaczyna się od uczuć.
Dlaczego?
Bo miłość oglądana samym rozumiem jest bez sensu (jak pisała Szymborska – co świat ma z dwojga ludzi, którzy nie widzą świata?) – to tylko dzięki nim człowiek przekracza siebie i wychodzi do drugiego człowieka. Właśnie dlatego te pierwsze uczucia są tak silne, bo wtedy najtrudniej jest się przełamać i wyjść poza siebie! Im bardziej człowiek jest niepewny siebie, im bardziej się opiera rodzącym się uczuciom, tym one muszą być silniejsze, by wreszcie się przełamał.
No i tylko rodzi się pytanie, kto tymi uczuciami włada, skąd one się biorą?
Moja odpowiedź jest taka, że to Bóg jest ich źródłem – i to całe szczęście, że to On, bo inaczej bylibyśmy niewolnikami. On jedyny szanuje naszą wolność, a przez to nawet najsilniejszym uczuciom możemy powiedzieć NIE. To właśnie dzięki temu, że to On nimi włada, może być tak, jak Ty piszesz, że “to już nasza działka żeby coś mądrego z nimi zrobić” (jakby to szatan nimi władał, to my wszyscy bylibyśmy niewolnikami szatana – on już by to wykorzystał!)
Margolciu, w każdej indywidualnej sprawie trzeba rozeznawać wolę Bożą. Nie ma żadnych schematów, wg których ZAWSZE mężczyzna, który się pojawia na drodze porzuconej kobiety jest dla niej pokusą, ani takich, że ZAWSZE jest tym, którego postawił na jej drodze Bóg. Ale też nie ma schematów, w których słowo ZAWSZE zastąpiłabyś słowem NIGDY. Tego właśnie musimy się uczyć w życiu, by umieć rozpoznawać wolę Bożą (ale gdy już rozpoznamy, że to jest najprawdziwsza miłość, to wszystkie wybory powinny być dla nas jasne).
To była odpowiedź Margolci, a chwilę po tym Żonie napisałem m.in.:
Leszek17 marca 2014 23:44
Ja piszę tylko o uczuciu miłości (o innych uczuciach nigdy nie pisałem i nigdy nie przypisywałem Bogu, że to On je w nas wywołuje). To jest oczywiście moja teza – kiedyś wydawało mi się, że wszyscy wierzący tak myślą, później już tylko że jest tylko dwóch – ja i Michelle Quist, ale i to okazało się nieprawdą – ks. Z. Malacki specjalnie ściągnął go do Polski i miałem okazję zadać mu wprost to pytanie. A wiec to tylko moja teza i nie masz obowiązku jej przyjmować. List 2 czytałaś (i to wielokrotnie), a tam zwracałem uwagę na to, że psychologia coś mówi, ale nie tłumaczy dlaczego akurat ten i to dokładnie w tym momencie. Tym właśnie najbardziej się odróżniają uczucia miłości od wszelkich innych, że przychodzą znikąd – dokładnie tak samo, jak jest z działaniem Ducha Świętego. O większości uczuć możemy mówić, że są reakcją na coś – jednak o uczuciu miłości tego nie da się powiedzieć. Choćby ten przykład z „Listów”, że znasz kogoś od dawna i nic; a przychodzi jeden wieczór i wszystko nagle się zmienia. Takich rzeczy nie ma przy innych uczuciach, a więc jak najbardziej jest uzasadnione pytanie o tę moc sprawczą, która sprawia, że to akurat ten i akurat w tym momencie.
W tej wypowiedzi pogrubiłem jedno zdanie (w oryginale nie pogrubiałem), bo przyznaję, że to zdanie mnie samego powaliło (to, co dla mnie samego w moim pisaniu było najważniejsze to to, że już po napisaniu czegoś odkrywam, co napisałem – i to właśnie jest jedno z takich zdań).
I tyle miałem pierwotnie zamiar przypomnieć w tej notce. Ale może jeszcze dodam to:
Leszek20 marca 2014 21:46
