Przebaczenie jest najtrudniejszą formą miłości

Ewangelia na 23 lutego 2025 roku:

(27) Lecz powiadam wam, którzy słuchacie: Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; (28) błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają. (29) Jeśli cię kto uderzy w policzek, nadstaw mu i drugi. Jeśli zabiera ci płaszcz, nie broń mu i szaty. (30) Dawaj każdemu, kto cię prosi, a nie dopominaj się zwrotu od tego, który bierze twoje. (31) Jak chcecie, żeby ludzie wam czynili, podobnie wy im czyńcie. (32) Jeśli bowiem miłujecie tych tylko, którzy was miłują, jakaż za to [należy się] wam wdzięczność? Przecież i grzesznicy okazują miłość tym, którzy ich miłują. (33) I jeśli dobrze czynicie tym tylko, którzy wam dobrze czynią, jaka za to należy się wam wdzięczność? I grzesznicy to samo czynią. (34) Jeśli pożyczek udzielacie tym, od których spodziewacie się zwrotu, jakaż za to [należy się] wam wdzięczność? I grzesznicy pożyczają grzesznikom, żeby tyleż samo otrzymać. (35) Wy natomiast miłujcie waszych nieprzyjaciół, czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając. A wasza nagroda będzie wielka i będziecie synami Najwyższego; ponieważ On jest dobry dla niewdzięcznych i złych. (36) Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny. (37) Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone. (38) Dawajcie, a będzie wam dane; miarę dobrą, ubitą, utrzęsioną i wypełnioną ponad brzegi wsypią w zanadrza wasze. Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie. (Łk 6) 
 

Kazanie wygłoszone przez ks. Piotra Celejewskiego podczas mszy o godz. 9:00 

Są takie wersety w Ewangelii, które mogą w nas spowodować niepokój, a nawet sprzeciw pod warunkiem, że one do nas dotarły, że nie odbiły się od nas, jak od ściany.

Miłujcie waszych nieprzyjaciół – usłyszeliście? Jaka jest Twoja pierwsza reakcja na to słowo?

–  Nie, to mnie nie dotyczy, ja nie mam wrogów.

Ale tak poważnie: Miłuj swoich nieprzyjaciół.

Ja tak nie potrafię, to jest ponad moje siły. To jest niemożliwe, tak się nie da.

Wezwanie Jezusa do miłości nieprzyjaciół jest całkowicie pod front całej naszej ludzkiej intuicji, całemu naszemu ludzkiemu doświadczeniu. To wyzwanie nie jest teoretycznym akademickim rozważaniem. Każdy z nas może mieć aktywną listę swoich nieprzyjaciół – więcej: każdy z nas może być na taką listą u kogoś wpisany…

Człowiekowi wydaje się czasem, że potrafi kochać każdego.

Do czasu, do momentu kiedy spotyka w swoim życiu kogoś, kogo nie sposób kochać i nie ma się na to najmniejszej ochoty. Każde kolejne spotkanie z tym kimś, wydaje się (i jest!) ponad siłę. Może niektórzy z was pamiętają wydarzenie, które miało miejsce 7 września 2013 roku w Krakowie na Rynku, na ulicy Grodzkiej? Dawid Kornecki świętował swoje 23 urodziny wraz z narzeczoną Olą i przyjaciółmi. Młodość, radość, nadzieja… W pewnym momencie jego narzeczoną Olę zaczepił pijany mężczyzna. Dawid stanął w obronie. Ten wyciągnął nóż i dwukrotnie ugodził go w serce. Dawid zmarł. Po kilku tygodniach rodzice Dawida wysłali do aresztu paczkę:

W paczce umieścili Pismo Święte z dedykacją: Przebaczamy mordercy naszego syna. Źródło i siłę przebaczenia znajdujemy w tej księdze.

Pani Monika Kordecka w 2021 roku dostała nagrodę św. Rity. Jest to nagroda, którą utrzymują kobiety, które potrafią w swoim życiu wypełnić sposób nadzwyczajny przykazanie o przebaczeniu nieprzyjaciołom. Taką nagrodę spośród Polek otrzymała również piosenkarka Eleni, Marianna Popiełuszko i właśnie pani Monika.

Miłość do nieprzyjaciół związana jest z wybaczeniem. Wybaczenie nie jest nakazem moralnym – w sensie musisz wybaczyć! – musisz przeżyć ból i gniew, który jest w tobie. Nie zaprzeczaj, że go nie ma, ale nie możesz dać kontroli temu gniewowi nad swoim życiem, nad swoimi słowami, zachowaniem, myślami, bo w pewnym momencie nie poznasz samego siebie. Przebaczenie paradoksalnie nie jest aktem troski o krzywdziciela – przebaczenie jest aktem troski o samego siebie. Jest darem wobec samego siebie. To nie chodzi o zgodę na to co się stało i nie chodzi o stwierdzenie, że krzywda jest nieistotna, ale chodzi o przezwyciężenie bólu, który jest w tobie, uleczenie bólu, który jest w tobie. Nie chodzi o uznanie i usprawiedliwienie krzywdy, ale chodzi o to, żeby nie dawać krzywdzie władzy nad twoim życiem.

Przebaczenie nie jest rodzajem zapominania bólu, jest jego leczeniem. Przebaczenie nie jest aktem słabości – jest aktem siły. Prawdziwym zwycięstwem jest umieć przebaczyć tym, którzy nas skrzywdzili, którzy skrzywdzili tych, których kochamy i przebaczenie jest najtrudniejszą formą miłości.

Pamiętam rozmowę z pewnym człowiekiem, który przyszedł i opowiadał o swojej relacji z młodszym bratem, trudnej relacji. Jego brat wpadł w hazard. Starszy brat próbował mu pomóc, długo z nim rozmawiał, nawet spłacił jego długi, ale w młodszym się nic nie zmieniało. W pewnym momencie ta cała sytuacja powodowała, że w starszym bracie rodziły się negatywne emocje zaczął krzyczeć… Konkluzja całej rozmowy była taka: Proszę księdza, jestem bezradny, bezsilny, już nic nie zostało. Mogę tylko kochać mojego brata.

Kto osądza swojego brata, może się pomylić, kto mu wybacza, nie myli się nigdy.

Z Madrytu pochodzi historia, którą Ernest Hemingway wykorzystuje w swoim opowiadaniu Rogi byka. Polecam – świetna lektura. W tej historii ojciec pokłócił się ze swoim synem. Śmiertelnie. Syn miał na imię Paco, to zdrobniale od Francisco. Trzasnął drzwiami i wyszedł z domu i nie wrócił. Ojciec go długo szukał, ale nie mógł go znaleźć – to nie był czas internetu, telefonów komórkowych… Nie mógł go znaleźć, ale wiedział, że jego syn czyta codziennie gazetę. Wpadł na desperacki pomysł, żeby w gazecie w rubryce ogłoszeń osobistych umieścić ogłoszenie następującej treści: Paco, synu, spotkaj się ze mną we wtorek w południe w hotelu Montreal. Wszystko przebaczone. Papa. Z drżeniem serca szedł na to spotkanie, modląc się, żeby syn przeczytał to ogłoszenie. Jakie było jego przerażenie, kiedy zorientował się, że hotel jest otoczony przez szwadron policji. Okazało się, że na spotkanie przyszło ponad 600 młodych mężczyzn o imieniu Paco – wszyscy potrzebowali przebaczenia od swojego taty, rozpaczliwie potrzebowali przebaczenia…

Wszyscy nosimy rany i wszyscy ranimy, ale chodzi o to, żeby nie żyć krzywdą, nie żyć tym bólem, nie pozwolić, żeby ten ból przejął nad tobą, czy nade mną kontrolę. W świecie, w którym żyjemy, jest zbyt wiele przemocy, zbyt wiele zła, zbyt wiele niesprawiedliwości. Jeśli chcesz odpowiedzieć na zło, złem, odwetem, zemstą, siłą – nic więcej nie spowodujesz, tylko zwielokrotnisz ilość zła w tym świecie. Jedyną możliwością na przełamanie tej sytuacji, jest dawanie więcej dobra, więcej miłości. I to więcej nie pochodzi z ciebie czy ze mnie, ale pochodzi z Boga.

Ta Ewangelia, która jest nam dana do przeżycia, jest nazywania wielką kartą chrześcijańskiego niestosowania przemocy, która nie polega na kapitulacji w obliczu zła (tak jak niektórzy błędnie interpretują słowa Nadstaw drugi policzek), ale polega na czynnym, aktywnym przeciwstawieniu się złu, dobremu. To może przerwać łańcuch przemocy, to może przerwać łańcuch niesprawiedliwości. To nie jest posunięcie taktyczne. Jest to sposób życia synów Boga Najwyższego.

Jeżeli odkrywasz w sobie miłość do nieprzyjaciół, miłość, która nie jest oczywista, miłość, która przekracza proste ramy sprawiedliwości, miłość, która nie jest prostą wzajemnością – jesteś synem/córką Boga Najwyższego, którego słońce wschodzi nad dobrymi i nad złymi. O tym jest w dzisiejszej Ewangelii. Jesteś synem/córką Najwyższego.

– No jak to, każdy z nas, jak tutaj jest, jest synem i córką Boga?

