Abba, Ojcze!

Ile razy czytamy „Abba, Ojcze!”, słyszymy słowa pieśni napisanej w 1991 roku, jako hymn spotkania młodych z papieżem Janem Pawłem II.
Dzisiejsze czytanie przynosi te słowa – poznajmy je i w tej postaci, w jakiej są czytane w kościołach:
(14) Albowiem wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi. (15) Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście Ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: Abba, Ojcze! (16) Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi. (17) Jeżeli zaś jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami: dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa; skoro wspólnie z Nim cierpimy, to po to, by wspólnie mieć udział w chwale.
I w tłumaczeniu paulistów:
(14) Ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi. (15) Nie przyjęliście przecież ducha niewoli, aby trwać w lęku, ale przyjęliście Ducha, który czyni was dziećmi. W Nim wołamy: Abba, Ojcze! (16) Właśnie ten Duch zaświad­cza naszemu duchowi, że jesteśmy dziećmi Boga. (17) A jeśli je­steśmy dziećmi, to i dziedzicami, dziedzicami Boga i współ­dziedzicami Chrystusa, o ile razem z Nim cierpimy, abyśmy też wraz z Nim doznawali chwały.

Wymowa jest dokładnie taka sama, ale poprzez drugie lepiej możemy zrozumieć ich treść. Po pierwsze zwracam uwagę na sformułowanie nie przyjęliście, w miejsce nie otrzymaliście z Biblii Tysiąclecia. Podkreśla to naszą własną decyzję przyjęcia Ducha Świętego. Problemem nigdy nie jest to, by Duch nie chciał nas napełnić – problemem może być tylko to, że to my nie będziemy chcieli go przyjąć.
Z kolei w wersie 16 różnica jest następująca – BT: Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha. I to samo u paulistów: Właśnie ten Duch zaświad­cza naszemu duchowi. Przyznam, że w pierwszej chwili to słowo zaświad­cza mnie wręcz zmroziło – o ileż przyjemniej jest myśleć, że skoro już wpuściło się Ducha, to On po prostu nas wspiera. Różnica jest taka, że zaświadczyć można jedynie na czyjś wniosek – a więc znowu chodzi o to samo – Bóg jest na nas otwarty, ale niczego w najmniejszym nawet stopniu nam nie narzuca. Dopuszczając Ducha stajemy się dziećmi Bożymi, ale to, czy się nimi czujemy, zależy od tego, czy chcemy się nimi czuć!
Ostatni wers również różni się w szczegółach. W BT: skoro wspólnie z Nim cierpimy, to po to, by wspólnie mieć udział w chwale, a u paulistów: o ile razem z Nim cierpimy, abyśmy też wraz z Nim doznawali chwały. I znowu jest tak, że bardziej mi się podoba to, co jest zapisane w Biblii Tysiąclecia. Jednak tłumaczenie paulistów bardziej uwypukla, iż nie każdy swoje cierpienie przeżywa w łączności z Jezusem, nie każdy współcierpi. A więc i tu jest miejsce na indywidualną decyzję.
Oba tłumaczenia mówią dokładnie to samo, ale dzięki tłumaczeniu paulistów łatwiej jest zauważyć, że nic nie dzieje się samo – wszystko na każdym etapie zależy od naszej indywidualnej decyzji.

