25 A szły z Nim wielkie tłumy. On odwrócił się i rzekł do nich: 26 «Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. 27 Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem.
28 Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? 29 Inaczej, gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: 30 „Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć”.
31 Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestoma tysiącami nadciąga przeciw niemu? 32 Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju.
33 Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem. (Łk 14)
Ach, ten semicki sposób warażania myśli – u nas obowiązuje polityczna poprawność, a tu Chrystus mówi tak, by każdemu w pięty poszło.
«Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego…
Mało – sugeruje, że to podstawa, że od tego trzeba zacząć
Bo któż z was, … nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie?
Albo który król, … nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestoma tysiącami nadciąga przeciw niemu?
A jak to się ma do przykazania miłości?
Czy aby przypadkiem nie ma tu sprzeczności?
W żadnym wypadku tak być nie może – to właśnie na te słowa należy patrzeć przez pryzmat przykazania miłości! „Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego, jak siebie samego” (Łk 10:27) – miłość do siebie samego (proszę nie mylić tego z tzw. miłością własną – ta żadną miłością nie jest) ma być miarą mojej miłości do innych ludzi (i co ważne, wcale nie musi być pełna, doskonała), ale z drugiej strony ta miara ma być niczym wobec miłości do Boga (tylko w odniesieniu do miłości do Boga mamy to powtarzające się słowo cały – całym sercem, całą duszą, całą mocą – to powtrzające się słowo ma wyrażać pełnię).
W dzisiejszym czytaniu mamy dokładnie to samo – ta sama miłość, która jest miarą naszego człowieczeństwa, ma być niczym wobec miłości do Boga:
„kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem.”
(4 września 9:29)
Ponieważ okazało się, że napisałem nieczytelnie, to jeszcze raz cały tok rozumowania:
Miłość do siebie samego ma być miarą mojej miłości do innych ludzi; przy czym ta miłość nigdy nie jest (i tu na ziemi nigdy nie będzie) pełna (nigdy nie będę mógł powiedzieć „ja umiem kochać”) – ja w tej miłości mam dopiero wzrastać, mam się uczyć kochać (i to uczyć przez całe życie). Tymczasem miłość do Boga ma być miłością pełną – wykraczającą ponad miłość do ludzi.
To wszystko, co napisałem, to jest przykazanie miłości. I jak już się tak patrzy, trzeba na to nałożyć obraz z czytania niedzielnego.
W tym czytaniu na sposób semicki jest przedstawiona ta różnica, jakiej Pan od nas oczekuje w miłości do Niego i w miłości do ludzi – moja miłość do Niego nie ma być odmierzana miarą miłości do siebie samego (to nie jest zresztą potrzebne, bo On sam jest miłością i nas nie skrzywdzi), lecz ma być miłością wykraczającą poza siebie – najbardziej pełną, na jaką mnie stać! Nie oznacza to, że mam nienawidzić matki – mam ją kochać; jeśli jednak matka stanęłaby między mną a Bogiem – mam wybrać Boga! Dokładnie tyle znaczą te słowa (semici mają tendencję do przesady w swoich sformułowaniach, ale robią to po to, by wyostrzyć samą główną myśl – tu główną myślą jest to, że nic nie ma prawa oddzielać mnie od Boga; by wyostrzyć tę myśl, Jezus powiedział, że mamy mieć w nienawiści wszystkich tych, o których Jego słuchacze wiedzieli, że mają ich kochać – to jest tylko zabieg retoryczny).