Tak, ale to jest trochę tak, jak w rodzinie. Czasami rodzice patrzą na dorosłego syna, dorosłą, córkę i patrzą, na ile ich wychowanie, realizuje się w życiu dorosłego ich dziecka, na ile ich dziecko przejęło ich sposób życia, myślenia, decydowania, funkcjonowania?

Bóg ciągle patrzy na nas i szuka pośród nas tych, którzy będą razem z Nim kochać. To nie jest pytanie Kogo w życiu kochasz?, to jest pytanie Kogo kochasz razem z Bogiem, którego słońce wschodzi nad niewdzięcznymi i złymi. Miłość nieprzyjaciół nie powoduje, że oni staną się sympatycznymi i miłymi osobami. Nie mam ich kochać za zło, które mi uczynili, ale mam kochać ich za dobro, które jest ich udziałem. Jeżeli przez chwilę pomyślimy, że nasz Pan, w którego wiarę wyznajemy na każdej liturgii, oddał życie na Krzyżu za mojego wroga, to wówczas każda chęć zemsty, odwetu staje się małostkowością. Kiedy Jezus umierał na Krzyżu, modlił się za swoich prześladowców, za tych, którzy go okaleczyli: Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą co czynią. I wówczas setnik, poganin, który nie miał nic wspólnego z z wiarą, patrząc na postawę Jezusa to powiedział znamienne słowa: Ten był prawdziwie Synem Bożym. On rozpoznał w człowieku wiszącym na krzyżu, skoro on w takiej sytuacji tak się modli, tak żyje, tak się zachowuje, tak myśli – On musi być Synem Boga!

Czy ludzie patrząc na nas, którzy często jesteśmy poranieni, czy ludzie patrząc na nas, którzy często nosimy w sobie ból, rozpoznają w nas synów i córki Boga Najwyższego?

Miłość do nieprzyjaciół nie jest nakazem moralnym, w sensie musisz kochać nieprzyjaciół. Tam jest obietnica Będziesz kochać nieprzyjaciół, jeśli będziesz żyć w komunii ze mną, w bliskości ze mną, jeśli przyjmiesz mój sposób myślenia, jeśli przyjmiesz moje życie, będziesz żył w jedności ze swoim Bogiem. Odkryjesz w sobie sposób do kochania, którego sam w sobie się nie spodziewasz.

I o to dzisiaj się módlmy, abyśmy byli synami/córkami Boga Najwyższego i potrafili kochać tych, którzy często dla nas są trudni, a za których On oddał swoje życie.

Amen.

 

O błogosławionej pokorze

 

Ewangelia (Łk 5, 1-11)

(1) Pewnego razu – gdy tłum cisnął się do Niego, aby słuchać słowa Bożego, a On stał nad jeziorem Genezaret – (2) zobaczył dwie łodzie stojące przy brzegu; rybacy zaś wyszli z nich i płukali sieci. (3) Wszedłszy do jednej łodzi, która należała do Szymona, poprosił go, żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy. (4) Gdy przestał mówić, rzekł do Szymona: Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów! (5) A Szymon odpowiedział: Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i nic nie ułowiliśmy. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci. (6) Skoro to uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać. (7) Skinęli więc na współtowarzyszy w drugiej łodzi, żeby im przyszli z pomocą. Ci podpłynęli; i napełnili obie łodzie, tak że się prawie zanurzały. (8) Widząc to, Szymon Piotr przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: Wyjdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny. (9) I jego bowiem, i wszystkich jego towarzyszy w zdumienie wprawił połów ryb, jakiego dokonali; (10) jak również Jakuba i Jana, synów Zebedeusza, którzy byli wspólnikami Szymona. A Jezus rzekł do Szymona: Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił. (11) I wciągnąwszy łodzie na ląd, zostawili wszystko i poszli za Nim. 

Homilia wygłoszona przez ks. Piotra Celejewskiego w Świątyni Opatrzności 9 lutego 2025 o godz. 9:00:

Liturgia czyni nas dzisiaj świadkami powołania pierwsze uczniów. Liturgia ma taką moc, ma taką siłę, że nie tylko przypomina wydarzenia, które miały miejsce wiele lat temu, w odległej przeszłości. Ale liturgia ma taką siłę, że czyni nas świadkami tych wydarzeń.

Oto wielki tłum ciśnie się do Jezusa. Chcą go słuchać. Chcą go zobaczyć. Chcą z nim się spotkać. Chcą może go dotknąć. Jest w tym tłumie jakaś fascynacja, jakaś pasja, żeby być jak najbliżej nauczyciela z Nazaretu.

Wielu ludzi dzisiaj jest świątyni. Ta ewangelia jest o nas.

Jesteśmy w tym tłumie, ale w tym tłumie i w tej fascynacji nie uczestniczy Szymon. On jest jakoś z boku. Płucze sieci, ma doświadczenie porażki – całą noc, pracował i sieci są puste.

I myślę, że jest to doświadczenie wielu z nas – angażujemy się, pracujemy, wkładamy swój wysiłek, swoje talenty, swój czas… I doświadczamy pustki, doświadczamy bezowocności, bezsensu… Piotr/Szymon jest w jakiś sposób sfrustrowany tą sytuacją – widzi ten tłum, ale jest z boku tego wszystkiego. Inicjatywę przejmuje Jesus – wchodzi do łodzi Szymona, wchodzi w sam środek szymonowego świata, w sam środek szymonowego życia i mówi odpłyń nieco od brzegu. Szymon siłą rzeczy jest zmuszony do tego, żeby słuchać teraz Jezusa. Dystans się skrócił, ale Jezus cały czas mówi do tłumu, mówi do wszystkich i w pewnym momencie zwraca się tylko do Szymona, tylko i wyłącznie do niego – Wypłyń na głębię i zarzuć sieci. Wyobraźcie sobie tę sytuację, co musi dziać się w tym młodym mężczyźnie, dwudziestokilkuletnim – całą noc pracował, nie spał, jest zmęczony, zna się na sztuce rybackiej, wie, jak łowi się ryby. Wie, że ryb nie łowi się w dzień, w samo południe – bo to niemożliwe, to nie jest zgodne ze sztuką rybacką. I słyszy Wypłyń na głębię, zarzuć sieci!  Co musi się dziać w tym młodym człowieku? Przecież to nielogiczne. Przecież to nie ma żadnego sensu. – Całą noc łowiłem!

I tak naprawdę w tym momencie zaczyna się rozmowa o wierze na poważnie. Bo wiara jest odpowiedzią na słowo Boga. Słowo, które może nam się w danym momencie wydawać nielogiczne, bez sensu, nie mające nic wspólnego z naszym życiem. Kiedy się czyta Pismo Święte, czyta się Biblię, wszyscy bohaterowie wiary mieli takie doświadczenie, kiedy Bóg do nich mówił, to się wydawało, że to jest zupełnie bez sensu.

Abraham, 75-letni starzec, który miał bezpłodną żonę, słyszy: Będziesz ojcem wielkiego narodu. – Przecież to niemożliwe!

Dawid, młody, rudy chłopak, którego wstydził się jego własny rodzony ojciec Jesse, słyszy: Będziesz królem. – Tak, na pewno!

Mojżesz, jąkała, nie potrafił sklecić słowa, słyszy: Będziesz moimi ustami, będziesz moim prorokiem. – Ale ja nie potrafię mówić!

Maryja, młoda dziewczyna, słyszy: Będziesz matką. – Ale ja nie znam pożycia z mężem! To niemożliwe!

To jest pierwsza reakcja na słowo, które Bóg kieruje do człowieka – To nie ma żadnego sensu, to niemożliwe.

Jezioro Galilejskie ma głębokość ponad 43 metrów. Sieci rybackie wówczas rybaków z Kafarnaum, nie były większe niż 2 m długości. To nie ma żadnego sensu, żeby takie sieci zarzucać na głębinę. Szymon ma do wyboru z jednej strony całe jego życiowe doświadczenie, jako rybaka, które zbierał przez całe lata – z drugiej strony słowo nauczyciela z Nazaretu, który jest cieślą – i postanawia zaryzykować, postanawia pomimo zmęczenia, pomimo frustracji, pomimo nieprzespanej nocy – wypłynąć na głębię, zarzucić sieci… I zdarza się coś, co się nie mieściło w jego głowie.

Do każdego z nas Bóg kieruje takie słowo, które wydaje nam się niemożliwe.

Ile razy mam przebaczać?  Aż siedem razy? – Nie, 70 razy po siedem. Nadstaw drugi policzek, kochaj swoich nieprzyjaciół, tych, którzy cię skrzywdzili.

Przecież to niemożliwe, nie dam rady w ten sposób, nie umiem, nie potrafię…

Dobrze dzisiaj zobaczyć Jezusa, który wchodzi do mojej/twojej łodzi i chce, żeby to spotkanie było bardzo osobiste – bo wiara jest spotkaniem bardzo osobistym. Wiara jest odpowiedzią na bardzo osobiste słowo, z którym Bóg chce żebyś dzisiaj się zmierzył. Kiedy Piotr doświadcza cudownego połowu ryb, nie biegnie do Jezusa i nie rzuca mu się na szyję w podziękowaniu za dobry interes (przecież dużo zarobił), ale biegnie, żeby rzucić mu się do stóp. Nie trzyma kurczowo Jezusa przy sobie, jako gwaranta jego przyszłego sukcesu finansowego, ale mówi: Odejdź ode mnie, bo jestem człowiekiem grzesznym. I to jest doświadczenie wszystkich ludzi, którzy spotykają się z Bogiem. Im bliżej podchodzisz światła, tym więcej mroku widzisz w sobie; im bliżej podchodzisz do świętości, tym bardziej odkrywasz swój grzech i tym bardziej ci niezręcznie głupio i chciałbyś się schować. Jezus nie mówi do Piotra: Nie, nie jesteś grzesznikiem. Nie mówi również: Nie jesteś aż takim grzesznikiem, są więksi od ciebie, popełniają większe grzechy. I nie mówi: Ja tobie odpuszczam twoje grzechy. Raczej mówi: Tak, jesteś grzesznikiem i jako grzesznika ciebie chcę mieć w tej misji, ciebie powołuję. Bo do tej misji potrzebna jest pokora grzesznika, który wie, że nie jest samowystarczalny, a nie pewność pyszałka pewnego siebie, samego siebie, że wszystko mu w życiu wychodzi.