POPiS

Wybory 2005 roku – PiS zdobywa 27% głosów, a PO 24%. Niemal tyle samo osób głosowało na jedną co i na drugą partię, licząc przy tym na to, że po wyborach powstanie POPiS. Funkcjonowała wręcz taka właśnie nazwa, jako synonim koalicji obu wygranych partii. Sam głosowałem wówczas na PO (jako że z tych właśnie kręgów opozycyjnych się wywodzę), jednak również ja liczyłem na POPiS.
Niemal tyle samo osób głosowało na jedną co i na drugą partię, ale jednak z wyraźną przewagą PiS, co decydowało o tym, komu zostało powierzone formowanie rządu. W pierwszych rozmowach przyszłych koalicjantów mowa była o Kazimierzu Marcinkiewiczu, jako premierze (ze strony PiS) i o Janie Marii Rokicie, jako wicepremierze (oczywiście z ramienia PO).
Podobnego układu należało się spodziewać w parlamencie, ale tu pierwsze zaskoczenie – PO zażądało funkcji Marszałka Sejmu dla Bronisława Komorowskiego. Ostatecznie w wyniku głosowania marszałkiem został Marek Jurek (PiS), a B. Komorowski wicemarszałkiem. Po tym głosowaniu przewodniczący PO Donald Tusk zakwestionował możliwość wspólnego rządu. PO postawiła wówczas PiS-owi kolejne żądanie niemożliwe do spełnienia – zażądała, by Jan Rokita oprócz stanowiska wicepremiera, pełnił również stanowisko Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek szefem MSWiA był ktoś z innej partii niż z tej, z której jest premier. Pamiętam za to z tego czasu wypowiedź Grzegorza Schetyny, który mówił o pannie na wydaniu – PO wiedziała, że PiS jest skazany na PO i za żadnym innym ugrupowaniem się nawet nie rozgląda.
Wewnątrz samej PO doszło do zderzenia dwóch odmiennych koncepcji uprawiania polityki – podstawowym stało się pytanie, czy w polityce obowiązuje przedłużenie systemu wartości, czy też w uprawianiu polityki nade wszystko liczy się skuteczność? Odnoszę wrażenie, że uosobieniem pierwszego podejścia był Jan Maria Rokita (i stąd te gorące dni września 2005 roku były końcem jego kariery politycznej), a z kolei Grzegorz Schetyna podsuwał pomysły żądania od przyszłego koalicjanta rzeczy niemożliwych – no bo albo koalicjant się zgodzi, a wówczas władza będzie należała nie do PiS-u, lecz do PO, albo się nie zgodzi, ale wówczas skompromituje się koalicją z tymi, którzy do koalicji się nie nadają (to wtedy doszło do koalicji z „Samoobroną” i LPR-em). Twarde stanowisko PO oznaczało wygraną tego ugrupowania bez względu na to, co PiS wybierze. Donald Tusk poparł to drugie podejście.

Zaraz pewnie usłyszę, że mimo wszystko grzech nielojalności PO do najpoważniejszych grzechów nie należy.

Rzecz jednak w tym, że każdy grzech rodzi grzech kolejny. Grzech nielojalności wyzwala mechanizm racjonalizacji – własne wyrzuty sumienia najłatwiej “oczyścić” wmawiając sobie, że ci, których skrzywdziliśmy, na inne traktowanie nie zasłużyli (nie poddaję ocenie moralnej takiej postawie – pokazuję jedynie, jak to działa). Proszę zauważyć, iż to od tego momentu w naszych dziejach zaczęły się seanse nienawiści polityków PO wobec polityków PiS.

* * *
Przypomniałem to wszystko, by nakreślić tło, na jakim należy patrzeć na książkę Wojciecha Sumlińskiego.
Przechodząc do książki nade wszystko zwrócę uwagę, iż autor bardzo wyraźnie nakreślił, iż w dziennikarstwie śledczym jest tak, że dziennikarz nigdy nie wie, w jakim stopniu jest jedynie pionkiem w grze, którą rozgrywają tajne służby. Nade wszystko podał przykład dziennikarki, która długi czas była karmiona przez służby prawdziwymi materiałami, by w decydującym momencie służby podały jej mieszankę prawdy i nieprawdy (a nie miała czasu, by to spróbować choćby zweryfikować).
Ale podał również przykład, jak to sam stał się jedynie pionkiem. Służby podsunęły mu zdjęcie Aleksandra Kwaśniewskiego ze słynnym agentem Ałganowem w okresie, gdy prezydent uparcie twierdził, że go w ogóle nie zna. Rzecz jednak w tym, że nastąpiło to w przeddzień, gdy prezydent miał składać zeznania pod przysięgą. Ujawnienie tego samego zdjęcia dzień później oznaczałby koniec polityczny Aleksandra Kwaśniewskiego. Służby jednak przewidziały, że dziennikarze mając taką sensację, nie będą potrafili się powstrzymać i że sprawa zakończy się tak, jak rzeczywiście się wówczas skończyła (każdy dziennikarz mając taką sensację boi się, że inny dziennikarz go ubiegnie).
21 listopada 2007 roku do Bronisława Komorowskiego (wg zeznań samego BK) zgłosił się płk Leszek Tobiasz, mówiąc, że ma dowody na korupcję w Komisji Weryfikacyjnej WSI. To na skutek tego donosu i działań podjętych wówczas przez ówczesnego Marszałka Sejmu (to był czas, gdy Ministrem Spraw Wewnętrznych i Administracji był Grzegorz Schetyna) Wojciech Sumliński został oskarżony o korupcję i trafił do aresztu (bez wyroku sądowego trudno kogoś więzić przez tyle lat, więc z aresztu już dawno wyszedł, ale śledztwo przynajmniej formalnie trwa, co dziennikarze mainstreamowi wykorzystują przeciwko W. Sumlińskiemu, mówiąc jeszcze dziś, że W. Sumliński jest oskarżony – no bo jest!).
Jakoś przez tyle lat nikt z tych oskarżonych o rzekomą korupcję w Komisji Weryfikacyjnej nie został skazany, a sam płk. Tobiasz nieoczekiwanie zakończył swoje życie, będąc jednak wcześniej skazany za podobne fałszywe oskarżenia w innych sprawach.

