Tyś jest mój Syn umiłowany… (2)

W wielu miejscach już o tym pisałem – i u Basi, i u s. Marty, a ostatnio u Baranki, tylko nie u siebie – wczoraj wycofałem się ze swojego wcześniejszego spojrzenia. I może posłużę się tym, co napisałem u Baranki:

Przyznaję, że już wczoraj się wycofałem ze swojego spojrzenia, a to za sprawą s. Marty, która na swoim blogu napisała takie oto zdanie o Janie Chrzcicielu: Chwieje się, nie jest pewien czy jego misja była prawdziwa, szuka potwierdzenia… To zdanie mnie powaliło – w nim odnalazłem klucz do całej sytuacji – tak głęboko ono było prawdziwe. Jan Chrzciciel nigdy nie zwątpił w Boga – zwątpił w siebie, zwątpił w to, czy dobrze rozpoznał drogę, którą miał pójść. Patrzył na to, w jakim miejscu się znajduje, na to, co zostało z tego, co robił w całym swoim dorosłym życiu i pytał sam siebie, czy dobrze rozpoznał wolę Bożą, czy rzeczywiście miał to czynić, skoro nic z tego nie zostało? Pamiętał ten głos z nieba, bo trudno go nie pamiętać, ale nie miał pewności, czy tego zdarzenia sobie nie wymyślił, czy nie była to tylko jakaś wizja, której on uległ – miał wątpliwości, czy to działo się na prawdę…
Poznacie ich po ich owocach (Mt 7,16) – skoro tych owoców nie widział, miał prawo zwątpić to, czy rzeczywiście dobrze rozpoznał drogę, którą miał iść… Wysłał więc uczniów do Jezusa, bo tylko Jezus mógł powiedzieć Janie, nic ci się nie przyśniło – to wszystko działo się na prawdę. Szedłeś tą drogą, którą Ci wskazał mój Ojciec.

Każdemu życzę, by nawet wtedy, gdy przyjdzie na niego takie zwątpienie, by usłyszał ten głos Jezusa z wczorajszej Ewangelii: 
(6) A szczęśliwy jest ten, kto nie zwątpi we Mnie.
Możemy zwątpić w siebie, ale jeśli nie zwątpimy w Niego, to niz złego nam się nie stanie.