Oto Jezus z dzisiejszej liturgii zaprasza nas, abyśmy zobaczyli, jak wchodzi do łodzi naszego życia, jak chce zaangażować się w to życie, szczególnie w te momenty, kiedy czujesz, że twoje sieci są puste, że doświadczasz bezsensu swojej pracy. Urobiłeś się po łokcie i nic z tego nie ma. Znasz się na swojej pracy, ale nie odczuwasz z niej żadnej satysfakcji, żadnej radości. Jezus mówi: Wypłyń na głębię – ale czujemy się nieadekwatnie, czujemy się niewystarczająco, czujemy się grzesznymi ludźmi…

Jezus mówi: Nie bój się – i to nie chodzi o to, że Szymon bał się Jezusa, ale Szymon bał się samego siebie, swojego grzechu. To nie jest zgoda na grzech, to jest miłość do grzesznika: Moja miłość do ciebie jest większa niż mrok, który w tobie jest. Postarajmy się zwrócić dzisiaj uwagę na taki moment w czasie liturgii, kiedy każdy z nas klęka, kiedy następuje moment przeistoczenia, kiedy Bóg przenika swoją obecnością kawałek chleba i staje się obecny pośród nas. Kyrios. Pan. I wtedy każdy z nas klęka przed Panem. To, co dokonało się w Szymonie, Łukasz zapisuje w dwóch słowach. Do tej pory do cudownego połowu ryb, Szymon nazywał Jezusa nauczycielem, mistrzem; po cudownym połowie ryb, mówi do Niego Kyrios, Pan, Bóg. Kiedy uklękniemy dzisiaj w czasie przeistoczenia, mamy doświadczyć tego, że każdy z nas jest grzesznikiem, że nie radzimy sobie ze swoim grzechem, że nasze słabości nas przerastają. Jeżeli myślisz, że Nie, ja sobie z tym poradziłem; nie, jestem wystarczająco mocny, upadniesz. Tym, który nas podnosi, jest On. I to jest piękne w tym spotkaniu Jezusa z Szymonem, że kiedy Szymon pada do Jego nóg, do Jego stóp, bo czuje się niegodny – Jezus go podnosi. I chciałem, żeby to było udziałem dzisiaj każdego z nas, że Jezus dzisiaj każdego z nas – mnie i ciebie podnosi z naszego grzechu: Wybieram ciebie, bo ty jesteś mi potrzebny. To nie jest zgoda na grzech. To jest miłość do grzesznika. Niech to będzie udziałem każdego z nas. Że często jesteśmy w życiu, niewystarczający, że często czegoś nie potrafimy, że nasze sieci są puste – tylko że obfity połów nie wynika z umiejętności Szymona, ale z działania Jezusa. Jeżeli chcesz doświadczyć obfitości swojego życia, nie polegaj na swoich umiejętnościach, ale na jego Słowie i Jemu zaufaj.

Amen.

Kliknij tu, a posłuchasz:

Łódka w pogotowiu

Ewangelia na dzień 23.01.2025: 

(7) Jezus zaś oddalił się ze swymi uczniami w stronę jeziora. A przyszło za Nim wielkie mnóstwo ludzi z Galilei. Także z Judei, (8) z Jerozolimy, z Idumei i Zajordania oraz z okolic Tyru i Sydonu szło do Niego mnóstwo wielkie na wieść o tym, jak wiele działał. (9) Toteż polecił swym uczniom, żeby łódka była dla Niego stale w pogotowiu ze względu na tłum, aby na Niego nie napierano. (10) Wielu bowiem uzdrowił i wskutek tego wszyscy, którzy mieli jakieś choroby, cisnęli się do Niego, aby Go dotknąć. (11) Nawet duchy nieczyste, na Jego widok, padały przed Nim i wołały: Ty jesteś Syn Boży. (12) Lecz On surowo im zabraniał, żeby Go nie ujawniały. (Mk 3)  

Kazanie, które wygłosił ks. Piotr Celejewski na mszy o godz. 7:00: 

W dzisiejszej Ewangelii słyszymy o podziwie, zachwycie nad Jezusem. Tłumy cisną do Niego, chcą go dotknąć. A Jezus stawia granice. Mówi, żeby łódeczka była w pogotowiu, żeby mógł się oddalić.

Ludzie przychodzą, bo traktują Jezusa jako znachora, uzdrowiciela, który ma zaradzić ich doczesnym, teraźniejszym potrzebom: Masz mi pomóc. Teraz, tutaj. I cisną do Niego, ale Jezus nie przyszedł spełniać oczekiwań ludzi – ale przyszedł wypełnić obietnicę Ojca. A to wielka różnica.

My często w życiu możemy mieć podobny problem, że chcemy spełniać oczekiwania ludzi, bo nam się wydaje, że na tym polega życie. Tymczasem nie chodzi o to, żeby wszyscy nas lubili: O, ale jest to przyjemne. Ale chodzi o to, żebyśmy pełnili wolę Boga. Nie chodzi o to, żeby ludzie wokół nas byli z nas zadowoleni, ale chodzi o to żebyś ty lubił siebie.

To wielka umiejętność umieć tak, jak Jezus, postawić granicę i powiedzieć: Mogę się oddalić, umiejętność stawiania granic dla siebie, dla swojego bezpieczeństwa, żeby gdzieś pośród różnych oczekiwań ludzi, którzy są wokół nas, nie zgubić siebie. Oto Jezus, który nie przyszedł spełniać oczekiwań ludzkich, ale przyszedł wypełnić wolę Ojca.

Wszystkie uzdrowienia, których Jezus dokonuje, są tylko zapowiedzią, preludium, uwerturą do tego największego cudu, który dokona na Krzyżu, w którym zbawi mnie i ciebie. Czasami mamy nie do końca poukładane motywacje, dlaczego szukamy Jezusa, ale nie przestawajmy Go szukać. Pozwólmy sobie na to, aby On oczyszczał nasze motywacje, On oczyszczał nasz sposób myślenia, patrzenia, wartościowania…

Przychodźmy do Niego i nie dziwmy się, że czasami On stawia granice, że pokazuje: Twoje oczekiwania nie są obietnicami Ojca. Módlmy się o to, byśmy tak jak Jezus, potrafili stawiać w życiu granice dla swego bezpieczeństwa.

Królestwo Chrystusa

Ewangelia na uroczystość Chrystusa Króla (J 18, 33b-37): 

(33) Wtedy Piłat powtórnie wszedł do pretorium, a przywoławszy Jezusa, rzekł do Niego: Czy ty jesteś Królem żydowskim?  (34) Jezus odpowiedział: Czy to mówisz od siebie, czy też inni powiedzieli ci o Mnie?  (35) Piłat odparł: Czy ja jestem Żydem? Naród twój i arcykapłani wydali mi ciebie. Co uczyniłeś?  (36) Odpowiedział Jezus: Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd. (37) Piłat zatem powiedział do Niego: A więc jesteś królem? Odpowiedział Jezus: Tak, jestem królem. Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu. 

Kazanie wygłoszone przez ks. Piotra Celejewskiego na mszy o 9:00: 

