(22) Zaraz też przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. (23) Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. (24) Łódź zaś była już o wiele stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny. (25) Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. (26) Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się, myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. (27) Jezus zaraz przemówił do nich: Odwagi! To Ja jestem, nie bójcie się! (28) Na to odezwał się Piotr: Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie! (29) A On rzekł: Przyjdź! Piotr wyszedł z łodzi i krocząc po wodzie, podszedł do Jezusa. (30) Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: Panie, ratuj mnie! (31) Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: Czemu zwątpiłeś, człowiecze małej wiary? (32) Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. (33) Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: Prawdziwie jesteś Synem Bożym. (Mt 14)
Chodziłem po wodzie. Dowodem na to są Listy o miłości, których by nie było, gdybym nie potrafił zaufać, Wokół burza szalała, a ja szedłem prostą drogą po wodzie… Aż zwątpiłem, jako człowiek małej wiary i wokół tego projektu (jak to się dziś mówi) zaległa głucha cisza…
Chodziłem po wodzie, czego dowodem jest to, że oddałem swoje oko lekarzowi, by laserem zniszczył bezpowrotnie soczewkę oczną – a to po to, aby ją całkowicie usunąć i w jej miejsce wstawić kawałem plastiku, rozcinając przy tym samo oko… Zaufałem i zacząłem widzieć. Zobaczyłem świat w intenesywnych barwach – tak nasyconych, jakich wcześniej nie znałem (a wkażdym razie nie pamiętałem). Chodziłem po wodzie…
Aż zwątpiłem, jako człowiek małej wiary i biel gałki ocznej zaczął wypełniać kolor czerwwony…
Piotr zawołał Panie, ratuj mnie!, ja jednak wcale nie mam pewności, czy w tym nie leży wola Boża, bo za dużo w życiu chciałem, choć i tak widać, że ze mnie żadnego pożytku nie ma. Choćby ten blog – po co mi oczy, gdy i tak nikt tego nie czyta?
Z tym nikt, to lekka przesada. Natomiast kwestia jest inna, daliśmy się jako chrześcijanie zepchnąć do pułapki. Chyba do szatańskiej pułapki. Gdy pisałem jeszcze bloga, zarzucałeś mi, że dążę do stworzenia własnej sekty, a ja tylko szukałem wyjścia z tej pułapki. Zatem, ja również zawiodłem, bo nie znalazłem. Zabrakło mi tej przebiegłości Chrystusa, który przenikając ludzkie dusze potrafił wziąć monetę i rzec, co boskie Bogu, a co cesarskie cesarzowi. Ja miałem o tyle lepiej, że pisałem tylko dla siebie. Chciałem odnaleźć sens, a czytelnicy, to „tylko” miły dodatek. Tym milszy, że pomagający w dociekaniu. Myślę, że popełniamy błąd, bo chcemy naprawić wszystko. Chcemy wzrokiem ogarnąć naraz cały ocean, a tego się nie da. I chcemy, aby coś trwało w pełnej świetności, jak było kiedyś. Piję, teraz do naszych blogów. Taka sztuka, bycia na topie, nie udaje się nawet najlepszym piosenkarkom. A miałeś swoje „pięć” minut i myślę, że wykorzystałeś je z pożytkiem, dla siebie i dla innych. Prosić o więcej, to już „zbrodnia”.
No rzeczywiście z tym nikt, to przesada – jesteś jedyną osobą, która tę notkę przeczytała (a wręcz jedyną, która tu zajrzała). No i prawda, że pisząc tę notkę, w ogóle tego nie przewidziałem. Pisałem, będąc przekonanym, że dokładnie nikt tego nie przeczyta. Szczęśliwie to nie jedyne błędne założenie przyjęte przy pisaniu tej notki – dziś już oko nie jest aż tak bardzo zaczerwienione; krople z antybiotykami szczypią co prawda co raz bardziej, ale jednak jest szansa, że operacja się powiedzie – a więc jest szansa, że w tej sytuacji nadal będę mógł pisać. A że z tego pisania kompletnie nic nie wyniknie – to już inna sprawa. Zresztą to, co mnie naprawdę przygnębia, to akurat ta pierwsza sprawa…
A Ty wiesz, że po operacji trzeba oko oszczędzać. I to przez kilka tygodni. Moja mam zakraplała od pierwszego dnia przez kilka tygodni i unikała wzrokowego wysiłku, czyli nie oglądała TV, choć namiętnie to czyniła. Nie załapałem z tą pierwsza sprawą, czyżbym był tą pierwszą sprawą?