Przyznam, że tłumaczenie zachowania ówczesnego Marszałka Sejmu jego związkami z WSI jest możliwe. Wydaje mi się jednak, że równie dobrze to samo zachowanie daje się wytłumaczyć tym, że Bronisław Komorowski idealnie dał się wkręcić – jego organiczna od pewnego momentu nienawiść do polityków PiS-u była wystarczającym powodem, by dać się wkręcić. Czyż mogła przytrafić się lepsza gratka, niż ta, by dokopać Komisji Antoniego Maciarewicza (czyli Komisji Weryfikacji WSI), pokazać całej Polsce, jaki to ohydny facet (a w każdym razie takimi ohydnymi się otacza)?

Jedyne, co w tym spojrzeniu kupy się nie trzyma, to tylko reakcja Bronisława Komorowskiego – człowiek honoru po tym, gdy się okazało się, iż dał się wkręcić, po prostu by przeprosił i starał się zadośćuczynić za zło wyrządzone niewinnemu człowiekowi. No a tego u obecnego Prezydenta nie ma 🙁
(no chyba, że uznać, iż nie ma tu miejsca na honor, gdy przyznanie do tego, że dało się wkręcić agentowi WSI, oznacza konieczność wycofania się z czynnej polityki – polityk podatny na działania agentów nie powinien przecież pełnić żadnych kluczowych stanowisk w państwie; lepiej więc iść w zaparte i udawać, że problemu w ogóle nie ma – obawiam się, że Bronisław Komorowski nie zmieni swojej postawy wobec Wojciecha Sumlińskiego: ani go nie przeprosi, ani tym bardziej nie wytoczy procesu o zniesławienie (no bo wtedy sam by musiał składać zeznania przed sądem))

Węże będą brać do rąk

(15) I powiedział do nich:
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stwo­rzeniu! (16) Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, ten się potępi. (17) Tym, którzy uwierzą, takie znaki będą towarzyszyć: W moje imię będą wyrzucać demo­ny, będą mówić nowymi językami, (18) węże będą brać do rąk, i choćby wypili coś zatrutego, nie zaszkodzi im. Będą na cho­rych kłaść ręce, a ci zostaną uzdrowieni”.
(19) A gdy Pan Jezus to do nich powiedział, został wzięty do nie­ba i zasiadł po prawej stronie Boga. (20) Oni zaś rozeszli się i przepowiadali Ewangelię wszędzie, a Pan współdziałał z ni­mi i potwierdzał naukę znakami, które jej towarzyszyły.
(Mk 16)

Każdy z nas jest powołany do tego, by całemu światu głosić ewangelię. No i tu właśnie głoszę. Ale dziś poznajemy kryteria, po których można poznać, czy ktoś uwierzył na tyle, by stać się dla innych znakiem. Same słowa nie wystarczą – ważne jest to, by ten, co głosi, potwierdzał naukę znakami. To niekoniecznie muszą być takie znaki, jakie Jezus wymienił, ale ważne, by sam był znakiem – nikogo samymi słowami się nie przekona.
Niestety widać wyraźnie, że ja znakiem nie jestem… – nie uwierzyłem na tyle, by dla innych stać się znakiem: a kto nie uwierzy, ten się potępi.