Nie mam problemów z tym, gdy ktoś wcale nie jest przekonany o tym, że to Bóg wskazuje nam drogę, ułatwia dokonywanie wyborów w życiu – a wszystko poprzez rozbudzanie uczucia miłości; sam wyraźnie podkreślam, że Kościół nigdy się w tej sprawie nie wypowiadał i że choć ja w to wierzę, to przecież nie ma obowiązku w to wierzyć.
I może jeszcze to, co napisałem Basi, bo teraz podejrzewam, że właśnie w tym tkwi problem:
Leszek22 marca 2014 16:56
Basiu, Niech wasza mowa będzie” Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi (Mt 5:37). A więc te dwie oczywiste oczywistości zawsze są prawdziwe. Natomiast może być tak, że wybór tego dobra stanowi zagrożenie dla innego, wyższego dobra – i to dopiero mogłoby sprawiać, że w takiej sytuacji należy wybrać to wyższe dobro. Dopiero gdyby rzeczywiście takie dobro by istniało, mielibyśmy prawo mówić, że wolą Bożą NIGDY nie może być to, by ta kobieta pokochała tego, kto otoczył ją i jej dzieci opieką. Tak więc proszę Basiu, nie przyrównuj mnie do koguta, bo ja się wcale nie zacietrzewiam, lecz wymień to dobro, które wg Ciebie jest wyższym dobrem, a którego realizacja byłaby zagrożona, gdyby ta kobieta przyjęła tą miłość, która w niej zaczęła kiełkować (abstrahując od tego skąd ta miłość zaczęła się rodzić).
Dwie oczywiste oczywistości to to, że miłość między ludźmi jest lepsza niż rozżalenie i pretensje do całego świata oraz, że wspólne wychowywanie dzieci jest lepsze od tego, gdy dzieci wychowuje ulica…
Problemy etyczne, wbrew temu, co myśli Basia, nie wymagają wprowadzania różnych odcieni – te dwie oczywistości zawsze są oczywistościami. Problemy etyczne rodzą się dopiero wtedy, gdy realizacja dwóch dóbr wchodzi w konflikt i trzeba umieć nazwać te dobra i określić, które z tych dóbr w tym konflikcie powinno być dobrem chronionym. 
Jeśli byśmy powiedzieli, że tym dobrem jest nierozerwalność małżeństwa, to byłaby to kompletna bzdura, bo nierozerwalność nie jest w ogóle żadnym dobrem – ona służy jedynie takiemu dobru, jakim jest miłość, bo świadomość nierozerwalności małżeństwa pozwala na to, by miłość mogła dojrzewać (proponuję zajrzeć do Listów, bo tam jest to lepiej napisane).
Konflikt wartości, do jakiego mogłoby dojść w przypadku tej kobiety, to konflikt między tą nową, rodzącą się miłością, a miłością między małżonkami. I w takim przypadku rozstrzygnięcie jest banalnie proste – oczywiście dobrem chronionym jest miłość małżonków.
Ale przecież Bóg wie wszystko; mało – On jest poza czasem. A zatem dla Niego to nasze życie, które trwa, którego przebieg zależy jeszcze od naszych decyzji i decyzji wszystkich, których Bóg postawił w naszym życiu, nie ma żadnych tajemnic. On wie, czy mąż będzie chciał wrócić – a więc Jego wola będzie zgodna z tym, co wg naszego rozeznania dopiero się zdarzy.
Proszę zwrócić uwagę, że wszystko, co napisałem Basi i teraz w tym komentarzu, w ogóle nie odwołuje się do tej mojej wiary, że to Bóg rozbudza w nas uczucie miłości. 
Ale oczywiście jeślibyśmy teraz na to wszystko nałożyli tę wiarę, to obraz stałby się jeszcze jaśniejszy – Bóg rozbudziłby w tych ludziach miłość jedynie wtedy, gdyby mąż wcale nie chciał wrócić.
Nawet najbardziej skomplikowane dylematy moralne dają się rozstrzygnąć z pomocą prostych pytań – jedyny warunek, to dobrze postawić te pytania.