Konstrukcja notki wydawała mi się prosta – podałem dwa przykłady zawierzenia, pierwszy odległy w czasie, pełnego zawierzenia, dzięki któremu chodziłem po wodzie, a którego owocem były Listy o miłości.
I drugiego zawierzenia, aktualnego i bardzo ograniczonego, dzięki któremu widzę. Ale do tego drugiego zdarzenia daję pointę własnego zwątpienia, w którym pytam o to, jak długo będę jeszcze widzieć? Tak jak Piotr zwątpiłem i tak jak Piotr tonę – już nie chodzę po wodzie. I poprzez tę paralelę, komentuję swoją zdolność do chodzenia po wodzie w tym, co rzeczywiście ważne w życiu człowieka. Wydawało mi się, że chodzę po wodzie, już pół życia tak chodzę – tak na to patrzyłem, Ta pararela z bieżących i konkretnych wydarzeń – mierzalnych!, komentuje, co rzeczywiście ważne – rzeczywiście jako człowiek małej wiary, zatonąłem i nawet nie krzyknąłem Panie, ratuj mnie!, bo nie sądzę nawet, by wolą Bożą było mnie ratować. Jest przecież wielce prawdopodobne, że mnie się jedynie wydawało, że rzeczywiście chodzę po wodzie.
Taka była treść notki. – tyle, że być może tego oka wcale nie stracę (po kolejnym dniu stan się poprawił, a nie pogorszył). Może więc i ten właściwy wybór w życiu, wcale nie był zły?
Nie ma złych wyborów, są tylko takie, na których coś zyskujesz, albo tracisz. O tym, czy są dobre, czy złe dowiadujesz się często dopiero po wyniku, jeśli go za życia poznasz. Najgorsza jest strata czasu. Bo czasu nigdy się nie odzyska. Wiadomo, zdrowia również nie należy tracić. Natomiast, czy pisanie bloga jest ową stratą czasu? Czasami miałem wrażenie, że tak. Gdy owo pisanie zaczęło mi zabierać życie rodzinne, musiałem powiedzieć STOP.
A o wzrok dbaj. Życzę Ci, aby wszystko się ułożyło jak najlepiej i obyś cieszył się sokolim wzrokiem.
Zbyszku, paradoks w Bożych rachunkach jest taki, że ja zyskałem, jeśli inni zyskali (w ludzkiej logice ja zyskuję, gdy inni tracą, a tracę, jeśli inni zyskują – Boża logika zdecydowanie się różni). Skoro zapanowała głucha cisza, to wszystko wskazuje na to, iż nikt nie zyskał – ja również. Kilkadziesiąt lat mojego dawanie siebie innym, nie wydało żadnego owocu. A więc nie pełniłem wcale woli Bożej, choć byłem o tym przekonany. Przydałoby się wydanie drugie, poprawione – ale akurat tego w życiu nie ma. Gdy więc stanę przed św. Piotrem, stanę z pustymi rękami – z jedyną tylko nadzieją, że przecież nikogo nie chciałem skrzywdzić. Jeszcze niedawno liczyem na to, że choć żadnych owoców nie widzę, to jednak one są – dziś już na to nie liczę, że się ujawnią po tamtej stronie życia – ale największy paradoks jest taki, że dbybym ostatnie 30 lat mógł przeżywać na nowo, to jednak to wydanie II nie byłoby wcale poprawione…
PS, choć dzisiejsza ewangelia nawiązuje do odwagi, do robienia rzeczy niemożliwych, to największy dla nas problem, że dziś nie wiemy, co jest oceanem, a co burzą. Nie wiemy, czym jest fala. Zatem, boimy się, bo nie potrafimy się zmierzyć z naszymi przeciwnościami. Ale nie potrafimy się z nimi zmierzyć, może nie tyle z braku odwagi, ale z powodu nazwania ich po imieniu. Bo tak naprawdę, o co walczymy?
