Kto nie wyrzeka się wszystkiego

A szły z Nim wielkie tłumy. On odwrócił się i rzekł do nich: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem. Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej, gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: „Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć”. Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestoma tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju. Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem. (Łk 14, 25-33)
Już kilkakrotnie mówiłem o tym, że gdy mowa w tym tekście o nienawiści, powinniśmy pamiętać o semickiej skłonności do przerysowywania pewnych sformułowań, które służy jedynie temu, by uwypuklić główną myśl.  W tym wypadku nie chodzi o nienawiść do swoich rodziców – chodzi o to, że nawet oni, ci najbardziej ukochani, nie mogą nas odgradzać od Jezusa. Dla każdego wierzącego Jezus ma być pierwszy – i tylko ci, którzy szczerze mogą powiedzieć, że On jest pierwszy i nikt, ani nic nie jest przed Nim – tylko ci mogą się uważać za Jego uczniów. 
Akurat w tym tygodniu na blogu s. Małgorzaty rozgorzała dyskusja pod hasłem wszystkie religie są sobie równe. Tylko Jerzy M próbował wykazać, że to nieprawda, ale to jedynie rozgrzewało oponentów do walki. Aż dziwne, że s. Małgorzata się nie odezwała (ale może akurat nie zaglądała w tym czasie na swojego bloga) – w każdym razie to skłoniło mnie do tego, by jednak się odezwać mimo, iż nie jestem tam mile widziany. Jedyny zysk z tego był taki, że Jerzy M się nie załamał, jednak nikogo nie przekonałem – pożytek ze mnie żaden… 
Dlaczego o tym mówię?
Proszę zwrócić uwagę kiedy i do kogo mówił Jezus? – otóż mówił do tych, którzy tłumnie za nim chodzili. Wiemy jednak, że tłumy te później bardzo mocno się przerzedziły. Łatwo przychodzą nam różne deklaracje wtedy, gdy wygłaszamy je w tłumie – ale Jezus wie, ile one są warte, jeśli jest cokolwiek, co dla tej osoby jest ważniejsze niż On.
W tej dyskusji wskazywałem skoro to Syn Boży przedstawiał nam Swego Ojca, to ten obraz jest obrazem po stokroć wierniejszym (bo tylko ograniczonym naszą percepcją) od obrazu w innych religiach, co jednak nikogo nie przekonywało, bowiem dla współczesnego człowieka słowo „wierniejsze” jest to kategoryzacja „wyższe-niższe”, „lepsze-gorsze” (jak to usłyszałem), a najwyższym współczesnym dogmatem jest to, że taka kategoryzacja zjawisk, idei (a nie tylko osób) jest niedopuszczalna (dogmatem ponad wszelkie dogmaty wiary).
Czy gdy przyjdzie ten czas, że w Europie będziemy przymuszani do przejścia na islam (a żyjemy w czasach ostatecznych i jest wielce prawdopodobne, że właśnie to nas czeka), czy nie rozproszymy się wszyscy, jak ten tłum, który wędrował za Jezusem? (Skoro wszystkie religie są sobie równe, to w imię czego mam narażać swoje życie, gdy islam prowadzi mnie do tego samego Boga?)