Poranieni (1)

Największe rany, najtrudniej się gojące, człowiek otrzymuje od najbliższych – od ojca, którego po raz pierwszy w życiu widzi oglądając kronikę filmową (w moich czasach coś takiego było przed każdym seansem filmowym – ale nie piszę tego o sobie), od mamy, która swoim dzieciom codziennie powtarza „za co mnie Bóg pokarał takimi dziećmi”, od ukochanego, który po tym jak to „pierwszy raz” mówi „wiesz, ja się dzisiaj spieszę, nie będę ciebie odprowadzać”, itp, itd, itp. Te rany się nie goją.

 

Nieznajomy na ulicy może nieźle kogoś wkurzyć, odebrać dobry humor na cały dzień, ale pomijając rzeczy skrajne – skrajną agresję, gwałt (bo to zupełnie inny kaliber i charakter ran inny), nie zrani trwale człowieka. To, co spotkało nas od nieznajomego, może chwilowo zaburzyć nasze funkcjonowanie w świecie, ale nie zmieni podejścia do świata i naszych oczekiwań, jakie stawiamy światu.

 

Po czym można poznać, czy to jest już trwała rana, czy nie?

 

Jeśli kogoś zranię, ale tak na prawdę nie zranię – jeśli jestem obcym, który tylko na chwilę zaburzył funkcjonowanie w świecie, to ta osoba pomyśli o mnie Ale z niego skurwysyn; jeśli jednak jest to rzeczywista rana, to ta osoba od razu doda Wszyscy faceci są tacy. Innymi słowy jeśli rana jest jedynie powierzchowna (a więc w gruncie rzeczy jej nie ma), to nie ma ona wpływu na obraz świata, a jedynie na obraz tej osoby, która zraniła; rzeczywista rana burzy w osobie skrzywdzonej obraz świata. I właśnie to najbardziej boli, bo osoba skrzywdzona czuje się bezradna, nie wie, jak ma funkcjonować teraz w świecie.

 

Dlaczego tak jest, że ranią tylko osoby bliskie, tylko te, z którymi uprzednio wytworzyła się jakaś więź?

 

Odpowiedź jest prosta – bo pozostałe osoby nie mają wpływu na budowanie własnego obrazu świata. Zburzyć obraz świata może tylko ten, kto wcześniej miał udział w jego budowaniu (lub z samego założenia powinien mieć, jak ten ojciec oglądany po raz pierwszy w kronice filmowej).

 

Każdy pragnie miłości, każdy oczekuje miłości – i jeśli damy komuś tę miłość (oczywiście nie myślę tylko o miłości między kobietą, a mężczyzną), to poprzez ten fakt wpłyniemy na obraz świata; świat wcześniej mroczny staje się jaśniejszy; im więcej damy komuś miłości, tym bardziej rozjaśnimy jego obraz świata; jednocześnie z naszego oglądu świata coraz więcej zacznie przenikać do oglądu osoby przez nas obdarowywanej.

 

Jeśli teraz stanie się tak, że ta osoba obdarowywana, zostanie przez nas skrzywdzona, to wszystko to, co wnieśliśmy do jej oglądu świata, runie. A jak runie ogląd świata, to nastąpi generalizacja – wszyscy są tacy…, każdy mężczyzna to… itd, itp, itd… 

 

***

 

Być może czytając ten tekst, wiele osób spojrzała na te sprawy w ten sposób pierwszy raz w życiu, ale jestem pewny, że teraz każdy widzi, jakie to jest proste, jakie oczywiste, jakie logiczne…

 

Jednak ten obraz muszę nieco zaburzyć – niestety życie jest bardziej skomplikowane. Musimy uwzględnić jeszcze fakt, że ludzie są właśnie poranieni.

Ale o tym w następnej notce.