Moherkowe wątpliwości – cd

Moherek nie ma teraz zbyt dużo czasu, więc długo nie odpowiadał – ale w końcu odpowiedź się pojawiła:

16 marca 2014 o 14:50
Leszku …
Ustalmy na wstępie: jestem przeciwna Komunii Św. przyjmowanej przez osoby rozwiedzione i żyjące jednocześnie w związkach niesakramentalnych. Nie mam nic przeciwko Komunii Św przyjmowanej przez osoby rozwiedzione i żyjące w czystości. Przyjmuję za słuszne to co mi Kościół do praktykowania wiary podaje (tzn. nauczanie głoszone przez papieży ale nie to co głoszą niektórzy kardynałowie i arcybiskupi. W tym miejscu podaruję sobie uzasadnienie i przykłady).
Odnośnie dalszej części Twojego komentarza (naruszenie sfer należnych współmałżonkowi) wyobraź sobie co musi zrobić szatan by posiąść duszę pobożnej kobiety, porzuconej przez męża, wychowującej samotnie np. trójkę dzieci. W sercu tej kobiety oprócz bólu porzucenia są wspomnienia dobrych chwil jakie przeżyła z mężem, wspomnienia miłości (w końcu z powodu tej miłości pobrali się), jego oddania żonie i dzieciom. To wszystko a może i wiele więcej dobra było jej udziałem dopóki nie spotkał młodszej, atrakcyjniejszej kobiety. Czy wiesz, ze statystycznie związki osób rozwiedzionych nie są szczęśliwsze od pierwotnie zawartych małżeństw? Więc jest nadzieja że ten nowy związek niewiernego męża po pewnym czasie nie zda egzaminu. Jest możliwe, że wskutek różnych wydarzeń (m.in. nieszczęść) on będzie chciał wrócić do swojej żony. A ona będzie chciała mu przebaczyć. Aby temu zapobiec szatan musi bardzo się starać zniechęcić ją skutecznie do męża. Więc stawia na jej drodze człowieka, który ujmie ją swoją dobrocią, mądrością… innymi zaletami. Nie jest teraz ważne, że te zalety ma lub miał niewierny mąż. I to co dawniej ją urzekło w mężu, co w nim pokochała, teraz kocha w tym człowieku. Nie walczy z tym, nie unika go, nie ogranicza kontaktów, tylko przeciwnie szuka każdej okazji, by złagodzić swój ból odrzucenia i by pomóc sobie w codziennych problemach, korzystając z dobroci tego mężczyzny.
Teraz niewierny mąż raczej nie ma szans powrotu. Dzieci tracą ojca. Czasem to jest tak bolesne, że aż traumatyczne i pozostawia nieodwracalne blizny na psychice dziecka.
Trochę inny obrazek, niż nakreślony przez Ciebie – prawda? Ale nie wiesz nigdy, jak ułoży się życie drugiemu człowiekowi, jak Pan Bóg zechce go ratować, więc warto nie wiązać Bogu rąk. Trzeba ufać Bogu i pozwolić się Mu prowadzić także przez małżeńskie nieszczęścia.
I w ten sposób dyskutując z Tobą mogłabym napisać książkę:) Bo wyłowisz stąd mnóstwo rzeczy, z którymi się nie zgodzisz, ja z Twojej wypowiedzi wyłowię kolejne rzeczy, z którymi się nie zgadzam… i było by fajnie tak sobie pogadać ale moje obowiązki bardzo by na tym ucierpiały. Dlatego kończę tę dyskusję w tym momencie. 
Nie jestem tez pewna czy nie nadużyłam blogowej gościnności Barki. W końcu ten blog jest raczej modlitewny, niż dyskusyjny.
Pozdrawiam Cię Leszku serdecznie:)
Tym razem szczęśliwie udało mi się odpowiedzieć krócej:
16 marca 2014 o 15:58
1. Bardzo mnie cieszy, że Nie mam nic przeciwko Komunii Św przyjmowanej przez osoby rozwiedzione i żyjące w czystości, bo to jednak oznacza, że na wyłączność w przeżywaniu miłości jest tylko ta jedna sfera, że jednak ta kobieta nie jest w stanie permanentnego grzechu, mimo, że mieszka z nowym mężczyzną (zakładając oczywiście ową czystość).
2. Co do jednak dalszej wypowiedzi, to czy ci się nie wydaje zupełnie niemożliwe, by szatan rozbudził w kimś miłość? Miłość jest sprzeczna z naturą szatana. On jest w stanie rozbudzić w kimś pożądanie, ale nie miłość! Jeśli jest miłość, to jej źródłem może być tylko Bóg – bo Bóg jest jedynym źródłem miłości!
Jeśli więc jest już miłość między tą porzuconą kobietą i mężczyzną, który zaczął wypełniać rolę ojca dla jej dzieci, to w tym jest już działanie Boże. Jeśli by więc nawet mąż chciał wrócić, ale byłby to powrót płynący z jego egoizmu (bo porzuciła go nowa „żona”), to wg mnie jest wielce prawdopodobne, iż to Bóg, chciał mu pokazać, że świat wcale się nie kręci wokół jego osoby (a o tym, że te nowe „małżeństwa” nie są wcale lepsze, bardzo wyraźnie pisałem w „Listach…” – wręcz wskazywałem na źródło, dlaczego tak jest).
Moherku, upieram się przy tym, że pokusą w takim związku jest chęć współżycia, ale sama miłość nie może być pokusą. Co prawda w tym starym tłumaczeniu mamy „nie wódź nas na pokuszenie”, ale przecież wiemy, że to była tylko niedoskonałość tłumaczenia – właściwa prośba jest taka, by Bóg nie dopuszczał do nas pokus; On sam jednak nigdy nie jest ich źródłem. Ergo – żadna miłość nie może być pokusą. Pokusą może być tylko (jak to wcześniej formułowałem) dawanie siebie, które jest nieadekwatne do tego, kim jestem ja i kim jest ta osoba, którą kocham (w tym wypadku oznacza to zakaz współżycia, bo tych dwoje nie stanowią małżeństwa – pokusą jest chęć tego współżycia)