W ostatnią niedzielę roku liturgicznego wsłuchujemy się w przedziwny dialog między Jezusem, a Piłatem. To część dramatycznego procesu, niesprawiedliwego sądu nad Jezusem. Ale to jest ciekawe, że tylko w tym dialogu, tylko w tym fragmencie Ewangelii, Jezus jeden jedyny raz sam siebie nazywa królem. W tej po ludzku beznadziejnej sytuacji mówi o sobie „Jestem królem”. Warto sięgnąć do całego tego dialogu w domu. Przeczytać go sobie, bo Jan pisze go w sposób genialny. Kiedy Piłat przyprowadza Jezusa – zasiada. Ale Jan tak to napisał, że właściwie nie wiadomo, kto zasiada na tronie. Kto zasiada na trybunale. Kto tam jest sędzią, a kto jest skazany? Kto tak naprawdę ma władzę? – Jezus, czy Piłat? Piłat jest przekonany, że to on ma władzę, bo przecież za nim stoi cała potęga wielkiego Rzymu, armia cesarska. Kim jest Jezus? – cieśla, od którego odwrócili się nawet jego właśni ziomkowie, którego sprzedał przyjaciel za cenę niewolnika – 30 srebrników.
Piłat jest przekonany, że to on ma władzę, ale tak naprawdę jest uwikłany w zależności, nie ma swobody działania, jest zależny od Rzymu. Ale jest też pod presją arcykapłanów, uczonych w piśmie, pod presją sanhedrynu… On chciałby dobrze postąpić, chciałby dokonać sprawiedliwego wyboru – ale ceną może być jego kariera, może być jego wygoda, komfort, dobra opinia. Wybiera spokój. Poświęca prawdę.
Prawda jest narzędziem królowania Jezusa. Jezus w tym fragmencie, który dzisiaj usłyszeliśmy, mówi „Ja przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie”. W świecie, w kulturze europejskiej, w której żyjemy, prawda jest cechą zdania. Mówimy „zdanie jest prawdziwe”, ale w biblii prawda jest cechą człowieka. Nie tyle chodzi „Czy znasz prawdę?”, ale „Czy jesteś prawdziwy?”.
W języku polskim jest piękna konotacja tej myśli. Prawdziwy lekarz – każdy zna takiego i chce do niego chodzić. Prawdziwy nauczyciel, prawdziwy ksiądz – taki z powołania. Prawdziwy przyjaciel – każdy z nas takiego chce mieć. To nie chodzi, czy znasz prawdę, ale czy jesteś prawdziwy! I to dotyczy każdego z nas – czy jesteś prawdziwy jako ojciec, jako matka, mąż, żona… Tu chodzi o to, czy nie ma w tobie jakiejś podwójności, dwulicowości, czy nie podejmujesz czasem takich decyzji, takich wyborów, które są sprzeczne z twoją tożsamością, których byś się wstydził, które zaprzeczają temu kim jesteś. Taki jest jest Piłat. Rozdarty wewnętrznie. On jest chodzącą sprzecznością. Z jednej strony chcę być dobry, chce dokonać dobrego wyboru, ale jest zniewolony zależnościami, w której się uwikłał. Jezus w tej scenie, po ludzku beznadziejnej, jest wolny, Jezus ma absolutną władzę w dysponowaniu samym sobą. On stoi przed Piłatem jako wolny człowiek. Chociaż sytuacja zewnętrzna jest nie do pozazdroszczenia, Jezus mówi „Nikt mi życia nie odbiera, Ja swoje życie oddaję”. To jest definicja wolności – czy masz swoje życie w swoich dłoniach? Jezus chce ze swego życia uczynić dar. Wielokrotnie w jego życiu były takie sytuacje, że jego przeciwnicy chcieli pozbawić go życia, nastawali na niego. On przechodzi pośród nich, ale przychodzi taki moment, że Jezus sam podejmuje decyzję, że chce ze swojego życia uczynić bezprecedensowy dar, bezinteresowny dar i to jest absolutna wolność Jezusa. Jezus w tej postawie jest całkowicie wolny i do tej wolności nas zaprasza. Możesz ze swojego życia uczynić dar. Masz taką władzę nad sobą. Od momentu Chrztu Świętego każde z nas jest królewskim dzieckiem. Jest dzieckiem króla. Masz w sobie taką władzę, że możesz swoje życie komuś dać. Władza Chrystusa polega na tym, że relacja z nim mnie porządkuje, układa, kształtuje. Jezus stojąc przed Piłatem w czasie niesprawiedliwego procesu, jest całkowicie wolny, niezależny.
Pamiętam historię o trapistach w Algierii (między innymi opowiedzianą przez film „Ludzie Boga”). Zakonnicy przez wiele lat żyli w świecie muzułmańskim – pracowali, modlili się. W pewnym momencie, pewnego dnia do ich zakonu wpada trzydziestu terrorystów uzbrojonych po zęby i żądają pieniędzy, na co przeor Krystian odpowiada, że nie mają pieniędzy, mają odrobinę chleba i trochę warzyw. „Żądamy pieniędzy!”. Przeor znowu mówi: „U nas nie ma żadnych pieniędzy, mamy tylko to, co tutaj widzicie”. Wówczas terrorysta przystawił karabin maszynowy do brzucha zakonnika i mówi „Nie masz wyboru!”. Na co zakonnik ze spokojem w oczach i w głosie odpowiedział „Wybór mam zawsze”. Czujecie, to jest wolność! Absolutna wolność decydowania o sobie! To nie sytuacje zewnętrzne nas ograniczają, ale to, co dzieje się wewnątrz. O wiele więcej dzieje się wewnątrz nas, niż na zewnątrz, co we mnie panuje. Tylko my często jesteśmy uwikłani w nasze grzechy, które nas zniewalają konsekwencjami naszych kolejnych błędnych decyzji i wyborów. Tak, jak biblijnego króla Dawida, który brnie od grzechu w grzech, przechodzi od lenistwa, który doskonale wszyscy znamy, do cudzołóstwa – to niedaleka droga. Od kłamstwa, do morderstwa przyjaciela. Z każdym grzechem posuwa się coraz bardziej, traci możliwość swobody działania. Nie może się już wycofać – to powoduje z nami grzech, zabiera nam wolność, ogranicza nas, czyni nas niewolnikami naszej słabości. Chrystus przyszedł na świat po to, aby obdarzyć mnie i ciebie wolnością, oddał za mnie i ciebie swoje życie, abyśmy mogli być wolni. Relacja z Nim może nas układać, porządkować, kształtować, wprowadzać wewnętrzny pokój. Ludzie, którzy przyjęli Chrystusa, jako swojego Króla i Pana, w których jest Królestwo Chrystusa, to ludzie, którzy są jak słupy graniczne w tym świecie, do których zło może dojść, ale nie może ich dotknąć. Może ich zabić, ale nie może ich zniszczyć – nie może wejść do ich wnętrza. Takimi ludźmi byli chociażby Edyta Stein w Birkenau, Maksymilian Kolbe w Oświęcimu, rodzina Ulmów. Zło mogło do nich dojść, ale musiało się na nich zatrzymać, nie mogło ich dotknąć wewnętrznie. Zło mogło ich zabić, ale nie mogło ich zmienić. Świat w którym żyjemy, to nie jest kraina mlekiem i miodem płynąca. Doskonale każdy z nas o tym wie. Wielokrotnie może nas powalić na kolana. Zło może nas okładać ciosami – i nie chodzi o to jak mocno ja mogę oddać, ale chodzi o to, jak dużo ciosów mogę przyjąć i się nie zmienić, robić swoje, być sobą, nie pozwolić, żeby sytuacja zewnętrzna mnie zmieniła. Tego uczy Chrystus. Ludzie, którzy wprowadzają w sobie Jego Królestwo, są jak słupy graniczne – zło może do nich dojść, ale nie może przez nich przejść. Może ich zabić, ale nie może zniszczyć ich wnętrza. Każdy z nas jest zaproszony dzisiaj do takiej wolności. Od momentu Chrztu Świętego, każdy z nas ma w sobie królewską godność. Jesteś dzieckiem króla, jesteś królewskim dzieckiem, masz w sobie godność, którą nie musisz posiąść – ty już ją posiadasz, musisz ją odkryć, rozpoznać w sobie. Masz władzę nad sobą, możesz swoje życie komuś dać. Możesz ze swojego życia uczynić dar. To ty możesz kierować swoim życiem, to ty możesz decydować o sensie swojego życia. To jest nieprawdopodobna godność wyrażająca się w wolności, w wolności króla.
Dzisiaj Jezus mówi „Królestwo moje nie jest z tego świata”. To zdanie trzeba bardzo precyzyjnie przeczytać, bo to, że królestwo nie jest z tego świata, wcale nie oznacza, że nie jest już na tym świecie. Nie jest z tego świata, to znaczy nie posługuje się logiką tego świata. Logika tego świata to przemoc, siła, gwałt, wojna. Logika Królestwa Bożego to słabość, pokora, kruchość, służba, miłość. Te wszystkie cechy wydają się nam we współczesnym świecie zbyt małe. Tymczasem kiedy Jezus mówi o Królestwie Bożym, zawsze używa obrazu czegoś, co wydaje się mizerne, niewidoczne, gdzieś głęboko ukryte, jak ziarno gorczycy, odrobina kwasu chlebowego, skarb ukryty w roli, czy piękna perła. Ale wszystkie te obrazy mają w sobie niesamowity potencjał, dynamizm, siłę – z ziarna może wyrosnąć potężne drzewo, odrobina kwasu może zakwasić trzy miary mąki – to znaczy ponad 40 kg mąki. Jeżeli ktoś odkryje skarb, drogocenną piękną perłę, jest tak uruchomiony, że jest w stanie sprzedać wszystko co ma, żeby tylko ten skarb posiąść. Królestwo Boże może być w tobie; ono nie jest tu, czy tam. Bóg chce królować w tobie. Chcę ciebie porządkować, układać, kształtować. Módlmy się dzisiaj „Przyjdź Królestwo Twoje. We mnie! Przyjdź Chryste i chociaż dzisiaj może Twoje Królestwo we mnie jest wielkości ziarnka gorczycy, drobiny kwasu chlebowego, przemieniaj mnie, bo chcę być wolnym człowiekiem. Chcę być królewskim dzieckiem”.
I oto się módlmy.
Amen.