Mylisz się. Ile lat żył Chrystus, a ile lat aktywnie nauczał? A Ty chciałeś nauczać dłużej? Nie martw się, masz owoce. Natomiast, trzeba wiedzieć, kiedy powołanie się zmienia, do innych rzeczy. Ty uznałeś, że powołano Ciebie tylko do jednego zadania. O pozostałych zadaniach nie pomyślałeś. A są równie ważne. Owoców nie dostrzeżesz z prozaicznego powodu. Ty je wydałeś, ale Nie Ty je zebrałeś. Już nie wspomnę, że nasiona drzew często wyrastają dopiero po wielu latach, czasami setkach, leżenia w ziemi. Przykładem takiego owocu, mogę być ja. Nikt nie miał większego wpływu w moich kwestiach religijnych niż TY. I nie sądzę, aby to była zła nauka. Na pewno, nie była zła. Myślę, że nie jeden ksiądz miałby czego pozazdrościć. Przyjmij to ze skromnością.
Mądrze piszesz, gdy zwracasz uwagę, że to nie ja zbieram plony! Bardzo trafna uwaga. Nie masz jednak racji, gdy sądzisz, że zakładałem, iż tyle lat trwa ta moja rola – ja tyle lat czekałem cierpliwie na to, by poznać owoce tego mojego zasiewania. Listy o miłości, to autentyczne listy (od pewnego momentu wysyłane pocztą). Na żaden z listów i tych zamkniętych w cyklu, i późniejszych trochę (ale nadal wysyłanych pocztą), a także dużo późniejszych, wysyłanych już poprzez komunikatory, nie dostałem choćby jednej odpowiedzi. Tymczasem wielokrotnie prosiłem, by adresatka moich listów opowiedziała, jak ta historia wyglądała widziana jej oczami? Gdy te prośby pozostawały bez echa, nie byłem zbytnio zaskoczony – tych próśb było tyle, że co raz spokojniej przyjmowałem ciszę (choć spodziewałem się np. tego, iż te listy pomogły Adresatce w decyzji o jej małżeństwie, a później w dojrzewaniu tego małżeństwa). Tymczasem pod koniec kwietnia kompletnie przez przypadek przekonałem się, że Adresatka nie czyta już moich listów. Pod koniec czerwca świadomie powtórzyłem to, co przez przypadek znalazło się w kwietniu – miałem pewność, że nie czyta moich listów. Oczywiście nie wiem, od kiedy nie czyta, ale póki czytała, mogłem sądzić, że istnieje jakaś przyczyna, dla której nie chce mi opowiadać, jak to wyglądało od jej strony; skoro przestała czytać, spodziewałem się wypełnienia tej prośby. Skoro Adresatka nie chce czytać moich listów, a jednocześnie nie chce opowiedzieć, jak to wyglądało od jej strony, to widać to moje pisanie miało wpływ destrukcyjny na nią samą (a że wierzy w moje dobre intencje, to nie chce mnie dołować).