Moherku, jestem pewny, że jak byś miała więcej czasu, to jednak patrzylibyśmy na sprawy tak samo, bo cała różnica między nami w ogóle nie dotyczy pryncypiów (oboje stoimy na stanowisku nierozerwalności małżeństwa i oboje uważamy, że najważniejsze jest to, co Bóg pragnie dla człowieka – bo człowiek może się mylić, ale Bóg wie wszystko); różnice między nami dotyczą tylko szczegółów w rozpoznawaniu, czego źródłem jest Bóg, a gdzie w tym wszystkim mąci szatan.
Dzięki z tę dyskusję:)

Moherkowe wątpliwości

Moherek od wieków do mnie nie zagląda, ale ja trafiłem na taki jej wpis u Barki:

11 marca 2014 o 17:33

Kochani! czytaliście?!
Kardynał Kasper: tak dla komunii dla rozwodników w nowych związkach
Cała argumentacja, którą kardynał podaje wydaje mi się Dosłownie Diabelska! A przecież to mówi Kardynał!

Zajrzałem do tego artykułu i choć bardzo rzadko tam się odzywam, tym razem zrobiłem wyjątek:

11 marca 2014 o 22:09
Wydaje mi się, że do tego tekstu należy podchodzić ze spokojem. Nade wszystko to jest wersja onetowa, a nie sam wywiad – nie wiemy co, tak na prawdę ten kardynał powiedział.
Po drugie sam problem jest rzeczywistym problemem, wymagającym jakiegoś rozwiązania. 
… co mają zrobić ci porzuceni – a nade wszystko te porzucone? Czy nie sądzisz, że jeśli spotykają miłość, to tę miłość zesłał nie kto inny, lecz sam Bóg? Ja co prawda nadal twierdzę, że taka miłość jest Bożym wezwaniem do tego, by dawać siebie również temu współmałżonkowi – także temu, który porzucił, ale doskonale rozumiem tę tęsknotę za EUCHARYSTIĄ i wcale nie jestem pewien, czy w pewnych okolicznościach dotychczasowy zakaz nie mógłby był złagodzony. Przecież każdy, kto często przystępuje do komunii, właśnie z niej czerpie moc; a czego moc ma czerpać ta przed laty porzucona żona, w której Pan rozbudził nową miłość?
Odpowiedź Moherka była następująca:
12 marca 2014 o 16:07
Masz rajcę, że wersja onetowa może być odmienna od tego co kardynał powiedział. Nie zmienia to faktu, że w Kościele Katolickim jest duża grupa kapłanów, która popiera Komunię Św dla rozwiedzionych. Gdyby robił to kardynał- było by to moim zdaniem szczególnie mocnym ciosem w nauczanie Pana Jezusa o nierozerwalności małżeństwa.
Poczytaj argumentację O Salija (na stronie: http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TD/szukajacym_drogi/rozwod.html ).
Co do Twojego zapytania ..”a z czego moc ma czerpać ta przed laty porzucona żona, w której Pan rozbudził nową miłość?” odpowiedziałabym, że to uczucie to nie jest miłością ale pokusą wystawiającą na próbę miłość małżeńską tej kobiety i jej wierność Panu Bogu. I moc do zwalczenia tej pokusy ma ona czerpać z wierności przysiędze jaką złożyła swojemu mężowi przed laty i umacniać się w tej wierności przyjmując często Komunię Św. Odwracanie sytuacji tak, że:
porzucona kobieta wiąże się z innym mężczyzną i by być wierną Bogu potrzebuje umocnienia w postaci Komunii Św. -jest zakłamaniem. A przyjęta w ten sposób Komunia Św jest świętokradztwem.
Tak uważam. Po przeczytaniu wyjaśnień O. Salija dochodzę do wniosku, że on tez tak uważa.
