Nie chcę podsumowywać tej dyskusji, bo przecież to podsumowywanie nie byłoby dla mnie miłe – znowu się okazało, że wywołuję u innych takie emocje, że są gotowi zaprzeczać najbardziej oczywistym oczywistościom, a mnie przypisywać słowa, które są wręcz zaprzeczeniem moich poglądów (takie jak to, że dla mnie miłość to tylko same uczucia, czy to, że jestem przeciwnikiem nierozerwalności małżeństwa, a nawołuję wręcz do tego, ludzie opuszczali swoich mężów / swoje żony, gdy tylko zakochają się w kimś innym). Oczywiście skoro budzę takie emocje, skoro tak jestem odbierany, to moje pisanie traci jakikolwiek sens.
Skoro wszyscy moi czytelnicy (a w każdym razie ci, którzy się wypowiadają – ale ci, którzy się nie wypowiadają pewnie już wcześniej doszli to tych wniosków) koniecznie chcą mnie zmieniać, nie akceptują mnie, jako prowadzącego bloga, uważają, że ze mną nie da się dyskutować (a tak właśnie jest – Trochę jak ze Świadkami Jehowy (przepraszam za porównanie, ale już dawno mi się skojarzyło) Oni też są tak święcie przekonani o swojej racji że w ogóle nie słuchają tego co ktoś inny do nich mówi i wszyscy oprócz nich to ciemnogród kompletny. Może zamiast tego zmień nieco formę bloga? Gdzie będzie można w wolności wymienić się poglądami?, czy też z Tobą rzeczywiście lepiej nie dyskutować), to jaki jest sens, bym tego bloga nadal prowadził?
(jeśli by kto to czytał kiedyś w przyszłości, to dodam, że co prawda był taki moment, że ze względu na M był taki krótki czas, że włączyłem moderowanie, ale to było wcześniej – w trakcie tej dyskusji komentarze ukazywały się od razu, a ja nikomu żadnego komentarza nie usuwałem; z drugiej strony nikt też nie znajdzie jakichkolwiek słów o ciemnogrodzie, ani podobnych)
Ale żeby ten koniec nie był aż tak smutny w tym miejscu nade wszystko przypomnę drugi mój komentarz z tamtej dyskusji (o czym myślałem jeszcze zanim dotarło do mnie, że to już koniec bloga):
Leszek17 marca 2014 21:30
Margolciu, żyjemy tu na ziemi po to, by nauczyć się kochać (inaczej nie moglibyśmy się zjednoczyć z Bogiem-Ojcem; nasza przyszłość to taka sama relacja z Bogiem-Ojcem, w jakiej teraz jest Jego Syn). To nie jest tak, że od razu umiemy kochać – my tego się dopiero uczymy. I każda miłość służy tej miłości ostatniej. Nie bagatelizowałbym tych wszystkich pierwszych miłości – one były kolejnymi lekcjami, jakie zadał Ci sam Bóg! Teraz swoją miłość możesz nazwać miłością dojrzałą – tamte dojrzałe jeszcze nie były, ale to nie oznacza, nie były miłościami. Bez nich nie potrafiłabyś tak kochać, jak kochasz dziś!
Piszesz “emocje i uczucia też pojawiają się i odchodzą ale to już nasza działka żeby coś mądrego z nimi zrobić”. No właśnie – to nasza działka, by coś z tym zrobić. Warstwa emocjonalna to zaledwie początek – ważna jest nasza wola i nasz rozum – dopiero poprzez nie rodzi się miłość (bo miłość obejmuje całego człowieka, a więc jego emocje, jego ciało i jego rozum/wolę). Właśnie poprzez wolę/rozum nasza miłość dojrzewa. Ale jednak każda zaczyna się od uczuć.
Dlaczego?