Oryginalny zapis kazania

Zburzenie Jerozolimy

Ewangelia na 21.11.2024: 

(41) Gdy był już blisko, na widok miasta zapłakał nad nim (42) i rzekł: O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi! Ale teraz zostało to zakryte przed twoimi oczami. (43) Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, oblegną cię i ścisną zewsząd. (44) Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą, a nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia.  (Łk 19)

Kazanie wygłoszone przez ks. Piotra Celejewskiego na mszy o 7:00: : 

Bardzo łatwo ten tekst odczytać jako tekst historyczny o Jerozolimie, która została zburzona, bo nie rozpoznała czasu nawiedzenia. I to dwukrotnie: w roku 197 przez Tytusa, w roku 135 przez Hadriana. I rzeczywiście z tamtej Jerozolimy nie został kamień na kamieniu – ale to zbyt łatwe, to zwalnia z nas myślenia i refleksji nad sobą. Jezus jest Księciem Pokoju, Królem Pokoju, wnosi pokój. Także idzie do Jerozolimy nie po tron Piłata, ale po Krzyż. Chce wziąć grzech na siebie. Oddać swoje życie. To nie przypadek, że właśnie w ewangelii Łukasza, który fragment dziś czytamy, przy nawiedzeniu jest ważny szczegół. Działo się to za czasów cesarza Augusta. To ten, od którego panowania, rozpoczyna się Pax Romana, pokój rzymski. To też ciekawe, że ten cesarz postawił ołtarz bogowi wojny – właśnie po to, by podziękować za pokój. W jaki sposób rzymianie wprowadzali pokój? – silną ręką wojskową, marsową siłą i przemocą. Jak Jezus wprowadza pokój? – bierze mój grzech na siebie, oddaje za mnie, za ciebie swoje życie, umiera. Dzisiaj Jerozolima to ja i ty, miasto święte, to te relacje między nami… Czy Jezus nie ma powodu, żeby nad nami zapłakać? Jeżeli zadamy sobie pytanie, w jaki sposób wprowadzania pokoju uznajemy za skuteczny, jak rozwiązujemy problemy, które są między nami? Czy bierzemy odpowiedzialność za swój grzech, swoją pychę, nadmierne skupienie na sobie? Czy wolimy raczej narzucić swoje zdanie komuś przemocą, siłą, bo przecież my mamy rację? Obyśmy dzisiaj, w tej chwili, w tym momencie rozpoznali czas swojego nawiedzania. Oto w eucharystii przychodzi Chrystus, Książę Pokoju i bierze na siebie mój i twój grzech. I mówi: nie ma innej drogi.
Pokój wprowadza się w ten sposób, że płaci się sobą. 
Módlmy się, abyśmy rozpoznali czas naszego nawiedzenia tu i teraz – i zachwycili się Jezusem, który płacze nad nami. To płacz miłości, tak, jak czasami płacze ojciec czy matka z bezradności, bo nie może w żaden sposób nic zrobić, kiedy dziecko błądzi. Oto dzisiaj Jezus ze łzami miłości i bezradności wobec nas, byśmy rozpoznali nasz czas nawiedzenia.
Amen.

 

 

Wdowi grosz

 

(38) I dalej głosił im swoją naukę: Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, (39) pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. (40) Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok. (41) Potem, usiadłszy naprzeciw skarbony, przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. (42) Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz. (43) Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: Zaprawdę, powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. (44) Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała na swe utrzymanie. (Mk 12) 

Kazanie wygłoszone przez ks. Piotra Celejewskiego w Świątyni Opatrzności podczas mszy o godzinie 9:00: 

Ewangelia, która jest nam dana dziś do przeżycia, to krótki epizod w Świątyni w Jerozolimie, pozornie bez znaczenia, faktycznie jest punktem kulminacyjnym Ewangelii Marka.
Widzimy niezwykłą kobietę, ubogą wdowę, z którą Jezus nie zamienia ani jednego słowa.
To spotkanie jest radykalnie prywatne między kobietą, a Jahwe. To co się dzieje, dzieje się wewnątrz, w niej. Jezus to widzi, widzi jej wiarę i stawia ją swoim uczniom i nam dzisiaj, jako nauczycielkę wiary, zaufania Bogu pomimo wszystko, wbrew wszystkiemu. Oto kobieta przygnieciona biedą, nic nie znaczy w oczach świata, nic nie znaczy w oczach ludzi, nie ma żadnych praw, nie ma nikogo, kto mógłby ją wziąć w obronę. Nic nie ma. Jedynie co ma, to dwa pieniążki, które ściska w swojej dłoni – ale i to z ekonomicznego punktu widzenia jest nic. Ale to nic, jest dla niej wszystkim, jest wszystkim co posiada.  I to sytuacja nie do pozazdroszczenia.
Ewangelista zauważa, że kobieta wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz do skarbony.  Nie wiem jak was, ale mnie to zawsze intrygowało. Jak to dwa pieniążki, czyli jeden grosz? – przecież grosza nie można podzielić! Grosz jest najmniejszą monetą w obiegu. Ja nigdy nie widziałem półgroszówki.
Zagadkę można łatwo rozwiązać, jeżeli sobie uświadomimy, że wówczas w Izraelu było wiele monet, walut w obiegu: rzymskie, greckie. Najmniejszą rzymską był kwadrans, najmniejszymi greckimi były leptony – to znaczy cieniutkie, stanowiące połowę kwadransa. To znaczy kobieta wrzuciła do świątynnej skarbony dwa leptony, czyli jeden kwadrans.
Czy to koniec tej numizmatycznej łamigłówki? Tu nie chodzi o kantorowy przelicznik, ale chodzi o jeden ważny szczegół. Były dwa pieniążki, kobieta przecież mogła jeden wrzucić do świątynnej skarbony, a drugi zachować sobie – kupić odrobinę mąki, trochę oliwy i zaspokoić swój głód choć na chwilę. Przecież takie zachowanie ocenilibyśmy za bardziej roztropne, zrozumiałe. Nawet Bóg nie mógłby mieć o to pretensji. Tymczasem kobieta wrzuciła wszystko, co miała. Nic nie zostawiła sobie. To jest nasza pokusa polegająca na tym, że nawet najmniejszą ofiarę Bogu, którą składamy, potrafimy tak podzielić, żeby zostawić trochę sobie. To nasza pokusa, zostawić trochę sobie, zabezpieczyć się na wszelki wypadek. Tak naprawdę ostatecznie nie jest ważne, ile dajemy Bogu; istotniejsze jest, ile zostawiamy sobie, bo to moje, twoje zabezpieczenie. Jezus mówi, że ta kobieta nie wrzuciła z tego co jej zbywało, ale wrzuciła wszystko. Dwa pieniążki. Tam jest taki grecki zwrot – bo tam jest greckie słowo bijos – wrzuciła całe swoje życie. W języku greckim mamy dwa słowa na określenie majątku, posiadania: bijos – życie i uzija – pieniądze, to co materialne. Łatwiej może to nam będzie zrozumieć, kiedy odwołamy się do przypowieści, którą każdy z nas zna pamięć o synu marnotrawnym, kiedy ten młody syn, rozbójnik, przychodzi do ojca i mówi daj mi połowę majątku, który na mnie przypada, który roztrwonił ten majątek, za każdym razem, gdy mówi o majątku, mówi uzija – pieniądze, kasa.
Kiedy ojciec mówi o majątku, który dzieli między synów, który cały jest jego dzieci, za każdym razem mówi bijos – życie moje. To jest trochę tak, jakby nastoletni syn przyszedł do ojca i mówił Tata, daj mi dwie stówki, żebym mógł z kolegami pójść do kina. Dla syna to są dwie stówki; dla ojca to 4 godziny jego życia. Tata, daj mi 4 godziny swojego życia, żebym z kolegami mógł się zabawić. Przyznacie, że to brzmi zupełnie inaczej.
Ta kobieta nie wrzuciła pieniędzy do skarbony – ona wrzuciła całe swoje życie. Wszystko. Tak, jakby mówiła Nie mam już nic. Wszystko oddaję Tobie. Zatroszcz się o mnie, bo inaczej zginę z głodu… W Pieśni nad pieśniami jest werset, który pięknie obrazuje tę scenę, oto w oblubienica mówi do oblubieńca Wszystko co posiadam i cała, jaka jestem, jestem twoja – to jest wyznanie miłości, które wy które wypowiada uboga wdowa, nie używając żadnego słowa. One nie kalkuluje, nie stawia granic, ona daje wszystko, nic sobie nie zostawia. Szaleństwo niezrozumiałe dla nas. Podobna scena odgrywa się w dzisiejszym pierwszym czytaniu, które usłyszeliśmy. Oto wdowa idzie pozbierać chrust, aby sobie i swojemu synowi przygotować ostatni posiłek w życiu. Nie wiem, czy wyczuwacie dramat tej sytuacji – ostatni posiłek w życiu. Od wielu miesięcy nie pada deszcz, jest susza, panuje głód, już nic nie ma. Oto odrobiny mąki w dzbanie i resztka oliwy w baryłce. Wystarczy tyle, żeby przygotować małe podpłomyki dla siebie i dla dziecka. Zjemy to, a potem pomrzemy.
I w tej sytuacji spotyka proroka Eliasza, który mówi Daj mi jeść. To nie jest prośba o kawałek chleba. To jest prośba o podzielenie się życiem. On widzi dramat kobiety, on widzi jej biedę, widzi jej głód. Widzi sytuację i mówi Najpierw nakarm mnie.  Skandal! Czujecie wewnętrzny opór? Jest w was coś, co się sprzeciwia tej sytuacji? – przecież to szaleństwo. Tak, to szaleństwo zaufania Bogu, zaufania miłości, która nie jest interesem, która nie stawia warunków, która nie negocjuje układów, która nie szuka zabezpieczeń, która niczego nie żąda dla siebie. Ofiarą wdowy jest całe jej życie bez granic, bez kalkulacji  – wszystko! Z taką różnicą, że w Starym Testamencie wdowa otrzymuje obietnicę, nadzieję; w Ewangelii od Jezusa nie słyszy żadnego słowa.  Prawdopodobnie jako żydówka zna historię Eliasza, może w swoich myślach, w swoim sercu, wraca do tej historii, może próbuje ją sobie przypomnieć,  odświeżyć, żeby ta historia ją ożywiła od środka, żeby słowo ją ożywiło,  przewróciło jej nadzieję… Wrzuca wszystko. Ryzykantka. Wiara zawsze ma w sobie coś ze skoku w ciemność, ma w sobie ryzyko polegające, że najbardziej rzeczywistym i fundamentalnym czynimy to, co niewidzialne. Wiara to skok w nieznane, przy którym boleśnie odczuwamy niewystarczalność naszego intelektu i kruchość naszej wyobraźni. Ale to nie jest skok w ciemność. To skok w ramiona Ojca. Wiara to zaufanie w miłość Boga. Ważniejsze od tego, w co wierzymy, jest to, komu wierzymy. Ta scena krótki epizod w dzisiejszej ewangelii, to ostatnia scena w Ewangelii Marka przed wejściem Jezusa w mękę. Ojcowie Kościoła podkreślają, że Jezus patrząc na tę kobietę, która oddaje całe swe życie, wszystko! – w tej kobiecie rozpoznał siebie. Oto On za kilka dni w Jerozolimie odda wszystko, nic sobie nie zostawi, nic sobie nie oszczędzi, nie będzie miał żadnych zabezpieczeń, wyda całe swoje ciało, wyleje całą swoją krew, odda siebie, zaryzykuje wszystko, by na krzyżu zawołać Ojcze w Twoje ręce powierzam ducha mojego. Oto ryzyko zaufania Bogu. Jezus rozpoznaje w tej kobiecie, w ubogiej wdowie, Siebie – bo idzie tą samą drogą bezgranicznego zaufania Ojcu. Ta uboga wdowa ma stać się dzisiaj inspiracją do mojej, twojej modlitwy; do tego, co dzieje się między tobą, a Chrystusem w czasie tego spotkania. Chciałem, żebyśmy dzisiaj w sposób szczególny na te liturgii zwrócili uwagę na dialog, który odbywa się między kapłanem, a wspólnotą na każdej eucharystii, kiedy są już przygotowane dary na ołtarzu: Módlcie się, aby moją i waszą ofiarę przyjął Bóg Ojciec Wszechmogący. Znamy ten tekst. Wiele razy go słyszeliśmy, aby moją i waszą ofiarę przyjął Bóg Ojciec Wszechmogący.
Z czym dzisiaj przechodzisz na tę liturgię? Jaki dar składasz na tym ołtarzu? Czy jesteś jak bogacz, który składa Bogu z tego co mu zbywa? Czy jesteś podobny do ubogiej wdowy i masz świadomość, że nic nie masz, że wszystko co masz, to jesteś ty sam w twojej bezradności i słabości. To co składamy Bogu na ołtarzu On przemienia, On uświęca… To co zostawiamy sobie, nas zniewala.
Chrystus w czasie każdej liturgii, w każdej eucharystii, ryzykuje. Oddaje siebie cały. Nic sobie nie zostawia. W moje i Twojej ręce. Ufam Tobie. Wierzę Tobie – niech ta postawa Jezusa, niech ta postawa ubogiej wdowy, będzie dla nas inspiracją, abyśmy widząc Boga, który oddaje siebie cały, w nas wzbudził takie pragnienie. Ja też Panie chcę umieć oddać siebie cały, nic sobie nie zostawić. Chcę umieć tak Tobie zaufać w każdej sytuacji mojego życia i oto się módlmy, o taką wiarę.
Amen.