pozdrawiam serdusznie:)
Przeczytałem o. Salija (i każdego zachęcam) i odpowiedziałem:
12 marca 2014 o 23:03
Moherku, zacznę od rzeczy najważniejszej – jak najbardziej jestem przekonany o tym, że małżeństwo jest nierozerwalne i w najmniejszym stopniu nie zamierzam tego kwestionować. 
Natomiast z drugiej strony wiem (i wiem to na pewno), że miłość, jaka czasami się rodzi w podobnych okolicznościach, bywa autentyczną miłością. Zapewne najczęściej jest zwykłym pożądaniem, ale w końcu nie o częstość chodzi – ważne, że bywa to autentyczna miłość, którą zesłał nie kto inny, lecz sam Bóg, bo tylko On jest źródłem miłości. Nie może zresztą dziwić, że tak bywa – w końcu po to mamy życie dane nam tu na ziemi, by nauczyć się kochać (inaczej nie moglibyśmy się zjednoczyć z Panem), a jak mamy się uczyć kochać inaczej, niż kochając? Miłości można się uczyć, tylko przeżywając miłość.
Tak, jak pisałem w “Listach”, miłość jest Bożym wezwaniem do tego, by dawać siebie osobie, którą się kocha; przy czym to dawanie musi być adekwatne do tego, kim jestem ja i kim jest ta osoba, którą kocham. A to w moim odczuciu całkowicie wyklucza możliwość jakiegokolwiek “drugiego” małżeństwa – mąż jest mężem, a żona, żoną i nawzajem cały czas pozostają dla siebie pierwsi. Ale jednak wyobrażam sobie, że Pan może zesłać na takich ludzi miłość do kogoś innego. Nie upoważnia do w najmniejszym stopniu do współżycia – współżycie w takim związku jest grzechem! Przeżywanie miłości w którejkolwiek ze sfer nie może wyprzedzać przeżywania jej w pozostałych – taki związek nie jest nierozerwalny w sferze woli (bo taki jest tylko w sakramentalnym małżeństwie), więc nie może być takim w mowie ciała. I oboje muszą mieć tego świadomość – ale wcale nie uważam, by tę miłość mieli traktować jako pokusę. Pokusą jest chęć współżycia – mimo, iż taka chęć może wydawać się oczywista; jednak nie jest nią miłość – skoro Pan im na nich wskazał nawzajem, to po to, by nawzajem uczyli się miłości.
Wydaje mi się, że cały czas akcent kładzie się na zgorszenie, jakie niby z takich związków płynie, zamiast przyglądać się owocom ich miłości. Skoro Bóg zsyła na kogoś miłość, to przecież po to, by tych ludzi zbawić! Czy nie wydaje Ci się przesadzone, że ludzie, którzy starają unikać grzechu i którzy mają świadomość grzechu, gdy go popełnią, nie mają nawet prawa do spowiedzi – a wszystko w imię zgorszenia, jakie by płynęło z faktu, gdyby je mieli? A tymczasem nie brakuje przykładów rzeczywistego zgorszenia, które jednak nie rodzi takich konsekwencji.
Nie przekonałem Moherka – odpowiedź była krótka (aż za krótka, bo nie zawierała argumentacji), ale stanowcza:
14 marca 2014 o 18:18