Bo miłość oglądana samym rozumiem jest bez sensu (jak pisała Szymborska – co świat ma z dwojga ludzi, którzy nie widzą świata?) – to tylko dzięki nim człowiek przekracza siebie i wychodzi do drugiego człowieka. Właśnie dlatego te pierwsze uczucia są tak silne, bo wtedy najtrudniej jest się przełamać i wyjść poza siebie! Im bardziej człowiek jest niepewny siebie, im bardziej się opiera rodzącym się uczuciom, tym one muszą być silniejsze, by wreszcie się przełamał.
No i tylko rodzi się pytanie, kto tymi uczuciami włada, skąd one się biorą?
Moja odpowiedź jest taka, że to Bóg jest ich źródłem – i to całe szczęście, że to On, bo inaczej bylibyśmy niewolnikami. On jedyny szanuje naszą wolność, a przez to nawet najsilniejszym uczuciom możemy powiedzieć NIE. To właśnie dzięki temu, że to On nimi włada, może być tak, jak Ty piszesz, że “to już nasza działka żeby coś mądrego z nimi zrobić” (jakby to szatan nimi władał, to my wszyscy bylibyśmy niewolnikami szatana – on już by to wykorzystał!)
Margolciu, w każdej indywidualnej sprawie trzeba rozeznawać wolę Bożą. Nie ma żadnych schematów, wg których ZAWSZE mężczyzna, który się pojawia na drodze porzuconej kobiety jest dla niej pokusą, ani takich, że ZAWSZE jest tym, którego postawił na jej drodze Bóg. Ale też nie ma schematów, w których słowo ZAWSZE zastąpiłabyś słowem NIGDY. Tego właśnie musimy się uczyć w życiu, by umieć rozpoznawać wolę Bożą (ale gdy już rozpoznamy, że to jest najprawdziwsza miłość, to wszystkie wybory powinny być dla nas jasne).
To była odpowiedź Margolci, a chwilę po tym Żonie napisałem m.in.:
Leszek17 marca 2014 23:44
Ja piszę tylko o uczuciu miłości (o innych uczuciach nigdy nie pisałem i nigdy nie przypisywałem Bogu, że to On je w nas wywołuje). To jest oczywiście moja teza – kiedyś wydawało mi się, że wszyscy wierzący tak myślą, później już tylko że jest tylko dwóch – ja i Michelle Quist, ale i to okazało się nieprawdą – ks. Z. Malacki specjalnie ściągnął go do Polski i miałem okazję zadać mu wprost to pytanie. A wiec to tylko moja teza i nie masz obowiązku jej przyjmować. List 2 czytałaś (i to wielokrotnie), a tam zwracałem uwagę na to, że psychologia coś mówi, ale nie tłumaczy dlaczego akurat ten i to dokładnie w tym momencie. Tym właśnie najbardziej się odróżniają uczucia miłości od wszelkich innych, że przychodzą znikąd – dokładnie tak samo, jak jest z działaniem Ducha Świętego. O większości uczuć możemy mówić, że są reakcją na coś – jednak o uczuciu miłości tego nie da się powiedzieć. Choćby ten przykład z „Listów”, że znasz kogoś od dawna i nic; a przychodzi jeden wieczór i wszystko nagle się zmienia. Takich rzeczy nie ma przy innych uczuciach, a więc jak najbardziej jest uzasadnione pytanie o tę moc sprawczą, która sprawia, że to akurat ten i akurat w tym momencie.
W tej wypowiedzi pogrubiłem jedno zdanie (w oryginale nie pogrubiałem), bo przyznaję, że to zdanie mnie samego powaliło (to, co dla mnie samego w moim pisaniu było najważniejsze to to, że już po napisaniu czegoś odkrywam, co napisałem – i to właśnie jest jedno z takich zdań).
I tyle miałem pierwotnie zamiar przypomnieć w tej notce. Ale może jeszcze dodam to:
Leszek20 marca 2014 21:46
Nie mam problemów z tym, gdy ktoś wcale nie jest przekonany o tym, że to Bóg wskazuje nam drogę, ułatwia dokonywanie wyborów w życiu – a wszystko poprzez rozbudzanie uczucia miłości; sam wyraźnie podkreślam, że Kościół nigdy się w tej sprawie nie wypowiadał i że choć ja w to wierzę, to przecież nie ma obowiązku w to wierzyć.