Przypowieści o zagubionej owcy i zagubionej drachmie

(1) Przybliżali się do Niego wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. (2) Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie, mówiąc: Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi. (3) Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: (4) Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie? (5) A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona (6) i wraca do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła. (7) Powiadam wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia. (8) Albo jeśli jakaś kobieta, mając dziesięć drachm, zgubi jedną drachmę, czyż nie zapala światła, nie wymiata domu i nie szuka starannie, aż ją znajdzie? (9) A znalazłszy ją, sprasza przyjaciółki i sąsiadki i mówi: Cieszcie się ze mną, bo znalazłam drachmę, którą zgubiłam. (10) Tak samo, powiadam wam, radość nastaje wśród aniołów Bożych z powodu jednego grzesznika, który się nawraca. (Łk 15)

Kazanie wygłoszone przez ks. Piotra Celewskiego na mszy o godz. 7:00 w Świątyni Opatrzności: 

Ten pasterz który nas szuka, jest nieprawdopodobnie czuły. Nam się ciągle wydaje, że nawrócenie jest naszym wysiłkiem… To nieprawda – to Bóg ciebie szuka. I mnie. Nieustannie, bo ciągle mu się gubimy: czy to będąc w Kościele, czy poza nim, czy będąc we wspólnocie, czy poza wspólnotą – ciągle mu się gubimy. To jest 15 rozdział ewangelii Łukasza. Ten 15 jest najważniejszym rozdziałem z całej ewangelii – opowiada jaki jest Bóg. To jest tryptyk trzech przypowieści: o owcy, drachmie i marnotrawnym synu. Te przypowieści zapowiadają tę trzecią, te dzisiejsze, właśnie o tym, że tak jak ten syn marnotrawny zgubił się wychodząc z domu, a ten starszy zgubił się będąc w domu – i tu i tu można się pogubić. Bardzo dzisiaj do ręki wziąć sobie psalm 119. Tam jest taki cytat, jeden werset, który mówi „jestem jak owca, która się zgubiła. Panie, szukaj swego sługi”. 

Co może zrobić owca, która się zgubiła? Zadzwonić do pasterza? – Beczeć!

Kiedy uświadomimy sobie swój grzech, swoją miałkość, możemy tylko powiedzieć „jestem grzesznikiem”! I wtedy On cię znajdzie.  Kiedy uświadamiamy sobie swoją bylejakość, miałkość, jakąś bezradność wobec grzechu – On nas znajdzie. Ale kiedy mówimy „ja sobie z tym poradzę, ja muszę to jakoś sobie poukładać, tak, spiąć się w sobie, zacisnąć pięści, ja sobie z tym dam radę” – wtedy nas nie znajdzie. Kiedy się gubimy, beczmy – wtedy On nas odnajdzie.

Tym co spaja ten tryptyk tych trzech przypowieści, paradoksalnie jest radość.

Pamiętacie taki moment, taką chwilę, kiedy ktoś autentycznie ucieszył się z waszej obecności? Taki jest Bóg. Ja strasznie lubię patrzeć, jak radość jest zaraźliwa, gdy ktoś się śmieje. Myślę, że każdy z nas ma takie doświadczenie, kiedy patrzymy na kogoś, kto ktoś się uśmiecha, patrzymy na kogoś, kto się autentycznie śmieje, kiedy komuś się oczy śmieją – my zaczynamy też się śmiać. Ten śmiech zaczyna w nas rezonować. To dzieje się w Bogu, kiedy się nawracamy, kiedy On nas znajduje. Ten wysiłek jest po Jego stronie, nie po naszej.  W Bogu śmiech rezonuje: Znalazłem cię, dobrze, że jesteś. Takiego Boga, który śmieje się, uśmiecha, cieszy nasz widok, warto dzisiaj zobaczyć.

Amen.

 

 

Tajemnica czułości naszego Boga

Ewangelia na dzień dzisiejszy: Łk 13, 31 – 35:

(31) W tym czasie przyszli niektórzy faryzeusze i rzekli Mu: Wyjdź i uchodź stąd, bo Herod chce Cię zabić. (32) Lecz On im odpowiedział: Idźcie i powiedzcie temu lisowi: Oto wyrzucam złe duchy i dokonuję uzdrowień dziś i jutro, a trzeciego dnia będę u kresu. (33) Jednak dziś, jutro i pojutrze muszę być w drodze, bo rzecz to niemożliwa, żeby prorok zginął poza Jeruzalem. (34) Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posłani. Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swoje pisklęta pod skrzydła, a nie chcieliście. (35) Oto dom wasz [tylko] dla was pozostanie. Mówię zaś wam: nie ujrzycie Mnie, aż nadejdzie czas, gdy powiecie: Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie. 

Kazanie, jakie wygłosił ks. Piotr Celejewski w Świątyni Opatrzności na mszy o godz. 7:00:

To nie jest tak, że źli ludzie przysięgli się przeciw Jezusowi, Jezus uciekał i w pewnym momencie nie dał już rady i Go dogonili. To nie jest tak, że Herod, Piłat, sanhedryn chcieli Jezusa zgładzić i w końcu im się udało. To jest tak, że Jezus sam dobrowolnie wchodzi w doświadczenie śmierci. To jest wybór Jezusa. On życie swoje oddaje za mnie i za ciebie. On umiera z miłości. Nie oszczędza samego siebie, nikt mu życia nie odbiera. On swoje życie oddaje, to jest dar, to jest jego decyzja, to jest jego wola.