Leszku – ja nie jestem żadnym ekspertem od miłości. Mam tylko własne zdanie, z którym tu się dzielę. Miłość obejmuje Całego człowieka a nie tylko jedną sferę (i tu się zgadzamy). Wszystkie te „sfery” kochania należą do żony (męża). Kochanie innej kobiety (mężczyzny) nawet jeśli zachowana jest wstrzemięźliwość seksualna) jest pokusą i w moim odczuciu formą niewierności wobec współmałżonka. I możesz tu sobie mówić -cytuję Cię..” dawać siebie osobie, którą się kocha; przy czym to dawanie musi być adekwatne do tego, kim jestem ja i kim jest ta osoba, którą kocham”..ale jest to właśnie oddanie innej osobie niektórych „sfer” miłości -tak je w skrócie nazwijmy -należnych współmałżonkowi. To jest według mnie nic innego jak „rozmawianie” z szatanem.
Zabrakło mi w tej wypowiedzi jakie to sfery są należne jedynie i wyłącznie mężowi. Najciekawsze jest to, że wcześniej sama pisała o tym, że takie pary przy zachowaniu wstrzemięźliwości mają prawo przystępować do Komunii – a tu się okazało, że to jednak rozmawianie z szatanem. 
Miałem wątpliwości, czy kontynuować tę dyskusję, bo moje wypowiedzi, bym był dobrze zrozumiany stają się co raz dłuższe, a i tak obawiam się, że kolejna odpowiedź będzie aż tak lakoniczna, iż tak na prawdę żadnej dyskusji nie będzie. Jednak napisałem:
14 marca 2014 o 23:09
Moherku, ale jeśli porównać to, co Ty mówisz, z tym dokumentem Diecezji Tarnowskiej, który przedstawiła Anna, to Twoje stanowisko jest ostrzejsze. W moim przekonaniu ten dokument jest przeformalizowany (a przez to nieżyciowy) oraz przypisujący nadmierną wagę zgorszeniu (do czego wrócę), ale jednak dopuszcza przystępowanie do komunii przy zachowaniu wstrzemięźliwości płciowej (no i oczywiście uznaniu samego faktu, że małżeństwo wcześniej zawarte nadal trwa). Mogłabyś mi wytłumaczyć na czym konkretnie polega w takim przypadku naruszenie sfer należnych współmałżonkowi? O czym konkretnie myślisz?
Wyobraź sobie, że to akurat Tobie tak się ułożyło życie, że Twój mąż po kilku latach małżeństwa odszedł do młodszej, zostawiając Ciebie z gromadką dzieci. Nigdy się nimi nie interesował, nawet alimentów nie chciał płacić. Szczęśliwie (wg mnie – a nieszczęśliwie wg Ciebie) znalazł się jednak jakiś porządny facet, który pomógł Ci podźwignąć się z tego, który otoczył miłością Twoje dzieci, przy którym życie i Twoje, i Twoich dzieci całkowicie się odmieniło. I teraz do tego dodaj narastającą w was świadomość, że jednak tamten pierwszy cały czas jest Twoim mężem i że nic (poza śmiercią) tego nie zmieni. Oboje godzicie się na to, by zachowywać wstrzemięźliwość, bo macie świadomość tego, że nie jesteście mężem i żoną…
I teraz proszę powiedz mi, na czym polega Twoje naruszenie sfer należnych małżonkowi, gdy Ty w takich okolicznościach nie odchodzisz ze swoimi dziećmi od tego, który kocha i Ciebie i Twoje dzieci (i dla których de facto jest ojcem)?
Czy przypadkiem nie stawiasz sobie zbyt wielkich wymagań? Czy jesteś pewna, że Pan wolałby, żeby te dzieci wychowywała ulica (no bo jak byś odeszła z gromadką dzieci, to sama musiałabyś utrzymać całą rodzinę i swoim dzieciom nie mogłabyś poświęcać tyle czasu)? Czy jesteś pewna, że wolałby, abyś zamknęła się w poczuciu wyrządzonej Ci krzywdy i abyś taki obraz świata kształtowała u swoich dzieci?
Bóg jest Miłością i każdego z nas chce nauczyć kochać. Mało – On od każdego oczekuje, że będzie nauczycielem miłości!