PS: Kompletnie nieaktywny jestem na blogach, ale pochłonęła mnie lektura książki Wojciecha Sumlińskiego Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego. Wyjątkowo przygnębiająca to lektura dokumentacja powiązań świata przestępczego, świata służb specjalnych (WSI) i świata polityki. Bronisław Komorowski jako Minister Obrony Narodowej sprawował nadzór nad WSI i zapewne od tego momentu zaczęły się jego związki z tymi służbami, ale później był jedynym posłem PO, który głosował przeciwko rozwiązaniu WSI. Nie zamierzam streszczać książki, ale gorąco zachęcam do lektury. Nie pisał jej jakiś oszołom, lecz dziennikarza wywodzący się z „Życia” Tomasza Wołka, prowadzący śledztwa dziennikarskie czy to w sprawie mafii pruszkowskiej, czy w sprawie zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki.

Bo miłość pochodzi od Boga..

(7) Umiłowani, miłujmy się nawzajem, bo miłość pochodzi od Boga, a każdy, kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga. (8) Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością. (9) Miłość Boża ukazała się wśród nas przez to, że Bóg posłał na świat swego Jednorodzonego Syna, abyśmy dzięki Niemu mieli ży­cie. (10) Na tym polega miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, lecz On nas umiłował i posłał swojego Syna jako ofiarę prze­błagalną za nasze grzechy. (1J 4)
Jedynym źródłem miłości jest Bóg – nie ma innego źródła. A więc nawet gdy Jego kochamy, to ta miłość ma swoje źródło również w Nim – na tym polega miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, lecz On nas umiłował. To dzięki Jego miłości my możemy kochać i Jego, i każdego, kogo On postawi na naszej drodze.

I wie wszystko

(18) Dzieci, nie miłujmy słowem ani językiem, lecz czynem i prawdą. (19) Po tym rozpoznamy, że jesteśmy z praw­dy, i uspokoimy przed Nim nasze serce. (20) Bo gdyby nawet serce oskarżało nas, to Bóg jest większy od naszego serca i wie wszystko. (21) Umiłowani, jeżeli serce nas nie oskarża, to pełni ufności możemy stanąć przed Bogiem (22) i o co poprosimy, otrzymamy od Niego, ponieważ przestrzegamy Jego przyka­zań i czynimy to, co się Jemu podoba. (23) A to jest Jego przy­kazanie, abyśmy uwierzyli w imię Jego Syna Jezusa Chry­stusa i miłowali się wzajemnie zgodnie z przykazaniem, jakie nam dał. (24) Kto więc przestrzega Jego przykazań, trwa w Bo­gu, a Bóg w nim. To, że Bóg w nas przebywa, rozpoznajemy dzięki Duchowi, którego nam dał. (1J 3)

W tych słowach zawarta jest cała Dobra Nowina – Jego przykazaniem było to, byśmy się wzajemnie miłowali. Kto więc przestrzega Jego przykazań, trwa w Bo­gu, a Bóg w nim – sami z siebie nic nie możemy, ale w Nim – wszystko! Ważne są więc te nasze pragnienia, bo to one prowadzą nas do tego, że stajemy się narzędziami w Jego rękach, a przez to nie miłujemy już tylko słowem, językiem, lecz czynem i prawdą. I nawet jeśli serce nas o coś oskarża, to po tym rozpoznamy, że jesteśmy z praw­dy, i uspokoimy przed Nim nasze serce – bo Bóg jest większy od naszego serca… I tu spodziewać byśmy się mogli jakiegoś i nas pocieszy (lub czegoś podobnego), a tymczasem mamy i wie wszystko.
Nasze życie nie wymaga żadnych usprawiedliwień, o ile tylko przed Nim nie uciekamy, a przeciwnie – wszystko chcemy czynić przed Jego obliczem.