To pierwsza myśl, żeby zobaczyć takiego Boga, który wchodzi w doświadczenie śmierci, żeby mnie uratować.

I drugie związane z niesamowitą czułością:

Jest wiele słów na określenie Kościoła. Jednym z moich ulubionych to wspólnota. Jezus mówi o Bogu, który pragnie zgromadzić swoje dzieci, jak ptak swe pisklęta. Grzech nas rozproszył. Grzech nas podzielił. Grzech nas zatomizował. Jesteśmy strasznie pojedynczy, wsobni, samotni. Chrystus na Krzyżu, jak ptak swoimi skrzydłami, On swoimi ramionami, próbuje nas na nowo zgromadzić, bo bardzo się pogubiliśmy. I dobrze dzisiaj poczuć to ciepło, tą bliskość Boga, który różnymi sposobami próbuje przygarnąć nas do siebie, bo to niezwykła czułość Boga wobec grzesznej wspólnoty. Bo to On nas gromadzi. To nie jest tak, że my się zgromadziliśmy, bo mamy podobne światopoglądy, podobnie myślimy, mamy podobne podejście do życia… Nie, to On, jak ptak swe pisklęta, z niezwykłą czułością zagarnia nas, gromadzi nas i chce żebyśmy byli blisko.

Oto tajemnica czułości naszego Boga.

Amen.

Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej stronie, a drugi po lewej Twej stronie

Całe wielki nic tu nie pisałem, ale chciałbym przedstawić homilię, jaką ks. Piotr Celejewski wygłosił dziś (tj. 20.10.2024) w Świątyni Opatrzności na mszy o 9:00. Nawiązywała ona do ewangelii św. Marka 10, 35-45.

Słowo Boże w liturgii jest jak zwierciadło, w którym mamy zobaczyć samych siebie, swoje pragnienia, swoją relację z Bogiem. A to często nie jest łatwe. Dzisiaj w Słowie spotykamy dwóch braci – synów Zebedeusza, Jakuba i Jana, którzy przedstawiają Chrystusowi prośby, aby in blanco podpisał im nominację na uprzywilejowane miejsca w Jego Królestwie. Trzeba wykazać się prawdziwym nietaktem i głęboką niedelikatnością, dlatego, że Jezus chwile wcześniej mówi o tym, że idzie do Jerozolimy, że będzie wydany, że będziecie cierpiał, że będzie odrzucony, że będzie zabity, trzeciego dnia zmartwychwstanie… Kiedy ktoś mówi o swoim cierpieniu swoim bólu, a ktoś drugi mówi o swojej karierze, o swojej wielkości, widać, że między uczniami a Jezusem jest dysonans, jest różnica. Pozostali apostołowie wcale nie są lepsi – oburzają się, ale w nich też jest pragnienie wielkości, też chcą zrobić karierę. Ale to co jest najciekawsze, Jezus się nie oburza. Nie wiem czy zwróciliście uwagę – Jezus nie grozi palcem, nie podnosił głosu, nie mówi Janie, nie tego cię uczyłem, Jakubie, to pragnienie to pycha, to grzech. Nie pragnij tak. Nic takiego w ewangelii nie ma.

Jezus wykazuje wręcz boską cierpliwość – do swoich uczniów i do nas. Chociaż w danym momencie pragnienia uczniów i jego pragnienia się rozmijają, ich myśli i jego sposób myślenia jest całkowicie inny. On ma boską cierpliwość do nich i do nas. Warto się w tych uczniach rozpoznać, że to o nas. Jezus patrzy inaczej, on nie patrzy na to, jacy apostołowie są w tym momencie, w tej chwili, że są niedojrzali, skupieni na sobie, myślą o swojej karierze – patrzy na potencjał, który jest w nich, na możliwości, które są w nich… I w nich wierzy. Ma do nich boską cierpliwość. Tak samo patrzy na nas. Nie patrzy na to, w jaki grzech się uwikłałeś, z jaką niedojrzałością się zmagasz, z czym sobie dzisiaj nie radzisz. On patrzy na możliwości, które są w tobie i we mnie. On w nas wierzy, w nas pokłada nadzieje. Jakub i Jan po doświadczeniu porażki Golgoty, po doświadczeniu pustego grobu, a potem spotkania ze Zmartwychwstałym – Jakub jest pierwszy spośród 12 apostołów, który z miłości oddaje życie za swojego mistrza. Jan staje się zesłańcem, więźniem porażki, który umiera na wyspie Patmos.

Warto dzisiaj zobaczyć się w tych apostołach, w tych, którzy mają pragnienie wielkości, bo to pragnienie jest każdym z nas. Wielkość jest w naszych genach, w każdym z nas. To pragnienie pochodzi od Boga. Pragniemy nieskończoności. To ciekawe, Chrystus nie gasi tego pragnienia w swoich uczniach – on je koryguje. On nadaje im właściwy kierunek, bo to pragnienie wielkości które jest w nas, zostało wypaczone przez grzech pierworodny. I to jest dramat.

O co kłócą się najczęściej małżonkowie?

Kto z nas jest ważniejszy, kto z nas ma rację… Ale to dotyczy wszystkich sfer naszego życia. Zaczynając od dzieciństwa, od poziomu piaskownicy: kłócimy się o to, kto jest większy, kto silniejszy, kto ma więcej, kto więcej może; przez wszystkich polityków: jak my rządziliśmy, jak wy rządzicie… Szukamy swojej pozycji, swojego znaczenia, przez porównywanie się z innymi… Chcemy być wielcy, a grzech wypaczył to pragnienie wielkości, które jest w nas.

Są zdania w ewangelii, które są niezwykle radykalne, które są jak kamienie węgielne – wręcz jak odkrycie nowego lądu, nowej przestrzeni. Jeżeli chcesz być wielki, stań się niewolnikiem. Jeżeli chcesz być pierwszy, stań się sługą wszystkich… To niesłychanie radykalne zdanie. W mentalności świata wielkość związana jest z posiadaniem, z pozycją, sukcesem, możliwościami. Nie muszę o tym długo mówić, bo wszyscy to znamy z własnego doświadczenia. Znamy tych, którzy rozpychają się łokciami, aby przesunąć się bliżej, aby zająć lepszą pozycję. Nieustannie jesteśmy pytani o naszą karierę, o nasz sukces, ile zarabiamy, czy już się ożeniłeś, czy wyszłaś za mąż, czy masz dzieci? Od dzieciństwa uczestniczymy w wyścigu szczurów, tak jakby życie polegało na odhaczeniu takiej listy rzeczy do zrobienia. Świat dopinguje nas, abyśmy w tym wyścigu szczurów uczestniczyli, a potem zostaje pustka i rozczarowanie.

W mentalności Chrystusa wielkość związana jest z darem z samego siebie, z pokorą, z miłością, ze służbą. Jeśli chcesz być wielki, stań się sługą. Prawdziwa wielkość mierzona jest umiejętnością bycia dla innych, nie skupianiem się na sobie. Jezus redefiniuje pojęcie wielkości, które zostało wypaczone przez nasz grzech. On daje przykład swojego życia. I oto w historii świata dzieje się coś nieoczywistego. Oto sam Bóg wchodzi w tą historię, ten który jest jedynie pierwszym, staje się ostatnim, zajmuje ostatnie miejsce. Ten, który jest prawdziwie władcą, staje się niewolnikiem.

Syn Boży pochodzi z Nazaretu. Większość z nas nigdy by nie wiedziała o istnieniu tego miasteczka, gdyby nie zostało wspomniane w Nowym Testamencie. Ot, dziura zabita dechami, żadne centrum ówczesnego świata, żaden Rzym, czy Jerozolima. Większość życia spędza jako zwykły robotnik. Cieśla. Nie ma jakiegoś wielkiego wykształcenia. Nie ma jakiś tytułów naukowych… Ponosi porażkę. Zostaje odrzucony i umiera śmiercią haniebną na krzyżu. W oczach świata nie odnosi żadnego sukcesu. Żadnej książki nie napisał, nie wybudował nawet domu, nie założył rodziny i nie zrobił żadnej kariery. Z tłumów ludzi, którzy szli za nim, bo nakarmił ich chlebem, został tylko jeden uczeń pod krzyżem i matka… Ale matka zawsze jest z dzieckiem. Ot, prawdziwa porażka.

Ale pomyślmy przez chwilę, dlaczego my tutaj dzisiaj jesteśmy? Dlaczego przyszliśmy do tej świątyni? Żeby usiąść do stołu z przegranym cudotwórcą? Z wykpionym mistrzem? Z odrzuconym nauczycielem?

Nie.

Przyszliśmy tutaj dlatego, że Jezus zwyciężył świat. Jako system kłamstw, obnażył logikę tego świata. Zwyciężył ten świat, jako system kłamstw pokazując, że jeżeli naprawdę chcesz być kimś wielkim w swoim życiu, nie musisz przypodobać się temu światu, nie musisz szukać swojego sukcesu. Wielkość polega na służbie. Jeżeli chcesz być wielki, służ innym, ale nie posługuj się innymi. Znamy te słowa Jezusa błogosławieni ubodzy. Zazwyczaj myślimy o tych, którzy mają puste kieszenie, albo o tych, którzy, jak często to tłumaczymy, są wolni od rzeczy materialnych. Ale ubodzy to ci, którzy nic nie znaczą w oczach świata, nie mają żadnego znaczenia, którzy nie próbują przypodobać się światu – Świecie polub mnie, chcę, żebyś mnie lubił. Chcę, żebyś mnie zaakceptował, chcę odnieść sukces, karierę, mieć siłę… Nie przyklaskują temu światu. Nie rozpychają się łokciami, ale potrafią zająć ostatnie miejsce – tak, jak Chrystus.