Na koniec wróćmy do tego zgorszenia.
Obawiam się, że dziś to jest już pojęcie nadużywane. Myślę, że widząc wokół siebie takich, jakich ja opisałem, byś się wczuła w ich sytuację, sama byś im kibicowała, ciesząc się choćby z tego, że te dzieci wyrastają na porządnych ludzi. Wyrazy zgorszenia słyszałabyś za to od ludzi o mentalności faryzejskiej. Rzeczywiście są tacy ludzie, dla których nie jest ważne, co się dzieje czyiś sercach – są gotowi oskarżać, gdy tylko jest choćby najmniejszy cień podejrzeń. Ale przecież Jezusowi nie o takie zgorszenie chodziło. Michał Piróg, gdy mówił, jakie to miał szczęście, gdy będąc chłopcem na swojej drodze spotkał pedofila, mimo woli przedstawił najczęstszą drogę do homoseksualizmu – to m.in. o takim zgorszeniu mówił Jezus. Zgorszeniem nie jest oburzenie faryzeuszy – zgorszeniem jest to, gdy ktoś staje się gorszy (trzymając się źródłosłowu – ale ściślej, gdy komuś wykrzywia się jego życie). Temat pedofilii w Kościele jest wyolbrzymiany i ja w żadnym wypadku nie chcę się przyłączać do tego chóru (bo to nie mój chór), ale nawet mając świadomość, że to w gruncie rzeczy problem marginalny, nie sposób zrozumieć, dlaczego mimo niewątpliwego zgorszenia płynącego w podobnych przypadkach, ci gorszyciele mogą nadal odprawiać Mszę Świętą, a więc i przyjmować Ciało i Krew Chrystusa, a tymczasem ci, którzy w danym czasie dochowują wstrzemięźliwości płciowej, ale nie dopełnili wszystkich wymogów formalnych, nie mogą przyjąć Jego Ciała?
Jak tylko Moherek mi odpowie (jeśli odpowie) dopiszę tę odpowiedź.