Pociesza mnie to, że Ty sam określasz siebie jako przykład dobrego owocu z mojego zasiewu 🙂 🙂 🙂
Chyba się nie da pomóc konkretnej osobie. Zawsze na przeszkodzie stoją jakieś emocje. Czasami mi się udawało pomóc, ale raczej w sytuacji, gdy po radę zwracała się przypadkowa obca osoba, albo mi obojętna. W sprawach małżeńskich słyszałem tyle różnych historii, że raczej ciężko ingerować. Niestety, ostatnio odkryłem pewną i dziwną prawidłowość. Dziewczyny, które miału ultrakatolickie poglądy, własnie źle skończyły, jeśli idzie o ich małżeństwa. Zresztą, może czytałeś moją dyskusję z Anią na temat rozwodu Kurskiego. Nie chcę jednostkowych przypadków uogólniać, ale wiara potrafi być pomocna, ale również potrafi szkodzić. Nie chcę rozgrzebywać cudzych spraw, tym bardziej, że bolesnych, ale niektóre problemy należy traktować z dystansu, także z dystansem do wiary. Czasami jest tak, że dopiero po latach docenia się pewne rady. A czasami jest tak, jak w pewnym przysłowiu o dobrych radach. Stąd nie jestem zwolennikiem udzielania rad, ale zwolennikiem dyskusji o różnych sprawach. Dyskusje nie są radą, ale mogą również pełnić taką rolę. Nie rozstrzygnę Twego dylematu. Pamiętaj, że jeden wielki poeta, Petrarka, przez całe swe życie pisał sonety do jednej osoby: „Sonety do Laury” Być może ona również nie przeczytała żadnego dedykowanego jej sonetu, ale świat zyskał bezcenną poezję. Zatem, takimi „drobiazgami” się nie przejmuj.
Wyśmienita pointa 🙂
PS. A Wiesz, że czasami trzeba „zamilczeć”, aby usłyszeć odpowiedź? Cokolwiek nie zrobisz, tylko nie idź w ślady Basi i nie kasuj. Wiem, w życiu często tak bywa, że dzieło przestaje być własnością autora i żyje swoim własnym życiem. Pozwól, by i tym razem tak było. Pogódź się tylko z tym, że za życia nie znajdziesz na wszystkie pytania odpowiedzi. To jedno szczególne pytanie, też zostanie zapewne bez odpowiedzi, ale nie przesądzam, czasami owe odpowiedzi się pojawiają i zaskakują.
Oczywiście nigdy nie zamierzałem kasować swoich blogów (i uważałem Basi działania za uleganie podszeptom szatana), ale największy paradoks jest taki, że te moje aktualnie prowadzone blogi rzeczywiście znikną – tak, jak znikł blog Barki. Umrę, przestanę płacić za hosting i domenę i wszystkie znikną (pozostaną jedynie te na blogspocie – bo tam nie ma kasowania, jak to było swego czasu na onecie).
No to mnie zmartwiłeś, planowałem zrobienie lustra z bloga Barki, bo naprawdę miała tam cenne notki. Ale rzeczywiście, prawdą jest, że coraz mniej ludzi czytuje blogi. Ta moda się skończyła. Poza blogami kulinarnymi, chyba nie ma zainteresowania. Mam nadzieję, że chociaż Ty skopiowałeś blog Barki?
Gdybym wiedział wcześniej, to bym skopiował, ale to dopiero Moherek chciała coś tam opublikować i wtedy okazało się, że w ogóle to nierealne. Moherek ostatnio prowadziła blog Barki, ale nawet o tym nie wiedziała – Barka dopiero później się do tego przyznała (co ja odczytałem z komunikatów.)
Mam natomiast całość z okresu przenoszenia się z onetu.
Ale właśnie mi chodzi o onetowską zawartość. No to świetnie, zabezpiecz i ewentualnie wrzuć, jeśli to możliwe na dysk Google lub onedrive. Postaram się również zarchiwizować na swoich dyskach.
O ile, chce Ci się to robić. Nie jest pilne, więc wpierw wylecz oko. Przy okazji, wrzuć również lustro z Twojego Bloga. Sorki, za namolność.
Bardzo mi przykro, ale nie udostępnię. Wtedy, gdy przenosiłem jej bloga na wybrany przez nią serwer, udostępniłem Basi linka do tego bloga (samego linka, bez danych do logowania się w trybie administratora), to Barka się na mnie śmiertelnie obraziła i zapowiadała sprawę sądową (i momentalnie przeniosła blog na inny serwer). Gdybym Tobie udostępnił Tobie tamte źródła, to nie skończyłoby się to na straszeniu, ale rzeczywiście bym wylądował w sądzie. W czasach, gdy Barka była panią dyrektor miała jakiś problemy ze swoimi informatykami (a w każdym razie była przekonana, że ma) i teraz wszędzie czuje się zagrożona. Moherek prowadząc w ostatnich latach jej bloga, nie był nawet dopisany do administratorów – Barka jest aż tak przewrażliwiona na punkcie własności intelektualnej, że z takiego udostępnienia zrobiłaby wielką awanturę (szczególnie że ja byłbym od razu pierwszym podejrzanym).