I może jeszcze to, co napisałem Basi, bo teraz podejrzewam, że właśnie w tym tkwi problem:
Leszek22 marca 2014 16:56
Basiu, Niech wasza mowa będzie” Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi (Mt 5:37). A więc te dwie oczywiste oczywistości zawsze są prawdziwe. Natomiast może być tak, że wybór tego dobra stanowi zagrożenie dla innego, wyższego dobra – i to dopiero mogłoby sprawiać, że w takiej sytuacji należy wybrać to wyższe dobro. Dopiero gdyby rzeczywiście takie dobro by istniało, mielibyśmy prawo mówić, że wolą Bożą NIGDY nie może być to, by ta kobieta pokochała tego, kto otoczył ją i jej dzieci opieką. Tak więc proszę Basiu, nie przyrównuj mnie do koguta, bo ja się wcale nie zacietrzewiam, lecz wymień to dobro, które wg Ciebie jest wyższym dobrem, a którego realizacja byłaby zagrożona, gdyby ta kobieta przyjęła tą miłość, która w niej zaczęła kiełkować (abstrahując od tego skąd ta miłość zaczęła się rodzić).
Dwie oczywiste oczywistości to to, że miłość między ludźmi jest lepsza niż rozżalenie i pretensje do całego świata oraz, że wspólne wychowywanie dzieci jest lepsze od tego, gdy dzieci wychowuje ulica…
Problemy etyczne, wbrew temu, co myśli Basia, nie wymagają wprowadzania różnych odcieni – te dwie oczywistości zawsze są oczywistościami. Problemy etyczne rodzą się dopiero wtedy, gdy realizacja dwóch dóbr wchodzi w konflikt i trzeba umieć nazwać te dobra i określić, które z tych dóbr w tym konflikcie powinno być dobrem chronionym.
Jeśli byśmy powiedzieli, że tym dobrem jest nierozerwalność małżeństwa, to byłaby to kompletna bzdura, bo nierozerwalność nie jest w ogóle żadnym dobrem – ona służy jedynie takiemu dobru, jakim jest miłość, bo świadomość nierozerwalności małżeństwa pozwala na to, by miłość mogła dojrzewać (proponuję zajrzeć do Listów, bo tam jest to lepiej napisane).
Konflikt wartości, do jakiego mogłoby dojść w przypadku tej kobiety, to konflikt między tą nową, rodzącą się miłością, a miłością między małżonkami. I w takim przypadku rozstrzygnięcie jest banalnie proste – oczywiście dobrem chronionym jest miłość małżonków.
Ale przecież Bóg wie wszystko; mało – On jest poza czasem. A zatem dla Niego to nasze życie, które trwa, którego przebieg zależy jeszcze od naszych decyzji i decyzji wszystkich, których Bóg postawił w naszym życiu, nie ma żadnych tajemnic. On wie, czy mąż będzie chciał wrócić – a więc Jego wola będzie zgodna z tym, co wg naszego rozeznania dopiero się zdarzy.
Proszę zwrócić uwagę, że wszystko, co napisałem Basi i teraz w tym komentarzu, w ogóle nie odwołuje się do tej mojej wiary, że to Bóg rozbudza w nas uczucie miłości.
Ale oczywiście jeślibyśmy teraz na to wszystko nałożyli tę wiarę, to obraz stałby się jeszcze jaśniejszy – Bóg rozbudziłby w tych ludziach miłość jedynie wtedy, gdyby mąż wcale nie chciał wrócić.
Nawet najbardziej skomplikowane dylematy moralne dają się rozstrzygnąć z pomocą prostych pytań – jedyny warunek, to dobrze postawić te pytania.