Kuszenie Ewy

(1) A wąż był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe, które Pan Bóg stworzył. On to rzekł do niewiasty: Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu? (2) Niewiasta odpowiedziała wężowi: Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, (3) tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli. (4) Wtedy rzekł wąż do niewiasty: Na pewno nie umrzecie! (5) Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło. (6) Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią, a on zjadł. (7) A wtedy otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są nadzy; spletli więc gałązki figowe i zrobili sobie przepaski. (Rdz 3, 1-7)
Warto się przyjrzeć temu, jak przebiegało kuszenie. Nade wszystko zwracam uwagę na fakt, iż szatan wiedział, jaki był zakaz Pana Boga, a jednak zapytał tak:
Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?
Dlaczego tak pytał, skoro wiedział, że zakaz był inny?
Odpowiedź prosta – bo w ten sposób mógł sprowokować Ewę do dialogu. 
Szatan nie może nic uczynić wbrew człowiekowi – to człowiek podejmuje decyzję. Ale by tę decyzję podjął zgodnie z myślą szatana, szatan musi najpierw sprowokować do dialogu.

Tak szatan dział wobec Ewy, ale dokładnie tak samo działa wobec każdego z nas.

Nie sądźcie przedwcześnie…

(1) Niech więc uważają nas ludzie za sługi Chrystusa i za szafarzy tajemnic Bożych. (2) A od szafarzy już tutaj się żąda, aby każdy z nich był wierny. (3) Mnie zaś najmniej zależy na tym, czy będę osądzony przez was, czy przez jakikolwiek trybunał ludzki. Co więcej, nawet sam siebie nie sądzę. (4) Sumienie nie wyrzuca mi wprawdzie niczego, ale to mnie jeszcze nie usprawiedliwia. Pan jest moim sędzią. (5) Przeto nie sądźcie przedwcześnie, dopóki nie przyjdzie Pan, który rozjaśni to, co w ciemnościach ukryte, i ujawni zamysły serc. Wtedy każdy otrzyma od Boga pochwałę. (1 Kor 4,1-5)
Tak, sumienie mi wprawdzie niczego nie wyrzuca, ale to mnie jeszcze nie usprawiedliwia – pytaniem, które nieustannie do mnie wraca, a na które nie znam odpowiedzi, jest to, jak moje Listy wpłynęły na życie ich adresatki? Mogły pomóc w przeżywaniu jej miłości ostatniej, ale mogły też stać się udręką – wiecznym czekaniem i wiecznym niespełnieniem…

Jakże więc ważne są dla mnie słowa nie sądźcie przedwcześnie, dopóki nie przyjdzie Pan, który rozjaśni to, co w ciemnościach ukryte, i ujawni zamysły serc. Wtedy każdy otrzyma od Boga pochwałę.

Nie sądźcie przedwcześnie…

(1) Niech więc uważają nas ludzie za sługi Chrystusa i za szafarzy tajemnic Bożych. (2) A od szafarzy już tutaj się żąda, aby każdy z nich był wierny. (3) Mnie zaś najmniej zależy na tym, czy będę osądzony przez was, czy przez jakikolwiek trybunał ludzki. Co więcej, nawet sam siebie nie sądzę. (4) Sumienie nie wyrzuca mi wprawdzie niczego, ale to mnie jeszcze nie usprawiedliwia. Pan jest moim sędzią. (5) Przeto nie sądźcie przedwcześnie, dopóki nie przyjdzie Pan, który rozjaśni to, co w ciemnościach ukryte, i ujawni zamysły serc. Wtedy każdy otrzyma od Boga pochwałę. (1 Kor 4,1-5)
Tak, sumienie mi wprawdzie niczego nie wyrzuca, ale to mnie jeszcze nie usprawiedliwia – pytaniem, które nieustannie do mnie wraca, a na które nie znam odpowiedzi, jest to, jak moje Listy wpłynęły na życie ich adresatki? Mogły pomóc w przeżywaniu jej miłości ostatniej, ale mogły też stać się udręką – wiecznym czekaniem i wiecznym niespełnieniem…
Jakże więc ważne są dla mnie słowa nie sądźcie przedwcześnie, dopóki nie przyjdzie Pan, który rozjaśni to, co w ciemnościach ukryte, i ujawni zamysły serc. Wtedy każdy otrzyma od Boga pochwałę.