Przy ołtarzu dzisiaj stoi obraz błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki. Człowieka zmiażdżonego cierpieniem przez system komunistyczny, przez konkretne osoby… Znamy tę historię. Niedawno znalazłem listy, które pisał ten młody ksiądz. Jeszcze będąc klerykiem dwudziestokilkuletnim, wylądował w wojsku. Pisał listy do swojego ojca duchowego w seminarium, do księdza Miętka. Fragment chciałbym przeczytać. Pisze tak ten młody kleryk: Okazałem się bardzo twardy, nie można mnie złamać groźbą, ani torturami. Ostatnio dowódca plutonu kazał mi zdjąć z palca różaniec na zajęciach przed całym plutonem. To rozkaz. Odmówiłem, czyli nie wykonałem rozkazu, a za to grozi prokurator. Gdybym zdjął, wyglądałoby to na poddanie się, jakąś rezygnacją. Sam fakt zdjęcia różańca, to niby nic takiego, ale ja widzę to głębiej.

Jak myślicie, kto tam w koszarach wojskowych okazał się wielki? – dowódca plutonu, za którym stała siła całego aparatu komunistycznej władzy, czy kleryk Popiełuszko? Bezsilny. Kto tam naprawdę okazał się wielki?

Dzisiaj za chwilę uklękniemy przed kawałkiem białego chleba, uklękniemy za chwilę przed kilkoma kroplami wina zmieszanymi z wodą. Ot, cóż to jest wobec potęgi świata? Bóg wybiera to, co małe to, co głupie w oczach świata, bo Bóg ten świat zwyciężał. Przechodzimy tutaj aby Chrystus nas nawracał z mentalności tego świata na mentalność Boga. On nie chce zgasić w tobie i we mnie pragnienia wielkości. On to pragnie chce w nas ukierunkować, skorygować: Jeżeli chcesz być wielki jak ja, stań się darem dla innych. W oczach świata możesz ponieść porażkę, nic nie znaczyć. Ale nie lękaj się!

Jezus świat zwyciężył. Jesteśmy po stronie zwycięzcy.

Amen.

https://soundcloud.com/user-545755552-213298065/byc-darem-dla-innych-aby-stac-sie-wielkim-ks-piotr-celejewski-20102024?in=user-545755552-213298065/sets/kazania-ksi-dza-piotra&utm_source=clipboard&utm_medium=text&utm_campaign=social_sharing

O co ci chodzi Grzegorzu?

Incydent z gaśnicą zdominował ostatnie wydarzenia – filmiki z tego wydarzenia, wywiady z Grzegorzem Braunem, różne tego podsumowania, zdominowały internet. Świetne wystąpienie Krzysztofa Bosaka po Exposé Donalda Tuska przeszło zupełnie bez echa, a gdy się mówi o Bosaku, to jedynie w kontekście tego, czy nadal powinien być wicemarszałkiem, czy też należy go ukarać dymisją? 

Na początek zastanówmy się nad tym, na ile sam incydent wynika z ugruntowanych poglądów Grzegorza Brauna? 

Na wstępie proponuję obejrzeć następujący filmik:  Film o poglądach Grzegorza Brauna, którego autor nade wszystko zajął się postawą judeo-realizmu (w odróżnieniu od judeo-idealizmu) – Grzegorz Braun rzeczywiście neguje postawę judeo-idealizmu i sam upomina się o judeo-realizm. W samym filmie zwraca uwagę na to, iż judaizm oparty o Talmud, jest religią dzielącą ludzi na Żydów i goim/gojów; a w komentarzach dotyczących samego wydarzenia podkreśla, iż organizatorem obrzędów chanuki jest sekta Chabad-Lubowicz (która nb. nie jest w Polsce kościołem zarejestrowanym, a przed wojną była nawet zakazana), w której uważa się, że dusze gojów są stworzone przez demony (w odróżnieniu od dusz żydów, które pochodzą od Boga – co oczywiście wyznacza stosunek Żydów do nie-Żydów). 

Z tego powodu Grzegorz Braun sam komentując to zdarzenie mówił: Nie może być miejsca na akty rasistowskiego plemiennego talmudycznego kultu na terenie Rzeczpospolitej Polskiej. 

Widzimy więc, że cała ta akcja wynika z ugruntowanych przekonań posła Brauna. 

Pytanie jednak czy było to typowe dla choleryka działanie pod wpływem impulsu, a więc czy rzeczywiście była to akcja spontaniczna, czy też nie? 

Początkowo wydawało mi się, że tak – szczególnie gdy dowiedziałem się, iż Grzegorz Braun rozmawiał właśnie z Tomaszem Sommerem (aktualnym redaktorem Najwyższego Czasu), gdy dostał SMS-a o zapaleniu świeczek chanukowych i wówczas przerwał rozmowę i pobiegł gasić (mówił o tym w wywiadzie udzielonym Tomaszowi Sommerowi – Wywiad Grzegorza Brauna udzielony redaktorowi Najwyższego Czasu) – tyle że w tym samym wywiadzie Grzegorz Braun poinformował, iż złożył wniosek o zwołanie Kongresu Konfederacji – najwyższego organu Konfederacji, który powinien się zbierać co 5 lat, a właśnie mija owe 5 lat od założenia Konfy. Celem Kongresu jest wybór nowych władz partii. 

A więc nie ma najmniejszych wątpliwości – akcja Grzegorza Brauna była tylko po to, by umoczyć Krzysztofa Bosaka (jak już PiS popiera odwołanie obecnego wicemarszałka, to nie ma najmniejszych wątpliwości, że zostanie odwołany) oraz by spolaryzować członków Konfederacji i zmobilizować zwolenników Brauna i Korwina (w Kongresie uczestniczą wszyscy członkowie Konfederacji, którzy przyjadą na Kongres i wpłacą wpisowe) – no i w efekcie usunąć Bosaka, Mentzena i Wiplera, a przywrócić Korwina i wprowadzić Michalkiewicza (Braun już jest i będzie nadal). Narracja będzie taka: Nas odsunęli na czas kampanii, zwracali się do centrum, ale to centrum wybrało Trzecią Drogę, a nie Konfę – to nie zdało egzaminu. Trzeba wrócić do tego, co było, trzeba dbać o nasz tradycyjny elektorat. Kto najlepiej to zrobi? – wiadomo my (a na dodatek razem z Michalkiewiczem)! (a SMS był po to, by powiadomić Grzegorza Brauna, że świece już są zapalone i jest co gasić)

Polityka, to także kasa – pytanie, jak te zmiany wpłyną na podział pieniędzy?

Rzeczywiście duże pieniądze są dla partii, które dostaną się do sejmu –  Grzegorz Braun żądał 1/3 tych pieniędzy (choć Korona Polska ma jedynie 4 posłów), a Rada Liderów nie uwzględniła tego żądania. Tymczasem po usunięciu obecnych liderów, podział zacznie się na nowo, a i tak całe pieniądze pozostaną przy Konfederacji. Znacznie mniejsze pieniądze są wypłacane dla samych posłów (jako uposażenie i na utrzymanie biura). Posłów nie ma jak zmusić do zrzeczenia się mandatów – i zapewne żaden z tych odsuniętych od władzy z mandatu nie zrezygnuje; będą mogli jedynie założyć nową partię (ale bez pieniędzy) – i pewnie tak zrobią, a dotychczasowy klub poselski podzieli się na dwa koła. Pieniędzy na kampanię do europarlamentu nie będą mieli. Może pod koniec kadencji swoją pracą w sejmie zdobędą wsparcie w następnej kampanii wyborczej do sejmu? Jeśli nie, kariera polityczna Bosaka zakończy się wraz z końcem tej kadencji. 

*  *

Kto się najbardziej ucieszy z takiego rozwoju wydarzeń?

Wydaje mi się, że tą osobą będzie Jarosław Kaczyński. Już sama ta wypowiedź na temat usunięcia Krzysztofa Bosaka z funkcji wicemarszałka, mocno mnie zdumiała – bo niby jaki może być powód takiej decyzji (szczególnie, że Bosak w tym czasie prowadził posiedzenie)?

No ale Prezes wyraźnie czuł się zagrożony, skoro najpierw przywalił Bosakowi taśmami Banasia (same taśmy świadczyły o tym, że PO boi się Bosaka – ale wiadomo było, że ludzie zareagują tak, jakby to Konfederacja była na usługach PO) – no a teraz bał się, że rzeczowe wypowiedzi posłów Konfederacji będą odbierać PiS-owi wyborców.

PiS nie przepracował swojej klęski – łatwiej mu było obrazić się na wyborców, niż zrozumieć co zwykłych ludzi odpychało od PiS-u? Teraz Prezes będzie mógł odetchnąć z ulgą, bo taka Konfederacja, jaką ona się na nowo stanie z nowymi-starymi wodzami, PiS-owi nie będzie już zagrażać.

Niestety to będzie jednocześnie oznaczać, że PiS już nigdy się nie zmieni. Zaś z drugiej strony nie będzie już żadnego ugrupowania, w oparciu o które prawica mogłaby się odbudować.