Ok, Skoro Barka nie zna prawa, to jej problem, ale nie nalegam. Nie sądziłem, że Barka jest taka skora do straszenia sądami. Ale skoro tak, to nie mój problem. Włożyła sporo pracy w te swoje dzieło, mam zatem nadzieję, że Bóg da jej dość sił, aby to dzieło wyszło w formie książkowej. Jeśli nie wyjdzie, to zniknie w czeluściach internetu i żadnego pożytku z jej pisania, z jej pracy już nie będzie. Obaj zaś, będziemy mieli czyste sumienia.
Ja czytam, Leszku, choć nie tak często jakbym chciała – ostatnio problemy z dziećmi mnie strasznie przytłaczają. Dość powiedzieć, że ta moja „anielska córeczka”, którą najbardziej w świecie pragnęłam wydać na świat stała się dla mnie źródłem wielu bolesnych doświadczeń. Moje dziecko ma dopiero 8 lat i już mi się wymyka (większym autorytetem są dla niej jakieś niemądre panienki z TikToka) – a ja, z całym swoim pedagogicznym wykształceniem, nie bardzo wiem, jak temu zapobiec. Pozostaje mi tylko wołać:” Panie, ratuj mnie, ratuj nas!” Widzisz, wygląda na to, że nasze życie w wierze jest nie tylko chodzeniem po wodzie (i ja tak chodziłam z Panem, i ja…) – ale częściej: w ciemności. I a propos: nie zdawałam sobie sprawy, że z Twoim wzrokiem jest aż tak źle. Jeszcze jeden powód, aby nie przestawać się modlić. Gdybym mogła zrobić dla Ciebie coś jeszcze, proszę – napisz.
Nie przejmuj się – to tylko chwilowo, akurat tego dnia, gdy pisałem notkę, miałem zaczerwienione to oko. Po dwóch tygodniach od pierwszej operacji zdecydowałem się na taką samą w drugim (w tym pierwszym ja już nic nie widziałem poza plamami), ale drugie dawało się korygować okularami. Pierwsza operacja była dobrze znieczulona, druga niestety nie – czułem rozcinanie, czułem usuwanie soczewki, czułem wpychanie nowej, plastikowej… Jutro miną 2 tygodnie od tej drugiej. Od samego początku wyśmienicie widzę z daleka, ale póki co nie nauczyłem się jeszcze patrzeć na to, co blisko. Laptop mogę podłączyć do telewizora i wtedy mogę z niego korzystać; na ekranie laptopa widzę jeszcze bardzo słabo. Ale może jeszcze kiedyś się nauczę.
Ryzykant z Ciebie. Większość poleca zrobienie operacji wstawienia soczewek w odstępach pół roku, a nawet dwóch lat. Ponadto, z pierwszą operacją zbyt długo zwlekałeś. To dlatego, musisz się na nowo uczyć. Nie pozostaje nic innego tylko się modlić. A wstawiłeś może „progresywną”? . Bo ta wymaga dłuższego treningu.
Miałem regularne badania, a mimo to zaćma została ujawniona od razu w takim stanie, w którym lewe oko było aż tak zaćmione, że nie nadawało się do pomiarów komputerowych. Nacisk na to, by robić jedno po drugim wynikał z tego, że nie wiadomo, było, czy za chwilę prawe oko nie dojdzie do takiego stanu, jak lewe. Soczewki są multifokalne, a więc rzeczywiście mózg musi się nauczyć z nich korzystać (w plastiku nie ma akomodacji – to są cylindry o różnych ogniskowych – centralny cylinder jest na plusie, a najbardziej zewnętrzny jest ustawiony na nieskończoność – w prawdziwym oku takich numerów nie ma)